Plastyka, kreatywna czujność i żywe organizmy. Rozmowa z Dorotą Buczkowską
Ewa Tatar: Nad czym teraz pracujesz?
Dorota Buczkowska: Projekt Królestwo to przede wszystkim malarstwo, rysunki kolażowe i drewno. Bardzo cieszy mnie tytuł wystawy. Określenie mojego terytorium, zakreślenie pełni. Osobista geografia i ekosystem, który zawiera gatunki, podgatunki i ich podkrólestwa. Organizmy i organy.
W jaki sposób to budujesz, powołujesz do życia kolejne gatunki?
Bardzo intuicyjnie i bardzo konkretnie. Nie ma wątpliwości, co może się tu znaleźć, a co nie. Mięsistość, w pewnym sensie gęstość, to cechy prac, które pokazuję w ramach Królestwa. Wszystko budowane intensywnym kolorem, gestem, przepychem. Nawet to, co jest na papierze, jest bardzo gęste w sensie rysunkowym.
Zanim przejdziemy do szczegółów, opowiedz proszę szerzej o swoich aktualnych poszukiwaniach.
Cechą wspólną ostatnio tworzonych prac, np. tych pokazywanych zimą tego roku na wystawie w Galerii Starter, jest płynność. W różny sposób pokazują one proces zmian, każda z nich dotyka innej z podstawowych sfer życia. Opowiadają o powrocie do miejsca, gdzie płynie nurt. Powrocie z… nazwijmy to „ciemnej strony” na jasną. Odnoszą się do cykliczności z jaką wchodzę w mroczny obszar siebie, w podświadomość, gdzie odbywają się wewnętrzne przemiany, rytuały, konfrontacje z emocjami, dzięki czemu przechodzę w kolejne fazy dojrzałości. O tym była wystawa Wracam na brzeg rzeki, gdzie opowiadałam o swoim doświadczeniu.
Na przykład miłosnym.
To był trzymetrowy rysunek – elektrokardiogram zrobiony wspólnie z portugalskim artystą, rysownikiem Joao Vilhena. Elektrody przeznaczone dla jednego serca były podłączone do dwóch. Powstała wypadkowa w formie wspólnego rysunku tworzonego podczas aktu seksualnego. To praca, która w sposób techniczny próbuje opisać coś, czego generalnie opisać się nie da; miłość, stan uniesienia zostają ujęte kreską.
Pojawiła się tam też amorficzna projekcja, rodzaj pulsowania…
W ciemnej przestrzeni pokazane było video, które jest raczej projekcją światła niż filmem. Woda nocą, zabawa w iluzję daje odczucie płynności, pulsowania. Słyszysz szum i falowanie, ale nie możesz powiedzieć czy to jezioro, morze czy rzeka (nawet to nie jest do końca czytelne). Widzimy niewyraźny prostokąt… Jak okno z nocnym światłem księżyca. Przed nim stoi drewniana rzeźba polichromowana. Jej lekko srebrna powierzchnia łapie i odbija miękką poświatę projekcji, sprawia wrażenie jakby przenikała obraz na ścianie.
Podobne efekty próbujesz uzyskać na wystawie tarnowskiej. Starasz się budować ją malarską smugą.
Tu najważniejszy jest dla mnie gest, kolor. Wchodząc do galerii zanurzamy się w Królestwo, jego intensywność i przepych. Wszystkie prace są intensywne i niepokojące – inaczej czułabym niedosyt (śmiech). Ta wystawa ma dla mnie zdecydowanie pozytywny przekaz. I choć jest tu komplet emocji, to wszystkie „tańczą” razem. Myślę, że najbardziej niepokojące mogą być rzeźby z drewna, mają dziwne oblicza, ale są oswojone i wiszą jako trofea, fragmenty zbroi, wydmuszki, poroża. Zmodyfikowane, choć z pełną akceptacją dla ich form, które „przyniosły’’ ze sobą. Królestwo to realizacja o miłości, o śmierci…. O oswajaniu lęku i podążaniu w głąb. Kolor jest nośnikiem emocji. Zdecydowanie oddzieliłam prace, w których dominowała czerń – są pokazywane aktualnie w Galerii Platan w Budapeszcie. Wystawa Doświadczenie obecności pokazuje proces, który każdego dnia jest inny, choć wychodzi od inspiracji, które mi towarzyszą od zawsze. W BWA w Tarnowie chcę mówić o terytorium po jakim porusza się moja twórczość, o elementach składowych które kompletują się, dopełniają w symbiozie.
