„Per aspera ad astra” Katarzyny Wyszkowskiej w Galerii Szara Kamienica
Per aspera ad astra. Przez trudy do gwiazd. Praca uszlachetnia. Czyni nas lepszymi i bardziej wartościowymi. Jest źródłem satysfakcji i poligonem nowych umiejętności. Tak przynajmniej twierdzi chat gpt. Kult pracy i wiara w to, że jest ona cnotą to stosunkowo nowy wynalazek. Starożytni pisarze widzieli w niej wyrafinowaną fanaberię, zresztą trudno się dziwić, skoro za gospodarczą prosperity stało niewolnictwo, a stosunek do pracy nowożytnej arystokracji zamykał się we słowie wzgarda.
Wystawa Kasi Wyszkowskiej z gościnnym udziałem Szymona Sokołowskiego nie tylko opowiada o pracy, ale też jest pracą. Zbiera związane z nią historie i anegdoty, krąży wokół wypalenia, depresji i wyzysku, opresyjnej krainy pracy domowej, medytacji przyciągających pieniądze myślami, awansu aż do progu własnej niekompetencji i absurdalnej atmosfery pozytywności, która unosi się nad korporacyjnymi office spejsami – miejscami nie tyle pracy zespołowej, co wzajemnej kontroli. Pozornie wszystko sprowadza się do tego, co zrobić, żeby pracować mniej, jak ulepszyć warunki pracy i jak pracować efektywniej. Zresztą skuteczność jest wprzężona w kapitalizm. W rzeczywistości ten sam system przeobraża i utowarowia społeczny gniew i wymierzoną w siebie krytykę, każdą rewolucję i każdy bunt przerabiając na popkulturową papkę. Wieszczymy koniec pracy, podczas gdy nawet czas wolny sprowadza się do konsumpcji i ciągłego niedosytu: nieustannego zaspokajania i wytwarzania potrzeb; przewidujemy koniec klasy robotniczej, podczas gdy wielkie korporacje na globalnym południu otwierają kolejne, niewidzialne, bo wyłączone z demokratycznej kontroli, fabryki. Wciąż wierzymy w amerykański sen, w to, że technologia oszczędza nasz czas, a nawet w to, że biedni są sami sobie winni. W końcu bez pracy nie ma kołaczy. Na marginesie dodam, że znajoma kolekcjonerka sztuki uważa, że ludzie w Stanach nie mogą być głodni. Przecież McDonaldy są wszędzie. Labor omnia vincit. To jeszcze jedno motto i kolejny łaciński bon mot. W filmie z 1902 roku, który opowiada o podboju kosmosu, naukowcy lądują na księżycu. Tam walczą z kosmitami i pokonują ich za pomocą przeciwdeszczowych parasoli. Wracają na ziemię z niczym. Na miejscu wita ich rozentuzjazmowany tłum, który odsłania pomnik astronoma. Rzeźba, przypominająca czarodzieja, palcem wskazuje niebo. Napis pod nim głosi: praca zwycięża wszystko.
***
1883 rok. Paul Lafargue, zięć Karola Marksa, wydaje pamflet, który napisał podczas pobytu w więzieniu. „Prawo do lenistwa” krytykuje wszechobecny wyzysk związany z mieszczańską kulturą pracy, a czas wolny – „nicnierobienie” – stawia obok podstawowych praw człowieka i haseł francuskiej rewolucji: wolności, równości i braterstwa. Lafargue opisuje, jak rynek sztucznie kreuje potrzeby, pisze o nadmuchanej nadprodukcji i proletariackich mitach, oraz etosie pracy wymyślonym przez system wierzeń, jakim jest kapitalizm. Jak na ironię, winą za taki stan rzeczy obarcza samych robotników. Nie jest w stanie przewidzieć, że więcej niż 100 lat później tzw. czas wolny stanie się czasem zawoalowanej produkcji pragnień i aspiracji, konstruowaniem i zarządzaniem własną tożsamością. Czasem niekończącego się scrollowania, oglądania, komentowania i kupowania. Tę tezę dopiero pod koniec ubiegłego stulecia postawi Eric Schmidt pisząc, że w XXI wieku zapanuje gospodarka oparta na uwadze, absorbowaniu i wchłanianiu jak największej liczby oczu.
1930 rok. John Maynard Keynes przewiduje, że technologia w niedalekiej przyszłości doprowadzi do skrócenia tygodniowego czasu pracy do 15 godzin. Podobną tezę stawia Jeremy Rifkin w kultowej już książce „Koniec pracy”, wydanej prawie trzydzieści lat temu. Amerykański ekonomista wierzy, że automatyzacja wyzwoli nas nie tylko od wyzysku, ale też uwewnętrznionego przymusu pracy. Aaron Bastani idzie krok dalej, rozpościerając przed nami wizję świata, w którym panuje luksusowy i zautomatyzowany komunizm i gdzie pracuje się wyłącznie dla przyjemności. Nie muszę chyba pisać, że żadna z tych wizji się nie ziściła. Dodam tylko, że Jason Barker, twierdzi, że biorąc pod uwagę kryzys klimatyczny, przyszłość będzie raczej przypominać przeszłość.
