Otwierajcie się na nas szybciej! Wokół wystawy „Get Over it” w CSW Kronika w Bytomiu.
Zuzanna Wilska: Jak trafiliście na Get Over it? Co pokazujecie na wystawie?
Sebulec: Na wystawie pokazuję moją rzeźbę, Duszkę, której towarzyszy wideo. Kurator, Paweł Wątroba, napisał do mnie z zaproszeniem, mając już wybrane to dzieło. Pierwotnie ten ogromnych rozmiarów różowy pluszak był stworzony dla Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi w 2021 roku, na wystawę Helena Bohle-Szacka. Przenikanie. Duszka jest interpretacją postaci narysowanej przez Panią Helenę: na rysunku motywy traumy wojennej artystki łączy się z uciekaniem w świat fantazji. Duszka powstała w czasie, kiedy w Polsce panowały przemocowe rządy PiS-u, nasilała się homofobia, ksenofobia i przyszła kolejna fala kryzysu migracyjnego. Jest duchem opiekuńczym dla wszystkich odrzuconych.
Małgorzata Mycek: My z Pawłem Wątrobą kojarzymy się bardziej ze sceny dragowej, niż artystycznej, bo oboje jesteśmy performerami. Na wystawie prezentuję pracę Na ruinach patriarchatu budujemy nowy świat, która ma duży związek właśnie z drag performansem. To duży tryptyk, malowany w technice akrylu na banerze – co ciekawe, w Święto Pracy. Powstał przy okazji spektaklu performatywnego Schwesterstaat pokazywanego w Niemczech. Spektakl był inicjatywą oddolnego teatru, czy też grupy queerowo-feministycznej Rampig. To był właściwie cykl: prac było więcej i funkcjonowały jako malarskie tło działań na scenie.
Na ruinach patriarchatu budujemy nowy świat został pomyślany jako dekonstrukcja obrazu Podaj cegłę Kobzdeja. Ten kluczowy dla polskiej historii sztuki pierwowzór przedstawia mężczyzn przy pracy, uczyłem się zresztą o nim w plastyku. Ja na swoim obrazie umieściłem kobiety, osoby transpłciowe i postaci nie nacechowane stereotypowo, które trudno dopasować do konkretnej płci. Wyobrażam sobie taką historię, że te osoby najpierw rozbierają ten mur zbudowany przez mężczyzn i budują swój nowy świat. Ten tryptyk jest tak podzielony, że każda z trzech części pokazuje inny fragment pracy: rozbieranie muru łomem, podawanie cegły dalej i układanie nowego muru, a następnie sadzenie na nim kwiatów. Praca Na ruinach patriarchatu budujemy nowy świat cały czas żyje: w lipcu tego roku przyjechała do Bytomia z innej wystawy w Galerii Bielskiej BWA. Tam, wspólnie z Pauliną Darłak, osobą robiącą drag i pracującą w tej instytucji kultury, wspólnie zrobiliśmy performance. Podczas działania budowaliśmy Pomnik upadku patriarchatu; po chwili, co dla mnie szczególnie ważne, zaczęły spontanicznie dołączać osoby z publiczności — to było wspaniałe! Efekty kolektywnego uczestnictwa możecie zobaczyć na wystawie Get Over It, zaraz obok prac malarskich.
Niko Płaczek: Ja, poza robieniem filmów, też jestem performerką. Paweł Wątroba działa w Śląsku Przegiętym, kolektywie queerowoo-performerskim. Napisałam do Pawła w sprawie ewentualnego udziału w show, tak zaczął się nasz kontakt. Miałam okazję występować w różnych miejscach w Polsce, ale nigdy na Śląsku, z którego pochodzę. W Kronice pokazuję wideo-poemat Niebinarki – to wyimki z pamiętnika osoby niebinarnej, „przyprawione” obrazami. Bohaterami są Motylek, Gzineczka i Lady Popular. Każda z nich dotyka innego problemu, którego doświadczyłam jako osoba niebinarna. Gzineczka jest dialogiem z przeszłością i ze wspomnieniami; jest o dorastaniu. Motylek jest o sferze uczuciowej. O poczuciu własnej wartości i o tym, że czuję się czasem jak kosmitka i boję się, że nikt mnie nie będzie chciał. Lady Popular jest konfrontacyjna. To postać, która wychodzi z mieszkania i spotyka się z społeczeństwem. Pozostaje w ciągłej ekspozycji, stąd wątki rytuału „get ready” w moim wideo.
Ta wystawa jest ważna chociażby dlatego, że jest w wpełni queerowa, wszystkie zaproszone osoby artystyczne oraz osoby kuratorujące są osobami ze społeczności queerowej. Czułem, że ta przestrzeń została nam w pełni oddana. Niewiele instytucji sztuki współczesnej decyduje się na robienie tego typu wystaw.
