Pracowite, wykształcone, przemęczone. Rozmowa z Agatą Zbylut
Zofia Krawiec: Czujesz się królową pszczół?
Agata Zbylut: W pewnym sensie. Podobno zanim w ulu pojawi się młoda królowa pszczół, stara wylatuje z gniazda. Szukałam tytułu, który mówiłby o następowalności pokoleń, wzajemnej pomocy, solidarności wobec młodych artystek, które kończą studia i wychodzą z gniazda. Ale myślałam również o pracowni jako miejscu formującym, które jest sumą naszej wiedzy, doświadczenia, spostrzeżeń.
Czemu akurat pszczół, a nie innych zwierząt?
Pszczoły są synonimem pracowitości, a ich praca wydaje się nie mieć końca. Żyją w rojach, strukturze, każda z nich zna swoje miejsce. Tak właśnie myślę o swoich studentkach, że są bardzo pracowite, wkładają olbrzymią ilość energii i wiedzy w swoje realizacje. Ten aspekt bycia artystką na wystawie reprezentuje Tęcza Tatiany Pancewicz, która pierwotnie powstała jako jeden z elementów jej pracy dyplomowej. We współpracy z fizykami i optykami Tatiana wydrukowała w technice 3D obiekt, który rozbija światło ledowe na wielobarwne widmo i ugina je na półokrągłym lustrze. Dzięki temu, olbrzymim nakładem pracy, w Kronice świeci tęcza – nie obraz tęczy, a ona sama jako zjawisko optyczne.
Uczelnie artystyczne coraz bardziej się feminizują, udział studentek rośnie z roku na rok. Do tego dochodzi inny podział. Do pracowni prowadzonych przez mężczyzn częściej trafiają studenci. Do tych prowadzonych przez kobiety trafiają głównie studentki.
Podobno jest tak, że kobiety wiedząc, iż trudniej jest im osiągnąć pozycje, które łatwiej zdobywają mężczyźni, są bardziej pracowite. Bo wiedzą, że muszą więcej.
Wykazała to w swoim raporcie Fundacja Katarzyny Kozyry. Obraz, który wyłania się z raportu, jest przygnębiający. Sytuacja kobiet jest tym gorsza, że powszechnie uznaje się, że równość płci na uczelniach to już norma, co dodatkowo zaciemnia stan faktyczny. Lubię myśleć, że Akademia Sztuki jest pod tym względem wyjątkowa, bo u nas pracuje sporo kobiet, więc studentki dostają pozytywne wzorce. Staramy się też już podczas studiów skomunikować studentki i studentów z tzw. rynkiem sztuki, zapraszamy wielu gości na wykłady, przeglądy portfolio. Z drugiej strony wypychamy naszych studentów, gdzie się da – na konkursy, open calle. Przygotowujemy ich do życia poza ulem. Paradoksalnie ta świadomość może powodować w nich strach przed tym, z czym zmierzą się po skończeniu studiów. Jest w nich duża potrzeba przepracowania tych lęków, oswojenia się z wizją funkcjonowania poza strukturą uczelni, stąd ten temat często powraca, zwłaszcza na ostatnich latach studiów.
Dlaczego do wystawy Królowa pszczół zaprosiłaś same studentki?
To celowa decyzja motywowana m.in. tym, że pracownię, którą prowadzę, kończą prawie wyłącznie dziewczyny. Uczelnie artystyczne coraz bardziej się feminizują, udział studentek rośnie z roku na rok. Do tego dochodzi inny podział. Do pracowni prowadzonych przez mężczyzn częściej trafiają studenci. Do tych prowadzonych przez kobiety trafiają głównie studentki. Doświadczam tego intensywnie od kiedy prowadzę pracownię z Irminą Rusicką. Wcześniej pracowałam z Łukaszem Jastrubczakiem. Dostrzegam różnicę przy omawianiu tematów – niektóre rzeczy są oczywiste, bo wiążą się z kulturowym doświadczeniem bycia kobietą. Mansplaining, body-shaming, funkcjonowanie obrazów ciał w internecie – tych doświadczeń nie musimy sobie tłumaczyć i rozmowa przechodzi od razu na kolejny poziom.
