Polska. Kobieta. Artystka: Rozmowa z Urszulą Kluz-Knopek
Magdalena Lara: Chciałabym rozpocząć rozmowę od warsztatów „Zapisane w ciele” (1-2 lipca 2015, Warszawa), w których brałaś udział. Mogłabyś o nich opowiedzieć?
Urszula Kluz-Knopek: Projekt zrzeszał pisarki i artystki wizualne. Choć trwał tylko dwa dni, mocno zżyłam się ze wszystkimi uczestniczkami. To było dla mnie niesamowite doświadczenie. Ciekawe było też to zderzenie pisarek, które doświadczenia przekuwały raczej na różne historie, gdy artystki wizualne ubierały to w rzeczy namacalne, obrazy. Struktura projektu wyglądała tak, że były dwa dni warsztatów, a później zainspirowane nimi tworzyłyśmy prace. Część osób robiło je razem, ale większa część stworzyła indywidualne obiekty. Powstała z tego publikacja i wystawa.
Czy twoje postrzeganie tematu ciała i macierzyństwa, o którym traktowały te warsztaty, było spójne z innymi artystkami?
Prace w ogóle nie były spójne! Dlatego całe to doświadczenie było bardzo intrygujące. Na przykład praca Sylwii Chutnik, pisarki, była zupełnie nietypowa. Stworzyła z pudełek po zapałkach szufladki na ususzone pępki. Ta praca dobrze korespondowała z moim Wędrującym pępkiem (wideo stworzone podczas omawianych warsztatów, 2015). W swoich wcześniejszych pracach używałam elementu pępka – zamazywałam go, eliminowałam. Stawiałam pytanie o własną historię: „jeżeli go nie ma, to co było przede mną?”. Jednym z ważnych dla mnie zdjęć jest zdjęcie przedstawiające brzuch mojej mamy. Jest wyjątkowo wydatny, biorąc pod uwagę, że moja mama jest drobną, starszą panią. Brzuch zdaje się przypominać wręcz ten ciążowy, jednak pępek został na zdjęciu usunięty. W wideo z warsztatów motyw pępka powrócił, ale zaczął się poruszać i zmieniać swoje miejsce na ciele. Praca miała być zabawna, kokieteryjna, seksualna, lekka. Lubię tę pracę. Porusza sprawy poważne, ale swobodnym językiem.
Oglądając zdjęcia z ostatniej twojej wystawy Wiosennie (20.11.2015- 3.01.2016, Galeria Wozownia, Toruń), język, którym się w nich posłużyłaś, nie wydawał się lekki. Raczej niepokojący. Dlaczego?
To prawda, są cięższe. W tej wystawie bardzo zależało mi, aby zbudować złudzenie, że wchodząc na wystawę wkraczasz w zupełnie inny świat. Bardzo ważne były dla mnie dźwięki i zapachy – w salach słychać śpiew ptaków i szum strumyka. Jedno z pomieszczeń zostało wysypane kamieniami, zapraszając gości do zdjęcia butów i pozwolenia sobie na przyjemny dotyk tej materii. Wydaje mi się , że ten klimat udało mi się osiągnąć, ale jeszcze za mało czasu minęło od jej zakończenia, żebym mogła się od niej dobrze zdystansować.
W zdjęciach na tej wystawie operujesz cielesnością. Nie tylko swoją, ale też innych. Bardzo mnie ciekawi, kto jest na zdjęciu z obciętymi włosami.
To jest mój tata. On ma taką trochę indiańską urodę. Jedno dziecko, które oglądało wystawę, powiedziało, że jego plecy kojarzą mu się z wielkim bochnem chleba. Bardzo mi się spodobało to porównanie, bo chciałam uzyskać wrażenie kogoś silnego, czegoś, z czego można czerpać siły życiowe i energię.
Nie wydaje ci się, że motyw obcięcia włosów związany jest raczej z pozbywaniem się witalności?
Tak i nie. W naszej kulturze takie skracanie włosów to kwestia dbania o nie. Z drugiej strony ostrzyżenie biblijnego Samsona kojarzone było z utratą siły. Tutaj gest obcięcia był z jednej strony utratą witalności, ale z drugiej strony chęcią dbania o to, co będzie dalej.
Czy na zdjęciach występuje też twoja mama?