Ostatnio malujesz trochę inaczej. Na płótnach jest mnóstwo przezroczystości, wspaniałych efektów malarskich…
Dziękuję. Znajomości technik i rzemiosła zawdzięczam studiom konserwacji malarstwa. Zależy np. jakiego spoiwa użyjesz, jaki jest gatunek pędzli, gęstość farby, kolejność nakładania, czy dodasz więcej oleju, czy więcej terpentyny, czy do farby w oleju weźmiesz pędzel zamoczony w wodzie… Za każdym razem uzyskujesz coś innego, taka zabawa z warsztatem.
Malujesz też korzenie.
Impregnuję żywicą i maluję wielowarstwowo. Traktuję je jak klasyczną rzeźbę polichromowaną. Bardzo lubię ten zbiór – niektórzy mówią, że wyglądają jak gabinet ptaków, inni, że przypominają podwodne stwory.
W jaki sposób pracujesz z drewnem?
Pierwszy etap to wybieranie.
Ty je spotykasz, prawda?
Tak, mam taki las, w którym je zbieram.
Co to za las?
Rezerwat przyrody na obrzeżach Warszawy, który znalazłam trzy lata temu szukając pleneru do projektu fotograficznego. Potrzebna mi była woda, spojrzałam na mapę i pojechałam. Starodrzew jest dla mnie magiczny, jak z baśni. Olbrzymie drzewa. W takim miejscu zupełnie zaburza się skala. Gdy szumią ich korony, dźwięk jest ogłuszający. Gdy spadają gałęzie, kawałki, czy drzewo przewali się w trakcie burzy to tak, jakby ktoś rozpruł czy wytrząsnął jakiś leśny skarbiec. Wokół drzewa leżą huby, gniazda szerszeni, gniazda ptaków. Wszystko wypada ze środka. Jeżdżę tam o różnych porach dnia i roku, regeneruję się tam. Dużo energii tego lasu jest w projekcie Królestwo. Tam się czuję jakbym weszła w swoje środowisko naturalne. Dosłownie oczarowana tym miejscem zaczęłam przynosić z niego skarby.
Jak je wybierasz?
Proces wybierania i szukania jest pierwszym etapem. Kolory są nakładane warstwowo, wiele razy. Stare drewno różnie wchłania. Dzięki wielokrotnemu nakładaniu farby powstaje głębia – pod jednym kolorem gdzieś spod spodu świeci inny. Trzeba też pamiętać, że to nie są pieńki, które ktoś obrąbał i już. To obiekty znalezione, obrobione przez zwierzęta, owady, grzyby, przez zjawiska atmosferyczne – deszcz, pioruny itp. Pierwsze rzeźby które znalazłam były obżarte przez bobry. Mają fantastycznie wyrzeźbioną zębami fakturę, bardzo ciekawe kształty, własną energię i niejednoznaczność, którą lubię. Maluję je i wzmacniam strukturę. Pociąga mnie ta pierwotność, ale też bawią odniesienia do folkloru czy właśnie naszej rodzimej korzenioplastyki.
Opowiedz, proszę, trochę o bohaterach zwerbowanych do twojego gabinetu?
Ten wygląda jak ochłap mięsa, jest dosyć duży, ten jest dziobaty, ten jak papuga, tamten ma takie śmieszne cipki, ten grzyby, jest miękki, ten tu jest jak jaszczurka, ten ma fałdy skóry. To Królewna – ma koronę i trochę jest jak macica. W świetle się zmienia, wygląda jakby świeciła. Teraz jest nieco zmurszała, oszroniona, zależnie od warunków pokazywania ujawniają się różne efekty. Principes to taka trochę „wydmuszka” – taka zbroja z drewna, ma połyskującą srebrno półprzezroczystą powierzchnię. Jest jak fragment torsu. Tytuł pochodzi z łaciny i jest najstarszym określeniem pierwszego dostojnika, księcia, ale też odwołuje się do pierwotnego materiału, jakim jest drewno.
Traktujesz je bardzo indywidualnie.
Pamiętam, jak zaczęłam przynosić je do domu, sypało się z nich próchno, wyłaziły insekty, drewno kurczyło się, pękało od suchego powietrza… Następowały w nim procesy.
Jednak je zamrażasz, zatrzymujesz na pewnym etapie, ujarzmiasz właśnie kolorem.
Tak. Chociaż być może zostawię kilka w ich naturalnych formach i kolorach. Niektóre są np. zwęglone, przypalone przez piorun. Są trochę jak pamiątki, jak trofea. Jest tu rodzaj współpracy czy wymiany – one mnie inspirują, podsuwają swoje kształty – ja z nich czynię swoje skarby, pielęgnuję je, oprawiam i eksponuję… Patrzysz na mnie podejrzliwie (śmiech).
