Poznań zawsze będzie Poznaniem. Rozmowa z Markiem Wasilewskim
Aleksander Radziszewski: Został pan dyrektorem Galerii Miejskiej Arsenał, ale pana poprzednik, Piotr Bernatowicz i jego sympatycy wydają się jeszcze niepogodzeni z porażką. Czy dla pana ten konflikt – nie tylko personalny przecież, ale i ideowy – jest już zakończony?
Marek Wasilewski: Jeśli chodzi o mnie, to przede wszystkim myślę o przyszłości. Jeżeli jednak mamy w ogóle rozmawiać o konkursie, który odbył się w lutym, to trzeba by też wrócić do sytuacji sprzed trzech lat, ponieważ pewne argumenty, które się pojawiają w tej chwili, używane były w zupełnie przeciwnym kontekście trzy lata temu właśnie. Trzeba pamiętać, że mój poprzednik był kandydatem namaszczonym przez ówczesnego prezydenta miasta Ryszarda Grobelnego, który najpierw wskazał swój wybór szefa galerii i dopiero w momencie, w którym minister kultury nie zgodził się bez konkursu zatwierdzić tej nominacji, był zmuszony do jego zorganizowania. W takiej atmosferze odbył się ówczesny konkurs i w związku z tym jego wynik był łatwy do przewidzenia. Pamiętam, że w wywiadzie z Mikołajem Iwańskim, zamieszczonym w „Obiegu”, mój poprzednik mówił, że nie ma nic przeciwko temu, żeby być dyrektorem nominowanym przez prezydenta miasta, który ma większy mandat demokratyczny niż komisje ekspertów. Tak więc w tej chwili odbieranie kolejnemu prezydentowi miasta prawa do kształtowania swojej polityki kulturalnej jest co najmniej niekonsekwentne.
Media prawicowe zdają się wierzyć w to, że poprzedni dyrektor tworzył w galerii redutę polskości, patriotyzmu i wysokiej sztuki. Mnie z kolei prezentuje się jako postkomunistycznego potwora, który będzie walczył ze wszystkim, co polskie, katolickie, narodowe, święte i przyzwoite.
Mam jednak wrażenie, że ten konflikt rozgrywa się bardziej na polu politycznym niż personalnym.
Zaskakujące jest to, że wokół takiej instytucji, jaką jest galeria miejska, rozpętał się tak silny konflikt polityczny. Podobnych konkursów w miejskich instytucjach kultury przeprowadzanych jest przecież wiele, zarówno w Poznaniu, jak i innych miastach. I bardzo często dochodzi do takiej sytuacji, że prezydenci miast reprezentujący różne opcje polityczne powołują na to stanowisko osobę, która nie uzyskała największej liczby głosów, na przykład powołują osobę z drugiego miejsca. Tak działo się za poprzedniej kadencji i za obecnej. Co więcej, żadna z tych sytuacji nie była eskalowana do takiego poziomu jak w przypadku Arsenału. Po ogłoszeniu oficjalnie decyzji, że to ja zostanę nowym dyrektorem galerii, zadzwonił do mnie Jan Pospieszalski z TVP i powiedział, że odbyła się jakaś skandaliczna rzecz i telewizja jedzie do galerii, żeby zrobić o tym program, bo to niebywały skandal i opinia publiczna musi się o nim dowiedzieć. Zapytałem go wtedy, czy po konkursie w Toruniu, który wygrał Stanisław Ruksza, a mimo to nie został dyrektorem, wóz transmisyjny TVP też jechał do Torunia. Mój rozmówca oczywiście o tym fakcie nie wiedział. W Toruniu ta sytuacja nie wpisywała się tak jak w Poznaniu w konflikt polityczny. Media prawicowe zdają się wierzyć w to, że poprzedni dyrektor tworzył w galerii redutę polskości, patriotyzmu i wysokiej sztuki, a mnie prezentuje się jako postkomunistycznego potwora, który będzie walczył ze wszystkim, co polskie, katolickie, narodowe, święte i przyzwoite. Zdjęcia odchodzącego dyrektora opublikowane na Facebooku, na których pozuje on na tle galerii z plakatem z żołnierzami wyklętymi wpisuje się w taką właśnie poetykę.
Nie unika pan otwartych politycznych deklaracji – weźmy na przykład wypowiedź odnośnie sankcji, jakie pana zdaniem Unia Europejska powinna nałożyć na Polskę. Czy nie boi się pan, że tak otwarte wypowiedzi mogą być niebezpieczne i stanowić będą paliwo dla dalszej eskalacji konfliktu? Szczególnie, że jest pan już dyrektorem galerii miejskiej?
