Podpalić lont. Archiwum Protestów Publicznych i ożywianie kolekcji
30 października 2020 roku, dochodzi godzina 19.00. Zakładam maseczkę i wychodzę z domu. Nie mam transparentu, tylko numer telefonu do znajomego prawnika zapisany na nadgarstku. Idziemy z partnerką w górę ulicy Tamka, chcemy dotrzeć do ronda de Gaulle’a i połączyć się z wielką demonstracją Strajku Kobiet. Po drodze zaczynają spływać wiadomości od przyjaciół: „Na Smolnej podobno naziole z batonami, uważajcie”, „Ktoś widział, że biegają między podwórkami na tyłach NŚ”, „Może jednak wybierzcie inną drogę”, „Wszyscy cali?”. I za chwilę: „Biją ludzi, nas nie, chowamy się na Mysiej”. Nowy Świat wypełniają hałas i swąd rac, z policyjnych suk wypadają mundurowi z tarczami i truchtają w stronę palmy, a ciało, które za chwilę ma się znaleźć w epicentrum rozruchów – moje ciało – reaguje zupełnie nieintuicyjnie. Bo niby żołądek ściska strach, krok staje się wolniejszy, ruchy anemiczne, ale z drugiej strony wydarzenie przyciąga jak magnes. Protestującym ciałem targają sprzeczne emocje: nie chce dostać w mordę, a jednocześnie bardzo chce się unaocznić, dotrzeć tam, gdzie będzie widziane przez inne protestujące ciała. Wbrew instynktowi samozachowawczemu. W geście, który zewnętrzny obserwator mógłby uznać za autodestrukcyjny.
Archiwum Protestów Publicznych nie podlega żadnej instytucji i nie jest tworzone na zlecenie władzy czy organu prasowego, ale realizuje misję zaangażowanego dziennikarstwa.
Chyba dlatego jestem w stanie sobie wyobrazić skuteczne uczestniczenie w proteście bez posługiwania się wzrokiem i/lub słuchem, natomiast protestu niewidzialnego i/lub niesłyszalnego już nie. Aby wspólnie działać, nasze ciała muszą wkroczyć w cudze pola wizualne i dźwiękowe, wygenerować wspólnotową performatywną siłę, która obejmie nie tylko mowę, ale „także […] fizyczne działanie, gesty, ruchy, gromadzenie się, trwanie w miejscu i narażanie się na możliwą przemoc”[1]. Z perspektywy kultury wizualnej szczególnie istotny jest ten ostatni aspekt. „To, że ciała mają ze sobą telefony komórkowe przekazujące wiadomości i zdjęcia – pisze filozofka Judith Butler – ma znaczenie: kiedy są atakowane, dzieje się to właśnie z powodu kamery czy urządzenia do zapisu wideo”[2]. Ostatnie kilkanaście lat dynamicznego rozwoju nowych kanałów produkcji i dystrybucji obrazów przyniosło poszerzenie wizualnej i dźwiękowej sceny wydarzenia politycznego. Transmisje w czasie rzeczywistym lub zbliżonym do rzeczywistego, prowadzone głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych, dają możliwość bezpośredniego kontrnadzoru nad działaniami policyjnymi, wojskowymi czy bojówkarskimi. Z drugiej strony przemoc, na którą narażona jest uczestniczka protestu, nigdy nie była tak bliska, ucieleśniona i możliwa do zaprezentowania w setkach czy nawet milionach „wiralowych” kopii. Smartfony mają bezpośrednią styczność z działającym ciałem i dokumentują nie tylko samą „scenę” zgromadzenia, ale także przekazują – w poruszeniach, nieostrości, rozmazaniu, gwałtownych cięciach obrazu – zmysłowy wymiar demonstracji i wpisane w nią ryzyko.
Być może to stąd wzięło się rosnące zainteresowanie młodych polskich artystów obrazami protestu i jego ilustrowaniem, na co wskazywała już trzy lata temu badaczka kultury wizualnej Magda Szcześniak. Według niej „szybkie rozprzestrzenianie się, wielość i zasięg oraz łatwość zmiany medium” to najbardziej pożądane właściwości współczesnych „obrazów protestujących”3. No właśnie, protestujących, nie protestów, czyli w pierwszej kolejności – obrazów aktywnych, zaangażowanych, nastawionych na zmianę zastanego porządku politycznego i dominujących norm wizualnych. W praktykach artystycznych coraz częściej dochodzi do głosu potrzeba nie tyle reprezentowania, ile uczestniczenia: poszukiwania takich form obrazowania, które same w sobie byłyby zabraniem głosu i opowiedzeniem się po którejś stronie konfliktu politycznego.
