Popiół i diament. Rozmowa z Pawłem Althamerem
Rafał Żwirek: Mieszczanie z Bródna i Mieszczanie z Calais – porównania nasuwają się same…
Paweł Althamer: Tak sobie właśnie przypominam – czy Mieszczanie z Calais to nie był jakiś zapis traumatyczny? Rodin zawsze zachwycał się figurą, urzekała go jej niechlubna emanacja. To był chyba nieszczególny czas dla tych mieszczan. Zostali sportretowani w jak gdyby więziennej pozycji?
Tak, to była szóstka mieszczan, która dobrowolnie oddała się w ręce angielskiego króla Edwarda III, próbując ocalić w ten sposób oblężone miasto. Pojawili się u niego w koszulach i ze sznurami na szyi… Ta rzeźba Rodina może być odczytywana jako hołd dla cywilów, którzy postanowili poświęcić własne życie dla ratowania wspólnoty.
Tak, to jest dobry trop, bliski Wspólnej sprawie. Podoba mi się, że ktoś tak uznany jak Rodin postanowił się skupić na temacie wspólnoty, więzi. Widziałem ostatnio jedną z wersji tej rzeźby w Filadelfii. Podoba mi się technicznie: brąz, zmęczone ciała w wystudiowanych pozach. Ekspresja Rodina jest tak humanistyczna, że ci ludzie aż pulsują. Rodin jest bliski Michałowi Aniołowi, zafascynowanemu potęgą i fantastyczną konstrukcją człowieka, jego budową. Wchodzi w ciało, portretuje je… To rzeźba grupowa, ale ta grupa jest pełna indywidualności, każde ciało to oddzielna historia. Bardzo mi się to podoba. Nasze nawiązanie, choć nie znałem historii tej rzeźby, jest trafne. Nawiązanie do wspólnie wędrujących ciał, do każdego z osobna. Burłacy na Wołdze Riepina też stanowią grupę indywidualistów, ale idących gdzieś we wspólnej wędrówce, jedną ścieżką. Właśnie! To jest grupa ludzi na wspólnej ścieżce – taka interpretacja Mieszczan z Bródna mi się podoba! Z drugiej strony „mieszczanie” Rodina to jednak trochę niewolnicy wspólnej sprawy, jej ofiary. Pomyślałem, że można to nieco inaczej zinterpretować, tak, żeby ci emisariusze pewnej misji sami się sportretowali. Żeby artysta był tylko mediatorem, pośrednikiem. Chciałem też zmierzyć się z rolą pomnika rozumianego jako totem plemienny lub jak się teraz mówi – narodowy (śmiech).
Jako Paweł Althamer wołam do sąsiadów: „Ej, pomóżcie mi!”, bo jeszcze chwila i będę skazany jako indywidualny artysta na samotną tułaczkę.
Niech więc ci bródnowscy mieszczanie – tacy strudzeni i zmęczeni swoimi różnymi misjami – ramię w ramię podążają w nieznane… To zaproszenie do gry, która dotyczy lekko wykluczonej i niedocenionej społeczności odległego od Calais Bródna. Żeby ci mieszczanie zaistnieli jakoś w zbiorowej świadomości. Zawsze mnie to kręciło. To też historia tego, jak z dziecięcych zabaw wyrasta dostojna struktura. Jak, już w dorosłości, ujawniła się potrzeba brązu, spiżu, skali, wernisażowych otwarć… (śmiech). Trochę ironizuję, ale widzę to często jako zabawę czy grę. Udało nam się uruchomić dziesięć wspólnot i każda z nich pracowała nad własnym portretem.
Wrócę jeszcze na chwilę do Rodina. W jego rzeźbie kompozycja grupowa została – jak na tamte czasy – mocno zaburzona. Brak tam postaci centralnej. Nie widzisz kolejnej zbieżności?