To oczywiste, że każdy ma swoje poglądy polityczne i ma prawo do ich wyrażania. Nigdy nie ukrywałem swoich poglądów, chociażby występując i przemawiając na manifestacjach KOD-u w Poznaniu. Ale nie to jest najbardziej oburzające. Pewnego radnego z PiS-u zbulwersowało to, że wziąłem udział w publicznym czytaniu konstytucji… Wypowiedź, którą pan przytacza, udzieliłem dla portalu Politico w listopadzie ubiegłego roku, na cztery miesiące przed objęciem stanowiska w Arsenale. Byłem pytany o to, jaką politykę UE powinna prowadzić wobec Polski, która łamie zasady przyjęte przez państwa Unii. Nie stawiałem się w roli adwokata ekonomicznych sankcji, tylko wygłosiłem pogląd, że Unia Europejska powinna bardziej skupić się na wspieraniu i wspomaganiu samorządów lokalnych, które są bardziej proeuropejskie aniżeli rząd i że to byłaby dobra inwestycja, stanowiąca dobry łącznik między Polakami a Unią Europejską, przy jednoczesnym zastanowieniu się nad pewnymi symbolicznymi sankcjami politycznymi. Dzisiaj, będąc już dyrektorem miejskiej instytucji kultury, nie mogę sobie pozwolić na to, żeby swobodnie prezentować swoje poglądy polityczne w takim stopniu, jak kiedyś, ponieważ mam tę świadomość, że równocześnie reprezentuję galerię miejską. Musi zatem być jasne, kiedy wypowiadam się jako prywatny obywatel, a kiedy jako dyrektor galerii, bo jest to misja, która nie może być dyskryminująca wobec obywateli miasta, czy w ogóle widzów, którzy reprezentują inne niż moje poglądy polityczne. Misją galerii miejskiej jest przedstawianie i propagowanie sztuki współczesnej. Pamiętajmy jednak o tym, że sztuka nie jest apolityczna, sztuka jest dyskursem politycznym, jest osadzona w politycznym społeczeństwie i nawet taka sztuka, która nam mówi, że nie ma nic wspólnego z polityką i siedzi w jakiejś totalnej samotni i rozmawia tylko – powiedzmy – z absolutem, to ona w gruncie rzeczy też jest polityczna. W związku z tym, nie można być w tym kontekście naiwnym i oczekiwać ode mnie, że w galerii będę przestawiał sztukę apolityczną, która każdego ukoi, sprawi mu przyjemność i będzie powodować, że będzie się tu czuć dobrze. Sztuka jest stawianiem pytań rzeczywistości i musi wywoływać dyskusje.
„Dla ksenofobów i konserwatystów bardziej nadaje się stojący nieopodal zamek Przemysła” – w ten sposób komentował pan politykę poprzedniego dyrektora galerii, co stało się dla niektórych argumentem, że zmiana w Arsenale jest zmianą przejścia ze skrajności w skrajność. Czy nie czuje się pan jednak w pewnym sensie prominentem i przedstawicielem tego środowiska, które częściowo przyczyniło się do pańskiego zwycięstwa?
W cytowanej wypowiedzi miałem przede wszystkim na myśli to, że modernistyczny budynek Arsenału powinien być dedykowany idei awangardy i nowoczesności, podczas gdy tak mocno popierana przez środowiska konserwatywne atrapa zamku Przemysła jest właściwym miejscem dla prezentowania ich poglądów. Wracając do pana pytania, nikt nie jest wolnym elektronem, każdy funkcjonuje jako część pewnego środowiska. Nie czuję się jednak niczyim przedstawicielem, zawsze najwyżej ceniłem samodzielność, wolność i autonomię.
Uprawianie takiej optyki symetrii, mówienie, że po obu stronach tej politycznej barykady są takie same skrajności, nie odpowiada moim zdaniem rzeczywistości. W tej chwili myślę o wizji Galerii Miejskiej Arsenał jako instytucji, która pracuje w mieście rozumianym wielowarstwowo, jako bardzo skomplikowany organizm społeczny, który ma swoje różne grupy reprezentantów, w którym zachodzą bardzo interesujące procesy. Dużo bardziej interesuje mnie ten wątek, to, jak ta instytucja ma funkcjonować w tym konkretnym mieście, a nie zastanawiam się w ogóle i nie interesuje mnie naprawdę to, co myśli na temat sztuki i galerii skrajna prawica.
Wróćmy do performance’u Aleki Polis, czyli do tak zwanego „wietrzenia Arsenału”. Cała akcja została odebrana jako niewybredna złośliwość wobec poprzedniej władzy galerii, nawet pana zwolennicy podsumowali ją jako stosunkowo nieprzemyślaną i niepotrzebną.
Wydaje mi się, że istniała duża potrzeba i oczekiwanie, żeby wydarzyło się w sferze symbolicznej i artystycznej coś, oddzieliłoby kreską stary Arsenał i nowy. Co istotne, nie było to wydarzenie, które ja zaprogramowałem z pełną premedytacją, bo była to autonomiczna decyzja Aleki Polis, która pracowała już z różnymi instytucjami kultury, co prawda w innych momentach, ale to właśnie chwila tego wejścia w nową sytuację była dla niej tym bardziej interesująca.
