Pandemia jako remedium. Rozmowa z Aleksandrą Ska
Zofia Krawiec: Wchodząc na wystawę Przestrajanie, poświęconą Leszkowi Knaflewskiemu, twojemu życiowemu partnerowi, który zmarł nagle rok temu, jako pierwszą widzimy twoją pracę Garotłuk. Leszek w swojej twórczości łączył muzykę z trumną. W Garotłuku na perkusji zmontowanej z garnków gra w piekarniku. Oglądając to wideo miałam poczucie, że uczestniczę w intymnej sytuacji. A zważywszy na kontekst w jakim została pokazana, jej wydźwięk jest jeszcze mocniejszy. To wyjątkowo niepatetyczne otwarcie wystawy zmarłego artysty, (twoja praca to) taki antypomnik.
Aleksandra Ska: Otwarcie wystawy tą praca było pomysłem kuratora Jarosława Lubiaka. On chciał, żeby pierwszy kontakt z tą pracą był jak przejście przez portal i żeby już na początku zrzucić patos z wystawy. Udało się osiągnąć to, że nie jest to typowa pośmiertna monograficzna wystawa, w której pobrzmiewa odgłos domykanego wieka trumny. To był świetny, intuicyjny gest kuratora.
W Garotłuku widzimy wasz domowy piekarnik?
Tak, na czas kręcenia tej pracy fragment naszej kuchni, w której znajduje się piekarnik zamienił się w profesjonalne studio z kamerami, softboxami itd. Kiedy kilka lat temu pracowałam nad tym filmem, nie miałam pojęcia, jakie znaczenie będzie miał w przyszłości. W tym wideo każda sekwencja gry Leszka kończy się napisem END , którym piekarnik po prostu sygnalizuje koniec pracy. Tutaj ten napis nabrał nowego znaczenia. Uważam, że praca ta została nazwana mottem wystawy, ponieważ zawiera wiele elementów przestrajania, które możemy znaleźć na tej wystawie. Po pierwsze, tutaj rozgrywała się gra na poziomie artystycznego partnerstwa. Ale ta gra w przestrajaniu, zmienianiu ról pojawiała się przede wszystkim też na poziomie pedagog – uczeń. Nie chcę używać określeń mistrz – uczeń, ponieważ Leszek nie stosował takiego podziału. Ale akurat w tej pracy można znaleźć kilka tropów mówiących czym cała ta wystawa jest.
Ale też jest tak, że na tej wystawie poznajemy Leszka najpierw poprzez waszą relację.
To prawda. Minął zaledwie rok od śmierci męża. Cały czas jestem pogrążona w smutku i przeżywam nasze rozstanie.
Tytuł Garotłuk brzmi, jakbyś była zirytowana w czuły sposób.
Garotłuk to jest też niepochlebne sformułowanie o kucharce. Przezabawne było jak funkcjonowała ta praca. Kilka razy została pokazana w różnych okolicznościach, przeważnie na wystawach zbiorowych. Komentarz był zawsze ironiczny „jak ja mogłam tego Knafa, profesora wsadzić do piekarnika”. Ale my cieszyliśmy się z tej interpretacji.
Prawdopodobnie tylko ty mogłaś to zrobić.
Tak, ponieważ tworzyliśmy bardzo silny związek. Leszek współpracując ze swoimi uczniami pozwalał im na przełamanie dystansu, ale to były osoby bardzo zaufane. Nie każdy mógł wejść z nim w taką bliską, osobistą relację.
Byliście symbiotyczną parą?
O takich związkach mówi się metaforą połówek, które się odnalazły.
Jak się odnaleźliście? Pamiętasz wasze pierwsze spotkanie?