Ona tam jest, ale na innym poziomie. Jako gest zrozpaczonego artysty, któremu grozi kariera i wyodrębnienie z grupy. Jako Paweł Althamer wołam do sąsiadów: „Ej, pomóżcie mi!”, bo jeszcze chwila i będę skazany jako indywidualny artysta na samotną tułaczkę. Te wszystkie rzeźby, które robiliśmy razem, wszystkie wspólne projekty, które nie zawsze zaistniały w widzialnej formie, są dedykowane pamięci intensywnego przeżywania wspólnoty. Również w formie zabawy – rozumianej jako kolejny, wyższy poziom rozwoju homo sapiens.
Byłem bardzo podbudowany Bródnem 2000 – okazało się, że to działa i że można konstruować kolejne kondygnacje, nie mające końca piętra, trochę jak w pomnikach, które tworzył Brâncuși. Z drugiej jednak strony jestem rozchwiany, czuję, że taka osobista schizofrenia daje o sobie znać. Mam wrażenie, że realizujemy wielką, wspólną misję, tworzymy wielką rzecz konfrontującą się z rzeczywistością, a zarazem jestem pogrążony w totalnej samokrytyce: dlaczego taka grupa śmiałków ma zajmować przestrzeń bardziej czcigodną wobec reszty mrowiska?
To nie tylko twoje wątpliwości. Zeszłoroczna edycja, kiedy pokazaliście rezultaty warsztatów i materiał wyjściowy do ostatecznej formy Mieszczan z Bródna, spotkała się ze zmasowanym hejtem ze strony tychże mieszczan. Trochę podobnie jest teraz, choć nikt jeszcze pomnika w wersji odlanej w brązie nie widział.
Ale już jest nielubiany! Niebywałe! (śmiech)
No właśnie – z czego to wynika?
Z naszego wspinania się na cokoły (śmiech). Stawiamy sobie pomnik samozwańczych śmiałków. Nie oczekujemy, że ktoś go nam postawi – to dopiero byłoby nieuczciwe. (śmiech)
To tak jak w przedszkolu, kiedy pani pyta dzieci: „a kto teraz mi powie…?” i dzieci nie czekają na dokończenie pytania, tylko od razu wyrywają się do odpowiedzi krzycząc: „ja! ja!”. Zdają sobie bowiem doskonale sprawę z tego, że życie jest przejawem niezwykłej śmiałości i beztroski, i jest pozbawione w swojej podstawowej naturze uczucia strachu. Bo przecież gdybyśmy mieli świadomie podejmować decyzję o swoim przyjściu na świat, to niewielu z nas by się urodziło (śmiech). Więc tak naprawdę jesteśmy plemieniem szaleńców, które z powodu zagrywki losu jest nieustannie konfrontowane z oceanem krytyki. A w Polsce ten ocean jest naprawdę wielki. Dziecko szybko się dowiaduje, że tak naprawdę nie ma powodów do radości. Cieszę się, że w mojej branży jest tych szaleńców naprawdę wielu i że przetrwała ta diamentowa świadomość, która nie daje się przysypać popiołem. Ta właśnie świadomość powoduje, że szukamy okazji by zalśnić. Powoduje też kulturowo obcą w Polsce radość z tego, że jesteśmy żywi, że są dookoła inni, że jesteśmy razem i że jesteśmy z materii, której możemy używać, by zamanifestować coś, co nas nieustająco napędza i inspiruje. No i jest oczywiste, że część graczy w popiół i diament chwilowo gra w popiół. (śmiech)
Kto został sportretowany w Mieszczanach z Bródna?
Zaprosiłem głównie sąsiadów. Konstrukcja, nad którą pracowaliśmy, dotyczy w gruncie rzeczy małego narodu, plemienia. Po powrocie z Afryki zrozumiałem, że sąsiedzi, którzy mieszkają tuż obok, to właśnie członkowie mojego plemienia, mojego państwa. Z tego wynika kosmiczna świadomość i zrozumienie świata. Więc techniczna decyzja o tym, kto zostanie „upomnikowiony” była prosta: będą to ludzie, którzy żyją obok mnie, których spotykam i znam. Uważam, że już jesteśmy wspólnotą i potrzeba tylko praktyki, żeby nie popadać we wrogość i walkę.