Jeżeli dyrektor galerii myje okna, to jest to gest symboliczny. W ten sposób chciałem wysłać sygnał, że się biorę do pracy, nie uciekam od niej, zrzucam jej na innych. Chciałem pokazać, że nie będę dyrektorem zamkniętym w gabinecie.
Jeżeli mówimy też o jakiejś złośliwości, uważam, że jej skrajnym przykładem było na odchodnym obwieszenie galerii przez mojego poprzednika plakatami żołnierzy wyklętych, które kuriozalnie sygnowane były przez wojewodę warmińsko-mazurskiego. Trudno więc doszukać się nawet związku pomiędzy tym działaniem, czyli reklamowaniem tego województwa za pomocą kiepskich swoją drogą plakatów, a działalnością galerii miejskiej, która znajduje się w zupełnie innym regionie. Nastąpiła więc wymiana gestów, której polem były okna galerii, będące pewną transparentną granicą – z jednej strony ich zasłonięcie, stworzenie muru za pomocą plakatów, a z drugiej – poprzez ten gest performatywny, gest mycia okien – ich ponowne odsłonięcie.
Krytyka tych działań pojawiła się zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Ja się nie identyfikuję ze stroną prawicową, ale też nie byłem nigdy częścią poznańskiego środowiska lewicowego. Zbyt wiele w życiu widziałem politycznych nawróceń, aby poddać się bezkrytycznie magii jednego dyskursu. W związku z tym będę zawsze kłuty z obydwu stron. Wiadomo, że w atmosferze takiego konfliktu każde działanie będzie interpretowane w taki sposób, żeby uderzyć potencjalnego przeciwnika.
Tyle tylko, że z tego starego Arsenału pozostali jeszcze pracownicy, którzy całą akcję odebrali jako atak personalny, nie tylko na poprzedniego dyrektora, ale również na nich samych, jako – bądź co bądź – przedstawicieli poprzedniego stanu.
Pracownicy solidaryzujący się z poprzednim dyrektorem, którzy odeszli, odczytywali ten gest jako gest zawłaszczenia, gest triumfalistyczny, czy nawet wskazanie, że myjemy szyby, bo są brudne, czyli, że o galerię źle dbano. Sugerowali, że chcę w ten sposób podzielić pracowników. Oczywiście nie takie było założenie, o czym już mówiłem, dlatego też w przeddzień przyjazdu Aleki Polis poinformowałem o tym wydarzeniu wszystkich pracowników i starałem się wytłumaczyć, że nie jest to gest personalnie skierowany przeciwko nim. Co więcej – zaprosiłem ich do tego, żeby, jeżeli mają na to ochotę, partycypowali także w tym wydarzeniu, żeby się czuli zaproszeni, a nie wykluczeni. Namawiałem, żebyśmy stanęli po jednej stronie, a nie po przeciwnej lub żadnej. Oczywiście przyznaję, że poniosłem tutaj pewną porażkę, bo pracownicy rzeczywiście nie mieli ochoty się w to angażować. Jeżeli dyrektor galerii myje okna, to jest to oczywiście gest symboliczny. W ten sposób chciałem wysłać sygnał, że się biorę do pracy, nie uciekam od niej, nie zrzucam jej na innych. Chciałem pokazać, że nie będę dyrektorem zamkniętym w gabinecie.
Mamy więc nowy Arsenał, ale jego program na ten rok tworzony był jeszcze przez pańskiego poprzednika.
Wiadomo, że każdy dyrektor, który wchodzi do instytucji, chciałby od pierwszego dnia zacząć tę przygodę na czystym polu. Zazwyczaj nie jest to proste ze względu na kwestię podpisanych już umów. Jednak w przypadku programu przygotowanego na rok 2017 przez galerię Arsenał, który został złożony jako oficjalny dokument do urzędu miasta, okazało się, że bardzo wiele elementów tego programu było fikcyjnych. Część artystów, którzy zostali wyszczególnieni w tym programie, odmówiła w nim udziału, albo przeprowadzono jedynie wstępne rozmowy, które jednak nie zostały zakończone żadną konkretną konkluzją czy zobowiązaniem. Właściwie siedemdziesiąt procent tego programu była pisana palcem na wodzie, co jest zdumiewające, skrajnie nieprofesjonalne i nieodpowiedzialne, i tłumaczy, dlaczego poprzedni dyrektor nie powinien kierować taką instytucją.
Chciałbym, żeby Arsenał brał udział w wydarzeniach, które w Poznaniu są ważne, żeby był częścią agory miejskiej. Nie myślę o stawaniu po jednej stronie politycznej, ale o możliwości otwartej i nieskrępowanej dyskusji.