Pierwszy raz zobaczyliśmy się i dowiedzieliśmy o swoim istnieniu na audioperformensie Leszka Partytura w Galerii Wschodniej w 1999 roku, w Łodzi. Byłam wtedy studentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, miałam 24 lata, Leszek o 15 więcej. Pamiętam dokładnie jak byłam ubrana tamtego dnia. Miałam na sobie aksamitne czerwone spodnie w czarne róże i skórzaną czarną kurtkę. Leszek zagrał na trumnie. Za partyturę służyły spreparowane korzonki, które później też znalazły swoje miejsce w innych realizacjach. Pamiętam, że to co wtedy zobaczyłam zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że nawet dzisiaj trudno mi wyrazić, jak wielkie ono było. Ten pomysł na instrument i sposób w jaki odbywała się gra na nim i to jaka ona była energetyczna. Byłam pod tak ogromnym wrażeniem, że jako pierwsza wybiegłam z tłumu. Podbiegłam do Leszka i oznajmiłam mu, że jestem porażona. Powiedziałam mu, że jestem w szoku i jestem mu bardzo wdzięczna za ten pokaz. Bardzo go przeżyłam. I tyle. Obydwoje byliśmy wtedy w związkach małżeńskich.
Zaczęło się od fascynacji sztuką?
W naszym przypadku tak. Ale jak ludzie się spotykają, mają się ku sobie, jest pomiędzy nimi chemia, to jest to inny rodzaj patrzenia, badania siebie. I na pewno tak wtedy było. Ale nie był to jeszcze powód, żeby w tamtym momencie rzucać wszystko.
Jak Leszek zareagował?
No, oczywiście fantastycznie. Nie mógł zareagować inaczej na widok zachwyconej dziewczyny. W przyszłości wiele razy wracaliśmy do tego momentu, w którym się poznaliśmy. Leszek często powtarzał „Przy trumnie się poznaliśmy i do trumny pozostaniemy razem”.
On też dobrze zapamiętał pierwsze spotkanie?
Absolutnie tak. Od momentu w którym pojawiłam się w tej galerii. Myślę, że ludzie po prostu siebie wyłapują. Poza tym ja jestem głośną, dużo gestykulującą osobą, chociażby z tego powodu można mnie zauważyć.
To brzmi jak miłość od pierwszego spojrzenia.
No tak, oczywiście, ponieważ nasze kolejne spotkanie, które odbyło się kilka lat później, w 2003 roku było już rozstrzygające. Decyzję o porzuceniu wszystkiego i byciu ze sobą podjęliśmy właściwie natychmiast. To był dla nas przełomowy rok. Dosłownie chwila była nam potrzebna do tego, żeby podjąć decyzje radykalne dla obydwojga. Ja podjęłam decyzję o wyprowadzce z Łodzi i zamieszkaniu w Poznaniu. Zostawiłam wszystko. Pracowałam wtedy na uczelni, byłam asystentką na Wydziale Tkaniny i Ubioru. Leszek został w swoim środowisku, w swoim mieście. Pracował też jeszcze wtedy w Zielonej Górze. A ja w ciągu chwili postawiłam wszystko na jedną kartę. Czułam w tej decyzji ogromny potencjał. I nigdy tego nie żałowałam. Ani przez moment.
I co było dalej?
Zaczęliśmy od zera, ponieważ obydwoje zostawiliśmy wszystkie swoje rzeczy. Leszek był wtedy w fazie audiofilskiej, więc zabrał ze sobą tylko sprzęt grający, zestaw płyt, do których cały czas wracam. I samochód, który później został oddany do kasacji, ponieważ przeżyłam w nim poważny wypadek. Cudem uszłam wtedy z życiem. Był taki moment, że któreś z nas chciało narysować kółko, ale nie mieliśmy nawet cyrkla. Wszystko gromadziliśmy od początku.
Gdzie zamieszkaliście?
W magicznym miejscu, na Wzgórzu świętego Wojciecha. Mieszkaliśmy tam dwa lata. Następnie podjęliśmy decyzję, że wejdziemy w niezbyt komfortowy system kredytowy. I obecnie mieszkam w mieszkaniu, które wspólnie kupiliśmy. Miejscu absolutnie nasyconym naszą twórczością i nami. Ku zdziwieniu ludzi, ale też i swoim nadal, po tym co się stało, traktuję to mieszkanie jako kapsułę energetyczną. W dniu tragedii, rodzina Leszka proponowała mi, że zabierze mnie do siebie. A ja chciałam tylko wrócić do naszego mieszkania, być w swoim miejscu. Dużo osób pyta mnie, jak sobie daję radę z pamięcią o tym, co się wydarzyło w tym mieszkaniu. Tam wydarzyła się tragedia, ale wcześniej wydarzyło się tam wiele dobrego. Wsparcia, pracy, miłości. Myślę, że w tym miejscu udało nam się wiele dobrego wytworzyć.