Tak. Jako królowa z wiankiem. Jestem z rodzicami bardzo mocno związana. Ciągle żyjemy razem w jednym wielopokoleniowym domu. Udział moich rodziców w projekcie jest ważny pod względem osobistym, ale nie w kwestii odbioru.
Przez cały rok od wymyślenia tego projektu tworzyłam szkice, dokładne ujęcia, które później inscenizowałam. Niektóre były bardzo trudne technologicznie do wykonania. Najtrudniejsze było to moje nagie zdjęcie z jesiotrami w wannie. Na początku chciałam, żeby to były sumy, ale okazało się, że o tej porze mają okres lęgowy, dlatego zdecydowałam się na inną rybę.
Na wystawie pojawia się jeszcze jedna ryba. Rozcięta i położona na piersiach modelki. Czy to były te same ryby co w poprzedniej fotografii?
Nie. To był łosoś. Fakt, niektóre rekwizyty były problematyczne. Jednak żadne zdjęcie, oprócz tego z jesiotrami, nie musiało mieć powtórki. Wszystkie zostały wykonane analogowo i wydrukowane na specjalnym papierze, o delikatnej strukturze, pozwalającego na uzyskanie mocniejszej głębi koloru. Żeby zmniejszyć dystans między pracą a odbiorcą, przybiłam je bezpośrednio do ściany bez ram.
Jak myślisz, czy cielesność, którą się posługujesz w tych pracach, zmniejsza czy zwiększa ten dystans?
Nie zastanawiałam się nad tym. Używanie cielesności zawsze było dla mnie naturalne. Kiedyś posługiwałam się nią mocno, z przytupem. Dziś już mniej. Sama moja teoretyczna praca licencjacka miała tytuł Nieustająca menstruacja mózgu. Polegała na pokazywaniu mocnych zdjęć związanych z ciałem ludziom niezwiązanym ze światem sztuki. Wtedy komentarze były mocne, a czasem nawet wulgarne. Sprawdzałam, jak daleko mogę się posunąć w pokazywaniu drugiego człowieka: zastanawiałam się, co ta praca wywoła. Badanie takiej granicy było dla mnie bardzo ważne, choć dzisiaj trudno mi się utożsamić z tą pracą.
Myślisz, że ta cielesność, którą tak naturalnie się posługujesz, wynika bezpośrednio z bycia kobietą? Czy czujesz się kobieco?
Tak, kobiecość jest dla mnie bardzo ważna. Jednak nie umiem powiedzieć, czy moje prace wynikają z kobiecości. Na pewno to kwestia cielesności – niesamowicie istotne jest dla mnie przygotowanie ciała do swojego konkretnego celu. Bez względu na to czy to sztuka, sport, czy inne rzeczy chcę, aby moje ciało działało w tym celu jak najlepiej.
Chciałabyś je kontrolować? Czy akceptujesz też pewne niekontrolowane aspekty swego ciała?
Tak, nawet czasem je lubię. Chcę po prostu jak najwięcej się dowiedzieć, jak działa ciało. Dlatego otwieram się na różne rzeczy. Interesuję się na przykład dietetyką i robię specjalne kursy z tym związane. Obecnie robię kurs z dietetyki sportowej. Potem planuję zrobić cykl kursów dietetyki klinicznej. Zależy mi na zdrowym ciele. Mam obsesję śmierci. Nie chciałabym nigdy zachorować na coś poważnego, bo już mam medyczne incydenty za sobą i nie chcę ich powtarzać. Traktuję to na równi ze sztuką, sportem i tym, co robię zawodowo, czyli projektowaniem. Firmę graficzną prowadzę już od ośmiu, dziewięciu lat i dzięki niej mam pieniądze na życie i sztukę. Staram się bardzo oddzielać od siebie te wizerunki artystki, sportsmenki, projektantki.
Dlaczego?