Podobno aż 70% studentek Akademii Sztuk Pięknych to dziewczyny, a 30% to mężczyźni. Dlaczego więc na wystawach, w kolekcjach i prywatnych galeriach wciąż przeważają mężczyźni?
W mojej pracowni 90% to kobiety, więc jeszcze więcej. Często dziewczyny widzą, że system jest tak skonstruowany, że ich szanse są mniejsze niż mężczyzn i same rezygnują. Ponadto galerie komercyjne w Polsce reprezentują w przytłaczającej przewadze mężczyzn. Bycie artystką jest kilkukrotnie trudniejsze niż bycie artystą. Jednym z czynników zanikania kobiet w sztuce są na pewno wciąż nierówno rozłożone obowiązki związane z rodziną. Oprócz pracy fizycznej związanej z urodzeniem i wychowaniem dzieci, dochodzi jeszcze zaangażowanie emocjonalne – kobiety inwestują więcej emocji i pracy opiekuńczej nie tylko w dzieci, ale też w innych członków rodziny – np. starszych rodziców. Ten wątek też się pojawia na wystawie w pracy Patrycji Migiel. Socjalizacja dziewczyn sprawia, że słabiej „grają na siebie” i „rzucają jak dziewczynka”, czyli są mniej skoncentrowane na własnych osiągnięciach[1] niż osoby nastawione na to, żeby sobie wyznaczać cele i je osiągać, również angażując w to innych i oczekując wsparcia.
To jest też twoje osobiste doświadczenie?
Tak, znam to doskonale. Od roku 2004 prowadzę Stowarzyszenie Zachęty Sztuki Współczesnej w Szczecinie i chociaż w wielu aspektach działamy wspólnie, to ogrom pracy organizacyjnej i biurowej spada na mnie. Pilnuję terminów, koordynuję pracę Stowarzyszenia, piszę wnioski, zawieram umowy – zużywam mnóstwo czasu i energii, która kumuluje się wokół idei kolekcji – bardzo dobrej zresztą – a nie mojej osoby. Oczywiście jest to praca nieodpłatna, robiona po godzinach, z poczucia obowiązku. Przyglądam się tym mechanizmom, ponieważ one również mnie dotyczą.
A co z kobietami, które już pracują na uczelniach?
Mówi się, że na uczelniach mamy równe zarobki i pewnie tak jest, zwłaszcza na tych najbiedniejszych, gdzie wszyscy dostajemy dolne widełki. Z drugiej strony jednak awanse akademiczek przychodzą kilka lat później niż ich kolegów, a mając niższy stopień naukowy, będąc niżej w hierarchii, zarabiamy mniej. Pamiętam rozmowę z warszawską doktorantką, która dwa lata czekała na zamknięcie przewodu, chociaż miała kompletną pracę teoretyczną i praktyczną. Termin obrony był wciąż przesuwany pod byle pretekstem, a każdy z tych pretekstów wyglądał obiektywnie, dopóki się nie sumowały. Tak samo jest z konkursami na uczelniane stanowiska. Są na polskich uczelniach takie rady wydziału, w których nie ma ani jednej kobiety – jak w XIX wieku! Kolejne konkursy wygrywają mężczyźni – może być nawet tak, że bardzo dobrze przygotowani merytorycznie i trudno się nie zgodzić z poszczególnymi werdyktami komisji. Refleksja przychodzi gdy widzisz sumę tych decyzji i okazuje się, że wciąż wygrywają mężczyźni – czyli jest tu jakiś błąd systemowy.
Skąd pomysł na wystawę Królowa pszczół?