Jak to jest, kiedy miłość miesza się ze sztuką?
Miłość to jest takie uczucie, które oprócz przywiązania i oczywistych korzyści, które niesie ze sobą (chyba każdy chce być kochany), generuje też wiele innego rodzaju uczuć, takich jak na przykład zazdrość.
Jak to jest z zazdrością u artystycznych par?
Jeżeli artyści w parze zaczynają ze sobą rywalizować, a nie współpracować, to ciśnienie rośnie w takim poziomie, że nie da się tego wytrzymać. My byliśmy bardzo ekspresyjną parą. Byliśmy emocjonalni, impulsywni i z zewnątrz można byłoby różnie to interpretować. Leszek był zazdrosny o mnie, ja o niego. Wprawdzie nigdy nie dawaliśmy sobie powodów, ale zdarzyły się różne zawirowania. To mogło wpłynąć na to jak byliśmy postrzegani. Ale my kurczowo trzymaliśmy się siebie i wiedzieliśmy, że jedno drugiemu daje siłę. Być może ten rodzaj tempa z silnymi emocjami, to też był stymulant. Po prostu takie mieliśmy charaktery.
Byliście wybuchowi?
Absolutnie tak.
Kłóciliście się?
Oczywiście, kłótnie muszą być. My dobraliśmy się bardzo pod kątem energetycznym, wydaje mi się, że osoby, które miały tempo choćby trochę na niższym poziomie nie wytrzymałby, ani z jednym ani z drugim. A nas to w sobie pociągało. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że trwanie w miłości nie zawsze sprzyja uprawianiu sztuki. Myślę, że przez to niewiele jest par artystycznych.
Po prostu nie wytrzymują ze sobą?
Tak, nie wytrzymują napięcia. My byliśmy fanami naszej twórczości. Leszek od pierwszych momentów, kiedy zadecydowaliśmy, że będziemy razem, zawsze powtarzał mi, że wierzy we mnie, że mam duży potencjał itd. Ja z kolei patrzyłam na niego, również ze względu na różnicę wieku, jako na osobę przede wszystkim doświadczoną. Wypracowaliśmy sobie bycie ze sobą w nieustającym dialogu. W naszym związku spotkały się dwie indywidualności. Dwie bardzo energetyczne osoby. I przez to były między nami momenty sporów, przepychania się, ale nigdy to nie było na zasadzie, że zablokuję te drugą osobę, albo jej coś uniemożliwię. To było spieranie się o własne idee, stanowisko wobec swojej sztuki. To jest rewelacyjne. Wszystkim tworzącym parom zwracam uwagę na to, że zachowanie odrobiny autonomii jest cholernie ważne, bo inaczej się nie da. Jeżeli przekracza się granice bliskości, to wtedy nic z tego dobrego nie ma, również w sztuce. Rodzaj autonomii musi być zachowany. Widzę to jeszcze jaskrawiej z dzisiejszego punktu widzenia. Jestem dumna z siebie, że tę autonomię miałam przez cały nasz związek. Byłam samodzielna w związku i nadal taka jestem. Przed chwilą zaprezentowałam premierowy projekt Pandemia. Po śmierci Leszka nie czułam się nagle pozostawiona na polu swojej twórczości, opuszczona przez osobę bez której nie mogłabym zrobić kroku.
W jaki sposób miłość zmieniła waszą sztukę?
Miłość była dla nas rodzajem stymulacji. Imponowaliśmy sobie wzajemnie swoją sztuką, tym, że każde z nas szło do przodu, było aktywne, rozwijało się, miało coś do zaproponowania. Poprzez sztukę rozwijaliśmy się jako ludzie.
