Po co robić słabą szkołę? Ja w to nie wchodzę. Rozmowa z Kamilem Kuskowskim
Anna Miller: Pojawia się teraz wiele przestrzeni typu project room. Jaka jest specyfika tych miejsc?
Kamil Kuskowski: Genezy project roomu należy poszukiwać w działalności zachodnich instytucji. Ideą tych przedsięwzięć jest stworzenie przestrzeni, w której młodzi artyści mogą zaistnieć – skonfrontować się z widownią i krytyką. Stanowi to dla nich wyzwanie – przygotowują projekt dedykowany danej przestrzeni, poznają realia współpracy z instytucją kultury, przechodzą od podstaw cały proces związany z produkcją wystawy. Rozumiem project room jako miejsce, gdzie można zaryzykować, rzucić młodego artystę na głęboką wodę. Ułatwieniem jest to, że projekty te są finansowane. Założenie, jakie przyjąłem przy organizacji tegorocznej edycji zakłada, że nie ma możliwości, aby pokazywać prace, które już były eksponowane.
Edycje są roczne?
Tak, każda edycja Bank Pekao PROJECT ROOM jest rocznym projektem. Dostałem propozycję koordynowania projektu od CSW Zamku Ujazdowskiego i Banku Pekao SA. Łączy się to z moim dotychczasowym doświadczeniem, które sprawia, że mam duże rozpoznanie w obszarze młodej sztuki. Byłem wieloletnim kuratorem Triennale Młodych w Orońsku. Zaproponowałem wówczas nową formułę konkursu – poszukiwania prac przez ekspertów w danej dziedzinie. Wiele konkursów przechodzi na formułę eksperckiej selekcji, porzucając ideę konkursu otwartego, który często kończy się tym, że nie ma z czego wybrać. Moje doświadczenie wynikające z bycia jurorem czy nominującym w wielu konkursach m.in. Spojrzenia, Geppert, Promocje, Bielska Jesień oraz fakt, że jestem wykładowcą i dziekanem na Wydziale Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie pozwala mi swobodnie poruszać się w tematyce młodej sztuki. U podstaw programu Galerii Zona Sztuki Aktualnej, którą założyłem w Łodzi, a której działalność jest kontynuowana w Szczecinie leży założenie, aby podejmować ryzykowne decyzje i pokazywać ciekawych młodych artystów, a nie sprawdzone nazwiska. Po wstępnych rozmowach z Bankiem Pekao SA zmieniliśmy trochę dotychczasową formułę project roomu. Istotnym warunkiem było dla mnie zaangażowanie ludzi, którzy wcześniej dokonali szczegółowych poszukiwań w obszarze kultury swojego regionu. To około 15-20 osób z całej Polski.
Taka rada programowa?
Dokładnie tak. Są to osoby, które mają kontakt ze studentami, zajmują się młodymi artystami. Na preselekcję nadesłali mi około 350 portfolio, z których 60% było bardzo dobrych. Założyłem, że do drugiego etapu wybiorę 10%, czyli około 35 osób. Chciałem, aby to byli debiutanci, osoby, które albo dopiero skończyły studia, albo są na ostatnim roku. Musiałem jednak uwzględnić propozycje Banku, aby dwa – trzy nazwiska były bardziej rozpoznawalne.
Które to nazwiska?
Komisja wybrała Bartosza Kokosińskiego, Krystiana „Trutha” Czaplickiego i Piotra Skibę. Zgodziłem się, ale musiałem sprawdzić, czy ci artyści nie mieli już wystawy indywidualnej w Zamku Ujazdowskim. Okazało się, że nie. W opinii młodych artystów wystawa indywidualna w Warszawie, w prestiżowej instytucji, jaką jest CSW, jest ogromnym sukcesem. Budujące jest to, jak bardzo im na tym zależy. Na wystawy przychodzi publiczność warszawska, wśród której znajdują się krytycy, galerzyści i istnieje szansa, że zaproponują im kolejną wystawę. Piotr Urbaniec, który miał pierwszy projekt, zaczyna współpracę z Dawidem Radziszewskim i wygrał dopiero co Artystyczną Nagrodę Hestii. Wiem też, że Piotr Skiba prawdopodobnie będzie współpracować z Galerią Wschód.
