Pączkujące sensy. Z Kamą Sokolnicką rozmawia Joanna Kobyłt
Joanna Kobyłt: Tytuł twojej wystawy Krzewienie kultury, którą można oglądać w Parku Strzeleckim przy BWA Tarnów jest wieloznaczny. Do czego się odwołuje?
Kama Sokolnicka: W sformułowaniu „krzewienie kultury” zawiera się jakaś trudność, wysiłek, ma ono w sobie opresyjny potencjał – możliwość skaleczenia przez odbiorcę, jak i przez krzewiącego. Wywołuje uśmiech, ale jednocześnie niechęć, bo trąci myszką. Tytuł odwołuje się do ogólnych założeń Biur Wystaw Artystycznych, instytucji powołanych do życia w całym kraju jeszcze w poprzedniej epoce. Odwołuje się także do relacji między BWA w Tarnowie a odbiorcami, która pokazuje, że ważne jest kto krzewi i w jaki sposób to robi. Kolejnym elementem „krzewienia” jest kontekst parku. Park Strzelecki to jeden z pierwszych publicznych parków założonych w Polsce pod koniec XIX w., nie jako przypałacowy czy klasztorny – jedynie udostępniany publiczności – tylko pomyślany od początku jako miejski, służący mieszkańcom. Obok niego mieściła się pierwsza w Polsce szkoła ogrodnicza, z której wyszło wielu specjalistów działających w całym kraju. Chciałam wykonać swobodny ruch między pojęciami kultury i natury, znaleźć taki tytuł, który będzie pomiędzy parkiem a instytucją, stąd Krzewienie kultury.
Wystawa w przestrzeni publicznej to taka niepisana tradycja BWA Tarnów. Krzewienie kultury mieści się w strategii kuratorskej tarnowskiej instytucji?
Myślę, że tak, a obok przestrzeni publicznej gra też z ideą parku angielskiego, według której zakładany był i ten tarnowski. Przez zaniedbanie zieleni, dużą ilość samosiejek i brak przemyślanych nasadzeń ta idea się zatarła. Parki angielskie miały wyraźny program, prowadziły spacerującego tak, żeby nie zostawić umysłu samopas, bez zajęcia. Moje niemonumentalne prace są wkomponowane w zieleń, nie rzucają się w oczy niezbyt uważnym osobom. Fotosynteza zawieszona wysoko na pniu dębu, jest mosiężną kompozycją opartą na schemacie cząsteczki chlorofilu oraz najważniejszego biochemicznego procesu. Wyeksponowałam ją na słońce, aby proces ten mógł przebiegać. Ptaki i wiewiórki mogą ją oglądać, jak w galerii. Trzeba nieźle zadrzeć głowę, aby ją dostrzec, choć połyskuje w świetle. Użyłam w parkowej wystawie mosiądzu, bo niektóre jego stopy mają strukturę dendrytyczną, kiedy popatrzeć na nią w powiększeniu, przypomina rozkrzewione gałęzie. Rapsod, wietrzny dzwon z mosiężnych rur, wisi na podobnej wysokości niedaleko fantastycznego Mauzoleum Józefa Bema. Generał przeszedł pod koniec życia na islam i nie mógł być pochowany w katolickiej ziemi, więc umieszczono jego ciało w piaskowcowej tumbie podpartej sześcioma kolumnami, wysoko nad parkowym stawem. Tę właśnie wysokość sobie pożyczyłam. Dźwięki sześciu rurek dzwonu, powtarzających układ kolumn, odpowiadają dźwiękom z słynnego utworu Niemena do słów Norwida, dedykowanych Bemowi. Goldfinger, sprzężony z tytułem wystawy, to praca rozproszona i stanowią ją pozłocone kolce krzewów w obrębie parku. Trudno je zauważyć, jeśli nie wie się, czego szukać. Goldfinger jest więc też trochę o to tym, że jeśli włoży się wysiłek w poznanie czegoś to można z tego mieć przyjemność intelektualną. To wszystko są ćwiczenia na uwagę. Tylko Parkan czyli rzeźbiarski cytat z tarnowskiego architekta Edwarda Okonia – kopia przęsła parkowego ogrodzenia zaprojektowanego przez niego – jest na tej wystawie pracą działającą w trochę inny sposób. Stoi w bardzo widocznym miejscu na trawniku przed Pałacem Strzeleckim, tuż przy wejściu do parku. Wygląda trochę absurdalnie, ale wpisuje się w otoczenie, bo jest z tego samego porządku, co inne elementy w parku. Może trochę nawiązuje do sposobu działania BWA Tarnów, które nieostentacyjnie, ale dość skutecznie zachęca ludzi do uczestnictwa w kulturze. A z jeszcze innej strony chciałam, żeby takie odfunkcjonalnione, wolnostojące ogrodzenie manifestowało otwartość przeciw płotom i grodzeniu, zajmującym dzisiaj w polskiej mentalności zbyt wiele miejsca. Choć ta moja intencja może jest najmniej tu czytelna.
Lubisz taki brak dookreślenia? Twoje prace rzadko kiedy mają jednoznaczną wymowę.