Akademia Sztuki w Szczecinie powstała dopiero w 2010 roku, czyli zaledwie 4 lata temu wyszły pierwsze dyplomy magisterskie, ale już można zrobić pierwsze podsumowania. Wystawa była więc pomysłem na to, aby odwołać się do dialogu, który był prowadzony w pracowni, ale już oczywiście na innych zasadach. Chciałam też sprawdzić jak radzą sobie moje absolwentki. Wybierając artystki postawiłam zarówno na te, które – jak się wydaje – dobrze sobie radzą po studiach, których nazwiska są rozpoznawalne, a ich działalność dobrze widoczna, jak i te, które były mniej aktywne, które po skończeniu studiów nie zaangażowały się w pracę artystyczną. Zajęły się czymś zupełnie innym.
Tak naprawdę w najlepszej sytuacji są dziewczyny, które były mniej aktywne artystycznie i ułożyły sobie życie poza sztuką. Miewały pomysły, że może w przyszłości do niej wrócą, ale nie były nakierowane tylko i wyłącznie na działalność artystyczną.
Chyba głównym wątkiem wystawy w Kronice jest sytuacja ekonomiczna młodych artystek?
Tak, chciałam, żeby ich ekonomiczna sytuacja po studiach była pretekstem do rozmowy o sytuacji młodych kobiet w sztuce. Spodziewałam się, że będą to rozmowy trudne, ale skala tych trudności nawet dla mnie okazała się zaskakująca. Zwłaszcza z artystkami, które są dobrze widzialne, które „robią karierę”. Zdarzyły mi się rozmowy uświadamiające jak wielki jest ogrom zniszczeń spowodowanych funkcjonowaniem rynku sztuki w Polsce. Dziewczyny są wymęczone próbą ciągłego podtrzymywania widoczności. Jeżdżą od wystawy do wystawy, żyją od projektu do projektu, wciąż są w drodze. A dobrze wiemy, że udziały w wystawach bywają bardzo nisko płatne, i to z bardzo różnych przyczyn – czasem z powodu niewielkiego budżetu organizatora, a czasem dlatego, że artystka/artysta jest tym najsłabszym ogniwem, które zgadza się na pracę bez wynagrodzenia.
Jednocześnie muszą być bardzo kreatywne, żeby cały czas robić ciekawe projekty i dzięki temu utrzymywać swoją widoczność.
Często towarzyszy im poczucie, że jeżeli odmówią czegokolwiek, odrzucą nawet niezbyt ciekawą propozycję, to ta szansa może się już nie powtórzyć. W ten sposób można się wyeksploatować w bardzo krótki czasie. Nie spodziewałam się, że to będzie miało aż taki wymiar. Tak naprawdę w najlepszej sytuacji są dziewczyny, które były mniej aktywne artystycznie i ułożyły sobie życie poza sztuką. Miewały pomysły, że może w przyszłości do niej wrócą, ale nie były nakierowane tylko i wyłącznie na działalność artystyczną.
Na wystawie Królowa pszczół pojawiają się też wątki relacji rodzinnych, wątki kryzysu męskości, ale też takie, które odnoszą się do ciała. Jakim kluczem wybierałaś artystki?
W niektórych wypadkach wybrałam gotowe prace. Tak było z Patrycją Migiel, Dorotą Wójcik, Hanną Kaszewską. To były prace, które powstawały na dyplom. Wiedziałam, że będą dobrze korespondowały z treścią tej wystawy. Pozostałe prace powstały specjalnie na wystawę, na przykład praca Małgorzaty Goliszewskiej Pokój Mamy. Małgorzata jest jedną z dziewczyn, którym się udało. Bierze udział w bardzo wielu projektach, otworzyła przewód doktorski. Jest też osobą totalnie przemęczoną. Chciałyśmy pokazać realizację, która będzie dotyczyła tej gonitwy i ona wymyśliła, że pokaże efekty tej pracy w postaci zdobytych dyplomów i statuetek. Są ich dziesiątki, albo nawet setki – różnych dyplomów, certyfikatów, statuetek, które potwierdzają zdobycie wyróżnienia, pierwszego lub drugiego miejsca w najróżniejszych, chociaż głównie filmowych konkursach i przeglądach. Pokazują one jak wielką pracę wykonała ta artystka, żeby dojść do miejsca, w którym teraz jest – na ile festiwali musiała wysłać swoje filmy, ile open callowych formularzy musiała wypełnić. Czasem są to prestiżowe wyróżnienia, ale o niektórych festiwalach nigdy nie słyszałam. Nie zmienia to faktu, że to jest olbrzymia praca.