Pomnik jest częścią większego planu, który nazywa się Parkiem Rzeźby i którego emisariusze już od pewnego czasu zajmują się dyskusją na temat wspólnoty i otwartej wyobraźni. Ci emisariusze mówili różnorodnymi pod względem formy, przekazu i tradycji głosami. Tym razem padło na tradycję. Polacy zwrócili się w stronę historycznych metod dialogu i poszukiwania tożsamości. Nasz pomnik znakomicie się w ten dyskurs wpisuje. Ma większą szansę zostać odebrany ze zrozumieniem niż ulotny performans Honoraty Martin, który zresztą bardzo cenię.
Liczę na to, że to będzie pomnik warsztatów, które będą się coraz częściej odbywać. Że taka metoda doświadczania wspólnoty będzie się rozwijać, że jest to zapis pewnej praktyki. Trochę tak jak z biegaczami, którzy biegając po parku, pozdrawiają się nawzajem. Wierzę, że ludzie wiedzący i widzący o czym jest ta rzeźba też będą się przy niej pozdrawiać.
Wytypowaliśmy wraz z organizatorami Parku grupy społeczne, które tworzą krajobraz Bródna. Są wśród nich osoby wierzące, ludzie którzy poświęcili się uprawianiu sportu… Nie chodzi o to, że te grupy są jakoś oddzielone, ale o to, żeby każdy mógł powiedzieć: „tak, ja się w tym rozpoznaję, to jestem ja. Ten totem mi odpowiada i jest o mnie”. Ludzie zajmujący się działalnością artystyczną, sąsiedzi, którzy wierzą, że Bródno jest kolebką Słowian… Mamy tu portret Piasta Kołodzieja, portret świętego, portret supermena pracującego nad swoim ciałem, mamy postać artysty czy raczej wędrującej muzy artystów… Jest portret urzędniczki, rezultat mojego marzenia o zorganizowaniu warsztatów z urzędnikami, którzy dość sceptycznie przyglądają się naszej aktywności w Parku Rzeźby, portret właściciela pizzerii Bella Napoli, czyli przybysza, obcego, który stał się nasz. Nie wymienię wszystkich postaci, chciałbym jedynie zasygnalizować, że ten pomnik jest portretem różnorodności.
Ważne było wciągnięcie wszystkich w tę grę, pokazanie, że nie umiejętności są najważniejsze, a entuzjazm i dobra wola. Park Rzeźby powinien generować udział i zapraszać wszystkich śmiałków, a nie-śmiałków zachęcać, by zostali śmiałkami i dali przykład innym (śmiech). Niektórzy nie polubili tego pomnika zanim jeszcze powstał, a ja już go lubię – ze względu na motywy, jakie doprowadziły do tego całego rzeźbiarskiego procesu. Dzięki temu poznałem ludzi, którzy marzą o tym, by Bródno było miejscem pokoju, tolerancji, wzajemnego szacunku. Miejscem, gdzie w parku ludzie uśmiechają się do siebie i są dumni z tego, że tu mieszkają i że są tak różnorodni.
Jeszcze raz wrócę do Rodina, bo wciąż dostrzegam kolejne analogie. On tworzył Mieszczan z Calais przez sześć lat, bo wciąż nie mógł się dogadać ze zleceniodawcami co do skali, lokalizacji, wysokości piedestału; marzył, żeby figury mieszczan znajdowały się na wysokości wzroku oglądających. Tobie praca zajęła chyba trzy lata i też pojawił się problem skali.