Ów zwrot aktywistyczny budzi prawdopodobnie największe kontrowersje w przypadku fotografii, szczególnie tej dokumentalnej czy reporterskiej odwołującej się – nawet dzisiaj – do obiektywizmu, dystansu i czystej, niezaangażowanej rejestracji. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: czy w czasach, kiedy „sociale” generują setki tysięcy zaangażowanych zdjęć, tak zwane chłodne spojrzenie nie zostało raz na zawsze skompromitowane jako konstrukt ideologiczny, ideał postulowany, lecz nieosiągalny? Jak „neutralna rejestracja” ma się do kryzysu tradycyjnego dziennikarstwa, które coraz śmielej sięga do wielkiego internetowego repozytorium obrazów bez pytania kogokolwiek o zgodę? I w końcu: czy tworzenie fotoreporterskich „ikon” – kadrów-symboli, zazwyczaj bardzo atrakcyjnych estetycznie i spełniających wymóg „dobrej kompozycji” – nie jest w istocie odbieraniem podmiotowości tym, którzy z narażeniem zdrowia i życia kierują kieszonkowe obiektywy w stronę policyjnych kordonów i faszystowskich band?
Drugie życie kolekcji
Jedna z najciekawszych polskich inicjatyw fotograficznych burzliwego roku 2020 – Archiwum Protestów Publicznych (APP) – na pierwszy rzut oka wydaje się nie tylko mocno uwikłana w nakreślone wyżej pęknięcie między fotoreporterskim niezaangażowaniem a aktywizmem, ale także chyba powiela sporą część aporii współczesnego dokumentalizmu. Idea stojąca za APP jest prosta: grupa fotografów i fotografek (między innymi Rafał Milach, Agata Kubis, Karolina Gembara, Paweł Starzec, Adam Lach) z różnym backgroundem zawodowym i podejściem do kwestii aktywizmu wizualnego publikuje w jednym miejscu – na stronie www.archiwumprotestow.pl – zdjęcia dokumentujące sytuacje społecznego sprzeciwu (od demonstracji przeciwko upolitycznieniu sądów aż po najnowsze blokady i marsze w kontrze do zakazu aborcji). Archiwum, jak czytamy na stronie projektu, „zbiera wizualne ślady aktywizacji społecznej, oddolne inicjatywy sprzeciwu wobec decyzji politycznych, łamania zasad demokracji i praw człowieka. Jest kolekcją obrazów formułujących ostrzeżenie przed rosnącym populizmem i szeroko rozumianą dyskryminacją: ksenofobią, homofobią, mizoginią, a także katastrofą klimatyczną. Tworząc archiwum, jego twórczynie/cy pragną przedłużyć żywotność obrazów, które związane są z konkretnymi wydarzeniami, a których trwanie kończy się wraz z publikacją na łamach prasy”[4].
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 32. numerze Magazynu „Szum”.
[1] Judith Butler, Zapiski o performatywnej teorii zgromadzeń, tłum. Joanna Bednarek, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016, s. 68.
[2] Tamże, s. 84.
[3] Magda Szcześniak, Formuły protestu, narzędzia protestu, „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej” 2017, nr 17, https://www.pismowidok.org/pl/archiwum/2017/17-protest-obrazow/formuly-protestu-narzedzia-protestu [dostęp: 18.01.2021].
[4] Archiwum Protestów Publicznych – info, https://archiwumprotestow.pl/pl/info/ [dostęp: 18.01.2021].
Marcin Stachowicz – ur. 1988, eseista, krytyk filmowy, laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka. Współpracuje z „Dwutygodnikiem”, „Filmwebem”, „Czasem Kultury”, „Szumem” i „Krytyką Polityczną”. Pisze o szeroko pojętej kulturze wizualnej i sprawach społecznych.
Więcej