„Pranie” Kingi Nowak w Domu Krakowskim w Norymberdze
To jak opera mydlana
Sprawia mi to przyjemność, której nie sposób opisać. Czuje wtedy satysfakcję z istnienia, która uderza głęboko, nawet jeśli wiem, że nie robię tego po raz pierwszy. Skąd się bierze to uczucie? Tak opowiada o tym doświadczeniu jedna z kobiet. Nie możesz sobie wyobrazić jak bardzo tego nienawidziłam. To było jak ość w gardle. Każdego dnia pojawiał się nowy stos. To nigdy się nie kończyło. Codziennie, każdego dnia. Mówi druga. Obie są bohaterkami dokumentalnego filmu z 1981 roku w reżyserii Roberty Cantow. A ich nostalgiczne, czasem zabawne wyznania, ilustrowane są idyllicznymi, skąpanymi w ciepłym słońcu scenami z nowojorskich dachów i podwórek. Film, w skrócie, opowiada o robieniu prania, rozwieszaniu mokrych rzeczy na sznurkach i związanych z tym rytuałach. O relacji z rodzaju tych love-hate, gdzie kocha się tak mocno, jak się nienawidzi. I gdzie to co przyciąga, z równą mocą odpycha.
***
Niewielki zagajnik porośnięty trawą. Zaraz za murem z kamienia rzeka Pegnitz. Po drugiej stronie XIX wieczne zabudowania, które pozostają w kontraście do niskich bloków z lat 60’. Drzewa, alejki, ławki, jednym słowem infrastruktura parku. Wydawałoby się typowy pejzaż niemieckiego miasta. Coś nowego, coś starego, skrawek zieleni. A jednak. Coś nie gra. Na kilku drzewach rozwieszone zostały prostokątne tkaniny z abstrakcyjnymi wzorami. Na każdym z trzech sznurków wiszą po cztery płócienne tkaniny, wprawiane w ruch podmuchem wiatru. Tkaniny przypominają suszące się pranie, dziwne pozszywane z resztek materiałów patchworki albo flagi nigdy nieistniejących państw. Też trochę rozbitą na kilka planów kurtynę. Nieporadnie lewitującą nad ziemią, zmieniającą kształt w zależności od widzimisię wiatru.
Kompozycje są proste. Przeważnie geometryczne, nawet jeśli od czasu do czasu ich tkane podziały płynnie przechodzą w bardziej organiczne łuki. Wszystkie zwracają uwagę kontrastem mocnych nasyconych barw. Grą form i starannie dobranych kolorów, na które patrzy się, nie bez wizualnej satysfakcji. To Pranie, instalacja site-specific Kingi Nowak. Praca zrealizowana we współpracy z Krakauer Haus w Norymberdze, która nawiązuje do historii miejsca, fragmentu nadbrzeża, gdzie dawniej kobiety spotykały się by zrobić pranie i trochę poplotkować. W lokalnym muzeum przechowywanych jest kilka takich fotografii. Kilka albo kilkanaście kobiet stoi ze stosem ubrań, na brzegiem rzeki. Piorą czyjeś i swoje brudy. W takiej właśnie kolejności.
Sam temat stał się popularny w XIX wieku. Nawet jeśli jego ikonografia jest starsza. Praczki malował Renoir i Degas. Ten pierwszy z czułością traktując materię, bawiąc się rozwibrowaną strukturą, ten drugi dążąc do realizmu i zamykając obraz w rwanych, fotograficznych kadrach. Pranie mogło być pretekstem do namalowania pejzażu, gry z martwą naturą i draperią mokrego ubrania ale też do seksualizacji ciał. To głównie scenki rodzajowe. W roli głównej, częściej niż samo pranie, występują praczki. Na przestrzeni lat staną się one uosobieniem patriarchalnego zniewolenia, ale też jedną z figur genderowej rewolucji. Będą przypominającymi żony ze Stepford bohaterkami reklam proszków do prania przekonanymi o tym, że biel zawsze może być jaśniejsza albo najszczęśliwszymi na świecie posiadaczkami pralki, ale też emancypantkami znad gazety instruującymi mężczyzn co i jak prać. Staną się też performerkami. Pranie w latach 70’ wieszała zarówno Martha Rosler zwracając uwagę na polityczność sfery domowej i swoistą ekonomię podwórka, jak Maria Pinińska-Bereś, która z upranych przez siebie i wieszanych w przestrzeni publicznej pieluch układała napis feminizm.