Nakręcaliście się wzajemnie?
Tak, to było bardzo stymulujące. Być może sztuka była dla nas też elementem uwodzenia się. Nasz staż to jedenaście lat. Każdy związek ma swoje etapy, strukturę związku od euforii i wybuchu chemii po stabilizację emocji. Ale dla nas elementem uwodzenia było to, że nie odpuszczaliśmy jako artyści. Imponowaliśmy tym sobie. Zaskakiwaliśmy siebie nawzajem.
Czyli sztuka była też rodzajem korespondencji między wami?
Myślę, że tak. Ale nigdy nie nazywaliśmy siebie duetem. Raczej parą artystyczną. Mieliśmy propozycje wspólnych wystaw, ale nie byliśmy tym zainteresowani. Leszek miał dość mocną pozycję, a ja nigdy nie chciałam z tego korzystać. Podążałam swoją ścieżką. Ale ciekawe jest to, że kiedy już zaczęliśmy być razem zapraszani na rozmaite zbiorowe wystawy, to bardzo często okazywało się, że nasze prace znajdują się obok siebie, co nigdy nie było aranżowane przez nas.
Co się stało tamtego dnia?
Ciężkie pytanie.
Pokrótce: poszłam na zakupy bez kluczy i w tym czasie Leszek dostał wylewu. Tętniak mózgu. Nie miałam jak dostać się do mieszkania. Natychmiast wiedziałam, że coś się stało. Od tego momentu, kiedy wiedziałam, że coś jest nie tak, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Błyskawicznie przyjechała pomoc. Ale mimo to, w szpitalu okazało się, że jest jedynie cień szansy. Bardzo kurczowo trzymałam się tego cienia. Ale już kilka godzin później okazało się, że nastąpiła śmierć mózgu.
Co później?
Szok. Dramat. Byłam pod opieką lekarzy, przyjaciół, rodziny. Taka sytuacja weryfikuje ludzi, którzy obok ciebie żyją. W pierwszym tygodniu masz obok siebie tysiąc osób, które oferują swoją pomoc. Zatrzymałam każdego sms’a, maila, każdy wpis na Facebooku. Moja siostra spisała to wszystko, ponieważ ja nie byłam w stanie, zresztą do tej pory nie jestem w stanie do tego zajrzeć. Z czasem każdy wraca do swojego życia, czemu trudno się dziwić. Ostatecznie okazuje się, że masz przy sobie tę samą grupę ludzi, która towarzyszyła ci przed tragedią. Niezwykli w tym wszystkim okazali się studenci Leszka. Oni po prostu cały czas mi towarzyszą. Regularnie spotykamy się, cały czas do siebie dzwonimy, pomagamy sobie. Wiem, że w każdym momencie mogę na nich liczyć. To są osoby, które towarzyszyły Leszkowi we współpracy na uczelni. Brak Leszka przesunął tę więź na mnie i na prywatną zażyłość. To jest bezcenne.
Czy praca była dla ciebie remedium na żałobę?
Absolutnie tak. Nie starałam się o urlop. Z początkiem roku akademickiego zdecydowałam się wrócić do pracy, trochę w roztrzęsieniu i w amoku. Praca z ludźmi, a szczególnie z tą fantastyczną grupą studentów była ratunkiem. Nie wiem co by ze mną było, gdyby nie praca, na uczelni i przy wystawie Pandemia i Przestrajanie. Pewnie szukałabym sobie innego ujścia. Efekty pracy bardzo mnie cieszą, osiągnęłam to co zamierzałam. Przed otwarciem wystawy miałam taką przewrotną myśl, że jedyne co może mnie uratować to Pandemia. I tak się stało.
Zajmujesz się również spuścizną po Leszku?