Jak wygląda współpraca z artystą w project roomie?
Zaproponowałem nową formułę wyboru artystów i w związku z tym zmieniła się także forma organizacji współpracy. Z artystami nad danym projektem pracują młodzi kuratorzy, pochodzący najczęściej z tego samego ośrodka co artysta.
Jakie to ma znaczenie?
Po pierwsze łatwiej jest im się spotykać i pracować nad projektem. Po drugie – chodzi o umożliwienie realizacji wystawy kuratorom z innych ośrodków.
Czy to się sprawdza?
Na ten moment mogę powiedzieć, że jak najbardziej. Zadowoleni są zarówno artyści, jak i kuratorzy. Zobaczymy po wszystkich dziesięciu projektach, jaki będzie finał. Wtedy będzie czas na podsumowania.
Czy można wyznaczyć ich wspólny charakter? Jakie to są prace?
Prace są bardzo różne, choć myślę, że jest pewien wspólny mianownik. Wielu z tych młodych ludzi to artyści interdyscyplinarni. Robią filmy, obiekty, instalacje, performance itd. Komisji, która wybierała projekty, chodziło też o to, by pokazać różnorodność postaw artystycznych.
Gdybyś miał naszkicować mapę artystyczną Polski, to czym wyróżniałyby się konkretne ośrodki?
Nie mogę powiedzieć, że istnieje jakaś cecha charakteryzująca dany ośrodek. Przejrzałem portfolia artystów wywodzących się między innymi z pracowni Mirosława Bałki czy Wojciecha Łazarczyka i równie dobrze mogłyby one należeć do młodych artystów studiujących u Marka Wasilewskiego czy u mnie. Na przykład Magdalena Franczuk, która jest studentką Józefa Robakowskiego, pokazuje prace zupełnie nie w klimacie jego twórczości. To jest przykład na to, że nie zawsze studenci naśladują styl swojego mistrza; często jest wręcz przeciwnie. Wskazuje to wówczas na otwartość pedagoga, na jego akceptację innej wizji sztuki.
Czyli o charakterze prac decydują raczej osobowości nie miasta?
Podejrzewam, że gdybyśmy oddzielili nazwiska artystów od nazw ukończonych przez nich szkół, gdybyśmy zrobili taką grę …
Memory?
Właśnie. Myślę, że byłoby niezwykle ciężko połączyć je w pary. Chociaż oczywiście jakiś procent byśmy trafili.
Powiedz, jak podsumowujesz to, co udało się zrobić w czasie mijającej kadencji w ośrodku w Szczecinie, w Akademii Sztuki, gdzie jesteś dziekanem Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów?
Ciężko mi jest to ocenić obiektywnie, więc opieram się na opiniach ludzi z całej Polski. Docierają do mnie informacje, że o Szczecinie się mówi komplementując kadrę (mówi się żartobliwie, że udało się stworzyć w Szczecinie kadrowy Dream Team) i studentów. Coraz większa liczba naszych studentów pojawia się na ważnych imprezach dedykowanych młodym artystom w Polsce, jak choćby w poprzednich edycjach Project Room na Zamku Ujazdowskim czy przy okazji innych działań. Przyjęliśmy strategię budowania uczelni, której siła opiera się na łączeniu doświadczeń artystów-pedagogów z różnych ośrodków. W większości miejsc, gdybyśmy przejrzeli strukturę kadrową, są to głównie absolwenci danej uczelni. Siła Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów polega na tym, że pracują na nim świetni i cenieni w środowisku artyści-pedagodzy z całej Polski – Warszawy, Krakowa, Poznania, Torunia, Gdańska, Katowic, Wrocławia, Łodzi itd. To pokazuje, jak ważna jest ta różnorodność (pracują u nas m.in. Bownik, Hubert Czerepok, Łukasz Jastrubczak, Artur Malewski, Igor Omulecki, Anna Orlikowska, Zbigniew Rogalski, Łukasz Skąpski, Piotr Skiba, Aleksandra Ska, Małgorzata Szymankiewicz, Zorka Wollny, Mariusz Waras). Nasza specyfika polega też na tym, że mogliśmy budować wydział od początku. Należy też pamiętać, że bez pionierów, którzy zrewolucjonizowali polskie szkolnictwo artystyczne nie byłoby prawdopodobnie naszego sukcesu. Historia tworzenia kierunków intermedialnych czy multimedialnych jest stosunkowo bardzo krótka.
