Porządna wystawa. Rozmowa z Bożeną Pysiewicz
Jakub Gawkowski: Koordynowała pani cały proces powstawania wystawy W Muzeum wszystko wolno. Jak wyglądały jego początki?
Bożena Pysiewicz: Na stronie internetowej umieściliśmy informację o naborze do projektu. Rodzice przesyłali zgłoszenia dzieci. Zainteresowanie było ogromne, decydowało więc pierwszeństwo zgłoszeń. Wyłonionych uczestników podzieliliśmy całkowicie losowo na grupy. W każdej z nich znalazły się dzieci różnej płci, w wieku od 6 do 14 lat.
Pierwsze dwa spotkania odbyły się w czerwcu, od września w każdą sobotę dzieci przychodziły do nas na cztery godziny, aby poznawać muzeum i jego zbiory. Każdy z dziecięcych zespołów kuratorskich po wizycie w magazynach i obejrzeniu eksponatów wymyślał temat ekspozycji, później rozmyślano nad scenografią. Dzieci od początku pracowały z projektantami wystawy, Pauliną Tyro-Niezgodą i Piotrem Matoskiem, którzy nadawali ich pomysłom możliwe do zrealizowania formy. Każda grupa dostała do dyspozycji salę wielkości mniej więcej stu metrów kwadratowych. Dzieci były nie tylko kuratorami, ale również edukatorami: zajmowały się wydawnictwami, promocją, projektowaniem gadżetów, nagrywaniem audioprzewodników. Spotykały się też z grafikami w sprawie projektów druków edukacyjnych. Nie tylko sama wystawa, ale również wszystko to, co wokół niej, jest ich dziełem.
Który z etapów był najtrudniejszy?
Na pewno trudne było pierwsze spotkanie i to nawet nie ze względu na dzieci, ale ich rodziców. Byli pełni obaw, czy dzieci wytrwają i będą chciały co tydzień przychodzić do muzeum. Nam na początku wydawało się, że muzeum jest tak fajne, że na pewno będą chciały. Rodzice, nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami, mieli co do tego pewne wątpliwości. Po prostu wydawało im się niemożliwe, by dzieci z własnej woli przez ponad pół roku chciały spędzać cztery godziny w tygodniu w tym samym miejscu, w murach jednej instytucji. Padały propozycje rzadszych spotkań, mniej intensywnych, krótszych. Wyjaśnialiśmy, że musimy narzucić sobie takie tempo, bo w połowie listopada projekt ekspozycji musiał być już zamknięty.
Rodzice przyjęli to do wiadomości?
Tak, po czym bardzo szybko okazało się, że ich obawy były niepotrzebne. Już we wrześniu mówili nam, że po pierwszych spotkaniach dzieciom na tyle się spodobało, że rezygnują z innych zajęć i na te pół roku chcą poświęcić się tylko przygotowaniu wystawy. Dzieci nie zniechęciły się i wytrwały z nami do końca.
Z pewnością najbardziej intensywny i trudny był okres, w którym musiały odwiedzić kilkanaście muzealnych magazynów. Chcieliśmy im pokazać wszystko, całą różnorodność zbiorów muzealnych, nie tylko obrazy i rzeźby, ale również tkaniny, rzemiosło, ubiory, rysunki i grafiki, zbiory fotograficzne, medale, pieczęcie i wzornictwo. We wrześniu i październiku uczestnicy projektu poznawali zatem muzeum, aby we własnym gronie wspólnie zdecydować, o czym będzie wystawa, a później wybrać konkretne eksponaty, które się na tej wystawie znalazły. W tym samym okresie spotykali się też wielokrotnie z projektantami.
Czy konfrontacja pomysłów młodych kuratorów z realiami była trudna?
Dzieci nie znają ograniczeń. Nie wiedzą, że ze względu na przepisy szerokość przejścia w labiryncie musi wynosić 1,4 metra – one chcą labirynt wąziutki na 50 centymetrów. Musieliśmy tłumaczyć, że to ze względów bezpieczeństwa, że dla kogoś poruszającego się na wózku inwalidzkim czy z wózkiem dziecięcym pewna szerokość jest niezbędna.