Tak, zgodnie z jego wolą zapisaną w testamencie. Leszek po prostu mnie znał i wiedział, że to udźwignę. To jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ mam poczucie, że pracuję dla nas. W wielu sytuacjach jestem traktowana jak ekspertka od jego osoby. O niektórych sprawach wiem tylko ja, z tej prostej przyczyny, że przez cały czas trwania naszego związku wszędzie jeździliśmy razem. To nie może być tak, że nieuregulowane sprawy majątkowe zablokują twórczość Leszka. Po otwarciu Przestrajania i Pandemii miałam poczucie, że wykonałam dla nas kawał ważnej i ciężkiej roboty.
W trakcie przygotowywania wystawy Pandemia po raz pierwszy od lat byłaś sama. Jakie to było doświadczenie?
Tak naprawdę, chyba po raz pierwszy w życiu jestem sama, ponieważ dość wcześnie weszłam w układy partnerskie. Na początku czekałam, aż pani sztuka pochłonie mnie, okryje swoim płaszczem. Myślałam, że ból i brak Leszka będzie motorem do działań. Tak się nie stało. Na jakiś czas musiałam się zatrzymać. Sztuka wymaga określonej kondycji. Okazało się, że strata i ten stan nie specjalnie mnie stymulowały. Jestem dumna z siebie, że w takich okolicznościach zdołałam zrealizować premierowy projekt. Ten projekt pokazał, że pomimo wielkiej tragedii, ponieważ moje życie jest teraz po prostu Pandemią, ja jestem nadal wierna ideałom swojej pracy, nie poddałam się i to prawdopodobnie mnie w ogóle uratowało.
Jesteś silna.
Tak, bardzo. Nie wiedziałam o tym wcześniej. Lubiłam narzekać. Dzisiaj rozumiem, że robiłam to po to, żeby uzyskać od Leszka potok totalnych komplementów i zapewniania, że jestem wspaniała. Dzisiaj już tego nie mam. Oczywiście mam rodzinę, przyjaciół, ale to już nie jest ta sytuacja, w której masz bezgraniczne zaufanie do kogoś. I co chwilę słyszysz od tej osoby, jak bardzo jesteś hot. W tym wszystkim okazało się, że jestem bardzo silna. Mimo wielkiej tragedii nie odpuściłam, doprowadziłam to do końca, tak jak zrobiłabym to, kiedy Leszek by żył. Na otwarciu Pandemii byłam bardzo przygnębiona, ponieważ Leszka przy mnie nie było. Cały czas myślałam o tym, że byłby ze mnie dumny.
Pierwsza sala wystawy Pandemia wygląda jak szpitalny korytarz. Na ścianach wiszą tablice, przedstawiające graficzny zapis wirusów.
W pierwszej kolejności odbiorca konfrontuje się z medyczną dokumentacją. Są to infografiki, które ukazują rezultaty najnowszych odkryć wirusologii i ich ewentualnych konsekwencji. W tych planszach szczególnie ważną rolę odgrywają ilustracje, ponieważ to one są punktem zwrotnym w całym projekcie.
Tablice wyglądają profesjonalnie, więc znajdujące się na nich informacje odczytujemy literalnie. W umieszczonym na końcu korytarza wentylatorze materializuje się niepokojąca atmosfera wystawy.
Wentylator zbiera nasycenie atmosfery z całej wystawy.
W ostatniej sali orientujemy się, że zostaliśmy oszukani. To co wyglądało na graficzne przedstawienie wirusów, w istocie jest konstrukcją z tipsów, jednorazowych sztućców, plastikowych opakowań na żywność, żyłek, folii itp.
Tak, dowody zostały sprokurowane, a posłużyły do tego kompozycje na płaszczyźnie z pleksi, wykonane ze śmieci (z plastiku), które miałam pod ręką. To wszystko zostało wykreowane w atelier-laboratorium. Zaprojektowałam do tego celu specjalny mebel, którego nie widzimy na wystawie. Na fotografiach wirusów widoczne są cienie układów ze śmieci. Tak też jest w naturze, ponieważ obraz wirusa, jaki możemy zobaczyć, jest jego cieniem.
Niezbyt ekologicznie.