Jednak ta skrajna nieodpowiedzialność dała panu duże pole manewru w załataniu dziur w tym programie…
Mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić do galerii interesującą, żywą problematykę. Pojawią się w niej ludzie młodzi, na progu debiutu. Jest bardzo istotne, żeby Arsenał był tym miejscem, które umożliwia dobry start świetnym młodym artystom. Taka polityka, a podobną prowadzi na przykład galeria Arsenał w Białymstoku czy BWA w Zielonej Górze, świetnie procentuje na przyszłość, jest inwestycją galerii. Z drugiej strony będą artyści o ugruntowanej już pozycji – w czerwcu będziemy pokazywali indywidualną wystawę Dominika Lejmana. Poza tym jeszcze w tym roku pojawi się wystawa Jarosława Kozakiewicza, która będzie bardzo mocno osadzona w kontekście Poznania i w dużym stopniu dla tego miasta przygotowana, pomyślana jako komentarz do zmian urbanistycznych w tkance miasta. We wrześniu pojawi się wystawa i działania towarzyszące Kongresowi Kobiet. Chciałbym, żeby Arsenał brał udział w wydarzeniach, które w Poznaniu są ważne, żeby był częścią tej agory miejskiej. Chodzi o otwieranie Arsenału na te wydarzenia i środowiska, które mają coś interesującego do powiedzenia. Nie myślę tutaj o stawaniu po jednej stronie politycznej, ale raczej o możliwości otwartej i nieskrępowanej dyskusji. Za to mi się już oberwało, ale będę to powtarzał – tutaj nie będzie ksenofobii, tutaj nie może być uprzedzeń, ale nie możemy być naiwni i oddawać pola wrogom wolności.
Takie wystawy, jak wystawa okładek płytowych, Store Poznań Days i tym podobne wydarzenia, które mają miejsce lub odbywały się w Arsenale, budziły raczej dwuznaczne uczucia.
Myślę że galeria miejska nie powinna zamykać się na działania, które wykraczają poza ortodoksyjnie definiowane pole sztuki, gdyż mamy także obowiązki edukacyjne, społeczne i kulturotwórcze. Jest taki termin przez wielu krytykowany, ale wydaje mi się, że dobrze oddający klimat naszego czasu – to kultura wizualna. Okładki płytowe oczywiście należą do tej kultury wizualnej. Co do zasady nie wykluczałbym więc takich wydarzeń. Warto, aby udało się zapewnić im jak najwyższy poziom artystyczny. Osobiście sceptycznie odnoszę się do projektów, które koncentrują się na celebrowaniu jednego tylko medium. Tego typu myślenie w dzisiejszych czasach jest zbyt wąskie, należy do przeszłości. Wiadomo jednak, że galeria ma pewne zobowiązania, chociażby ze względu na podpisane umowy, jest więc oczywiste, że pewne elementy starego programu muszą być kontynuowane.
Od dłuższego czasu wszyscy kojarzą Arsenał ze znajdującym się w nim Fotoplastykonem, ale czy według pana jest to odpowiednie dla niego miejsce?
Uważam, że jest ono fatalne. Prowadzę rozmowy w urzędzie miasta na temat odpowiedzialnego rozwiązania tego problemu. Moją intencją jest znalezienie dla Fotoplastykonu lepszego miejsca, bo on sam w sobie jest przecież bardzo uroczym obiektem, który ma wartość sentymentalną i dla każdego badacza archeologii nowych mediów jest ciekawym przedmiotem badań. Natomiast w tej galerii, po pierwsze dla tak dużego obiektu nie ma zwyczajnie miejsca, a po drugie, co istotne, nie jest to dla niego właściwe miejsce z powodów programowych. Trzy lata temu trwały rozmowy, jak ten obiekt do Arsenału wprowadzić, dziś rozmawiamy o tym, jak go wyprowadzić. Mam nadzieję, że jego wyprowadzka to tylko kwestia czasu.
W pana zamyśle Arsenał powinien pełnić funkcję agory miejskiej, ale biorąc pod uwagę rozwarstwienie mieszkańców Poznania ta idea wydaje się dość utopijna. Czy pana celem jest bardziej działanie lokalne, otwartość galerii na społeczeństwo miasta, czy jednak zwiększanie potencjału i rangi tego miejsca: współpraca z zagranicą, posiadanie własnej kolekcji i inne elementy, które znalazły się w pana programie?
Agora, na której wszyscy mówią jednym głosem, jest jeszcze bardziej utopijna. Moim zdaniem nie ma i nie może być tutaj żadnej sprzeczności. Galeria powinna być instytucją o pewnym społecznym słuchu, o pewnej żywości reagowania na to, co wokół niej się dzieje i nie znaczy to, że poświęca jakość artystyczną na rzecz jakości społecznej. Nie widzę tutaj sprzeczności. Natomiast odrębną kwestią jest pytanie, czy celem galerii miejskiej jest zajmowanie pierwszych miejsc w rankingach galerii, bo to nie jest liga mistrzów, ani zawody. Oczywiście sytuacja, w której galeria znajdująca się w tak dużym i ważnym mieście jak Poznań szoruje dno w rankingach, jest symptomem pewnej sytuacji. Ale to nie oznacza, że powinienem stawiać sobie za cel zdobycie pierwszego czy drugiego miejsca. Można rzeczywiście zamknąć galerię na publiczność, wszystkie pieniądze, jakie posiada, włożyć w mistrzowską obsadę i wykreować taki program, który bardzo szybko by ją wywindował, uczynił widzialną w Europie i na świecie. Muszę mieć jednak świadomość, że nie prowadzę prywatnej galerii, tylko instytucję, która ma pewną misję do spełnienia. Jest nią przede wszystkim pokazywanie sztuki współczesnej mieszkańcom tego miasta. Oczywiście chciałbym, żeby ta galeria miała znaczenie ponadregionalne. Jest też misja wobec społeczności uczelnianej, zwłaszcza tej artystycznej. Do galerii przychodzą młodzi ludzie, studenci, osoby, które za chwilę sami zostaną artystami i oni muszą mieć szansę spotkać się z ciekawymi artystami, interesującymi problemami, które będą mogły ich inspirować.