Kiedy się to zaczęło?
Kilkanaście lat temu zaczęło się w Poznaniu. Uruchomiono tam pierwszy unikatowy kierunek studiów pod nazwą Intermedia.
W tym kontekście wasze sześć lat to już całkiem dużo.
Nasze sześć lat jest już kawałkiem historii. Pionierzy tych działań w Poznaniu, Krakowie, Gdańsku, Warszawie pokazali, że nie można budować współczesnej uczelni artystycznej wyłącznie na fundamencie tradycji akademickiej. Historia kształcenia w obszarze sztuki mediów w polskim szkolnictwie jest krótka, ale patrząc na młodą scenę artystyczną dostrzegamy, że znakomita większość znaczących artystów to absolwenci tych kierunków.
Jakie są proporcje malarstwa do nowych mediów na waszym wydziale, który w nazwie ma obie te dziedziny?
Zaczęliśmy od multimediów, a kierunek malarstwo pojawił się później, więc jest to kierunek w naturalny sposób silnie związany z multimediami. Jego idea także opiera się na interdyscyplinarnym podejściu do kształcenia.
Jako jedno z multimediów?
Nie do końca. Robimy nabór tak, jak na wszystkich uczelniach, osobno na malarstwie i grafice. Ale na tej drugiej mamy kilka specjalności: multimedia, fotografia i – od tego roku – film eksperymentalny i animację. Nowe podejście do kształcenia polega na tym, że studenci każdego z tych kierunków, które wymieniłem, mają dostęp do wszystkich pedagogów. Myślę, że siłą Szczecina jest także to, że student niezależnie od kierunku musi dotknąć innej materii związanej z programem kształcenia na innych kierunkach czy specjalnościach. W tej chwili mogę powiedzieć, że eksperyment szczeciński się udaje, ale aby ocenić czy się udał, potrzeba co najmniej dziesięciu lat.
Dlaczego akurat tyle?
Bo po dziesięciu latach, czyli pięciu od pierwszych dyplomów, będzie można ocenić jak nasi studenci sobie radzą. Małgorzata Goliszewska, Artur Rozen, Małgorzata Michałowska, Karolina Mełnicka, Rafał Żarski i paru innych naszych absolwentów pojawiają się na ważnych wystawach, są zapraszani na festiwale czy konkursy. Wygrywają albo nie, ale są zauważani. Trudno ocenić, na ile inni młodzi artyści wytrzymają na rynku i na ile rynek z nimi wytrzyma. Chociaż na pewno pomaga im fakt, że uwaga polskiego świata sztuki skierowana jest obecnie na to, co dzieje się w Szczecinie. Pracują u nas ciekawi artyści, którzy mają bardzo dobrą opinię o uczelni; podobnie mówią o niej nasi studenci. Studenci z innych uczelni, którzy przyjeżdżają do nas np. na festiwal Młode Wilki także wracają do siebie z pozytywnymi odczuciami. Zaczynają się przyjaźnie artystyczne, wspólne projekty, inicjatywy studenckie itp. To wszystko zaczyna ciekawie fermentować. Osiągamy powoli zakładany rezultat, czyli aby tych młodych ludzi nie tylko dobrze wykształcić, ale też zaktywizować. Mówimy im, że trzeba brać sprawy w swoje ręce. Nie można wierzyć w mit odkrycia. Zależy ono od wielu czynników: od tego czy ktoś obejrzy ich portfolio albo czy pojawią się na spotkaniu z kuratorami, którzy robią rekonesans w Szczecinie. W ostatnim czasie byli u nas m.in. Stach Szabłowski, Waldemar Tatarczuk, Aneta Rostkowska, Magdalena Kardasz, Tomasz Fudala. Czy działalność naszych studentów przekona kuratorów do zorganizowania wystawy z ich udziałem?