Tym dziedzictwem opiekuje się jej mama.
Tak. Mama była też początkowo przeciwna, żeby Małgorzata wybrała studia artystyczne, ale teraz jest dumna z tego, co osiągnęła córka. Z drugiej strony uważa, że jest niedoceniana, opłacana poniżej kwalifikacji. Matka ocenia sytuację w sposób zdroworozsądkowy, czyli z perspektywy osoby spoza świata sztuki. Widzi jaki ogrom pracy wykonuje jej córka i wie, że proponowane wynagrodzenia są nieproporcjonalnie niskie. Częścią pracy, którą pokazujemy na wystawie jest rozmowa, którą Małgosia odbyła z mamą i babcią, kiedy próbowała namówić mamę, żeby te zbierane skrupulatnie dyplomy i nagrody przekazała na wystawę w Kronice. Mama nie chciała się zgodzić, podważając wartość honorarium, prestiż wydarzenia. Ostatecznie realizacja doszła do skutku i obie są bardzo zadowolone, a praca świetnie działa, ponieważ pokazuje dwie perspektywy: córki, która chce wziąć udział w wystawie i mamy, która bagatelizuje projekt właśnie pod kątem możliwości budżetowych. Mama nie chce wypożyczyć statuetek w zamian za zaproponowane honorarium, bo jest do nich bardzo przywiązana.
I dzwoni np. do komisji organizujących konkursy, jeżeli te zapomniały wystawić dyplomu lub dać jej córce statuetkę za zajęcie drugiego miejsca.
Tak. A z drugiej strony motywuje córkę, żeby walczyła o swoje. I przekonuje ją, że powinna więcej dostawać za to co z siebie daje. To jest bardzo ciekawa konfrontacja ze światem pozaartystycznym. My artyści często nie zastanawiamy się, czy w ogóle warto wziąć w czymś udział, tylko lecimy, jak w dym – nawet dokładając do projektu. A tutaj jest refleksja ze strony mamy, która przelicza czas, pieniądze i wychodzi jej, że to jest nieracjonalne. I słusznie.
Wyjazdy na wystawy, projekty, rezydencje – w których przecież chcemy brać udział – organizują nam życie tak, jakbyśmy były wiecznie młode, wolne od innych zobowiązań, zawsze gotowe do nowych wyzwań, do tego aby się zaangażować, nawiązywać kontakt, być widzialną lub chociażby zarwać kilka nocy, by skończyć projekt.
Bardzo ciekawa jest też praca Doroty Wójcik. Na roku dyplomowym Dorota, żeby się utrzymać, pracowała jako hostessa. W jednej z ostatnich swoich prac, w nocnym klubie w Szwajcarii, miała po prostu bardzo dobrze wyglądać, a mężczyźni stawiali jej drogiego szampana, na czym zarabiał lokal.
Przez to, że pracowała jako hostessa, miała za mało czasu, aby samodzielnie zrealizować pracę dyplomową. Dorota wymyśliła więc projekt, który składał się z elementów wykonanych przez innych. Wymyśliła obiekt, narysowała go i przedstawiła ten sam rysunek trzem podwykonawcom z prośbą o przygotowanie go jako rzeźby będącej jej pracą dyplomową. Otworzyła się na to, że rozmawia z fachowcami, którzy posiadają doświadczenie i dawała się namówić na rozwiązania techniczne, które proponowali. Efekt jest taki, że powstały trzy różne obiekty, które tylko trochę są do siebie podobne. Dorota badała w ten sposób wpływ wykonawcy na efekt końcowy, którym ma być potencjalne dzieło sztuki. Podwykonawca występuje w roli fachowca, więc młoda artystka ufa jego kompetencjom. Z drugiej strony w pracy uwidacznia się również przepływ środków finansowych. Pieniądze zarobione w szwajcarskich klubach, od bogatych zachodnich mężczyzn przekazywała w formie wynagrodzenia polskim podwykonawcom. Podczas dyplomu oraz na wernisażu w Kronice, obiekty te były prezentowane przez inne hostessy, które opowiadały o tych dziełach sztuki, tak jakby opowiadały o jogurtach, czy o samochodach, do których promocji są najczęściej wynajmowane.