Jednak podczas zorganizowanej przez pana dyskusji o przyszłości Arsenału okazało się, że lokalna społeczność, która jest dla pana tak istotna, oczekuje od Arsenału bycia bardziej domem kultury, aniżeli poważną galerią sztuki współczesnej. Nie sądzi pan, że te dwie perspektywy są raczej trudne do pogodzenia?
Zorganizowałem tę dyskusję po to, żeby słuchać. Jestem w stanie wyobrazić sobie przecież to, co powiedzą zaproszeni paneliści, których rolą jest bardziej sprowokowanie pewnych tematów, zainicjowanie dyskusji, a nie jej określenie i zamknięcie. To jest właśnie rola odpowiedzialnej instytucji działającej w polu społecznym, w polu kultury i sztuki, żeby słuchać, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jakie są wobec niej oczekiwania. Co nie oznacza oczywiście, że taka instytucja jest powołana do tego, żeby spełniać wszystkie postulaty publiczności. Mogę sobie wyobrazić, że jeśli demokratycznemu wyborowi poddalibyśmy istnienie tej galerii, to najprawdopodobniej wygrałaby taka opcja, że galerię trzeba zburzyć i wybudować na jej miejscu stare kamieniczki. Z jednej więc strony trzeba wychodzić naprzeciwko oczekiwaniom, a z drugiej strony trzeba proponować swoją narrację, która tę publiczność wciągnie i zaangażuje.
Już od dawna tym najważniejszym punktem na mapie artystycznego Poznania jest Uniwersytet Artystyczny. Jak pan widzi współpracę z tą instytucją? Czy przypadkiem nie jest tak, że uniwersytet w swojej wizji artystycznej miasta nie potrzebuje już Arsenału, szczególnie w kontekście niedawno otwartych galerii uczelnianych?
To jest temat niezwykle skomplikowany, bo sam Uniwersytet Artystyczny jest niezwykle złożoną instytucją. Jest to konglomerat wielu środowisk, które reprezentują bardzo różne, przeciwstawne sobie wizje sztuki. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo mamy do czynienia z polifonią głosów, pluralizmem, wielością spojrzeń, a z drugiej – może to negatywnie rzutować na spójność koncepcji tej instytucji. Nie ma więc jednego Uniwersytetu Artystycznego. Ta sytuacja, którą pan opisał, jest zjawiskiem zdrowym, bo taka relacja, w której te dwie instytucje są od siebie uzależnione albo sprzężone sztywnym połączeniem, byłaby niewłaściwa i chora. Uniwersytet nie powinien tak naprawdę potrzebować galerii i galeria nie powinna potrzebować uniwersytetu. A dzięki temu, że te dwie instytucje siebie nie potrzebują, dochodzi do bardzo korzystnej i interesującej sytuacji, w której w pewnych momentach mogą one wchodzić ze sobą we współpracę nie wynikającą z jakiś zależności, tylko z prawdziwych potrzeb i chęci.
Wśród ludzi, którzy prowadzili w Poznaniu galerie autorskie, znajduje się wiele wartościowych i ciekawych archiwów sztuki współczesnej, zawierających dzieła najwybitniejszych artystów XX wieku. I właśnie to jest niesamowitą szansą dla tego miasta.
Wiadomo też, że uczelnia artystyczna jest miejscem, wokół którego środowisko artystyczne tego miasta się gromadzi, a galeria sztuki współczesnej w tym samym mieście nie może tego epicentrum ignorować i jest to bardzo ważny punkt odniesienia w polu działania galerii. Chciałbym bardzo, żeby ta współpraca była realizowana wokół pewnych problemów, które nas interesują, bo nie wyobrażam sobie, że galeria jest salą do wynajęcia, czyli instytucją usługową wobec pewnych potrzeb wystawienniczych. Chodzi o to, żeby ta współpraca była mądra, działała na korzyść obu instytucji. A taką możliwością może stać się chociażby stulecie Uniwersytetu Artystycznego, z okazji którego można by wykreować mądry program nie będący wystawą stu najbardziej szacownych profesorów, laurką opowiadającą o wspaniałej minionej przeszłości, tylko krytycznym badawczo-artystycznym projektem.