Oliwer Okręglicki: Do wystawy zostałem zaproszony przez Pawła Wątrobę. Na początku miałem pokazać obiekt-rzeźbę Self-made man, co później poszerzyliśmy o dwa obrazy: T4T i Pora karmienia, oraz książkę: Potwór. Opowieść o transpłciowości w Polsce. Publikacja była moim dyplomem licencjackim, obronionym na Projektowaniu Graficznym na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Z Kroniką znałem się, odbywałem tam praktyki zawodowe.
Adu Rączka: Do mnie też napisał Paweł Wątroba, zainteresowany sposobem, w jaki posługuję się słowem. Wyjaśnił, że zależało mu na reprezentacji języka neutralnego – niebinarnego. Wyjściowo chciał użyć fragmentów z jednej z moich książek, miał też pomysł na ich wyeksponowanie. Mnie natomiast zależało, by mieć wpływ na sposób pokazania pracy: nie interesuje mnie bowiem jedynie tekst – słowa czy relacje między nimi – ale równie ich manifestacja w przestrzeni, ich wizualność. Paweł był bardzo otwarty. Ostatecznie więc prace pokazywane na Get Over It są wynikiem mojego dialogu z nim – to kurator wskazał chociażby fragmenty tekstu, które najbardziej do niego przemówiły. W Kronice pokazuję dwa wydruki cyfrowe zrobione na podstawie skanów ręcznie pisanych tuszem liter. Słowa pochodzą z Chciałośmy, książki wydanej przez warszawski Staromiejski Dom Kultury w 2022 roku. Publikacja jest też dostępna w przestrzeni wystawy i można ją tam przeczytać.
Traktujesz te wydruki jako oddzielne dzieło czy jako część Chciałośmy?
Adu Rączka: W pracy, którą pokazuję w Bytomiu po raz pierwszy używam fragmentu z własnego tekstu, opublikowanego wcześniej jako całość. W przeszłości używałxm cytatów z tekstów innych osób autorskich lub własnych słów, ale jedynie w formie roboczej notatki, a nie skończonego wiersza. Potraktowałxm tę okazję jako wyzwanie, żeby wrócić do Chciałośmy i uruchomić go w nowy sposób. Środkiem do celu w tym przypadku było przepisywanie. W tym działaniu widzę poświęcenie uwagi i czasu, widzę dbałość. Ciekawi mnie, jak fragmenty mogą działać w oddzieleniu od, ale i w relacji do całości. Z jednej strony czuję, że moje praktyki – wizualna i tekstowa – coraz bardziej na siebie nachodzą. Mam na to zgodę i podoba mi się to. Nie znajduję w sobie potrzeby przynależności tylko do jednego pola ani też definiowania się według narzuconych przez nie zasad. Z drugiej relacja między tekstem a jego manifestacją w przestrzeni jest nieoczywista.
Co każde z was lubi najbardziej w tej wystawie?
Sebulec: Wizyta w Bytomiu jest z pewnością highlightem moich wakacji. Kiedy Paweł napisał do mnie, nie znałem dobrze Centrum Sztuki Współczesnej Kronika. Wiadomo, Bytom daleko. Dopiero będąc na miejscu, podczas wernisażu, zrozumiałem jak ważna jest ta wystawa. Podczas wieczoru otwarcia zobaczyłem ilu młodych ludzi, w wieku 16 czy 17 lat, przyjechało do Kroniki z całego Dolnego Śląska. Osoby te były podekscytowane, zagadywały nas, artystów. Bardzo też lubię grę między Duszką a pracą Oliwera i fakt, że z obydwoma postaciami można wejść w interakcję.
Małgorzata Mycek: Dla mnie to bardzo ważna wystawa chociażby dlatego, że w pełni queerowa, wszystkie zaproszone osoby artystyczne oraz osoby kuratorujące są osobami ze społeczności queerowej. Czułem, że ta przestrzeń została nam w pełni oddana. Niewiele instytucji sztuki współczesnej decyduje się na robienie tego typu wystaw, a Kronika znajduje się wśród tych bardziej rozpoznawalnych w Polsce. Świetnym doświadczeniem był też wernisaż i spotkanie. Bo widzisz, taka wystawa wiążę się z inną publicznością: poza stałymi bywalcami Centrum przyszły osoby spoza środowiska. Na wystawy queerowe przychodzą queerowi ludzie — to było super, mogliśmy porozmawiać, powymieniać się doświadczeniami. Usłyszałem bardzo dużo historii i to było dla mnie ważne: usłyszeć, że ktoś się utożsamia z historią, którą opowiadam.
Podobno ta wystawa jest pierwszą jawnie queerową wystawą w Bytomiu. Wcześniej były nieśmiałe działania, ale teraz to było już oficjalne. Plakaty z napisem GET OVER IT były wystawione w stronę rynku, na świat. Dotarły do mnie komentarze osób odwiedzających wystawę, że całe życie na taką czekały.
Oliwer Okręglicki: W wystawie cenię element zbiorowy: wielogłos transpłciowych i queerowych doświadczeń. Bardzo różnorodnych, ale mających wiele punktów styku. Dobrze pokazuje ogół strukturalnych i systemowych problemów, które napotykamy i które utrudniają nam życie. Wspaniała jest też korelacja między Duszką (jestem jej wielkim fanem) a moim diabłem. To postacie dziwaczne i przytulaśne, które dają dużo ciepłych uczuć. Get Over It dotyczy dumy.
Adu Rączka: Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób poruszane na tej wystawie tematy się ze sobą splatają. Łączy nas poczucie, że krążymy wokół kilku zbliżonych do siebie, choć nie tożsamych obszarów tematyczno-przeżyciowych. Doceniam też, że wszystkie osoby mają różne metody i sposoby ekspresji artystycznej; poprzez ich prace można na różne sposoby doświadczyć opowiadanych historii.
Niko, dla ciebie to powrót na swoje po latach.
Niko Płaczek: To prawda, podczas wizyty w Bytomiu nawet nocowałam w domu rodzinnym. Myślę, że to było bardzo ważne: wrócić po długiej nieobecności i pokazać film, który mówi o mnie i moim doświadczeniu. Podobno ta wystawa jest pierwszą jawnie queerową wystawą w Bytomiu. Wcześniej były nieśmiałe działania, ale teraz to było już oficjalne. Plakaty z napisem GET OVER IT były wystawione w stronę rynku, na świat. Dotarły do mnie komentarze osób odwiedzających wystawę, że całe życie na taką czekały. A na sam wernisaż przyszły nie tylko młode, lokalne queerowe osoby ze Śląska, ale też osoby starsze, cały przekrój. Śląsk bardzo kojarzy mi się ze wspólnotowością. To było mega poruszające.
Oliwer, Niko – pytanie do was jako osób dorastających na Śląsku. Jak czuliście się, wracając do rodzinnych stron?
Oliwer Okręglicki: Cieszy mnie zaangażowanie lokalnych postaci i inicjatyw: Pawła Wątroby i jego działań w Śląsku Przegiętym. To dla mnie ważny kolektyw, bo pierwszy taki: śląski i queerowy. Jest i Niko, z którą znamy się od dawna, bo chodziliśmy razem do plastyka w Katowicach. Fajne, że wystawa nie jest warszawo centryczna, że osoby artystyczne z całej Polski przyjechały do Bytomia, by spotkać się we wspólnej przestrzeni wystawy.
Niko Płaczek: Po pierwsze warto zaznaczyć, że Śląsk jest różnorodny. Mimo, że jest metropolią skupioną wokół dużych miast, pozostaje bardzo zróżnicowany: inaczej jest w Bytomiu, inaczej w Katowicach, inaczej w Rudzie Śląskiej. Po drugie, dla mnie śląskie życie było kiedyś zupełnie inne niż to teraz. Nie miałam typowego społecznego doświadczenia osoby nastoletniej. Nie chodziłam wtedy na miasto ani do klubów, słowem: nie pokazywałam się. Dopiero po wyjeździe do Łodzi, po zdystansowaniu się od tego, co było, i tego, co mnie otaczało, miałam przestrzeń, żeby się lepiej zrozumieć. Mogłam porzucić ramy, w których musiałam żyć w Katowicach. Powrót był dla mnie śląskim coming outem.
Co interesuje was w materiałach, których używacie w swojej praktyce artystycznej? Czemu wybraliście te, a nie inne?
Sebulec: Mam takie fale: skupiam się bardziej na mediach cyfrowych, a potem znowu wracam do materialności i rzeźby. Nie ma tu reguły, czasem wynika to ze specyfiki pracy nad konkretnym projektem, a czasem ze znudzenia i chęci zmiany. Innym razem – z chęci użycia i przetestowania jakiegoś narzędzia – nowej szlifierki czy pluginu do 3D. Obecnie więcej siedzę przy kompie, badam zagadnienia wirtualnej fizyczności, cielesności awatarów – projektowania na nich przeżyć takich jak wstyd czy pożądanie, budowanie z nimi relacji. W materialności, w moich rzeźbach szukam tego uczucia, jak z wizyty w parku dinozaurów – dziecięcego zachwytu spotkania z czymś ekscytującym i nieprawdopodobnym. Ludzie zresztą mają tak właśnie z Duszką, może to jej skala (prawie trzy metry wysokości!) wywołuje w odbiorcach wrażenie dziecięcej radości.
Oliwer Okręglicki: Odpowiadając chronologicznie, to pierwszy jest obiekt Self-made man, ma odrobinę ponad rok. To pierwsza praca, w której poruszam temat transpłciowości. Wcześniej ani nie robiłem prac, które bezpośrednio tego dotyczyły, ani nie byłem też tak otwarty w mediach społecznościowych. Self-made man był więc momentem początku – przełamania wstydu, osobistym przerobieniem tematu, ostatecznym zmierzeniem się z uwewnętrznioną transpłciowością i finalnie przytuleniem samego siebie. Jest ludzkich rozmiarów, jest miękki, zapraszający do interakcji. Uszyty i wypchany, zaprasza do przestawiania czy pozowania z nim do zdjęcia. Cieszy mnie, że na wystawie ma swoją kanapę, bo wcześniej siedział na mojej – jest więc pewna ciągłość z jego stanem kanapowym. Jeśli chodzi o malarstwo, to jest to medium, do którego mnie ciągnie – intuicyjnym sposobem mówienia o najbardziej osobistych przeżyciach. Przekazuję bezpośrednio to, co mam w głowie. W malarstwie nie ma elementów pośredniczących, jak na przykład matryca czy odbitki – tak powszechne w grafice warsztatowej. Z kolei forma książki pozwala mi być blisko siebie, lubię szczególnie publikacje ilustrowane. Rysuję, od kiedy pamiętam i czuję, że jako artysta wywodzę się z komiksu. Potwór. Opowieści o transpłciowości w Polsce miała konkretny cel: trafić do odbiorów (zarówno cis- i transpłciowych), być sposobem na polepszenie sytuacji osób transpłciowych w naszym kraju. Jak malarstwo nie musi być zrozumiałe, tak książka ma w jasny sposób przekazywać informacje i moje poglądy. Opowieść… Jest dla mnie tekstem fundacyjnym.
Wykorzystywanie banerów wzięło się z kryzysu finansowego: wiadomo, jak to jest na studiach artystycznych. Trzeba wydawać pieniądze na materiały, na jedzenie i na życie w mieście. Wydaje mi się, że od dawna powszechną praktyką na studiach artystycznych jest grzebanie po śmietnikach w poszukiwaniu potencjalnych materiałów; ja miałem dostęp do jednego wyjątkowego śmietnika: mój partner pracował w drukarni wielkoformatowej.
Adu Rączka: Praca, którą pokazuję w Bytomiu jest częścią większej serii – rozwijam ją od dłuższego czasu. Na moją praktykę składają się między innymi działania ze słowem oraz z formą wstęgi. Pracę ze słowem wybieram ze względu na potencjał komunikatywności. Przy czym mówiąc „komunikatywność” nie mam tu na myśli konkretnego przekazu, a raczej punkt w przestrzeni, który, mam nadzieję, zrodzi w odbiorcy dalsze skojarzenia. Nie chodzi więc o przejrzystość przekazu, a o wytworzenie sytuacji rozmowy.
Jeśli chodzi o wstęgi i ich sposób ekspozycji, przybierają one różne formy, w zależności od tekstu, którego są nośnikiem, oraz materiału, z jakiego są wykonane: czasami są to długie kawałki płócien, czasami, tak jak w CSW Kronika, podłużne wydruki cyfrowe na papierze. Myśląc o formie wstęgi, myślę o produkcji i reprodukcji. Czyli zarówno o niekończącej się pracy podtrzymywania, jak i o trudnym do spowolnienia procesie wytwarzania. Można sobie dopowiedzieć, że były kiedyś dłuższe, ale ktoś je uciął i widzimy fragment. Wieszając wydruki cyfrowe, często wyobrażam sobie wielką drukarkę, która nie przestaje drukować tekstu.
Małgorzata Mycek: Lubię łączyć różne dyscypliny artystyczne i zawsze lubiłem szukać potencjału w niestandardowych materiałach. Opona, którą interesuje się od mojego dyplomu magisterskiego, jest świetnym przykładem materii niefunkcjonującej w środowiskach akademickich. Banery z kolei wzięły się z kryzysu finansowego: wiadomo, jak to jest na studiach artystycznych. Trzeba wydawać pieniądze na materiały, na jedzenie i na życie w mieście. Wydaje mi się, że od dawna powszechną praktyką na studiach artystycznych jest grzebanie po śmietnikach w poszukiwaniu potencjalnych materiałów; ja miałem dostęp do jednego wyjątkowego śmietnika: mój partner pracował w drukarni wielkoformatowej. Nie było mnie stać na kupowanie drogich płócien ani na magazynowanie ich.
Skoro jesteśmy przy temacie sytuacji materialnej osób artystycznych, chciałbym dodać, że dopiero teraz mam dostęp do pracowni. Kiedy żyłem w Poznaniu, był to tylko wydzielony kąt w pokoju. Odkąd wyprowadziłem się do swojej rodzinnej wsi, do Radoszyc na granicy słowacko-polskiej, nie muszę się martwić się tym, że ktoś mi nie zwróci kaucji lub mnie wyeksmituje po tym, jak dowie się co ja tam robię w tej pracowni. Pierwszy raz czuję pełnię możliwości! Nic tu nie ma – oprócz lasu i Bieszczad. Mieszkam blisko rodziców, którzy mają gospodarstwo ze zwierzętami. Mój dziadek był stolarzem i pozostawił dużo sprzętu. Teraz dzielę warsztat z ojcem, który uczy mnie obsługi pilarek, cyrkularek i tak dalej, to jest super doświadczenie. Moja relacja z rodzicami się bardzo zmieniła od mojego coming outu; śmieje się, że w warsztacie budujemy nową relację ojca z synem!
Niko, a ty? jak tworzysz?
Niko Płaczek: Wychodzę od tekstu; notuje coś na szybko, potem piszę wiersze czy dłuższe narracje. Mój proces robienia filmu animowanego jest zupełnie niestandardowy, zakładam, że osoby pracujące w profesjonalnym studio mogłyby dziwnie na to spojrzeć. Nie zrobiłam ani storyboardu, ani animatiku od drugiego roku studiów. Proces ten jest zdecydowanie bardziej płynny. Po animowaniu jednej sceny wstawiam ją na oś czasu, widzę jak rezonuje i to prowadzi do kolejnej. Dużo w tym eksperymentu wizualnego. W międzyczasie pojawiają się pomysły, na które jestem otwarta. Niektórych rzeczy nie mogłabym zaplanować, tych przychodzących do mnie organicznie, jak scena z emotikonami Kaomoji i Lady Popular, która nie śpi i słucha Arci – to jedna z moich ulubionych wizualnie scen w filmie.
Film Niebinarki robiłam z Mariuszem Wilczyńskim, mam z nim nić zaufania i zrozumienia. Pierwsza wersja, którą pokazałam Mariuszowi, była czarnym ekranem przez 17 minut, z muzyką i z voice overem. Ta wyjściowa forma nie miała animacji. Pamiętam, jak Mariusz powiedział, że to właściwie gotowy film. Dlatego też w Niebinarkach pozostawiłam dużo czerni. Czuję, że jest jego ważną częścią, która wciąga. Czerń robi ten film.
Jakie zjawiska – w sztuce, w życiu – was inspirują?
Oliwer Okręglicki: Duża część mojej pracy jest inspirowana otoczeniem i relacjami z ludźmi. Sferą, z której dużo też czerpię, to symbolizm i motywy sztuki chrześcijańskiej. Wplatam ich sporo w moje prace. Ostatnio dużo też fotografuję i filmuję naturę, a w szczególności morze – coś się z tego na pewno wykluwa.
Adu Rączka: Dla mnie jest to łączenie praktyki indywidualnej i grupowej. Obie są dla mnie ważne i może jedna bez drugiej byłaby niepełna. Teraz działam w dwóch grupach: w Plenum Osób Opiekujących Się i w nowo powstałej grupie zbierającej głównie osoby poetyckie i piszące — Ja Piszę, Ty Mówisz. Widzę w działaniu grupowym uzupełnienie mojej praktyki indywidualnej, jest to bowiem spotkanie z ludźmi działającymi w obrębie tej samej dyscypliny/tematu, ale podchodzącymi do niej z różnych perspektyw. Czasem inna osoba jest w stanie odkryć niewidoczne dla nas mechanizmy funkcjonujące w danej dziedzinie. To działa jak dodatkowe oczy i uszy. Na co dzień uczę w szkole, gdzie też tego doświadczam. Kiedy mam jakiś problem i mogę go przegadać z pedagożką specjalną, psycholożką i nauczycielem, to rozmowa zyskuje nową jakość.
Niko Płaczek: Podczas studiów zmęczyła mnie formuła filmu oglądanego klasycznie: siedząc w ciemnej sali, biernie przyswajając treści. Zaczęłam używać wideo do perforowania i, co za tym idzie, do interakcji. Inspiruje mnie bezpośredni kontakt z drugą osobą, z publicznością. Właśnie w tym tradycyjnym filmie nie ma tego właściwie w ogóle, bardzo mi tego brakuje. Kiedy performuję, patrzę danej osobie z publiczności w oczy i następuje wymiana energii. Performując, czujemy jedną energię i dzielimy przestrzeń.
Mam poczucie, że „świat sztuki” często koncentruje się jedynie na tym krótkim momencie, jakim jest jednorazowe pokazanie pracy. Z mojej perspektywy – osoby tworzącej, jak i odbiorcy – dużo dzieje się zarówno przed, jak i po jej wyeksponowaniu. Widzę ogromną wartość w rozmowie o tym, co dzieje się, zanim praca zostanie wykonana.
Małgorzata Mycek: Kurczę, jest tak dużo inspirujących rzeczy! Na pewno ziny — to medium, z którego dużo czerpię i sam je wydaję. Lubię ziny za ich potencjał i plastyczność; zin może być czysto artystyczny, ale może też, na przykład, katalogować młodą sztukę queerową lub młodą sztukę cismężczyzn. Organizacja open calli i na ich podstawie tworzenie zinów to coś, czego chciałbym robić więcej niż raz do roku. Chciałbym widzieć więcej zinów poza komercyjną przestrzenią targów.
Druga rzecz, która z pewnością jest wielkim odkryciem, to rzemiosło artystyczne i sztuka ludowa. Rozpocząłem studia w tym kierunku na (jedynym takim w Polsce!) Uniwersytecie Ludowym Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej. Uczę się między innymi tradycyjnych haftów karpackich, dziewiarstwa, snycerstwa, plecionek, koronkarstwa. W programie są nawet śpiewy ludowe! Nie mogę się tego doczekać. Tradycja uniwersytetów ludowych była dla mnie bardzo ciekawa. Pojawiły się już w czasach zaborów i były to oddolne inicjatywy podejmowane przez osoby nieuprzywilejowane – przez chłopów, którzy bez dostępu do edukacji znaleźli sposób, by wymieniać się umiejętnościami i wiedzą.
Sebulec: Dużo moich fascynacji wywodzi się ze świata gier komputerowych – to tam spotyka się cyfrowe ciała czy inspirujących enpeców (NPC – non-player character). Jest także cały świat postaci tworzonych na internetowych forach dla futrzaków. Podoba mi się to blendowanie ludzi i zwierząt, dlatego inspirują mnie też wszystkie spotkania z osobami nieludzkimi i patrzenie, jak się zachowują i jak są zbudowane.
Czego chcielibyście widzieć więcej, a czego mniej w świecie sztuki?
Adu Rączka: Nie jest to postulat zmiany, ale raczej temat, o którym chciałxbym więcej rozmawiać. Mam poczucie, że „świat sztuki” często koncentruje się jedynie na tym krótkim momencie, jakim jest jednorazowe pokazanie pracy. Z mojej perspektywy – osoby tworzącej, jak i odbiorcy – dużo dzieje się zarówno przed, jak i po jej wyeksponowaniu. Widzę ogromną wartość w rozmowie o tym, co dzieje się, zanim praca zostanie wykonana. Można też zrobić kolejny krok w tył: co dzieje się zanim ktoś zadebiutuje? W edukacji artystycznej wiele może się zdarzyć – i to zarówno rzeczy wzmacniających, jak i wykluczających. Po drugiej zaś stronie jest pytanie: co się dzieje po wyprodukowaniu pracy? Brak odpowiedzi świetnie zgrywa się z mechanizmem nadprodukcji, w którym tylko nowe rzeczy są w stanie przykuć czyjąś uwagę. Widzę rosnącą potrzebę zadbania o to, co już się ma.W świecie sztuk wizualnych powinniśmy się przyjrzeć temu, co wzmacniamy systemowo: nowe produkcję czy może podtrzymywanie praktyki artystycznej danej osoby?
Blisko mi do słowa samorzecznistwo. Jest to sposób opowiadania polegający na „wyciągnięciu” na pierwszy plan danego elementu swojej tożsamości. Ja mówię samorzeczniczo, kiedy opowiadam o doświadczeniu niebinarności.
Małgorzata Mycek: Wydaje mi się, że jesteśmy na takim etapie, że nie wszyscy otworzyli się na queer; na rzeczy, które wychodzą poza tradycyjne postrzeganie świata. Dlatego denerwująca jest dla mnie taka postawa, że rewolucja queerowo-feministyczna już się już odbyła, i, co za tym idzie, że nie jest już potrzebna. Na przykład debata o męskości, z której wykluczono transpłciowych mężczyzn, organizowaną przez „Szum” z MSN-em. Wydaje mi się, że nie ma świadomości tego, że taka postawa może być krzywdząca – tego chciałbym widzieć mniej. Mimo to uważam, że jesteście instytucjami sojuszniczymi, i cieszę się, że w „Szumie” ukazuje się chociażby ten wywiad. Wierzę, że ludzie będą się edukować i to się będzie z czasem zmieniać.
Czego chciałbym widzieć więcej? Dragu w galeriach i instytucjach! Mam poczucie, że drag lub szerzej: queer, jest sprowadzany często do kultury klubowej. Jest wiele wydarzeń w klubach – to fakt, ale nie cały queer jest klubem. Ja na przykład jestem osobą, która nie czuje się dobrze w takich przestrzeniach i czasami wręcz nie mogę chodzić na drag showy; jest tam za dużo ludzi i za dużo bodźców.
Oliwer Okręglicki: Chcę widzieć więcej queeru, który nie przeprasza za bycie queerowym. Chcę robić więcej projektów, które oprócz traktowania o osobistych doświadczeniach, są jednocześnie otwarte na odbiorcę. Na relację z nim i na bycie blisko. Chciałbym widzieć też więcej otwartych odbiorców, którzy są na bliskość gotowi.
Niko Płaczek: Więcej osób artystycznych o bardziej aktualnym podejściu. Z pewnością mniej Katarzyny Kozyry. Jej prace są dla mnie queerbaitujące. W Łaźni na przykład gra artystki z płciowością jest nieuzasadniona i niewytłumaczona. Są osoby, na przykład ja, które doświadczają tego for real. Mam poczucie, że Kozyra używa środków kategorii gag czy shock factorów przyklejając sobie genitalia. A mała Gzineczka rzeczywiście doświadcza tego, że musi chować to, co ma między udami, co ujęłam w moim wideopoemacie. Chciałabym więc widzieć mniej skostniałych sylwetek artystycznych, a więcej młodych spojrzeń, które są na swój sposób rewolucyjne i burzące zastane porządki.
Czym dla was jest aktywizm?
Małgorzata Mycek: W rzeczach, które tworzę, niezależnie czy są to dzieła, czy praktyka kuratorska, ważne jest oddawanie głosu i umożliwianie wyrażenia siebie osobom mniej uprzywilejowanym. Do instytucji kultury przyjdą odbiorcy, którzy będą mogli tym sposobem dowiedzieć się czegoś nowego. Na przykład poprzez czytanie tekstów kuratorskich czy opisów prac. Ten aspekt edukacyjny jest bardzo ważny dla całego społeczeństwa. Protesty i marsze są czasami bardziej radykalne. Ale wiesz, do galerii na pewno nie przyjdzie każda osoba, a i po ulicy też wszyscy nie chodzą. Niektórzy latają swoimi samolotami i mają w dupie co tam wisi na murze.
Mam wrażenie, że wystawa Get Over It jest właśnie projektem edukacyjnym – chociażby poprzez wcielenie flag queerowych czy obecność materiałów inicjatywy „My, rodzice”. Paweł Wątroba skonstruował ekspozycję prezentującą polski queer z różnych perspektyw: jesteśmy osobami o różnych tożsamościach, z różnymi doświadczeniami, z różnych części Polski. Widać też to w pokazywanych pracach: posługujemy się innymi mediami i poruszamy się w innych dyscyplinach sztuki. To naprawdę świetne, że instytucje takie jak Kronika mają przestrzeń, żeby nasze dzieła odpowiednio wyeksponować, mają budżet, zatrudniają osoby do pracy i pomocy. Doświadczenie zaplecza instytucji kultury dla queerowej osoby artystycznej to duża ulga. Wiem, że wszystko nabiera tempa i instytucje się otwierają, ale niech się otwierają szybciej.
Niko Płaczek: Moje doświadczenie bycia w miejscu publicznym często sprowadza się do wyboru: albo bezpieczeństwo, albo bycie sobą. Dlatego w moim przypadku aktywizmem jest po prostu wyjście na ulice bez próby maskowania się, wpisywania się w binarne wzorce. Kiedy wybieram własną skórę, często czuję się jak zwierzątko – słyszę często komentarze, śmiechy, wytykania palcami, a nawet doświadczam aktów agresji. Mimo to, jest to prostsze do zniesienia i paradoksalnie bardziej komfortowe, niż wyjście w ukryciu. Aktywizm osób queerowych w wielu przypadkach polega na pokazaniu siebie publicznie.
Oliwer Okręglicki: Intuicja podpowiada mi, że praca artystyczna nie zawsze jest aktywistyczna. Ta druga wymaga bezpośredniego zaangażowania: aktywista organizuje, nie tylko mówi. Ja w momencie pójścia na protest jestem częścią tłumu, a nie osobą, która go napędza. Mam opory przed nazywaniem moich dzieł aktywistycznymi. Na razie nie mówię, że takie są – ani też, że nie są.
Sebulec: Zawsze podkreślam queerowe wątki w swojej sztuce oraz, że tworzę z perspektywy osoby transpłciowej. Jeśli tylko mogę i dostanę zaproszenie, to biorę udział w panelach organizowanych przez organizacje LGBT – KPH, Pozqueer czy Dzień Widoczności Osób Transpłciowych.
Adu Rączka: Mam dwa odczucia. Pierwsze jest takie, że nie do końca pasuje do mnie i do tego co robię słowo „aktywizm”. Kojarzy mi się z posiadaniem zdefiniowanego celu, a ja nie wiem czy taki mam. Drugie jest takie, że blisko mi do słowa samorzecznistwo. Jest to sposób opowiadania polegający na „wyciągnięciu” na pierwszy plan danego elementu swojej tożsamości. Ja mówię samorzeczniczo, kiedy opowiadam o doświadczeniu niebinarności. Korzystam niego, by wzmocnić daną wypowiedź lub też zwrócić czyjąś uwagę, otworzyć dyskusję, okazać wsparcie czy solidarność. Myślę, że ważne jest móc decydować w jakich sytuacjach chce się mówić/działać samorzeczniczo, a w jakich niekoniecznie. Jednocześnie nie zawsze ma się nad tym kontrolę. Zastanawiam się, jaka jest granica między samorzecznictwem a opowiadaniem o sobie w kontekście pracy artystycznej, ale trudno jest mi ją zdefiniować. Samorzecznistwo intersekcjonalne — to też jest ciekawe!
ZW: Czym zatem jest dla was aktywizm w świecie sztuce?
Oliwer Okręglicki: Sztuka istnieje w ograniczonych przestrzeniach instytucji i trafia do ograniczonej liczby odbiorców – tych wyjściowo nią zainteresowanych. Nie ma takiego zasięgu działania jak inne projekty, na przykład opierające się na informowaniu. Przykładem, który mam w głowie w kontekście własnej praktyki, jest kolektyw Tranzycja.pl. Ich praca jest bardziej potrzebna – wręcz konieczna – niż moja jako artysty. Nie zmienia to jednak faktu, że sztuka może być źródłem takich doznań, jak zrozumienie, komfort czy chociażby widoczność. Na wernisażu Get Over It miałem sytuację, że dwie osoby w wieku licealnym podeszły do mnie i powiedziały, że moje prace są dla nich ważne. To jest dla mnie wystarczające.
Ada Rączka: Kiedy zastanawiam się nad wartością aktywizmu (czy też samorzecznictwa) w sztuce, to na pierwszym planie jest dla mnie spotkanie, jakie może z takiego działania wyniknąć. Jednocześnie zastanawiam się, na ile da się takie spotkanie (rozmowę, bliskość, poczucie solidarności) zaprojektować. Myślę, że część działań artystycznych trafia na orbitę aktywistyczną i podobnie część działań wyjściowo aktywistycznych zaczyna funkcjonować w obszarze sztuki. I to może jest kolejna wartość, że te pola się nie wykluczają i mogą na siebie nachodzić w nieoczywisty sposób.
ZW: Po co wieszać flagi tęczowe w muzeum?
Małgorzata Mycek: Myślę, że jedną z form aktywizmu jest działanie na rzecz widoczności. Paweł Wątroba zdecydował się na wywieszenie flag przy oknach, żeby nawet osoby będące na rynku w Bytomiu mogły zobaczyć reprezentację osób niebinarnych i transpłciowych. Tworząc tę wystawę i zrzeszając nas – podjął pracę aktywistyczną.
Sztuka queerowa tak naprawdę dopiero zaczyna pojawiać się w instytucjach. Wciąż jest problem z zaimkami, ludzie się burzą na sformułowanie „osoba artystyczna”. Udział w każdym queerowym przedsięwzięciu w instytucji kultury czy galerii jest rodzajem walki. Dotrzeć do odpowiednich osób i wywalczyć, żeby w opisie zostało „osoba artystyczna” lub żeby były odpowiednie zaimki na stronie internetowej galerii – jest ciężką pracą. Mnie to zawsze przebodźcowuje, sprawia, że muszę odsypiać tydzień. Ale wiem, że nie tylko ja przez to przechodzę. Każdy taki projekt, jak Get Over It to mini rewolucja, która prowadzi do tego, że potem jest łatwiej. Mam nadzieje, że inne instytucje będą się uczyć na tym przykładzie.
Sebulec: Dla mnie był to gest zawłaszczenia tej instytucji kultury przez queerowość. Zaznaczenie naszej obecności.
Niko Płaczek: Gdy w instytucji wisi flaga reprezentacji, dla mnie to jest sygnał, że jestem w miejscu, które mnie chce, widzi i wspiera.
Oliwer Okręglicki: Flagi istnieją z konkretnego powodu – są symbolem dumy. Ich obecność na wystawie jest dla mnie sygnałem, że w Kronice faktycznie spełniana jest ta idea. Że jest to miejsce queerowe.
Ada Rączka: Najprostsza odpowiedź jest taka: żeby elgiebetowe osoby poczuły się ugoszczone w danej przestrzeni. Oczywiście na to poczucie nie składa się jedynie flaga, ale ona niesie za sobą komunikat. Pytanie, czy flaga jest zobowiązaniem? I jeśli tak, to do czego?
Zuzanna Wilska — historyczka sztuki. Zajmuje się latami 80., odzyskiwaniem pamięci zapomnianych osób artystycznych oraz badaniem mechanizmów wykluczenia z kanonu historii sztuki. Jest trzecim pokoleniem prowadzącym rodzinny salon optyczny Optyk S.M. Kumoń. W „Szumie” jest sekretarzą redakcji.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Małgorzata Mycek, Oliwer Okręglicki, Niko Płaczek, Ada Adu Rączka, Sebulec
- Wystawa
- Get Over it
- Miejsce
- CSW Kronika w Bytomiu
- Czas trwania
- 29 czerwca ‒ 11 października 2024
- Osoba kuratorska
- Paweł Wątroba
- Fotografie
- Iwona Sobczyk, Marcin Wysocki
- Strona internetowa
- kronika.org.pl/indeks-osob/pawel-watroba