Czasami zastanawiam się, również na podstawie własnego doświadczenia, czy ciągła walka o utrzymanie się w środowisku sztuki, nie jest jakąś formą masochizmu? Pracujesz właściwie bez przerwy, a jednocześnie nie dostajesz pieniędzy, które pozwalają ci funkcjonować w poczuciu bezpieczeństwa i przewidywalności. Nie dostajesz ubezpieczenia, świadczeń. Dostajesz tak naprawdę społecznie niewielki prestiż. Jak myślisz, dlaczego wciąż są osoby, które podejmują męczącą walkę, żeby utrzymać się na fali?
Uczelnie artystyczne starają się kształcić studentki i studentów na osoby wyjątkowe, wychodzące poza schematy, takie, które z powodzeniem poradzą sobie w tzw. przemysłach kreatywnych. Ich ambicje są rozbudzane właśnie w tym kierunku, chociaż wiadomo, że tak naprawdę nie jest to scenariusz dla każdego. Zajmowanie się sztuką staje się wtedy jedyną drogą wartą podążania. I nawet u osób, które w rzeczywistości pozaartystycznej radzą sobie bardzo dobrze, osiągają stabilizację ekonomiczną, pozycję społeczną i względny spokój, dochodzi do głosu poczucie niespełnienia i braku. Mogę się tu posłużyć terminem ukutym przez Kubę Szredera – „artyzolem”, który powoduje, że satysfakcja ludzi sztuki przestaje być związana z wynagrodzeniem czy warunkami pracy, i zajmują się nią nawet wtedy gdy prowadzi do prekaryzacji i frustracji. Sztuka uzależnia, staje się punktem odniesienia, jedynym i najważniejszym. Wystarczy spojrzeć na to jak żyją artyści – większość z nas nie ma rodzin.
Artystki statystycznie mają mniej dzieci. Sztuka wymaga ofiar?
Myślę, że żadna z tych osób nie powiedziałaby, że jest to ofiara. Rezygnowanie z życia rodzinnego przychodzi łatwo, gdy zależy nam na tym żeby zachować mobilność i dyspozycyjność. Wyjazdy na wystawy, projekty, rezydencje – w których przecież chcemy brać udział – organizują nam życie tak, jakbyśmy były wiecznie młode, wolne od innych zobowiązań, zawsze gotowe do nowych wyzwań, do tego aby się zaangażować, nawiązywać kontakt, być widzialną lub chociażby zarwać kilka nocy, by skończyć projekt.
Na wystawie podejmujesz temat sytuacji ekonomicznej swoich absolwentek, ale też innych artystek.
Zaciek to realizacja do której zainspirowała mnie opowieść Karoliny Babińskiej w czasach, gdy jeszcze była moją studentką. Karolina opowiedziała mi historię jednej z jej wcześniejszych nauczycielek plastyki, która mieszkała w mieszkaniu swojego brata architekta i gdy była w rozpaczliwej sytuacji materialnej, malowała na ścianach zacieki i grzyby, które wyglądały jakby mieszkanie było zalane. Te „freski” były przygotowane na tyle dobrze, że kilkukrotnie zgłaszała je z powodzeniem firmie ubezpieczeniowej, która wypłacała jej odszkodowanie. W tamtym czasie to były prawdopodobnie jedyne obrazy, na których zarabiała. Dotarłam do tej artystki, która teraz uczy malarstwa na jednej z państwowych uczelni artystycznych i zaproponowałam jej udział w wystawie. Chciałam, aby namalowała taki fresk również w Kronice i gwarantowałam jej anonimowość. Początkowo się zgodziła. Ale później jednak się wycofała, podejrzewam, że w obawie przed zdemaskowaniem i konsekwencjami. Zaciek na wystawie w Kronice namalowała inna młoda artystka, Olga Dziubak, i zrobiła to doskonale. Ta praca też została wyceniona przez agentkę ubezpieczeniową, a równowartość tej wyceny została jej wypłacona jako honorarium.