Cała ta wystawa jest też antyekologiczna. Ze względu na materiały z jakich została wykonana, jej żywotność szacuję na około pięćset lat. Wcześniej się nie rozłoży. (śmiech) Interesowała mnie otaczająca nas materia, która zawirusowuje świat.
Materia jest tutaj bardzo ważna dla kreacji, ale jest także elementem krytycznym. Szczególnie istotny był dla mnie moment manipulacji, napięcia i niepokoju, wprowadzenia odbiorcę w wyrafinowaną grę. Projekt ten prowokuje pytania o rolę fikcji w sztuce i w nauce. W ostateczności trudno odgadnąć czy nauka wykorzystuje sztukę, czy sztuka pozoruje naukę.
Chwila, w której orientujesz się, że to co widziałaś, co wyglądało wiarygodnie i naukowo jest kłamstwem.
Najbardziej istotne jest to o czymś myślisz po tym, kiedy orientujesz się, że dałaś się nabrać. Możesz już nie przebywać na tej wystawie, ale nadal o niej myśleć. Dlatego ona wydarza się w dużej części w wyobraźni. Dowiaduję się dużo o tej wystawie dzięki odbiorcom.
A czy śmierć Leszka pogłębiła twoje poczucie pandemii? Tego, że rzeczywistość jest niebezpieczna?
Zdaję sobie sprawę, że ten projekt może być odczytywany z tej pozycji. Pandemia to śmierć. Przed pandemią jest epidemia, która zbiera żniwo śmierci w zupełnie innych statystykach. Spośród wszystkich pandemii najgorszą była grypa hiszpanka, która pochłonęła ogromną ilość ofiar. Szacuje się, że zabiła od 55 do 100 mln ludzi na świecie. Jeszcze przed śmiercią Leszka interesowała mnie struktura wirusów i to czym one są.
Wirus to mały fragment materiału genetycznego w białkowej osłonce. Fascynuje mnie niepewność, co do tego, czy wirus jest organizmem żywym. To jest wciąż kwestia dyskusyjna, ponieważ wykazuje on cechy szczególne organizmowi żywemu, takie jak reprodukcja. Jednak większość badaczy nie klasyfikuje wirusów do organizmów żywych. Z mojego punktu widzenia wirusy nie są ani żywe, ani martwe. Praca nad wystawą nabrała tempa w tym roku, a więc dopiero po śmierci Leszka przyjęła kształt w jakim widzimy ją teraz.
Co przedstawia tatuaż na twoim nadgarstku?
Jest to przeniesiony rysunek Leszka. Trzy dni po jego śmierci, nie dawała mi spokoju myśl, że muszę mieć jakiś talizman, znak. Nie jestem osobą wierząca, ale ufam, że jest coś w rodzaju energii, która pozostaje po życiu. Chodziłam po mieszkaniu mówiąc „proszę daj mi coś, jakiś znak”. Z szafy wyciągnęłam stertę naszych notatek, czułam, że tylko tam coś znajdę. Już na trzeciej kartce znalazłam ten rysunek Leszka. I wiedziałam, że to jest to. Powiedziałam mu „dziękuję”. Interpretuję sobie, że ten rysunek zawiera A jak Aleksandra, L jak Leszek.
Powiedz na koniec, czego życzysz sobie na przyszłość?
Spokoju. I tego, żeby móc się rozwijać i tworzyć. Żeby mieć siłę na pokonywanie problemów, które pozostały jeszcze do rozwiązania. I przede wszystkim, żeby kontakt ze mną był dla innych ludzi wartością. Myślę, że taką cechę posiadał Leszek. My zawsze lubiliśmy ludzi, wylewnie wszystkich witaliśmy. To był rodzaj miłości, którą uprawialiśmy wspólnie.
Zofia Krawiec — Autorka książek „Miłosny Performans” i „Szepczące w ciemnościach”. Absolwentka filozofii i kulturoznawstwa. Mieszka w Warszawie.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Aleksandra Ska
- Wystawa
- Pandemia
- Miejsce
- Galeria Piekary
- Czas trwania
- 16.10 -13.11.2015
- Osoba kuratorska
- Jarosław Lubiak
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Aleksandry Ska