I czy, jeśli nie przekona, to przyjdą drugi, trzeci raz?
Tak, bo kształcenie to nie tylko mówienie studentom co robią źle albo dobrze, ale przygotowanie na to, co czeka na nich poza murami uczelni. Pytam: „Wysłała pani tę swoją pracę na konkurs?”. „Nie, bo wysłałam na inny i jej nie zakwalifikowano.” Więc mówię jej, że praca jest dobra i może spodoba się innemu jury. Świat sztuki jest absolutnie niewymierny.
Kiedy mówisz studentowi, że praca jest dobra, to co masz na myśli? Jakie są kryteria dobrej pracy według Kamila Kuskowskiego?
Taka praca musi spełniać kilka kryteriów, ale przede wszystkim musi być intrygująca zarówno od strony formalnej, jak i przekazywanej treści. Ważne jest także to, czy praca jest dobrze wykonana pod względem technicznym. Na takie prace zwracaliśmy też uwagę przy wyborze artystów do tegorocznej edycji Bank Pekao PROJECT ROOM.
Nie było między wami różnić zdań?
Jury było czteroosobowe, więc oczywiście, że były.
Jakiego rodzaju?
Była przede wszystkim konstruktywna dyskusja. Porównywaliśmy poszczególne postawy artystyczne. Często zgadzaliśmy się, że coś jest dobre, ale okazywało się, że mamy już podobnego artystę – a założyliśmy sobie na wstępie, że będziemy stawiać na różnorodność.
Tutaj właśnie jakiś młody artysta mógł stracić z powodu konkurencji.
Oczywiście. Zawsze powtarzam, że różnica między sztuką a sportem jest taka, że w sztuce przypadek ma większe znaczenie. W sporcie wygrywa ten, kto przebiegnie pierwszy na setkę. Nie ma chyba bardziej spekulatywnej dziedziny życia niż sztuka. Mówię studentom, że wysyłając prace na konkurs, poddają się krytyce. Jeśli nie chcą tej krytyce być poddani, nigdy tak naprawdę nie dowiedzą się, co o ich pracach myślą inni.
To zła postawa?
Nie, to nie jest naganne, że artysta tworzy dla siebie. Tylko niech nie ma potem pretensji, że nikt nie chce tego pokazywać. Staram się ich przygotować, że bycie artystą to bardzo ciężka praca.
Dlaczego?
Bo rynek sztuki w Polsce jest nieodgadniony. Nie jesteśmy krajem rozwiniętym gospodarczo na tyle, żebyśmy mogli pochwalić się silną klasą średnią, która przeznacza środki finansowe na kupowanie sztuki. Wielu zdolnych absolwentów uczelni artystycznych nigdy nie zrealizuje się jako artyści, bo będą musieli po prostu zająć się innym rzeczami, które zapewnią im środki na godne życie. Choć z perspektywy czasu widzę, że teraz jest znacznie lepiej niż wtedy, gdy sam byłem studentem. Kiedyś z imprez dedykowanych młodym artystom, jeżeli dobrze pamiętam, było tylko Triennale Młodych w Orońsku. Przez to wydarzenie przewinęli się niemal wszyscy uznani artyści Polscy. Każdy marzył, by tam się znaleźć. Potem pojawiło się więcej przeglądów dla młodych artystów – jak choćby Spojrzenia, Geppert, Rybie Oko, Hestia, Survival, Najlepsze Dyplomy Sztuki Mediów nasze Młode Wilki…
Poza tym project roomy.
Dokładnie tak. Takie inicjatywy jak Project Room są szansą na zatrzymanie młodych ludzi na scenie artystycznej. Przecież w większości przypadków młodzi artyści na starcie nie mają często szansy na zrealizowanie własnych projektów bez odpowiedniego wsparcia finansowego.