Lubię konkrety, ale jednoznaczność jest dla mnie zazwyczaj zbyt ciężka i niepraktyczna w myśleniu o świecie. Różnorodność kontekstów ma za to duży potencjał. Gdy zaczynam zbytnio dookreślać którąś ze swoich prac, od razu się irytuję i próbuję ten sens rozmiękczyć i rozmyć. Zazwyczaj pracuję z pojęciem ambiwalencji i lubię patrzeć na daną rzecz z różnych punktów widzenia. Być może wynika to z niechęci do antagonizacji, do polaryzacji – tak często wykorzystywanej w polityce i mediach. W sztuce jednak cenię proces, to co poprzedza realizacje, potencjalność. Lubię, kiedy w ostatecznej formie praca nadal zachowuje tę energię szkicu, projektu, kiedy sensy pączkują. Odczuwam awersję do skończoności. Lubię lekkość i niewyraźność – są cenne wśród dominujących tendencji do jarmarcznej ekspresji. W pracy staram się świadomie omijać oczywiste stwierdzenia – być może na własną szkodę, na szkodę mojej widzialności, jako artystki, jednak uważam, że takie „miękkie” podejście jest istotne!
Ciężko zarzucić ci niekonkretność, w momencie kiedy wplatasz ją w swoją strategię artystyczną.
Nie zastanawiam się zbyt dużo nad strategią. Moja praca to spędzanie dni na bliżej nieokreślonych zajęciach i zastanawianiu się. Nie wyobrażam sobie oddzielenia tego, co się robi od tego, co się myśli. To wszystko jest ze sobą połączone. Na to co robimy, wytwarzamy, wpływa bardzo dużo różnych bodźców, tekstów, źródeł, obrazów i gestów. Ciężko mi powiedzieć co dokładnie wpływa na konkretną moją pracę. Przy niektórych pracach dostrzegam główną dominantę, wiem jaka była pierwsza myśl a w innych łączy się wiele wątków równorzędnych. Natomiast to co mnie pociąga, to postawy ludzi skupionych na pielęgnowaniu tego, co jeszcze zostało, nieinwazyjnie w stosunku do wszystkiego tego, co nie może głośno protestować.
Pociąga cię kontemplacyjna formuła pracy podobna do pracy ogrodnika?
Coraz bardziej interesuje mnie praca opiekuńcza, pielęgnacyjna, i coraz bardziej interesują mnie rośliny. Wychowałam się w ogrodnictwie. Wydaje mi się, że zieleń naprawdę może być gwarantem równowagi psychicznej. Na przykład proces pozłacania kolców różnych parkowych krzewów, siedzenie w tych krzakach, to była dla mnie przyjemność. Choć może to jednak złoto, a nie zieleń? (śmiech)
Modernizm jest częstym punktem odwołania w twojej praktyce. W tym projekcie także mierzysz się z mitem nowoczesności, zarówno tym przedwojennym i powojennym. Czemu jest dla ciebie tak ważny?
Modernizm to był olbrzymi projekt, jego reperkusje są wciąż odczuwalne. Moja osobista historia, jak historia wielu ludzi, wplotła się w jego schyłkową fazę. Mówię tu o jego lokalnej, środkowoeuropejskiej odmianie – za jakiś czas będziemy ostatnimi świadkami, którzy jeszcze pamiętają te czasy. To, co wciąż do mnie wraca, to temat codziennego otoczenia. Jestem z Wrocławia, więc postulaty Werkbundu naprawdę mnie napromieniowały. Biorąc pod uwagę założenia urbanistyczne, jakie powstawały według jego postulatów, ale także innych miejsc takich jak Gdynia, Mościce, czeska Bata czy późniejsza Nowa Huta, dużo bardziej miano na uwadze użytkownika danej przestrzeni projektując osiedla w miastach czy przy zakładach niż w dzisiejszym deweloperskim budownictwie. W Polsce nareszcie słyszalnie i bardzo sensownie mówi o tym Filip Springer.
W tym ogromnym projekcie ważną rolę odgrywał ogród, również ten uprawny. Zieleń była ważnym elementem codzienności.
Ważnym elementem tej konstrukcji politycznej była użyteczność, także w odniesieniu do zieleni i jej dostępności. Przestrzenią nierozerwalnie złączoną z tą życiową, był ogródek działkowy. Wydaje mi się, że ogrody działkowe w miastach długo pełniły jakby zastępczą rolę psychiatry czy właśnie psychologa, terapeuty, bo po wojnie raczej nie zajmowano się traumami wojennymi i przesiedleńczymi. Nikt nie pomagał ludziom, często przecież prostym, uporać się z tym, z czym nie mogą sobie i do dziś poradzić. Dłubanie w ziemi, uprawa roślin, pielęgnacja drzew owocowych, satysfakcja z plonów pracy własnych rąk, to wszystko trzymało wielu ludzi w pionie. Przydział na mieszkanie i jednocześnie kawałek ogródka sprawiał też, że uprawiając go w gorszych czasach miało się co jeść. Kryzysy często wiążą się ze zwrotem ku naturze, np. brytyjskie victory gardens powstawały podczas obu wojen światowych. Ponieważ królestwo nie było w stanie wyżywić społeczeństwa i armii, zachęcano obywateli do zakładania ogródków warzywnych na każdym wolnym pasku ziemi. To samorzutnie dzieje się w wielu miejscach dotkniętych biedą lub konfliktami. Ale wracając do Tarnowa, Park Strzelecki także miał ogród warzywny należący do szkoły ogrodniczej.