Nie wiem. Może tak mi łatwiej to wszystko połączyć. Lubię też porównywać ze sobą różne środowiska. Ostatnio porównywałam sytuację kobiet z trzech różnych środowisk – ze świata sportu, branży programistycznej i sztuki. Z badań sprzed kilku lat wynika, że więcej mężczyzn robi wystawy i więcej na nich zarabia niż kobiety. Pokazana była liczba wystaw damskich i męskich, osób zapraszanych na wystawę i poziomu zarobków. W świecie sportu znalazłam dwie ciekawe historie. Pierwsza dotyczy pewnej pani, która uwielbiała biegać i postanowiła przebiec maraton. Niestety, kobiety w tym czasie (1967, Boston, USA) nie mogły biegać maratonów, ponieważ ich ciała uważane były za zbyt słabe. Ona zataiła swoje dane, wpisując inicjały i wystartowała! Podczas biegu doszło do szarpaniny, kiedy organizator chciał jej zedrzeć numer startowy. Udało się jej jednak ukończyć bieg. Po kilkudziesięciu latach od tego wydarzenia kobiety mogą biegać maratony i nikt się temu nie dziwi.
Drugi przykład dotyczy świata MMA (Mieszane sztuki walki). To jest bardzo młoda dziedzina sportu (pierwszy raz tego terminu użyto w 1991 roku) i prężnie się rozwija. W USA jest tak popularny jak piłka nożna! Na początku lat dwutysięcznych prezes UFC Dan White zapytany o to, czy kiedykolwiek kobiety będą mogły walczyć w MMA, zaprzeczył, wsiadając do auta zdecydowanym ruchem, odpowiedział: „Fucking never”. Niewiele czasu później na scenie pojawia się walcząca zawodniczka Ronda Rousey (w zeszłym roku Ronda była najlepiej zarabiającym zawodnikiem MMA). Dan White skomentował swoje własne wcześniejsze słowa jako idiotyczne, bo nie wiedział, że kobiety mogę wnieść coś tak pięknego do tego sportu. Rondzie zarzucano, że jej ciało straciło kobiecość, jest męskie. Powiedziała wtedy coś bardzo fajnego: „Każdy mięsień i każda część mojego ciała jest wyćwiczona po to, żeby zdobywać moje cele, a to nie jest męskie, a wręcz przeciwnie, niesamowicie kobiece”. Parę dni później jej słowa pojawiły się na jednym z koncertów Beyonce, gdzie piosenkarka zaczęła koncert od odtworzenia słów Rodny. Kobiety w sporcie osiągnęły bardzo dużo i ich rola całkowicie się odmieniła.
Natomiast w branży programistycznej jest inna sytuacja. Kobiet w tej sferze jest procentowo niewiele, ale są przedstawiane zawsze pozytywnie, jako wyjątkowe. Programistki udowadniają, że mają większe pole do wybicia się. Podam tu dwie organizacje, które zrzeszają kobiety programistki: She ++ i Geek Girls Carrot. Ponieważ w drugiej grupie mam znajome, mogłam dokładnie je wypytać, jak wygląda ich sytuacja w kontekście sytuacji męskiej. Dziewczyny powiedziały, że pierwszy krok, jaki musi kobieta wykonać, to udowodnić, że jest dobra w tym, co robi, a później jest traktowana w stu procentach na równi z programistami-mężczyznami.
A kiedy ty studiowałaś informatykę, jak sobie radziłaś? Odczuwałaś, że musisz wyrobić sobie posłuch?
Pamiętam, że dwa pierwsze kolokwia z matematyki ustawiły mi dobrą pozycję na studiach. Na takich kierunkach nie da się dostać oceny za ładne oczy – wszyscy zdawali sobie sprawę, że po prostu dobrze sobie radzę. Zaczęłam studia w październiku, Emanuela urodziłam w listopadzie. Gdyby nie pomoc kolegów z grupy, byłoby mi ciężko.
Zależało mi na nauce. Nomen omen zaczęłam rodzić w drodze na kolokwium z matematyki. Jak dojechaliśmy do szpitala, dopytywałam się pielęgniarek, czy zrobimy to na tyle szybko, żebym mogła być za godzinę w Bielsku na kolokwium. Patrzyli na mnie jak na wariatkę, kiedy powiedziałam, że chciałabym szybko urodzić i z noworodkiem zdawać egzamin! Skończyło się jednak na tym, że po dwóch tygodniach po porodzie wróciłam na studia. Emmanuela często zabierałam ze sobą. Dzięki temu, że urodziłam go tak wcześnie, wydaje mi się, że mam z nim inną relację niż inne matki z dziećmi. Jest to relacja siostrzana, braterska. W końcu dziecko urodziło dziecko. Mimo to bardzo mocno się zaangażowałam. Macierzyństwo jest dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Ponieważ szybko rozwiodłam się z mężem, Emanuela wychowywałam głównie sama. Praktycznie cały czas spędzaliśmy razem. Uczyłam się z nim na kolanach, zabierałam go na studia.