Jakiego rodzaju są to projekty? Co najbardziej zwróciło twoją uwagę?
Wszystkie dotąd zaprezentowane projektu były czy są niezwykle intrygujące i przemyślane pod względem strategii artystycznych poszczególnych artystów prezentujących swoje prace, jak i współpracujących z nimi kuratorów. Nie chciałbym specjalnie nikogo wyróżniać, ale niezwykle intrygująca jest trwająca obecnie wystawa Bartosza Zaskórskiego czy projekt otwierający tegoroczną edycję Project Roomu autorstwa Piotra Urbańca (laureat Grand Prix I edycji Festiwalu Młode Wilki 14 oraz tegorocznej Hestii).
Co jeszcze będziemy mogli zobaczyć w Project Roomie?
Każdy projekt jest premierowy i ujawnia się dopiero na wernisażu. Mamy zestaw dziesięciu artystów i kuratorów, którzy są odpowiedzialni za konkretne wystawy. Moja rola polega na koordynowaniu i zapewnieniu jak najlepszych warunków dla realizacji ich projektów, ale też wtrącenia swoich trzech groszy, gdy uznam to za konieczne.
Co zrobiłeś?
Nie zgodziłem się na przeładowanie jednego z projektów zbyt dużą ilością artefaktów. Dla młodych artystów wystawa w Zamku to szansa, by zaprezentować się z jak najlepszej strony, dlatego często chcą pokazać za dużo. Rola kuratora polega więc także na tym, by odradzić taką strategię. A młodzi ludzie nie zawsze to rozumieją. Uczelnie artystyczne nie do końca przekazują wiedzę o tym, jak przygotować własną ekspozycję, czy jak się zaprezentować za pomocą własnego portfolio.
Przydałyby się tego rodzaju zajęcia.
Mamy je u nas w Szczecinie, bardzo dobrze się sprawdzają. Są na studiach drugiego stopnia. Nazywają się Strategie kuratorskie i techniki wystawiennicze. Studenci uczą się jak przygotować wystawę od strony technicznej i teoretycznej oraz jak przygotować portfolio.
Czy jest w tym przewidziana jakiegoś rodzaju praktyka?
Tak, w ramach tych zajęć studenci przygotowują wystawy. Chodzi o to, aby potrafili przygotować własną wystawę, by wiedzieli jak dużo pracy to wymaga i aby potrafili ją dobrze rozegrać od strony technicznej. Kształcenie uzupełniamy zapraszając gości z zewnątrz. Podczas jednego z ostatnich plenerów studenci mieli zajęcia z Oskarem Dawickim. Byli też u nas Zbigniew Warpechowski, Sławomir Idziak, Leon Tarasewicz, Leszek Knaflewski, Aneta Grzeszykowska, Józef Robakowski i wielu wielu innych. Prowadzimy zajęcia dla studentów także w ramach Pracowni Gościnnej. Ważne jest to, że udało nam się nie tylko stworzyć Akademię, ale że tworzymy liczące się środowisko artystyczne.
Czy to, że jesteście bliżej Zachodu wpływa na waszą współpracę?
Oczywiście. Berlin jest blisko, więc szkoda byłoby z tego nie korzystać. Kiedy Kuba Banasiak parę lat temu przeprowadzał ze mną wywiad, powiedziałem mu, że siła szczecińskiej uczelni polega m.in. na tym, że nie musimy cały czas patrzeć na Warszawę. Mamy bliżej do Berlina, Pragi czy Amsterdamu. Mamy wśród kadry pedagogów z Berlina i Lipska. Nasza obecna linia działania związana jest z falą entuzjazmu opartą na opiniach, że Akademia Sztuki w Szczecinie to prawdopodobnie najlepsza szkoła w Polsce. Ale też od początku założenia były takie, by w obszarze sztuk audiowizualnych zrobić najlepszą Uczelnię / Wydział w Polsce. Po co robić słabą szkołę? Ja w to nie wchodzę.