Krzewienie kultury opiera się o tradycyjnie rozumianą naturę. Twoja praca Advisor – to mosiężny napis „Psychic advisor” umieszczony na dwóch pochyłych drzewach nad alejką parkową. Jego przekaz to wskazanie, że natura może być najlepszym terapeutą. Współczesne prądy takie jak posthumanizm, czy teoretycy tacy jak Latour uważają, że natura to fikcja, konstrukt wymyślony przez człowieka. Jak to jest u ciebie?
Pomysł na Advisora przyszedł mi do głowy, kiedy włóczyłam się 2 lata temu po bardzo nienaturalnym Manhattanie, szukając w upale jakiegoś skrawka zieleni i zobaczyłam w przyziemiu małego budynku wciśniętego między wieżowce, neon „Astrology” i kaseton z napisem „Psychic advisor”. Nie wiem, na ile taki zlepek może być atrakcyjny dla pracowników zarabiających ciężkie pieniądze w okolicznych firmach i bankach, do których wejścia zdobią ułożone z mosiężnych liter nazwy. Pomyślałam o takim napisie wśród drzew, w oddaleniu od budynków, ulic i rzeczy spiętrzających stres.
Na wrześniowe oprowadzanie po Krzywieniu kultury przyszło sporo osób z Tarnowa. Byli bardzo przejęci wystawą w parku. Robili zdjęcia, kręcili filmy. Większość z nich to były osoby 50+. W galeriach sztuki współczesnej rzadko kiedy mamy do czynienia z takim zaangażowaniem.
Z pewnością nie jest to publika młodzieżowa. Zaciekawiła ją wystawa wyłaniająca się spomiędzy gałęzi, liści i trawnika w miejskim parku. To są odbiorcy zasługujący na szacunek, bardzo świadomi. Nie w tym sensie, że znają się na sztuce współczesnej, ale wiedzą po co przychodzą i co ich interesuje. Są u siebie, tworzyli współczesny Tarnów. Mają czułość do tematów z nim związanych, zależy im na mieście, w którym żyją. Doceniają rzeczy niepowierzchowne. To odróżnia ich od wielu ludzi młodych i ogólnie mieszkańców większych miast, których czujność poddawana jest ciągłym próbom przez nadmiar atrakcji. Publiczność 50+ jest raczej pomijana w kapitalistycznym przymusie produktywności. Dlatego BWA Tarnów wydaje się dość wyjątkową instytucją, bo Ewa Łączyńska-Widz ze swoim zespołem nie boją się obok artystów i zjawisk uznawanych za jedne z najciekawszych w kraju, zostawiać też miejsca dla lokalnych działań i kontekstów – i odwrotnie, w skali lokalnej potrafi zainteresować swoją publiczność tym, co szerzej wydarza się w sztuce i kulturze.
Ale podobno kolce, które złociłaś, zniknęły, zostały z parku skradzione?
To było oczywiste ryzyko wpisane w ten projekt. Śmiesznie jest mówić o ryzyku w tak nieryzykownym projekcie. Ale to tak zwane miękkie ryzyko, które okazuje się być twardym dla kradnącego – wbił ci się kiedyś gdzieś kolec róży? Kolce pozłociłam, po to, żeby…
…stały się gratką dla odbiorców?
Nie! Wręcz przeciwnie! Nie jestem naiwna, właściwie jestem realistką. Goldfinger to złośliwa praca. Pozłociłam płatkami 24-karatowego złota wiele kolców wśród kolczastych krzewów i robinii w Parku Strzeleckim. Z założenia wiadomo było, że znajdzie się ktoś, kto mimo niedorzeczności takiego zachowania i tak będzie się przedzierał i łamał róże, aby skraść błyszczące kolce. A przecież taka ilość złota nie może zmienić niczyjego stanu posiadania. Parę kolców rzeczywiście zniknęło, ale nie jest to wielka strata, bo krzewy nie zostały stratowane. Wiele osób natomiast doceniało tą pracę. A jeszcze więcej Goldfingera w ogóle nie zauważy. Moja parkowa wystawa podporządkowana jest rytmowi dnia i nocy, oświetlenie parku jej nie dosięga, wraz z drzewami i ich otoczeniem pogrąża się w zmroku. Można sobie poświecić latarką, ale sowy, jak każdy, nie lubią za bardzo, żeby świecić im w oczy.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Kama Sokolnicka
- Wystawa
- Krzewienie kultury
- Miejsce
- BWA Tarnów
- Czas trwania
- 3.09-25.10.2015
- Fotografie
- Jolanta Więcław
- Strona internetowa
- bwa.tarnow.pl