Jest on konsekwencją reintegracji sztuk plastycznych z innymi aspektami życia. Nie mówię tylko o Bródnie, mówię o skali narodowej, polskiej… Być może gdybyśmy robili to na weneckie biennale, to budżet pozwoliłby nam na odlanie figur w skali 1:1, w jakiej powstały. Zamierzaliśmy zrobić pełnowymiarowe portrety figuratywne. Chodziło o technikę rzeźbiarską, która będzie dostępna i zrozumiała dla mieszkańców Bródna. To taki akademicki gest, żeby sztukę przybliżyć, traktować ją jako studium relacji społecznych. Z tego wynikało dużo problemów, bo ja się upierałem, żeby te 10 postaci zostało odlane w naturalnej skali. Okazało się, że to niemożliwe i musieliśmy zredukować skalę. Pojawiła się propozycja, żeby zmniejszyć ilość postaci, ale ważniejsze było dla mnie to, by nie wykluczać żadnej z grup. Postanowiliśmy więc zrobić wszystko w skali dwa razy mniejszej. To wymagało kolejnego procesu rzeźbiarskiego: zredukowana liczba uczestników zinterpretowała duże postacie, które powstały podczas warsztatów, tak żeby zmieściły się one na pomniku dwa razy mniejszym. Ostatecznie pomnik ma 4,5 metra długości przy postaciach wysokich na około 1,2 metra. Odlany z brązu sprawia więc całkiem solidne wrażenie. Jest akademicki w sensie materiału i założenia, natomiast formalnie postanowiliśmy trochę poszaleć. Cenię sobie interwencję Romana Stańczaka, który zaproponował, żeby w trakcie przygotowania modeli do odlewu oddać nastrój powstawania tego pomnika, jego otwartą strukturę. Aby pokazać, że to wszystko jest jeszcze w procesie, że to nie jest zamknięta doskonała forma, tylko otwarta doskonała forma. Na pomniku pełno jest przedmiotów takich jak kombinerki, nożyczki, narzędzia pracy… Wygląda jakby wciąż był warsztatem. Myślę, że pogłębiliśmy tu znacznie przekaz Rodina. Nie sportretowaliśmy jedynie historycznego zdarzenia, w którym mieszkańcy są bohaterami, ale również zmagania z pewną tradycją pomnika, pokazaliśmy rzeczy, które dzieją się w trakcie jego powstawania. Wydaje mi się to o tyle celne, że ludzie przyglądając się postaciom będą mogli dostrzec, że jest to właściwie pomnik procesu rzeźbiarskiego. Być może pojawi się refleksja, że rzeczy, które nas teraz zajmują, kiedy myślimy o wspólnocie – a obecnie doświadczamy przecież silnego podzielenia – będą wymagały jeszcze jakiejś pracy.
Dla mnie rzeczywiście najciekawszy w tej rzeźbie jest nie tyle kształt figur, ile to, co się dzieje pomiędzy nimi. Jest tam cała masa przypadkowych z pozoru obiektów, z których każdy ma swoją odrębną historię.
Liczę na to, że to będzie pomnik warsztatów, które będą się coraz częściej odbywać. Że taka metoda doświadczania wspólnoty będzie się rozwijać, że jest to zapis pewnej praktyki. Trochę tak jak z biegaczami, którzy biegając po parku, pozdrawiają się nawzajem. Wierzę, że ludzie wiedzący i widzący o czym jest ta rzeźba też będą się przy niej pozdrawiać. No i że doda to otuchy tym, którzy się przełamują, którzy jeszcze się nie zdecydowali i którzy zastanawiają się, czy to nie są pieniądze wyrzucone w błoto. Fajnie byłoby, gdyby krytycy tego pomnika postanowili, że zrobią coś w odpowiedzi na niego, zareagują w jakiś twórczy sposób. Może powstanie cała masa innych rzeczy? Tak się działo w szkołach, w których się uczyłem. Często sytuacje, które w jakiś sposób mnie dotknęły powodowały, że musiałem zareagować i zająć stanowisko.
Jakieś przesłanie na koniec?
Ponieważ rzeźba jest klasyczna, chcę klasycznie podziękować wszystkim uczestnikom i pogratulować tego, że sobie zaufali i zdecydowali się na to uczestnictwo. Wiem, że czasem trzeba przekroczyć próg swojego egotycznego postrzegania kosmosu na zasadzie „a co ja się tam będę mieszał”, że to wszystko to takie gesty mniejszości, że prawdziwa wielkość jest gdzieś indziej, a nie w takich czczych zabawach. Dlatego dziękuję.