Podlegli
Kontekst sprawił, że wystawy przygotowane na stulecie odzyskania niepodległości Polski w największych rodzimych instytucjach sztuki niewiele miały w sobie z obowiązkowych rocznicowych wypracowań. Były w nich temperatura i autentyczny intelektualny wysiłek. Zarazem można podejrzewać, że każda z tych ekspozycji wieńczyła skomplikowany proces wielostronnych negocjacji, coś w rodzaju wymagającego toru przeszkód. Podstawowy problem, z jakim musieli zmierzyć się szefowie muzeów i ich kuratorzy, wydawał się oczywisty: jak mówić o polskiej niepodległości w epoce „dobrej zmiany”? Jak odnieść się do niepodległościowego tematu w czasie, gdy toczy się wokół niego nie bardzo wyrafinowana, ale bardzo ostra ideologiczna wojna? Jak nie narazić instytucji na kłopoty, a równocześnie zachować niezależność wobec dość prostolinijnych oczekiwań narodowo-katolickiej władzy? W projektach zrealizowanych w warszawskich Muzeum Narodowym i Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz łódzkim Muzeum Sztuki te pytania zostawiły wyraźne ślady. Bodaj najwyraźniejsze w kuratorowanym przez Piotra Rypsona pokazie Krzycząc: Polska! w MNW.
Rypson zdecydował się na gest mocny i ryzykowny. Swą wystawę domknął pracą Piotra Uklańskiego – dwiema wielkoformatowymi fotografiami zawieszonymi w muzealnym holu. W 2016 roku artysta sfotografował uczestników Marszu Niepodległości w pełnym rynsztunku (race, zamaskowane twarze, duże stężenie narodowych flag). W MNW zdjęcia uzupełniono tytułem wystawy wyciętym ze styropianu, niczym na dawnych szkolnych akademiach. Praca szybko zaczęła być komentowana, także przez tych, którzy znali ją jedynie z instagramowych lub facebookowych postów. Politycy opozycji podpowiadali, że Muzeum Narodowe zgłosiło w ten sposób akces do dzieła konserwatywnej rewolucji. Internet huczał, że kurator postanowił zrównać dawnych bohaterów walki o niepodległość ze współczesnymi neofaszystami. Rypson bronił się i dystansował. Zwolennicy jego wystawy przekonywali, że praca Uklańskiego to nie afirmacja, ale gorzka krytyka aktualnej polityki. Nie układało się to w żadną jednoznaczność – i to właśnie było w całym zamieszaniu najciekawsze. Rypson najwyraźniej grał na dwa fronty, idąc skądinąd wiernie za praktyką znanego z podobnych zagrań Uklańskiego.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 23 numerze Magazynu „Szum”.