Ale twoja sytuacja jest inna, ponieważ masz etat, jesteś nauczycielką akademicką, prowadzisz własną pracownię. Tak naprawdę jesteś w uprzywilejowanej sytuacji. Dlaczego dla ciebie to jest taki ważny temat?
Z jednej strony z empatią patrzę na te dziewczyny, które wcześniej były moimi studentkami i za które czuję się trochę odpowiedzialna. Zastanawiam się nad tym, co się z nimi dzieje i jak sobie radzą. A z drugiej strony mam proste porównanie do swojej sytuacji. Biorąc pod uwagę nakład pracy i energii, który wkładam w pracę na uczelni, ale też pracę artystyczną, pracę w stowarzyszeniu, oraz np. organizowanie wystaw, przygotowywanie materiałów na konferencje itp. – jeśli zestawić to z nakładem energii i czasu, które mój partner wkłada w swoją pracę w korporacji, różnica jest nieporównywalna. Ja jestem zawsze gotowa do pracy, podczas gdy on nie będzie pracował, jeżeli ktoś nie zapłaci mu odpowiedniej stawki. Otrzymuje dużo większą gratyfikację za dużo mniejszy nakład pracy, energii, emocji, chociaż też lubi to, co robi i ma z tego satysfakcję. Gdybym poświęcała tak jak on „tylko” 8 godzin dziennie na pracę, to nie byłabym w tym miejscu, w którym dzisiaj jestem. W tym sensie również czuję się prekariuszką, ponieważ wysiłek, którego się podejmuję w innym zawodzie przyniósłby mi dużo większe zabezpieczenie materialne, większy spokój i wakacje co najmniej dwa razy w roku.
A czy są jakieś pozytywne strony prekariatu?
Prekariuszki sztuki są zwykle świetnie wykształcone. Zresztą ich prekariackie położenie wymaga od nich ciągłej gotowości do doskonalenia się, otwierania na nowe, co na pewno w pewien sposób je emancypuje od tradycyjnych ról i funkcji. Prekariat nie daje im możliwości wejścia w tradycyjne, patriarchalne role społeczne. I to jest tych kilka cech, które możemy uznać za pozytywne, przy przeważającej ilości zjawisk negatywnych: ciągłym strachu o kolejny dzień, braku wakacji, braku chorobowego, niemożliwości zakupu mieszkania, itp. Prekariat może stymulować do rozwoju, ale tylko przez jakiś czas, bo gdy bez przerwy towarzyszy ci niepewność i przemęczenie, trudno jest rozwijać się w kreatwny sposób.
[1] Zobacz. Ewa Majewska, Prekariat i dziewczyna.
Zofia Krawiec — Autorka książek „Miłosny Performans” i „Szepczące w ciemnościach”. Absolwentka filozofii i kulturoznawstwa. Mieszka w Warszawie.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Olga Dziubak, Małgorzata Goliszewska, Hanna Kaszewska, Karolina Mełnicka, Patrycja Migiel, Jolanta Nowaczyk, Tatiana Pancewicz, Irmina Rusicka, Emilia Turek, Dorota Wójcik, Agata Zbylut
- Wystawa
- Królowa pszczół
- Miejsce
- CSW Kronika, Bytom
- Czas trwania
- 30.03–2.05.2019
- Osoba kuratorska
- Agata Zbylut; współpraca: Agata Cukierska
- Strona internetowa
- kronika.org.pl