Dzieci miały również taki pomysł, żeby w pokoju strachów meble zawiesić pod sufitem. Jednocześnie chciały, aby były to meble zniszczone, niezakonserwowane. To oczywiście okazało się niemożliwe, bo niezakonserwowane meble byłyby tak delikatne, że podwieszenie ich pod sufitem nie wchodziłoby w grę. Poszliśmy więc na kompromis – krzesła zostały umieszczone na pochylniach.
Najbardziej radykalny pomysł był taki, żeby stworzyć podkop pod muzeum i żeby do sali, gdzie motywem jest skarbiec, wchodziło się przez tunel. Oczywiście nie byliśmy w stanie wykopać takiego przejścia, ale za pomocą odpowiedniej scenografii udało nam się stworzyć jego imitację.
Dziecięce wizje, przedstawiane na rysunkach, były stale konfrontowane z rzeczywistością podczas konsultacji z projektantami. Uczestnicy rozumieli pewne ograniczenia budowlane, scenograficzne czy finansowe, chociaż staraliśmy się nie zawracać im tym głowy i tę stronę projektu wziąć na siebie.
Czy był problem z różnicą wieku? Przecież w przedziale 6–14 lat nawet dwa lata różnicy to dużo.
Na początku zwłaszcza dwunasto-, trzynastolatki miały problem z tym, jak dogadać się z młodszymi uczestnikami. Nie chcieliśmy, aby starsi narzucali młodszym swoje zdanie. Często jednak zdarzało się tak, że na najlepsze pomysły wpadały właśnie najmłodsze dzieci. Ich starsi koledzy mówili wtedy: „no tak, my już jesteśmy tak ograniczeni tą szkołą, nauką, tą całą wiedzą, którą zdobyliśmy przez ostatnie sześć lat…” – to nie oni wpadli na to, aby zawiesić meble do góry nogami, czy umieścić na wystawie telefon ze straszliwymi dźwiękami. Młodsze dzieci proponowały takie rozwiązania, które nie tylko prezentują dzieła, ale budują też atmosferę wystawy.
Zwykle działy edukacji pracują wokół gotowej wystawy. Tym razem było inaczej – przygotowywaliście ją wspólnie od początku. Jak zmieniła się pani perspektywa?
Zobaczyliśmy, że proces powstawania takiej wystawy jest niezwykle złożony, wiele ścieżek musi zbiec się ze sobą w odpowiednim punkcie i naprawdę ważne jest trzymanie się harmonogramu. Decyzja, że dany obiekt znajdzie się na wystawie, musi zapaść na tyle wcześnie, żeby muzealni eksperci zdążyli go przygotować, poddać konserwacji, sfotografować i opisać. W muzeum każda decyzja pociąga za sobą szereg innych. To jak taka wielka budowla z klocków: na klocku, który położy jedna osoba, później opierać się będzie wiele kolejnych elementów – wszystkie muszą do siebie pasować.
Dla nas ważne było odkrycie, że publiczność interesują nie tylko same dzieła, ale również proces, to, jak dana wystawa powstawała, dlaczego zostały wybrane takie, a nie inne obiekty. Edukację można prowadzić na wielu płaszczyznach, opowiadać nie tylko o samych eksponatach, ale też o tym wszystkim, co dzieje się wokół nich.
Co z kwestią tworzenia materiałów edukacyjnych? W tym przypadku materiały przeznaczone dla dzieci tworzyli sami zainteresowani. Czy podeszli do tego zadania inaczej?
Z pewnością opowiadanie o dziele sztuki w kategoriach prezentowania wiedzy o artyście, epoce, sposobie tworzenia czy zawartej w dziele symbolice to domena dorosłych. Takiej wiedzy dzieci może i nie posiadają, ale za to bardzo dobrze radzą sobie z wyłapywaniem wszelkich ukrytych treści. Jest wiele opisów wskazujących na to, że dostrzegają one choćby fascynację przyrodą czy prasłowiańszczyzną, a także – jak w przypadku Bombowniczki Anny Baumgart – wątki feministyczne. Nie wiedząc nic o artyście ani czasie, w jakim dane dzieło powstało, i tak są w stanie je odczytać. Bardzo chętnie dorabiają też do dzieł sztuki własne historie.