Przez pewien okres wydawało się, że Poznań przestał być miastem prowincjonalnym – silna pozycja uczelni, wybitni artyści, doskonałe galerie. Ten okres już minął, galerie się wyniosły, wielu artystów wyjechało. Czy Arsenał może odegrać jakąś rolę w odtworzeniu tego momentu? Czy jednak zakończenie tego świetnego okresu uważa pan za znak, że Poznań powinien pełnić zupełnie inną rolę?
To jest kwestia oddziaływania długofalowego i tworzenia pewnego klimatu. Na pewno nierealistyczne jest myślenie, że wrócą artyści, którzy Poznań opuścili lata temu. Bo wyjechali nie dlatego, że im się nie podobał Arsenał, ale dlatego, że w innych miejscach mieli większe pole do działania. Rolą takich miast jak Poznań, czyli ośrodków artystycznych, jest rola inkubatora, który jest świetnym miejscem startu, daje możliwość pogłębionej pracy naukowej i artystycznej. Skala Poznania pozwala już na podejmowanie pewnych działań w poważny sposób i jest to fantastyczna trampolina. I ja tak to miejsce bym postrzegał i taką rolę mu przypisywał, pilnując przy tym, żeby ta trampolina działała tak, aby świetni artyści mogli stąd udawać się w świat. Tak naprawdę nie powinniśmy rozpaczać, że wykształciliśmy takich fajnych ludzi, a oni wyjechali, bo naszym zadaniem jest ciągle takich ludzi kształcić i to spowoduje, że wielu z nich będzie tutaj wracało, niekoniecznie na stałe, ale po to, żeby zrobić wystawę, podyskutować, pokazać swoje sukcesy w miejscu, w którym będą się dobrze czuli. Nie zbudujemy tutaj drugiej Warszawy, czy drugiego Berlina, Poznań zawsze będzie Poznaniem. Naszym zadaniem jest znalezienie dla tego silnego ośrodka akademickiego i intelektualnego właściwej roli.
Czy ma pan w planach zmianę struktury przestrzeni wystawienniczej, której w stanie obecnym brakuje przecież jakiejkolwiek logiki? Szczególnie ważny jest tu aspekt głównego wejścia do galerii, poruszany szczególnie przez architektów i urbanistów tego miasta, dla których zamknięcie wejścia od ulicy Jana Baptysty Quadro na rzecz tego rynku z płyty było nieodpowiedzialne i przyczyniło się do jej wymarcia, nie wspominając już o wpływie na układ wewnętrzny samej galerii.
Odkąd funkcjonuję w tym budynku jako dyrektor, uczę się go na nowo, bo do tej pory oceniałem go tylko jako widz. Jako gospodarz tego miejsca widzę więcej i myślę o tym budynku – używając metafory – jako o ciele, okręcie, pewnej całości, organizmie i widzę, że mamy do czynienia z pewną dysfunkcjonalnością, która wynika zapewne z tego, że nie był on projektowany jako galeria sztuki. Wejście od strony rynku jest oczywiście bardzo dobre, zbliża ludzi do galerii, wymusza jednak niewygodne przejście przez dolną galerię, a gdy w tej będzie miała miejsce – dajmy na to – zmiana wystawy, to będzie to element, który widz zobaczy najpierw. Jest to sytuacja nie do zaakceptowania. Chciałbym, aby w galerii funkcjonowały obydwa wejścia, bo wejście od rynku daje łatwy kontakt z galerią, natomiast drugie, mimo że nie jest oczywiste, umożliwia korzystanie z różnych przestrzeni, które posiadają różne dedykowane im funkcje. Jednak tego typu zmiany wymagają czasu, trzeba popracować nad tym, jak to ma dokładnie wyglądać.
Deklarował pan wcześniej chęć przejęcia przez Galerię Arsenał sąsiedniego budynku, który aktualnie należy do Wielkopolskiego Muzeum Wojskowego. O ile ta decyzja wydaje się słuszna, ze względu na szansę zlikwidowania wiejącej nudą wystawy tego muzeum, o tyle wydaje się ona trudna i mało realna, przede wszystkim z powodu kwestii własnościowych.