Tu, nad rzeką uwagę zwraca przede wszystkim esencjonalna sprzeczność. Kontrast, który rodzi się na styku dopieszczonej abstrakcji przetwarzającej zgrzebne imaginarium modernizmu i jakby niedbałej, ale też bezpretensjonalnej formy, materii skazanej na chimeryczne nastroje otoczenia. Abstrakcja, w której pobrzmiewają mniej lub bardziej wyraźne echa rosyjskich konstruktywistów, geometrycznej abstrakcji lat 20’ i 60’, też polskich artystek, takich jak Katarzyna Kobro czy Maria Jarema, zostaje sprowadzona do intymnego rytuału przydomowego podwórka. Realności najniższej rangi, cytując Kantora. Jednocześnie jednak ta sama abstrakcja z całym jej nadbagażem prostej i lapidarnej formy, na powrót, wgryza się, jak w soczyste jabłko, w polityczność, przestrzeń przepracowywania społecznych, związanych z płcią, ale też klasą, klisz i stereotypów. To profanacja. Taka, która w myśl Giorgio Agambena przywraca do użycia, wszystko co zostało oddzielone i przeniesione. Przeniesione do sfery sacrum, ale też, no właśnie, bezrefleksyjnie wepchnięte do szuflady z napisem „banalna dekoracja”. Jak gdyby abstrakcja zawsze miała być tylko formą, a nigdy częścią estetyczno-etycznej utopii, namacalnym symbolem walki o nową rzeczywistość.
W wspomnianym już filmie Clothesline pranie działa jak rzeźba. Jest kompozycją budowaną ze sznurka i szmat. Jest ilustracją stanu posiadania, statusu społecznego i majątkowego. Pokazem gospodarskich umiejętności, takich jak wywabianie czy przepieranie. Przyjemnością i przykrym obowiązkiem. Czymś wystawionym na pokaz i sąsiedzki osąd. Wciąż powracającym snem, ale też zapętlonym w rutynie koszmarem. I wreszcie wspólnym doświadczeniem. Heterogenicznym substytutem kobiecego pragnienia.
Na norymberskim nadbrzeżu działa ono tym mocniej. Pranie jest tu dokładnie tym, czym jest, ale to mniej znaczy, właśnie tu więcej. To odprysk ciągle kłującej w oczy historii, ambiwalentny produkt oczyszczania wpisany w racjonalne strategie i mechanizmy segregacji, rytuał wybielania i wywabiania, gdzie temu co czyste zawsze przeciwstawione jest to co brudne. Aż chce się wierzyć, że nie ma tu nic pomiędzy.W tym sensie Pranie niczego nie afirmuje, a bardziej działa jak performatywne pogranicze, gdzie mapuje się sensy i wyciąga na światło dzienne podskórne napięcia. To przede wszystkim miejsce na granicy, budzące dysonans poznawczy. To zawieszona w próżni przestrzeń publiczna i prywatna, działająca jak podwórkowy teatrzyk, którego nikt nie ogląda, ale może ktoś obserwuje. Bo wiszące na sznurkach tkaniny są właśnie kurtyną. Zasłaniają, ale w tym samym momencie też coś odkrywają. Problem w tym, że nie ma tu jasnych podziałów na widownie i scenę. Nie ma aktorów. Hula wiatr, ale czy między jednym, a drugim podmuchem pozwala zobaczyć coś więcej? Chociażby klauna, który w filmie Stephena Kinga inscenizuje przedstawienie dla jednoosobowej widowni albo jak u Tima Burtona, gdzie opowieści zawsze są marzeniami, wyśnić na jawie, powrót kochanka?
Może nie. Może wcale nie trzeba wywoływać duchów. Może nie trzeba zadzierać z widmami. Wystarczy nam ta modernistyczna wiara, w piękne i etyczne utopie. Pranie jest wystarczająco polityczne*. Może dlatego podczas trwania akcji, nie wiedzieć kiedy, kilka tkanin bezpowrotnie znika. Jest wreszcie, jak mówi bohaterka filmu Cantow, niczym mydlana opera. I może to nie przypadek. Tutaj jest zawsze jutro, bez znaczenia jak brudne jest wszystko, zawsze jest nowy początek.
Ania Batko
* Dziś film Roberty Cantow już by nie powstał. W większości miast w Stanach suszenie ubrań na zewnątrz jest zabronione, co łączone jest z faktem, że USA jest największym dystrybutorem pralko-suszarek na świecie. Szacuje się, że średnia kilowatogodzina skutkuje emisją 0,7 kg CO2.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Kinga Nowak
- Wystawa
- Pranie
- Miejsce
- Dom Krakowski w Norymberdze
- Czas trwania
- 13.07-15.09.2019
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Prusik-Lutz
- Strona internetowa
- krakauer-haus.de