„ORDO AD AGRO” Marka Rachwalika w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim
Olga Drenda:
Prawda to metal, śpiewał niegdyś wielki śląski poeta Roman Kostrzewski. Ale metal, nawet ten najbardziej TRVE, to przede wszystkim teatr barokowej przesady, który rozumie potrzebę grozy, śmiechu i ekscytacji. Z całej dwudziestowiecznej muzyki to ten gatunek najmocniej przechował w sobie kody sięgające średniowiecznego karnawału czy ekscesu Rabelais’go, tego „rytualnego zgiełku”. Jeśli się śmiać, to całą gębą, jeśli się bać, to do szpiku kości. Do tego porwać się przygodzie, bo to do świata metalu powędrowały opowieści zbójeckie, w późnym XX wieku już jakby niemodne – te wszystkie eposy pełne bitew morskich, czarnej magii i szarży rycerstwa. Nieformalnym gwiazdorem gatunku był oczywiście sam diabeł, ale w stuleciu, które widziało tyle zła wyrządzonego rękami ludzi, jawił się on co najwyżej jako poczciwy mroczniejszy kuzyn Koziołka Matołka.
Stary heavy metal, ten z jasełkowym diabłem w herbie z czasów Iron Maiden i dawnych Metalmanii, ten z lat 80. i 90., był muzyką dla tego segmentu młodzieży, który przejawiał rozliczne pasje, ale nie szedł na studia. Po szkole czekały praktyki zawodowe, obowiązkowe wtedy wojsko (nie bez przyczyny na chustach rezerwistów zdarzały się często okładki TURBO i KATA) albo praca na roli. Była to również muzyka bojowa jednej z grup uczestniczących w powszechnej wojnie subkultur, obok punków, skinów, dyskomanów i depeszy. Ale tarabaniąca machina oferowała też schronienie nieśmiałym poetom, artystom i filozofom. Kto miał w sobie taki rys, mógł go w metalu realizować z powodzeniem, pisać teksty czy rysować zawikłane loga. Pod ich ołówkiem czy piórem szatan kukiełkowy przeobrażał się w szatana smutnego z wiersza Staffa. Taki skryty marzyciel mógłby pewnie być bohaterem któregoś z obrazów Marka Rachwalika, zwłaszcza, gdyby odkrył, że na pastwisku rosną magiczne grzybki.
Ktoś powie, że wieś to łagodnie kołyszące się kłosy i trel skowronka o świcie, to wspólna pieśń, kolorowa wstążka i ciepły piec chlebowy, że wieś jest dobroduszna jak babunia. Ale na wsi nocne niebo jest naprawdę gęsto czarne, po zmroku rozlega się nawoływanie puszczyka i złowrogie pochrząkiwania dzików, a praca to żelazo, maszyny, nawóz. Jak tu nie zostać metalem, gdy wiesz, czym jest prawdziwa, dosłowna młócka? To właśnie pokazują nam obrazy Marka Rachwalika, Człowieka z Widłami, Mrocznego Grzybiarza, Polnego Mściciela. Tu żelastwo, wyroby-dekoracje ogrodowe i traktorowe opony żyją swoim tajnym, równoległym życiem. Śmieszą, tumanią, przestraszają oraz żywią i bronią. Nie jest to jednak świat bajkowy, a kreskówkowy, subkulturowy, zadziorny. Kaczor Donald w wersji Rachwalika przepytałby was z dyskografii Bathory, a jak nie znacie, to wypad z baru.
Hiperwieś
Maciej Cholewa
Chociaż działania Marka Rachwalika skupiają się głównie wokół tematyki związanej ze wsią i wiejskością, intuicyjne umieszczenie go w kategorii określanej tytułem „Zwrotu ludowego” mogłoby okazać się pochopne. Przestrzeń, którą maluje, przedstawia i w jakiej performuje, wykracza nie tylko poza obszar jego rodzinnych Kłomnic, ale również poza same granice pojęcia przestrzeni jako takiej. Do opisu tego, czym się właściwie zajmuje, posłużę się koncepcją hiperwsi inspirowaną filozofią wszechobecnego ostatnio Timothy`ego Mortona.
Hiperwieś składająca się m.in. na Marka oraz to jak Marek w niej funkcjonuje nie jest rzeczą ani miejscem. Nie da się jej pojąć za pomocą ludzkiego umysłu i generowanych przezeń błyskotliwych humanistycznych sztuczek. Sama sylwetka artysty może okazać się tutaj myląca. W hiperwsi dystans oddzielający ciało Marka od namalowanego przez niego łabędzia z opon, jest tak mały, jak interwały pomiędzy kolejnymi uderzeniami w werbel metalowego zespołu Kurvexor. Białe kropki na kapeluszu blaszanego muchomora, jaki nosi na głowie, są tymi samymi kropkami, które pokrywają grzyby na jego obrazach. Oznacza to mniej więcej tyle, że Marek wchodzi w skład nieludzkiego organizmu hiperwsi komunikującej się splotem nieskończonej ilości języków wystających z paszcz, ust i gęb. Twór ten potrafi opowiadać o sobie awatarem przyjmującym formę papieża z gumowców, ale nie zapomina też o oddaniu głosu melancholijnemu jaszczurowilkowi ukrytemu w tajemniczych zaroślach. Nie ocenia zamiarów latających doniczek z kwiatami ani nie ingeruje w krwawą walkę opon na śmierć i życie. Pozwala wypłakać się gumowej żabie sterczącej przed laptopem, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej łzy są łzami wszystkich istot tworzących hiperwieś.
Taka codzienność może wydać się dziwaczna z antropocentrycznego punktu widzenia. Nie występuje w niej podział na ludzi, naturę i rzeczy. To funkcjonująca w zupełnie innej skali czasowej rzeczywistość psa zbudowanego z kawałków silnika po traktorze, wiernie trwającego przy umięśnionej łydce swego pana z odwróconym krzyżem na piersi. Logika porzuconego gumofilca, która niczego nie tłumaczy, ale przenika na wskroś. Polne drogi, jakie prowadzą do tego świata bywają pokrętne. Łatwo się zgubić będąc nietutejszym. Rolą Marka Rachwalika jest bycie naszym przewodnikiem.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Marek Rachwalik
- Wystawa
- ORDO AD AGRO
- Miejsce
- Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim
- Czas trwania
- 17.05-23.06.2024
- Osoba kuratorska
- Gustaw Nawrocki