Ornament to nie zbrodnia. Horyzont młodego malarstwa
W ciągu ostatnich 30 lat malarstwo organizowało się wokół wyraźnych formacji estetycznych. W następujących po sobie dekadach były to kolejno: nowa ekspresja lat 80., realistyczno-konceptualny idiom wprowadzony przez malarzy z Grupy Ładnie i ich rówieśników, wreszcie nowy surrealizm. Jednak od czasu debiutów „zmęczonych rzeczywistością”, którzy pojawili się na scenie w latach 2005–2008, mija już dekada. Kolejne pokolenie opuściło lub właśnie opuszcza akademie i ma już swoich malarzy, należy więc zapytać, kim są, co i dlaczego malują? I czy ich propozycja jest równie spójna jak malarstwo poprzednich generacji?
Aksamitna rewolucja
Na razie wszystko wskazuje na to, że zmiana, jaka dokonuje się w malarstwie osób urodzonych pod koniec lat 80. i w latach 90., jest z gatunku tych dyskretnych, ewolucyjnych. Nie przyjmuje formy rytualnego ojcobójstwa, młodzi nie chcą iść na noże z tymi, którzy tworzą najnowszy malarski kanon, wolą raczej korzystać z ich doświadczeń. Po nowych nadrealistach nowa generacja odziedziczyła niechęć do wychodzenia poza introspekcję, a od siebie dodała nowy wizualny język oraz specyficzną świadomość medium. Nowe malarstwo chętnie balansuje na granicy figuracji i abstrakcji, ogranicza się do wąskiego repertuaru formalnych środków i prostych znaków. Chętniej niż z otaczającej rzeczywistości pokpiwa z samego siebie. A przede wszystkim skąpane jest w ornamentach. Dekoracyjność, traktowana dotąd raczej jako zarzut, w nowym klimacie stała się akceptowanym horyzontem. Jeśli tak naszkicowaną sytuację naniesiemy na mapę malarstwa międzynarodowego, okaże się, że w dużej mierze pokrywa się ona ze zjawiskami, które wyraźnie się na niej odznaczają, choć korzenie polskich i zagranicznych tendencji są gdzie indziej.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
Więcej