Szukam na wystawie życia (śmiech).
Będzie. Będzie woda – bardzo ważny element, włos… Będzie mój ulubiony wosk – tu mam takie rzeczy na przykład…
Nazwij je!
Woskowe wydmuszki. Zamierzam zrobić z nich rodzaj gniazda, z którego coś wyszło – wszystkie mają otwory. Chciałabym, aby stanowiły organiczny plaster na ścianie. To będzie ich jedyny występ i będzie to jedyna praca na wystawie oparta o proces. Jako jedyna będzie żyła, zmieniała się bezpowrotnie pod wpływem niewielkiej temperatury. Chciałabym je ogrzewać z daleka. Zastanawiam się, jak miałaby płynąć i jak to opanować wizualnie. Będzie wydzielała zapach, w wosku zatopione są olejki eteryczne.
Już wcześniej sięgałaś do substancji organicznych. Były one prezentowane w stanie skupienia, który ostatnio zaczął ewoluować w trakcie wystaw.
Starsze prace też ewoluowały, ale w inny sposób. Parafina pękała, kruszyła się, formy wypełnione helem odfruwały lub opadały. Była też praca z masła. W przypadku masła bardziej niż destrukcja, interesowała mnie miękkość, płynność, zapach – totalna zmysłowość materiału, który jest w jakimś stopniu nieprzewidywalny. Nie nazywam tej pracy rzeźbą, raczej zjawiskiem, które można odczytywać poprzez odniesienia do tradycyjnych obrzędów, ceremonii związanych z dobrobytem czy płodnością. Do tej pory w niektórych kulturach robi się „rzeźby” z masła, u nas reminiscencją takich rytuałów jest choćby maślany baran w święconce.
Jak zachowywało się to masło? Na pewno zmieniało swój zapach…
Pięknie pachniało! U większości osób zapach budził skojarzenia z dzieciństwem, z ciastem, z domem. Bardzo miły, kremowo-mdławy zapach. Praca miała też bardzo piękny kolor – utleniając się żółkła… To uwypuklało jej trójwymiarowość. Wbrew pozorom masło okazało się nie tyle rozpływać, co odpadać miękkimi kawałkami, zmieniając kształt. Kontekst, różne odniesienia kulturowe są tu istotne, nie mniej fascynuje mnie sama obecność i sensualność materiału w tej skali, śliski ciepły organizm, który po tym jak nadałam mu pewne ramy zmienia formę i skupienie w sposób dla mnie samej zaskakujący. Generalnie istotą pracy jest cała niewiadoma dotycząca procesu zmian wpisanych w charakter materii. To kolejna z moich prac, która żyje własnym życiem, trochę performance, jeśli wziąć pod uwagę fazę budowania formy, czyli mojej pracy z bryłami masła. Z przyczyn prozaicznych było to najtańsze, gastronomiczne masło sprzedawane w dużych bryłach. W przyszłości chciałabym odlać formę jako całość, a nie montować ją z kawałków, bo te trzeba specyficznie układać, żeby struktura była stabilna, i żeby nie pękało, nie ześlizgiwało się z siebie. Choć w Katowicach montaż wystarczył. Nie było żadnych problemów technicznych, masło pięknie rozpadło się na początku. Kontrolowanie. Wielu zmian później nie było. Dotrwało do końca wystawy. Z tamtego doświadczenia powstał pomysł przedłużenia tarnowskiej sytuacji malarskiej w postaci parafinowych wylinek. Z nich też coś wyszło, jak z drewna. Intryguje mnie ciągły proces wchodzenia, wychodzenia, rozmnażania się, zmiany, obumierania itd.
Ten wątek przeistaczania się, który mocno eksplorujesz, jest związany z relacjami międzyludzkimi, często bardzo intymnymi. Co do twojej sztuki wnoszą liczne współprace, które ostatnio podejmujesz?
Praca jest częścią mojej codzienności, w niej powstaje i siłą rzeczy jest jej odbiciem – w dużym stopniu inspirowana jest emocjami… Emocjonalne bodźce, zawsze coś wyzwalają na planie pracy, dlatego czasem włączam do działań moich partnerów – współprace są naturalną częścią doświadczenia i rozwoju. Dla mnie to bardzo ciekawe i cenne. Mam okazję zobaczyć to, co robię z innej perspektywy. W takim układzie nie ma dominacji, jest wzajemne wpuszczenie drugiej osoby na swoje terytorium, w sposób konstruktywny i twórczy, powstaje nowa jakość.