Nie czułaś, że część z rzeczy, które mogłabyś robić, musisz poświęcić dla Emanuela?
Wcale. Rozmawiając ze znajomymi mam wrażenie, że nie miałam typowego studenckiego życia, dlatego być może za nim nie tęsknię. Ominęło mnie studenckie imprezowanie. Na przykład nigdy nie miałam kaca, bo nigdy nie zdążyłam się na tyle ubawić, ponieważ spieszyłam się do syna. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu.
W tym roku po raz pierwszy byłam ze swoim partnerem sama na wakacjach (jesteśmy razem od pięciu lat). Zdałam sobie sprawę, że to pierwsze moje wakacje bez rodziców i bez syna, które normalnie powinny się zdarzyć piętnaście lat temu. Na początku dziwnie się na tym wyjeździe czułam, bo wydawało mi się, że dzieje się coś w złej kolejności.
Czy jest ci teraz łatwiej, kiedy Emanuel jest trochę starszy? Masz więcej czasu dla siebie?
Nie. Emanuel jest bardzo specyficznym dzieckiem i ma swoje problemy szkolne i pozaszkolne. Nie mogę powiedzieć, że jest łatwiej czy trudniej. Na pewno jest inaczej.
Każdy problem staramy się wspólnie przerobić. Bardzo trudnym momentem było jego pójście do pierwszej klasy podstawówki. To było nasze pierwsze zerwanie. Poczułam, że staje się coraz bardziej samodzielny i już mnie tak bardzo nie potrzebuje. W związku z tą sytuacja zrealizowałam projekt Jestem miłością, o mnie i o synku. To był ważny i wartościowy dla mnie projekt. Starałam się przepracować macierzyństwo. Była to odsłona pierwsza, mam nadzieję, że będą kolejne odsłony, kiedy kolejne etapy macierzyństwa uda mi się podsumować.
Czy planujesz kolejne dzieci?
Zastanawiam się nad tym. Myślę, że gdyby Emanuel się nie pojawił, to do tej pory nie zdecydowałabym się na dziecko. Wiem teraz, jak bardzo jest to angażujące. Wiele z moich koleżanek ma teraz dzieci i rzucają dla nich wszystko, całkowicie wycofują się z pracy. Ich partner schodzi na dalszy plan. To mnie trochę przeraża. Zastanawiałam się, jak to jest, że mnie takie rzeczy nie spotkały – czy to kwestia charakteru, czy wieku. Boję się, że jeśli to kwestia wieku, to podzielę ich schemat. Dlatego nie wiem, czy chcę to wypróbowywać.
Nie boisz się, że twoja miłość do Emanuela może stać się dla niego opresyjna, jeśli nie będzie miał rodzeństwa?
Tak, boję się. Żyjemy w domu w pięć osób i wszyscy są skupieni na Emanuelu. Ale ten strach motywuje mnie, żeby uczyć go odpowiedzialności. Uczę go gotować, szyć i robić pranie. Jest teraz w piątej klasie, ale umie już sobie zrobić jajecznicę, omlet. Jego popisowym daniem, z którego jest dumny, są krewetki w pietruszce.
Podziwiam cię. Musisz mieć tyle siły i umiejętności, aby łączyć wszystko w całość. Dla mnie wizja kobiety artystki jako matki wydaje się misją katorżniczą… A ty to obalasz!
Ja wykorzystywałam do pracy każdy wolny moment: wymyślałam prace podczas gotowania makaronu, pod prysznicem, podczas prowadzenia auta. Od zawsze mam taki kompleks, że bez względu na to, co robię, chcę, żeby to było użyteczne. Dlatego idąc na Batmana do kina, nie myślałam, że idę się odprężyć, ale starałam wyszukać w filmie coś, co będę później mogła wykorzystać. To rodzaj presji. Dlatego też robię kilka rzeczy na raz, żeby nie marnować czasu.
Nie boisz się, że w końcu opadniesz z sił?