Jakiego typu?
Nie bardzo interesuje ich, w jakich rzeczywistych okolicznościach powstał dany obiekt – dopowiadają sobie po prostu historię o tym, że coś zostało wyrzucone na brzeg morza czy wykradzione ze skarbca przez piratów i tak znalazło się w muzeum. Dzieło jest dla nich jedynie punktem wyjścia do stworzenia nowej, zupełnie własnej opowieści. Na wystawie udokumentowano bardzo dużą ilość subiektywnych doświadczeń. Dzięki tym odczuciom i opiniom, i my możemy spojrzeć na dzieła inaczej, zwrócić uwagę na te elementy, które mogłyby umknąć w przypadku tradycyjnego opisu.
Dziecięce spojrzenie pozwala zobaczyć nam więcej?
Często skupiamy się na samym artyście, na tym, czy dane dzieło jest dla niego typowe, czy też nie, na technice, stylu, sposobie funkcjonowania symboli i alegorii. Natomiast subiektywna sfera odczuć i emocji, takich jak radość czy strach, gdzieś nam umyka. Dzieci tymczasem to dostrzegają – nie mają całego zaplecza wiedzy, więc po prostu uważnie patrzą na obraz czy rzeźbę. Dla nich ważne jest dokładne obejrzenie dzieła i wyciągnięcie z niego tyle, ile tylko się da. W oparciu o te doświadczenia tworzyły potem opowieści do druków edukacyjnych i audioprzewodników, opracowywały treść warsztatów.
Na wystawie dzieci znalazły się w układzie partnerskim: słuchano ich głosu i się z nim liczono. Czy taki model sprawdza się w edukacji muzealnej?
Myślę, że jest to jakaś metoda, by publiczność miała jak największy wpływ na to, co dzieje się w muzeach. Już teraz otwieramy się na wiele sposobów. Młodzież zapraszamy na zajęcia, podczas których przygotowują lekcje muzealne – wybierają dzieła, piszą scenariusz, przygotowują materiały. Dwie z takich lekcji trafiły do naszej stałej oferty: Brzydota w sztuce od starożytności do współczesności oraz Wolność czy zniewolenie, czyli sztuka polska po 1945 roku, gdzie tytułowe zniewolenie rozumiane jest nie tylko w kontekście politycznym, ale i egzystencjalnym. Młodzież sama wie najlepiej, co ją interesuje.
Z wystawy możemy się czegoś dowiedzieć o tych zainteresowaniach?
Wiele osób pytało, czy rzeczywiście tę wystawę stworzyły dzieci, czy chciały, żeby wszystko tak właśnie wyglądało? Dokładnie tak! Każda z prezentowanych ekspozycji jest inna, ale są pewne punkty zbieżne. Dla dzieci fascynujący jest świat zwierząt, zarówno baśniowych, jak i tych prawdziwych. Są i chcą być blisko przyrody. Fascynuje je również pewna tajemniczość. Skarbiec, zagadka, odkrywanie sekretów – to pojawia się w niemal każdej grupie. Wydawałoby się, że wiemy, czego chcą dzieci, a okazuje się, że jest inaczej. Znajduje się tu sześć sal, które dają nam o tym pewne pojęcie, ale pamiętajmy, że gdyby zespoły kuratorskie tworzyły jakieś inne dzieci, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Czy kiedy dyrektor muzeum Agnieszka Morawińska zaproponowała przygotowanie takiej wystawy, spodziewaliście się czegoś innego niż to, co dziś możemy zobaczyć?