A była materia, organiczność, ale bardziej w wersji techno, zimnej, połyskliwej…
Zmieniłam sposób pracy. Zmiana wiąże się z doświadczeniem życiowym, z tym, że moja codzienność bardzo się zmieniła. Stała się o wiele bardziej wymagająca. Od kilku lat sama wychowuję niepełnosprawnego synka. Takie życie wymaga bardzo świadomej organizacji, ale też uczy zaufania, podążania za czymś, czego nie rozumiemy i akceptacji tego, czego nie da się kontrolować czy przewidzieć. Doświadczenie przełożyło się na moją sztukę. Kiedyś, gdy zaczynałam rysunek, wiedziałam co ma być efektem końcowym. W pewnym sensie praca była już gotowa, wymagała jedynie realizacji, nie było niespodzianki. Teraz, jeśli popełnię błąd, ręka mi się omsknie, nie cofam się, tylko zaczynam za tym podążać. Wtedy zaczyna dziać się coś ciekawego. Przekraczamy to co jest znane, zaczyna pracować podświadomość, włącza się inny bieg. Początkiem takiej pracy były rysunki robione kosmetykami. Po zrobieniu kilkudziesięciu nabrałam zaufania do siebie i do takiego sposobu pracy, który daje mi ogromną przyjemność. Wówczas też przeszłam do malarstwa.
W jaki sposób ono na tym zyskało?
Myślę, że ja zyskałam możliwość pokazania czegoś więcej niż przedstawienie samej anegdoty. Na poziomie estetycznym to praca z kolorem, światłem, materią, gestem, wielka przyjemność spontanicznego czerpania z podświadomości – a przy tym wykorzystanie technologicznej wiedzy, którą mam jako dyplomowany konserwator malarstwa. W zeszłym roku malowanie pochłonęło mnie zupełnie. Nie miałam dystansu, teraz widzę które obrazy są ważniejsze, które mniej. Nowe są już trochę inne. Obiekty z drewna powstają równolegle. Często już sama forma korzenia jest jak gest malarski. Myślę, że powinny funkcjonować razem w parach.
Do Królestwa zaprosiłaś tez wspomniane już rysunki kosmetykami, a raczej powstałe na ich bazie kolaże.
Powstały w ciągu ostatnich trzech lat na bazie odrzuconych prac, które cięłam i ponownie montowałam. Kreski, plamy nakładają się na siebie. Ważna jest ich wielowarstwowość. Inspiracją było coś, co towarzyszy mi od dziecka: stara niemiecka encyklopedia medyczna z rysunkiem pani o anielskim obliczu – był to rysunek anatomiczny z gatunku tych, które rozkładasz – możesz otwierać kolorowe wnętrze modelki, przekładać jej wszystkie kiszki. Zanim dorosłam, urwałam wszystkie elementy, bo była to moja ulubiona książka, jedyna, przy której godziłam się coś zjeść. W moich rysunkach są właśnie, inspirowane niemiecką książką, ruchome detale, doczepione czy doklejone, ale nie na płasko, lekko odstające, sugerujące warstwowość, która ma strukturę, tworzy pewną przestrzeń. Podobnie było w cyklu prac Anatomia rodzinna. W ostatnim czasie robiłam też cykl Sanatorium, gdzie sięgnęłam do starych zdjęć, również rodzinnych. Pracując ze swoim życiem wewnętrznym, trochę się muszę mierzyć z przodami, ze spadkiem emocjonalnym. Anatomia rodzinna to taki przegląd wewnętrzny.
Wcześniej brałaś też na warsztat relacje ze swoją mamą i siostrą, które także są artystkami.
Sądzę, że duży cykl prac zatytułowanych Cyrkulacja dotykał tego tematu. Na pewno w dosłowny sposób o bliskich relacjach mówiła praca, którą przygotowałam na wystawę Moja matka nie jest boska: dwa miękkie, dmuchane fotele wypełnione cieczą i połączone pępowiną. To wątek, który wraca, ale mniej dosłownie. Generalnie jestem teraz bliżej rozumienia życia niż analizowania teorii. Moja codzienność wywiera na mnie tak silną presję, że w tej chwili najbardziej cenię sobie to, co jest blisko – zaufanie do siebie, własny rozwój i dojrzałość.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Dorota Buczkowska
- Wystawa
- Królestwo
- Miejsce
- BWA Tarnów
- Czas trwania
- 29.09-19.10.2014
- Osoba kuratorska
- Marta Lisok
- Fotografie
- Jola Więcław
- Strona internetowa
- bwa.tarnow.pl