Uważam, że trzeba mówić o tym, co jest właściwe i słuszne, nie zastanawiając się nad tym, co jest realne w danej chwili, bo jeżeli zacznie się o tym mówić, jeżeli pojawi się w przestrzeni publicznej taka idea, to ona może znaleźć swoich zwolenników. Za każdym razem, kiedy jestem w urzędzie miasta, wspominam o tym, staram się wprowadzić tę ideę do obiegu, mimo że zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nie jest to rzecz prosta, chociażby z tego powodu, że muzeum wojskowości nie jest własnością miasta. Działanie takie wymaga negocjacji, znalezienia alternatywnej przestrzeni dla tego muzeum, co nie jest proste, ale nie jest niemożliwe. Ten pomysł nie bierze się zresztą znikąd, bo intencją architektów projektujących ten kompleks było stworzenie pewnej całości, co widać na pierwszy rzut oka. Dla mnie jest to przykład bardzo ciekawej architektury modernistycznej. Odpowiednie zadbanie o te budynki sprawi, że będą one świeciły pełnym blaskiem. Bo realnie rzecz biorąc nie zanosi się na to, że władze Poznania zaproszą star-architekta, który nad Wartą wybuduje jakiś statek kosmiczny. O wiele bardziej realistyczne jest stworzenie całości z istniejących już budynków. Tym bardziej, że – o czym ciężko mówić spokojnie – wśród ludzi, którzy prowadzili przez wiele lat w Poznaniu galerie autorskie, znajduje się wiele wartościowych i ciekawych archiwów sztuki współczesnej, zawierających dzieła najwybitniejszych artystów XX wieku. I właśnie to jest niesamowitą szansą dla tego miasta. Bo czym innym jest wybudowanie statku kosmicznego i zakupienie na Art Basel zestawu obowiązkowego dzieł światowych artystów, a czym innym jest pokazanie kolekcji sztuki współczesnej, która wyrasta z naturalnej historii danego miejsca, bo jest związana np. z historią działalności takich galerii jak Wielka 19, Akumulatory, czy ON, gdzie przez całe lata 70. i 80. przyjeżdżali do Poznania prawie niezauważeni przez nikogo artyści wielkiego formatu i realizowali tutaj swoje prace, zostawiając ślady w archiwach. Możliwość posiadania i pokazania przez miasto takiej kolekcji, w takim właśnie budynku, nie wydaje mi się mrzonką, tylko kwestią podstawową.
Poznań bezwzględnie potrzebuje silnej instytucji zajmującej się sztuką współczesną, pokazującej to, co w tej sztuce jest nowe, ciekawe, o czym się dyskutuje.
Zwiększenie przestrzeni galerii to jeden z pańskich planów, kolejnym ma być zmiana jej nazwy, co już wzbudziło pewne kontrowersje. Arsenał nie kojarzy się panu dobrze?
Tak, tylko nie jest to działanie pierwszoplanowe. Zostało to wyciągnięte przez dziennikarzy, bo brzmi kontrowersyjnie, stało się też to częścią tego starcia politycznego, o którym mówiliśmy, bo radni z PiS-u na wieść o tym stwierdzili, że nazwa Arsenał jest nazwą tradycyjną, polską, pięknie się kojarzącą, że to nasza tożsamość i że żaden uzurpator nie wykorzeni naszej tradycji. Oczywiście to tytułem żartu, ale autentycznie narracja zmierzała w tym kierunku, co swoją drogą pokazuje konserwatyzm tego miasta i przywiązanie do pewnych utartych schematów. Zawsze mnie to bawi, że w Poznaniu mamy Stary Browar, Starą Gazownię, Starą Rzeźnię, wszystko nawet jak jest nowe, musi mieć nazwę sugerującą, że jest stare po to, żeby się uprawomocnić. I ten Arsenał też brzmi staro, przytulnie i bezpiecznie. Jednak w Białymstoku też mamy galerię Arsenał, która swoją drogą jest dla mnie niedoścignionym wzorem i marzyłbym o tym, żeby Poznań miał taki status za parę lat. Z tą zmianą się jednak nie śpieszę, tym bardziej, że w tym momencie nie mam lepszego pomysłu. Jeżeli jednak udałoby się doprowadzić do fuzji tych dwóch budynków, o których mówiliśmy wcześniej, konieczne będzie przemyślenie tej instytucji na nowo i wtedy właśnie zmiana nazwy będzie zdecydowanie zasadna, a nawet konieczna.
Proponowane przez pana zmiany wykraczają daleko poza program kuratorski. Czy przypadkiem nie jest tak, że ich efektem finalnym ma być Muzeum Sztuki Współczesnej w Poznaniu? Czy Poznań potrzebuje takiej instytucji?
Poznań bezwzględnie potrzebuje silnej instytucji zajmującej się sztuką współczesną, pokazującej to, co w tej sztuce jest nowe, ciekawe, o czym się dyskutuje. Potrzebujemy miejsca, które by reprezentowało to, co jest szalenie interesujące w przypadku Poznania, którego lokalność była również globalnością dzięki temu, że działały tu galerie autorskie otwarte na kontakt ze światem mimo wszystkich przeciwności lat PRL-u. To, co działo się w Poznaniu, miało wymiar międzynarodowy. Możliwość pokazania tej historii jest dla tożsamości artystycznej i kulturalnej miasta kwestią kluczową. Taka instytucja powinna być tutaj powołana. A czy będzie się ona nazywała muzeum sztuki współczesnej, centrum sztuki współczesnej, to kwestia drugorzędna, ważne jest to, jakiego rodzaju funkcję ona by spełniała. Niemniej jednak wydaje się bardzo oczywistą i logiczną kwestią, żeby w Poznaniu powstał taki ośrodek dla sztuki.