„Czego chcą dzieci?” – to pytanie, które natychmiast się pojawiło. Oczywiście nasze pierwsze skojarzenie było takie, że dzieci najpewniej będą chciały jakiegoś placu zabaw: dużo fizycznego kontaktu z przedmiotami, bieganie, gry. Z początku myśleliśmy, że ten projekt skończy się właśnie tego rodzaju wystawą. Dzieci nie miały żadnych ograniczeń tematycznych, mogły więc zrobić cokolwiek tylko chciały. Jednak w momencie, kiedy pokazaliśmy im magazyny i obiekty liczące po sto, dwieście czy nawet pięć tysięcy lat, jednogłośnie stwierdziły, że chcą zrobić „porządną wystawę”. Dwunastoletni Janek mówił, że nie chcą „pluszaków, miśków i tęczy” bo są „porządni” i taką właśnie wystawę zrobią. „Porządną”, czyli taką z oryginalnymi eksponatami, co wiąże się też z wprowadzeniem ograniczeń, które dzieci same skodyfikowały.
Wiszący przy wejściu regulamin może być dla niektórych zaskoczeniem – przecież „w muzeum wszystko wolno”. Co właściwie znaczy tytuł wystawy?
Decyzją dzieci na wystawie znalazły się autentyczne eksponaty. Taka sytuacja wymagała wprowadzenia pewnych ograniczeń dotyczących na przykład biegania czy niszczenia przedmiotów. Nie ma tu natomiast mowy o żadnych realnych ograniczeniach dotyczących wolności oceny dzieł sztuki. Doskonale obrazują to opisy: „wybrałam ten obraz, ponieważ ślimaki są ohydne i bardzo nie lubię ślimaków”. W muzeum wolno wyrażać własne zdanie i patrzeć na dzieło we własny, niczym nieskrępowany sposób. To, jak zrobili to najmłodsi, to jedynie propozycja – każdy ma prawo zrobić to po swojemu. Mamy wolność patrzenia na dzieła sztuki. Szczególnie w muzeum zależy nam na tym, aby się tego nie bać i aby sztuka nie była czymś odstraszającym. Nie chcemy by to, że ktoś się na czymś nie zna, miało ograniczać czy wyłączać jego percepcję. Dzieci nie znają się na sztuce, a stworzyły doskonałą wystawę. To, że komuś wydaje się, że nie rozumie sztuki, nie musi prowadzić do wykluczenia możliwości jej odbioru. Nie rozumiemy też śpiewu ptaków, a przecież może on się nam podobać bądź nie.
To jest wystawa zrobiona przez dzieci, lecz nie tylko dla nich. Wszyscy możemy zadawać sobie tu pytania na przykład o to, jaki mamy stosunek do zwierząt czy natury w ogóle, co jest dla nas skarbem i czego się boimy. Dzieci potrafią dać nam, dorosłym, bardzo wiele do myślenia.
Jakub Gawkowski — jest kuratorem i historykiem sztuki, pracuje w dziale sztuki nowoczesnej Muzeum Sztuki w Łodzi. Absolwent Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Kurator i współkurator wystaw m.in.: Erna Rosenstein, Aubrey Williams. Ziemia otworzy usta (Muzeum Sztuki, 2022), Atlas Nowoczesności. Ćwiczenia (jako część zespołu kuratorskiego, Muzeum Sztuki, 2021), Ziemia znów jest płaska (Muzeum Sztuki, 2021), Agnieszka Kurant. Erroryzm(Muzeum Sztuki, 2021), Die Sonne nie Świeci tak jak słońce (Trafostacja Sztuki, 2020), Diana Lelonek. Buona Fortuna (Fondazione Pastificio Cerere, 2020), Najpiękniejsza Katastrofa (CSW Kronika, 2018). Stypendysta European Holocaust Research Infrastructure oraz programu DAAD theMuseumsLab 2022.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Tytuł
- W muzeum wszystko wolno
- Miejsce
- Muzeum Narodowe w Warszawie
- Czas trwania
- 28.02 – 8.05.2016
- Osoba kuratorska
- Zespół 69 kuratorów w wieku 6-14 lat
- Strona internetowa
- mnw.art.pl