Nie. Kiedy siedzę i nic nie robię, staję się bardzo nerwowa.
Mówisz, że mieszkasz razem z rodzicami w wielopokoleniowym domu. Jak oni się odnosili do Emanuela? Chcieli, żebyś dla niego zrezygnowała ze studiów?
Nie, wprost przeciwnie. To mąż i jego rodzina naciskali, żebym zrezygnowała ze studiów. Pamiętam, że moja mama wtedy powiedziała: „Raz w życiu będę ci kazała coś zrobić – idź na studia”. To moi rodzice mnie zmotywowali do nauki i ciągle to robią.
Od trzech, czterech lat regularnie biorę udział w takim projekcie Link do przyszłości[1]. Kiedy zapytałam organizatorki, dlaczego akurat mnie zaprosiły do współpracy, powiedziały, że kierowały się kilkoma wytycznymi: jestem dziewczyną z małej miejscowości po informatyce, czyli wykonuję męski zawód oraz wcześnie zaszłam w ciążę i wychowałam dziecko. W ramach projektu prowadzę warsztaty z grupami dzieci i młodzieży w różnym wieku, z małych miejscowości. Odwiedzając szkoły pytałam dzieci o wymarzony zawód. Chłopcy wymieniali takie zawody jak astronauta, piłkarz, lekarz. Dziewczynki odpowiadały, że marzą o tym, aby dobrze wyjść za mąż albo zostać sprzedawczynią w osiedlowym sklepie. Nie zdawały sobie sprawy, że mogą marzyć o czymś więcej niż najprostsza, najbliższa ich środowisku rzecz. To mi uświadomiło, jak ważny dla mnie jest ten projekt. Postanowiłam udowadniać tym dziewczynkom, że można pochodzić z małej miejscowości bez specjalnych perspektyw, można zajść w ciążę w wieku osiemnastu lat, przeżyć problemy zdrowotne i osiągnąć sukces oraz spełnić swoje marzenia. Do tej pory mam kontakt z niektórymi uczniami z warsztatów i mówią, że nasze spotkanie dało im siłę do działania.
16.01.2016, Poznań
[1] http://linkdoprzyszlosci.pl/2013/10/09/urszula-kluz-knopek-2/ [dostęp: 25.01.2016]
Urszula Kluz-Knopek (1985, Ustroń) – artystka, graficzka komputerowa, inżynier informatyki, kuratorka, redaktor naczelna autorskiego magazynu artystyczno-naukowego „Woof Woof Arf Arf”. Wykorzystuje w swoich działaniach instalację, wideo oraz fotografię. Obecnie doktorantka na UAP w Poznaniu.
* Rozmowa została zrealizowana jako część tegorocznej pracy dyplomowej Magdaleny Lary na Akademii Sztuki Pięknych w Warszawie, w pracowni prof. Leona Tarasewicza. Tekst powstał jako część cyklu zatytułowanego „Polska. Kobieta. Artystka”, obok którego autorka zrealizowała także pracę dotyczącą symboli narodowych. Przeprowadzając wywiady z artystkami, Magdalena Lara dążyła do nakreślenia obecnej sytuacji polskich artystek. W tym celu analizie poddała trzy przestrzenie stanowiące o pozycji twórczych kobiet w kraju: płeć, wykonywana profesja oraz środowisko. Zawarte w rozmowach rozważania dotyczą kształtowania się żeńskiego modelu płci i społecznej roli kobiety w myśli europejskiej ze szczególnym uwzględnieniem polskiego kontekstu, stereotypu artystki i jego konsekwencji w relacjach społecznych, sztuki kobiet w kraju na podstawie danych statystycznych, biografii oraz dokumentacji działań twórczych, polityki wobec kobiet – w tym jej wysoką zależność od instytucji kościelnych i zmaskulinizowanych mitów narodowych. Wywiadów z artystkami zostały zrealizowane w trzech grupach wiekowych: 20+, 40+, 60+. Rozmówczyniami Magdaleny Lary były: Urszula Kluz-Knopek, Ada Karczmarczyk, Aleksandra Ska, Sonia Rammer, Ewa Świdzińską i Anna Goebel. Przeprowadzone rozmowy dotyczyły kwestii kobiecości, macierzyństwa i pracy twórczej w Polsce.