1957 rok. W kalifornijskim Disneylandzie zostaje otwarty dom przyszłości. Jest wykonany z włókna szklanego, w pełni zautomatyzowany i nowoczesny. Z jego okien rozpościera się widok na słynny disneyowski zamek. Dokładnie 10 lat później Frances Gabe, artystka i wynalazczyni, rozwodzi się z mężem. Przeciążona pracą wymyśla samoczyszczący się dom. Pracuje nad nim przez kilkanaście lat, a w tym samym czasie jej sąsiadki organizują protesty, bojąc się, że wynalazek zabierze im pracę, a wraz z nią mężów. Dom na przedmieściach to marzenie, produkt kapitalistycznej ekspansji, to miejsce niewidzialnej, darmowej – na długi czas wyłączonej z ekonomii – pracy i pudło wypełnione masowo produkowanymi towarami. W 1983 roku Ruth Schwartz Cowan publikuje badania, z których wynika, że pomimo technologii i urządzeń takich jak pralka czy zmywarka, ilość czasu poświęcanego na pracę domową nie ulega zmianie. O ile wcześniej większość prac była wykonywana kolektywnie, o tyle dom na przedmieściach wymusza na nas masowe powielanie tej samej pracy w sprywatyzowanych i zatomizowanych gospodarstwach. Codziennie kilka milionów kobiet na kilku milionach kuchenek gotuje kilka milionów obiadów. Posiadanie domu sprawia, że czas wolny ogranicza się do dojeżdżania do pracy i supermarketu, ulepszania i naprawy domu. Jak na ironię, Dolores Hayden, badaczka architektury, pisze, że dom to coś, czego nie da się naprawić, bo niemożliwym jest wyobrażenie sobie życia poza amerykańskim imaginarium.
1998 rok. Europejsko-rosyjskie konsorcjum kosmiczne planuje budowę satelitów, które mają odbijać światło słoneczne, kierując je na ziemię. „Biały dzień przez całą noc” to ich hasło reklamowe. Początkowy plan zakłada oświetlenie sztucznym słońcem obszarów syberyjskich, co pozwoli na wydobycie surowców nawet w czasie nocy polarnych, ale z czasem – bo może to pozwolić na pracę w trybie 24 h – pod uwagę brane są też miasta. I chociaż projekt nigdy nie dojdzie do skutku, to sztuczne słońce ostatecznie powstanie w Chinach. W 2022 roku świeci przez całe siedem minut. Tę historię opisuje w swojej książce Jonathan Crary. Pisze on też, że żyjemy w czasach bezsenności, że śpimy coraz mniej, bo sen jest dla systemu szokująco bezużyteczny. Generuje niepoliczalne straty, jeśli chodzi o pracę, produkcję i konsumpcję dóbr. Jednocześnie Crary widzi w nim ostatni przyczółek wolności i buntu jednostki. Trzy dni po przeczytaniu tej książki, algorytm Instagrama pokazuje mi post promujący Lucid Dream. Urządzenie, które ma triggerować świadome śnienie, jest ciągle w fazie testów, ale artykuł na Independent już teraz ogłasza, że „pozwoli” nam ono pracować nawet we śnie.
2000 rok. Barbara Ehrenreich odcina się od rodziny, znajomych, swojego konta w banku i ubezpieczenia. Staje się kelnerką, sprzątaczką i kasjerką. Mieszka w tanich motelach i przyczepach kempingowych. Próbuje przeżyć za płacę minimalną. Pracuje ponad normę, bierze dodatkowe zlecenia, ale jej sytuacja się nie poprawia. Ehrenreich kończy swój eksperyment przed czasem. Rok później wydaje głośną książkę „Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć”. Towarzyszy jej dyskusja, ale nie ma ona realnego wpływu na warunki pracy klasy robotniczej. Na marginesie książka może przypominać wspomnienia Stephanie Land, na podstawie których nakręcono netflixową „Sprzątaczkę”. Co ciekawe, już sam fakt, że taki serial powstał, pokazuje, że kapitalizm wchłania wszystko, nawet wymierzoną w siebie krytykę, którą mieli i żuje tak długo, aż w końcu staje się ona spełnieniem amerykańskiego snu.
2013 rok. David Graeber na łamach magazynu „Strike!” publikuje esej „Praca bez sensu”. Artykuł szybko staje się viralem. Graeber uważa, że czas pracy nigdy nie zostanie skrócony, bo lukę jaką tworzy automatyzacja wypełnia praca bez sensu. Pisze, że ponad połowa etatów w zachodnich świecie jest bezcelowa i szkodliwa społecznie, a zatrudnieni na nich ludzie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Staje się ona źródłem frustracji, mobbingu i biurowego resentymentu. Praca bez sensu jest potrzebna, ale nie tyle społeczeństwu, co kapitalistycznej władzy. Wynika ze strachu o to, co się stanie, jeśli ludzie będą mieli więcej czasu wolnego. Czy czas wolny nie obudzi w nich politycznego myślenia i nie stanie się tym samym punktem wyjścia rewolucyjnych zmian? Lepiej, jak ironizuje Graeber, żeby ludzie nie mieli czasu na głupoty.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Katarzyna Wyszkowska
- Wystawa
- Per aspera ad astra
- Miejsce
- Galeria Szara Kamienica
- Czas trwania
- 20.01-18.02. 2024
- Osoba kuratorska
- Anna Batko
- Fotografie
- Szymon Sokołowski