W polu sztuki uznaje się pana za postać kontrowersyjną, podejmującą ryzykowne tematy i działania. Czy Arsenał pod przewodnictwem Marka Wasilewskiego będzie instytucją, która tych kontrowersji się nie boi?
Można na to różnie patrzeć, bo już sama strategia budowania rangi miejsca dla wielu środowisk jest kontrowersyjna z różnych powodów. Kontrowersje wypływają zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Rzeczywiście kilka razy powstawały ogromne kontrowersje wokół tego, co robiłem, jednak nigdy moje działania nie były nastawione na wywołanie skandalu. Ja robię swoje, to, co uważam za słuszne. Myślę konkretnie o tym, co trzeba zrobić, chociaż czasami dla niektórych ludzi jest to nie do przyjęcia. Oczywiście teraz także przewiduję, że pracując z artystami, którzy mają swoje pomysły, realizując wystawy problemowe, będę chciał pokazać bardzo dobrą pracę, a ta dla pewnych środowisk może być nie do zaakceptowania. Wtedy będzie trzeba konsekwentnie bronić swojego stanowiska. Wydaje mi się, że rozumowanie w kategorii wywoływania skandalu i kontrowersji nie za bardzo ma sens. Bo to jest tak, że te skandale przychodzą do nas z tych środowisk, które nie rozumieją, w jaki sposób funkcjonuje kultura współczesna oraz ze strony ludzi, którzy swoje zamknięte stanowisko chcieliby narzucać innym. Są tacy, którym marzy się powrót cenzury i inkwizycji, a jednocześnie sami są przekonani, że przysługuje im święte prawo do deptania uczuć i przekonań innych. Skandale i kontrowersje są zazwyczaj częścią wojny kulturowej prowadzonej przez prawicę w celu mobilizacji swojego elektoratu. Niestety tutaj, w Poznaniu, mieliśmy już z tym do czynienia, chociażby w przypadku odwołania spektaklu Golgota Picnic Rodrigo Garcíi. Dzisiaj ponownie mamy próby cenzurowania festiwalu Malta, tym razem przez samego ministra kultury. Widziałem też na własne oczy jakąś niemrawą manifestację, która wzywała miasto do zmiany kuratora festiwalu. Na szczęście tym razem Poznań broni autonomii sztuki i nie ulega różnym, pojawiającym się tutaj histerycznym emocjom.
Mimo licznych głosów przeciwko panu mam wrażenie, że dużo bardziej od kontrowersyjnych zmian skupia się pan na uszanowaniu tożsamości tej galerii i Poznania.
Z rozbawieniem mogę powiedzieć, że cieszę się złą sławą. Jest to paradoksalne, bo to, o czym ja mówię, czyli o świadomości tradycji awangardowych tego miasta, jest właśnie radykalną odmianą tej galerii, która odcięła się od tego nurtu totalnie. To nie było miejsce dla idei nowoczesności. Kiedy więc mówię o tych tradycjach, o tym, jakie to jest ważne, okazuje się, że to jest właśnie rewolucyjne i wywraca galerię do góry nogami. Jest to też podjęcie pewnego zobowiązania, że przyszłość galerii Arsenał będzie otwarta na równie radykalne działania, jak radykalne były działania w galeriach prowadzonych przez artystów w Poznaniu. Mówię o zmianach spokojnie, ale pewne jest, że ta galeria będzie inna niż do tej pory. Cały mój program jest integrowaniem tego miejsca na nowo z tkanką miasta. Bo to, co się działo przez ostatnie trzy lata było, jak pisało o tym już wielu krytyków, wytworzeniem w tym miejscu czarnej dziury i odwrócenie się plecami do rzeczywistości.
Czy czteroletnia kadencja nie jest za krótka, aby dokonać wszystkich tych zmian, które ma pan w planach? Nie obawia się pan, że po jej zakończeniu pojawi się ktoś, kto zaneguje je wszystkie i zaproponuje kolejny zwrot?
Myślę, że należy wykorzystać każdą szansę na działanie. Cztery lata to za krótko, żeby dokonać trwałych zmian, które odcisnęłyby swoje piętno w sposób nieodwołalny. Są miasta w Polsce, gdzie udaje się prowadzić w sposób długofalowy mądre i ciekawe instytucje sztuki. Mam nadzieję, że Poznań do nich dołączy. Jest takie ryzyko, bo żyjemy w takim kraju, w jakim żyjemy, że będziemy ciskani od ściany do ściany. Za cztery lata może przyjść tutaj ktoś inny, kto powie, że to, co się działo podczas ostatniej kadencji, było samym złem i zniszczeniem, i trzeba pójść w zupełnie innym kierunku. Mam jednak nadzieję, że to, co się uda przez te cztery lata zrobić, stanie się już solidną podstawą do dalszych zmian. Ale o tym będę myślał na zakończenie mojej kadencji.