Przykuc, Wołga, Nowy Wschód. Wokół mody na styl postsowiecki
Jeden z największych fenomenów stylistycznych ostatnich lat – post-soviet chic, szyk postsowiecki – stał się tematem polskiej debaty publicznej za sprawą osławionej okładki pierwszego numeru polskiego wydania „Vogue’a”. Przypomnijmy: fotografia wykonana przez Jurgena Tellera przedstawiała stalinowski Pałac Kultury i Nauki, szare niebo, dwie modelki i czarną wołgę podbijającą atmosferę „sesji zza żelaznej kurtyny”. Wygląda na to, że urodzony w zachodnich Niemczech fotograf, który w Polsce szukał motywów akcentujących specyfikę regionu i beztrosko bawił się lokalnymi stereotypami, świadomie bądź nie trafił w czuły punkt polskiej klasy średniej – jej niestabilną tożsamość, budowaną – jak to zdiagnozował Andrzej Leder – na dwóch fałszywych wzorcach[1]. Pierwszy to paradygmat „pseudoszlachecki”, drugi – globalny (amatorzy „sushi”). Zdjęcie Tellera zabolało przedstawicieli obu. Nagle okazało się, że „Vogue”, symbol klasowych aspiracji, stawia na „wschodniość”. Okładka Tellera stała się inspiracją dla niezliczonych memów („Smogue”, „Elblągue” i tak dalej), a krytycy i krytyczki, jak Agata Pyzik na naszych łamach – skoncentrowali się na tym właśnie aspekcie szyku postsowieckiego, szybko wydając wyrok: styl postsowiecki to kolejny instrument kapitalizmu, tym przebieglejszy, że wykorzystujący symbolikę komunizmu. A polska klasa średnia alergicznie reaguje na tożsamość inną niż zachodnia. Nie uchylając tych odczytań, warto zauważyć, że sprawa wydaje się znacznie bardziej złożona, a sam styl – o wiele bardziej zniuansowany. Bo czy mieszkańcy „gorszej części Europy” naprawdę są w stanie afirmować tę tradycję? I jak na ten problem reaguje przemysł modowy? A jak twórcy?
Melancholie i estetyzacje
Moda na styl postsowiecki wydaje się zjawiskiem stosunkowo świeżym, ale w istocie trend ten zaczął się rozwijać dekadę temu. Pierwszy pokaz jednego z ojców założycieli nurtu, Goshy Rubchinskiego, odbył się w 2008 roku. Do rozwoju trendu przyczyniły się drobne rosyjskie marki odzieżowe (Volchok Sputnik 1985, Mech, LECHARLATAN, R-SSA) i ukraińskie (Podmost, Syndicate), a post-soviet chiccałkowicie zatriumfował na europejskich wybiegach i ulicach w latach 2015–2016. Post-soviet chicto jednak nie tylko Rosjanie – w lansowaniu trendu istotne były choćby słynne projekty Gruzina Demny Gvasalii (współzałożyciela Vatements, obecnie także dyrektora kreatywnego Balenciagi), w zależności od kraju ma on także swoje lokalne odmiany. W Polsce z kato-narodowych inspiracji czerpał już Arkadius, a we „wschodnim” duchu projektuje choćby Natalia Maczek, założycielka MISBHV, Michał Łojewski (UEG), a nawet hiphopowa Koka. Jako wyróżnik szyku postsowieckiego zwykle podaje się styl byłych demoludów – sportowe ubrania kiboli (dresy!), szmaty zdobywane w lumpeksach, fleki skinheadów, wojskowe mundury czy robotnicze drelichy. Jeśli jednak przyjrzeć się propozycjom wspomnianych projektantów, można odnieść wrażenie, że są to inspiracje czysto umowne, styl postsowiecki bowiem najwyraziściej przejawia się w komunikatach językowych i symbolach doklejanych do ubrań, których krój wydaje się konsekwencją innych modowych trendów, już jak najbardziej zachodnich – normcore’u czy popularnego kilka lat temu egzystencjalistyczno-futurystycznego health gothu. Po adaptacji na potrzeby wschodnich projektantów styl ten zyskał nowe odczytanie, którego znaczenie zagubionym w meandrach mody odbiorcom skwapliwie tłumaczyły life-style’owe portale typu „Calvert Journal”. Pojawiające się w postsowieckich projektach nawiązania do symboliki ZSSR oraz politycznych wydarzeń lat 90. w Rosji (na przykład puczu moskiewskiego w 1991 roku czy kryzysu konstytucyjnego w 1993 roku) miały linkować do pokoleniowych doświadczeń rosyjskich milenialsów, których dzieciństwo przypadało na okres rozpadu Związku Radzieckiego. W swoich artykułach „Calvert” przedstawia to pokolenie jako zawieszone pomiędzy dwiema epokami – komunizmem i obecnym putinowskim reżimem, w którym nasilają się tendencje nacjonalistyczne. Jako takie, jest to pokolenie z jednej strony melancholijne i nostalgicznie nastawione do historii, a z drugiej strony, jak przystało na młodzież, buntownicze i gniewne. O melancholijnej buntowniczności nowego pokolenia Wschodnioeuropejczyków miały zaświadczać stosowne sesje zdjęciowe uwieczniające pięknych, młodych i smutnych ludzi zagubionych w postkomunistycznym pejzażu – ruinach monumentalnych gmaszysk, w kompleksach szarych blokowisk czy na tle ponurych, zabetonowanych ulic. Idealnym tłem do snucia postsowieckiej narracji okazały się zdjęcia Zuzy Krajewskiej z serii Imago, wykonane w zakładzie poprawczym w Studzieńcu i przedstawiające emanujących dzikością i energią młodzieńców z mrocznymi historiami wypisanymi na twarzach. Czy tak właśnie wyglądają oblicza typowych hipsterów na ulicach Moskwy albo Warszawy? Pozwolę sobie wątpić, ale w tego typu opowieściach nie chodzi w końcu o realia, tylko o efekt wow.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 25 numerze Magazynu „Szum”.
[1] Andrzej Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014, s. 7.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej