Polska. Kobieta. Artystka: Rozmowa z Aleksandrą Ska
Aleksandra Ska (ur. 1975 rok) – polska artystka intermedialna. Zajmuje się fotografią, sztuką wideo i instalacją. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Mieszka w Poznaniu oraz wykłada na Akademii Sztuki w Szczecinie na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów, gdzie prowadzi Pracownię Rzeźby i Działań Przestrzennych.
Magdalena Lara: Chciałabym rozpocząć rozmowę z panią od przywołania dwóch pani prac: instalacji Z (2008) oraz wystawy Bezproduktywna (2011).
Aleksandra Ska: Muszę się przyznać, że sprawia mi pani ogromną satysfakcję, to zainteresowanie i chęć dyskusji o pracach, o których pani wspomniała. To jest dla mnie największa zapłata za wysiłek i za determinację. Do Bezproduktywnej mam wielki sentyment, bardzo sobie cenię ten projekt. Dlatego jest mi naprawdę miło, widząc, że praca ciągle powraca w różnych kontekstach, często dzięki zainteresowaniu młodego pokolenia.
To prawda. W wywiadach z panią pojawiają się często nawiązania do tego projektu. Ja chciałabym nawiązać do rozmowy przeprowadzonej przez Annę Kubiak[1] na temat cielesności. Wspominają tam panie wspólnie również o przywołanej wcześniej przez mnie pracy Z. Może od niej byśmy zaczęły w systemie chronologicznym. Ta praca w kontekście ciała jest dla mnie interesująca, ponieważ łączy się u pani z życiową zmianą, przełomem. Zmieniła pani dotychczasowe miejsce życia, pracy, przyjaciół…
Uległy zmianie punkty widzenia, przyzwyczajenia, obowiązki. Można śmiało nazwać, że nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
Praca ta nosi też dedykację dla pani męża, Leszka Knaflewskiego, co moim zdaniem podkreśla mianownik zmian, które w pani życiu nastąpiły. Z pewnością łączyły się też z pewnym poświęceniem niektórych kontaktów z miejscami czy znajomymi z Łodzi. Chciałam zapytać, dlaczego akurat intymna cielesność, jaką posługuje się praca Z stała się narzędziem wyrażenia przełomu i takiej dużej zmiany.
Praca była wyrazem fascynacji tworzywem, jakim jest silikon. Okazał się świetnym materiałem dla mnie do eksplorowania obszaru cielesności. Można powiedzieć, że urzeczenie zarówno materiałem, jakim jest silikon, i zainteresowanie ciałem zeszło się wspólnie. Do tego również doszło przeżycie, jakim była przeprowadzka i zamieszkanie z miłością życia. W związku z tym bliskość ciał dwóch osób, ciepło, dotyk, bycie ze sobą tak blisko, jak tylko jest to możliwe, było szalenie ważne i znalazło ujście w tej pracy. W tej instalacji zresztą oprócz cielesności pojawiają się elementy bardzo istotne w domu: łóżko i stół. Łóżko związane z codziennym pozostawianiem odcisku swojego ciała, u mnie zostało przedstawione w formie śladów elementów naszych ciał. Dziś ta praca wydaje się być ultra cenna, bo Leszka nie ma i istnieje poprzez pozostawiony odcisk ciała w tej instalacji. Być może kierowała mną wtedy jakaś intuicja. W każdym razie wybuch tej miłości prawdziwej, książkowej spowodował chęć zatrzymania tamtej chwili, gdy trwała. Tak też się stało. Oprócz łóżka pojawił się motyw stołu. Podczas całego naszego związku wiele rzeczy działo się wokół tego mebla. To przy nim rozmawialiśmy o sztuce i życiu. Wzór odbity na stole w pracy Z miał imitować motywy pojawiające się na ceratowych obrusach. Stanowił on subtelną grę pomiędzy szablonem z ceraty a tatuażem, czymś między obiektem a ciałem. Generalnie, podmiotem całej pracy jestem ja.
Jak pani wspominała podczas rozmowy z przywołaną już Anną Kubiak[2], nadaje pani kolor swoim obiektom resztkami własnych kosmetyków. W tej realizacji również. Dzięki temu elementowi prace wydają się jeszcze bliższe ciału, czymś codziennym.
Dlatego tę pracę od początku dedykowałam swojemu mężowi, ponieważ jest swojego rodzaju pomnikiem naszej miłości. Dzięki niej weszłam w zupełnie nową rolę życiową. Otóż doskonale odnalazłam się w roli strażniczki ogniska domowego, okazało się też, że mam świetne predyspozycje kulinarne. Rozwijałam dalej przez wiele lat te kulinarne pokłady i traktowałam je czasami na równi ze sztuką, stąd te wątki związane z jedzeniem w mojej twórczości.
W związku z tym chciałabym panią zagadnąć o pracę Fat love (2009). Ta praca bardzo mocno wydaje się być związana z gotowaniem.
Ta praca otwiera taki wątek, jak ja to nazywam, gastro porno, czyli Jak paznokieć znalazł się w mięsie. Otóż, kiedy przeprowadziłam się do Poznania, okazało się, że jest tu żywa kultura spożywania kiełbasy, szczególnie białej. Co roku miasto powołuje kapitułę, która sprawdza jakość kiełbasy i nadaje jej certyfikat. Ja pochodzę z Łodzi i tam nie było takiego kultu zbudowanego wokół kiełbasy. Wcześniej dla mnie biała kiełbasa była tylko symbolem w żurku przy okazji świąt wielkanocnych. Okazało się natomiast, że mój małżonek jest absolutnym fanem tej kiełbasy. W związku z tym nauczyłam się robić je, wytwarzać i dwa razy do roku zabieraliśmy się do ich przyrządzania podczas wieczorów masarskich, jak je nazywaliśmy. Aż w końcu sama kiełbasa i robienie jej stało się narzędziem wyrażania się twórczo. Choć teraz nie jem mięsa, samo to narzędzie jest mi bliskie. Nie porzucę kiełbasek, swojego kodu. Dlatego może zdecyduję się na zrobienie vege kiełbasek. Byłaby to swego rodzaju kontynuacja zaczętej już analizy współczesności. Pozwolę sobie przywołać trzy takie sytuacje polityczno-kulturowe. W latach siedemdziesiątych mamy Natalię LL z jej Sztuką konsumpcyjną, wyraz niedosytu i pragnienia, gdzie ta kiełbaska przybrała też falliczne, erotyczne skojarzenia. W Fat Love oraz w moim performance OAA wykonanym w Muzeum Sztuki w Łodzi w 2012 roku pęta kiełbasy są wyłożone jak wnętrzności, co definiuje kulturę przesytu i konsumpcji. Myślę o powtórzeniu tego performansu w wersji vege. Taka praca określiłaby to, co się teraz dzieje z świadomością, odejście od antropocentryzmu. Osobiście cieszę się, że rezygnacja z mięsa staje się po prostu modna.
Idąc tym tropem, mam zamiar rozbudować również Fat Love. W dyptyku pojawi się sytuacja, że świnia je babę. Chodziłoby o próbę przełamania tamtej sytuacji. Odnośnie kiełbasy powstało też wideo DOM MUZ w Nowym Jorku (2013), gdzie podczas prywatnego happeningu zrobiłam kiełbasę, która została zjedzona przez zaproszonych gości. Robiłam ją prosto po wyjściu z profesjonalnego salonu beauty na Brooklynie, gdzie zrobiono mi długie, odlotowe paznokcie. To też pobudziło mnie do myślenia, że paznokieć jest takim wizerunkiem, elementem przynależności klasowej. Zadbany paznokieć, długi paznokieć mówi o tym, w jakiej roli jest kobieta, czym się zajmuje i jaki jest jej status. Okazało się, że ten amerykański styl paznokcia był taki, że można było nim przykręcać i wykręcać śrubeczki. Musiał być absolutnie niezniszczalny. Pojawiłam się kolejnego dnia w tym samym salonie, żeby szybciutko mi te paznokcie poobcinali, bo nie byłam w stanie zupełnie funkcjonować z nimi.
To robienie kiełbasek faktycznie jest dla pani prawdziwym narzędziem twórczym! Zapałała pani uczuciem do tych kiełbasek jak mąż?
No pewnie. Krążyły już takie plotki, że kiełby Ska są pyszne i najwyższej klasy. Ale teraz nie jem, nie tęsknię. Ale jak już podejmę próbę powtórzenia performance z kiełbasami to tylko z vege. Postaram się o to, żeby były najwyższej klasy.
Czy wcześniej spodziewała się pani odkrycia w sobie takich zdolności kulinarnych?
Nie. Byłam już wcześniej zamężna i to życie też się jakoś toczyło, ale dopiero w tym związku dostało to głębi, nasycenia, kształtu… Stąd też taki wybór elementów pracy Z – pito-waginek, leżących na stole, które miały być symbolem wejścia w ten obszar domowy. Miały formę placuszków, które są dopiero rozwałkowane, inne jakby już zaczynały puchnąć, a inne wyglądały już na gotowe, przygotowane do spożycia. Miał też miejsce, podczas jednej z prezentacji tej pracy, taki incydent, że w ostatnim momencie wyjęłam jednemu panu pito-waginkę z ust, bo chciał ją zjeść.
Fakt, że praca była dedykowana mojemu mężowi odsyła do motywu gotowania dla kogoś, nakarmienia… Dla żartu można tu też przywołać powiedzenie: przez żołądek do serca. Dla mnie cielesność w tej pracy to była nie tylko imitacją skóry, ale przede wszystkim przedstawienie bliskości ciał, wybuchu uczucia.
Jak pani myśli: czy cielesność, którą się pani posługuje, wynika bezpośrednio z poczucia siebie jako kobiety?
Przy pracy Z na pewno tak. Nie wiem, czy ta praca w ogóle byłaby możliwa, gdyby nie takie poczucie. W tamtym czasie czułam się kobietą bardzo mocno.
Dziś jest inaczej?
Przede wszystkim z czasem zainteresowanie samą cielesnością schodziło na plan dalszy. Zaczęły mnie zajmować inne sprawy, jak chociażby problemy społeczne, kulturowe, które dokonywały się w trakcie dekady. To popchnęło mnie trochę w innym kierunku. Element cielesności przybrał w moich działaniach inną formę niż wcześniej. W ostatnim projekcie Pandemia (2015) też występuje ciało, organizm, ale bardziej w kontekście śmierci i choroby, wirusa. Ale ciągle są to poszukiwania, znajdujące się blisko ciała ludzkiego. W związku z tym pytaniem przypomina mi się jedna rzecz. Jarosław Lubiak napisał tekst zatytułowany Czy Ska jest kobietą?. Sama nie do końca wiem jak można odpowiedzieć na to tytułowe pytanie. Sama biologia przypomina mi, że kobietą jestem, ale mechanizmy myślowe nigdzie mnie nie ograniczają. Nie trzymam się roli kulturowo przypisanej kobiecie. Tym bardziej, że to, w jakim momencie się znalazłam, włączając całą tę tragedię, która mnie spotkała, sprawiła, że jestem niezwykle silna. Dla mnie siła to atrybut kobiety. Wydaje mi się, że służę dobrym przykładem, szczególnie jako feministka, że można i warto być sobą. A czy jestem jeszcze kobietą? Nie wiem, nie potrafię pani odpowiedzieć.
Czytając badania jednej z amerykańskich psycholożek, Ellyn Kachak, natknęłam się na wniosek, że kobiety uzależniają budowanie własnej tożsamości od pewnych części własnego ciała, między innymi nóg, skóry i twarzy. Jakie pani ma wrażenie?
Tu można by przywołać budowanie własnego wizerunku, które jest ważne. Dla mnie takimi elementami są na przykład zawsze pomalowane usta czy krótka fryzura.
Podejmując więc wątek wizerunku chciałabym przejść do kolejnej wspomnianej na początku pracy Bezproduktywna i motywu autonienawiści oraz agresji wobec własnego ciała.
Ten projekt jest takim typem pracy, który miał silny związek z moją kondycją. Wcześniej wzbraniałam się przed określaniem tego projektu jako autoportret, ale dziś z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że w jakiś sposób jest przedstawieniem mnie samej. Nie dlatego żebym była bezproduktywna, często podpisywałam się nawet jako nadproduktywna. Chodziło o opowiedzenie o bezproduktywności. Z pełną świadomością bycia kobietą, bycia artystką stworzyłam z kobiet – siebie i trzech innych – narzędzie do tej opowieści. Chciałam zawalczyć ze stereotypowym przedmiotowym obrazem kobiecym. Była to próba obalenia wizerunku kobiety, która ma być w odpowiednim wieku, która ma odpowiednio wyglądać i tak dalej. Dlatego tak bardzo był istotny rodzaj samookaleczenia wizerunku. Posunęłam się do tak radykalnego działania jak rozwiercanie zębów, bo pomyślałam, że żeby sprowokować do podjęcia tego tematu, trzeba użyć maksymalnej formy wypowiedzi.
We wcześniejszej rozmowie o tej instalacji wspomniała pani, że „bycie ponadstuprocentową kobietą to destrukcja”[3]. Ja miałam wrażeniem, że ta autodestrukcja jest wyrazem zmęczenia bycia kobietą.
Oczywiście, że tak. Jestem uwikłana w pewne mechanizmy i jestem tego świadoma. Jestem uzależniona od makijażu, od szminki. Jak wychodzę z domu bez niczego na ustach i jeszcze okazuje się, że nie mam szminki w torbie, to po prostu wracam się do domu. W najgorszym przypadku kupuję nową. Obserwując siebie i zależności, które mnie obejmują, starałam się zuniwersalizować ten ciężar kobiecości. Bo niewątpliwie jest to ciężar.
Odnosząc się jeszcze do samej cielesności jako narzędzia – dla artystek ciało to język, po który mogą sięgnąć bez odpowiedzialności. Stąd bardzo często nagość jest obecna w performansie. Chociaż wydaje się, że na nagie performanse decydują się przede wszystkim zgrabne artystki.
Mam taką jedną refleksję po rozmowach z performerkami. Część z nich bardzo się cieszy, że są szczupłe, mają małe piersi i pupy. Wydaje im się, że budowa ciała bardziej męska nie będzie się narzucała widzowi i spowoduje, że przekaz będzie bardziej uniwersalny.
To jest właśnie to, o czym mówię. Rodzaj świadomości ciała. Użycie ciała jest według mnie aktem absolutnym. W PGS w Sopocie (2014) odbyły się dwie edycje performansów z podziałem na męską i żeńską. Dla mnie to wyszło trochę śmiesznie, bo prawie wszystkie damskie performance były nago. W męskim obnażaniu górował Bereś, a Warpechowski też lubił do pasa się rozbierać. I Robakowski. Ale dla kobiet nagość stanowi narzędzie totalne. Uważam, że to super. Lucy Lippard, odnosząc się do kobiecej sztuki performansu, pisała, że „kobieta używająca swej twarzy i swego ciała ma prawo zrobić z tym co zechce”. Ja się absolutnie pod tym podpisuję. To moja sprawa, to moje zęby i ja decyduję, w jaki sposób chcę się wypowiedzieć na temat kanonu postrzegania wizerunku kobiety, szczególnie na gruncie sztuki.
A jakie były pani uczucia po ingerencji we własne zęby? Jaki był efekt?
Po raz pierwszy, kiedy zmontowałam wszystkie prace na Bezproduktywnej, to przeszedł mnie dreszcz. To nie był dreszcz satysfakcji i zadowolenia. To był dreszcz wynikający z poczucia poświęcenia, odkrycia siebie, obnażenia. Ja jeszcze do końca nie uświadamiałam sobie po co, ale to miało cel. To było na tyle mocne uderzenie, że podczas odtwarzania filmu nikt nie patrzył mi w oczy tylko na moje zęby. Ja patrzyłam bezpośrednio w kamerę. Sama to też nakręciłam i sama zmontowałam. Pamiętam jak mąż mówił, że jestem szalona i on nie chce tego widzieć. Kiedy materiał był już gotowy i chciałam mu go pokazać, bronił się, że nie może tego oglądać, bo to nie na jego nerwy.
Czy to doświadczenie dało pani uczucie władzy nad własnym ciałem?
Ja nikomu do końca nigdy nie wyjaśniłam, jak to było z tymi zębami. Zawsze odpowiadam, że dobra sztuka musi w sobie zawierać element tajemnicy albo mówię, że zęby mają to do siebie, że odrastają. Ale tak, miałam po tym działaniu takie doznanie. Poczułam wtedy, że przede mną nie ma barier i że mogę teraz zrobić wszystko.
To był dla mnie przełom. Cały rok 2011 okazał się przełomem. Odkąd w 2004 roku przeprowadziłam się do Poznania zajmowałam się tylko sztuką, domem, mężem i sobą. Spędzaliśmy z Leszkiem 99,9% czasu razem, prawie non stop. W 2011 roku wyjechałam na rezydencję artystyczną do Egon Schiele Art Center w Czeskim Krumlowie w Czechach. W tym samym roku dostałam pracę na Akademii Sztuki w Szczecinie. Nagle zaczęliśmy tego czasu ze sobą spędzać nieco mniej.
Wspominała pani wcześniej, że świetnie się pani odnalazła w roli strażniczki domowego ogniska, w gotowaniu. Czy kiedy musiała pani poświęcać te kilka dni na dojazdy i pracę w Szczecinie zmieniła się ta rola?
Powiem pani, że będąc artystką jest się nią dwadzieścia cztery godziny na dobę albo wcale. To nie jest tak, że jestem kimś innym jadąc do pracy i ucząc, a kimś innym gotując w domu. Ja jestem jedną Ska cały czas. Wszystko, co robię i przeżywam, popycha mnie do dalszych działań i wpływa na to, co twórczo robię. Kobieta artystka to spójna całość, nie da się być kobietą i być artystką osobno.
Dlatego przeszłabym teraz do kwestii macierzyństwa. Czy planowała pani kiedyś posiadanie dziecka? Albo miała pani wymarzony model rodziny? Co doprowadziło do decyzji, którą podjęła pani w kwestii macierzyństwa?
Wydaje mi się, że to wynika przede wszystkim z mojego usposobienia i charakteru. Nic innego za tym się nie kryje. Nigdy nie miałam rozbudzonego instynktu macierzyńskiego. Są takie kobiety i znam takie, którym biologia w pewnym czasie daje znaki, że już czas postarać się o dziecko. Ja nigdy tak nie miałam. Poza tym miałam o tyle wygodną sytuację, że byłam spełniona jako kobieta, jako partnerka. Byliśmy z Leszkiem parą, którą spajała sztuka tak, jak niektóre związki spaja dziecko. Niektórzy potrzebują tego dziecka. My tymczasem narobiliśmy tych „dzieci” mnóstwo. Dlatego nie czuję się osobą pokrzywdzoną, że nie mam potomka. Chociaż kto wie, co się może zdarzyć, tak stara jeszcze nie jestem. To nie był też świadomy wybór, że nie chcę dziecka, bo swój byt uzależniam od kariery i dziecko by mi w tym przeszkodziło. Nigdy. Tak się to naturalnie potoczyło. W ogóle nie jestem typem karierowiczki.
Gdyby zdarzyła się taka sytuacja, że pojawiłoby się dziecko w pani życiu, przyjęła by je pani?
Wydaje mi się, że tyle już doświadczyłam, że wszystko jestem w stanie przetrwać. Nie stoi przede mną żaden strach ani opory przed czymkolwiek. Dostałam po zaworach przez życie i przypuszczam, że byłabym w stanie sobie poradzić z takim wyzwaniem. Wszystko może się zdarzyć.
16.01.2016, Poznań
[1] http://take-me.pl/to-read/publikacja/499/Dotyk_bezproduktywnej [dostęp: 17.01.2016]
[2] Tamże.
[3] Tamże.
* Rozmowa została zrealizowana jako część tegorocznej pracy dyplomowej Magdaleny Lary na Akademii Sztuki Pięknych w Warszawie, w pracowni prof. Leona Tarasewicza. Tekst powstał jako część cyklu zatytułowanego „Polska. Kobieta. Artystka”, obok którego autorka zrealizowała także pracę dotyczącą symboli narodowych. Przeprowadzając wywiady z artystkami, Magdalena Lara dążyła do nakreślenia obecnej sytuacji polskich artystek. W tym celu analizie poddała trzy przestrzenie stanowiące o pozycji twórczych kobiet w kraju: płeć, wykonywana profesja oraz środowisko. Zawarte w rozmowach rozważania dotyczą kształtowania się żeńskiego modelu płci i społecznej roli kobiety w myśli europejskiej ze szczególnym uwzględnieniem polskiego kontekstu, stereotypu artystki i jego konsekwencji w relacjach społecznych, sztuki kobiet w kraju na podstawie danych statystycznych, biografii oraz dokumentacji działań twórczych, polityki wobec kobiet – w tym jej wysoką zależność od instytucji kościelnych i zmaskulinizowanych mitów narodowych. Wywiadów z artystkami zostały zrealizowane w trzech grupach wiekowych: 20+, 40+, 60+. Rozmówczyniami Magdaleny Lary były: Urszula Kluz-Knopek, Ada Karczmarczyk, Aleksandra Ska, Sonia Rammer, Ewa Świdzińską i Anna Goebel. Przeprowadzone rozmowy dotyczyły kwestii kobiecości, macierzyństwa i pracy twórczej w Polsce.