Opowieść poprzez przestrzeń. Rozmowa z Krzysztofem Mętlem i Mateuszem Piestrakiem (galeria Pani Domu)
Tomek Pawłowski-Jarmołajew: Prowadzicie Panią Domu – nową przestrzeń wystawienniczą na poznańskim Łazarzu. Obaj jesteście malarzami i w tym samym miejscu macie swoje pracownie. Jak się poznaliście, jak rozpoczęliście współpracę i jak doszło do tego, że założyliście galerię?
Krzysztof Mętel: Znamy się z liceum plastycznego w Opolu, Mateusz był w 3 klasie, kiedy ja trafiłem do szkoły. Później studiowaliśmy malarstwo w Poznaniu, ale wciąż znaliśmy się raczej z widzenia. Nasza relacja wzmocniła się, gdy obaj wynajmowaliśmy pracownie w budynku przy ulicy Gwarnej. Stamtąd przenieśliśmy się tutaj.
Kiedy to było?
Mateusz Piestrak: To był 2016 rok. Wynajęliśmy wspólną pracownię w mieszkaniu przy ulicy Niegolewskich, którą dzielimy do dziś, czyli już prawie 6 lat. Od tego czasu zajmowaliśmy połowę dużego, wówczas zrujnowanego mieszkania w kamienicy, jako miejsce naszej pracy. Drugą część tego mieszkania zajmowała starsza pani, która niemal równo rok temu zmarła. To spowodowało, że wpadliśmy w panikę, że zostaniemy wyrzuceni z tego mieszkania przez właściciela, a lokal zostanie wyremontowany. Chcąc niejako bronić swojego miejsca do pracy, postanowiliśmy ponegocjować z właścicielem. W niespodziewany sposób staliśmy się najemcami wszystkich pokojów w tym mieszkaniu, nie mając wstępnie pomysłu na to, co zrobimy z tą dodatkową przestrzenią, którą przejęliśmy po poprzedniej lokatorce.
KM: To był ciekawy moment, bo wcześniej mieliśmy pracownie w trzypiętrowym budynku zajmowanym przez artystów i projektantów. Tutaj okazało się, że będziemy codziennie przechodzić przez mieszkanie starszej pani. To był dla nas szok. Okazało się jednak, że była ona do tego przyzwyczajona. Już wcześniej część jej mieszkania zajmowali inni lokatorzy.
Na pierwszej wystawie w Pani Domu, zatytułowanej Oczy już nie, która odbyła się pod koniec zeszłego roku, prezentowaliście swoje prace. Były one poświęcone m.in. temu miejscu, jak również poprzedniej lokatorce mieszkania – Pani Marii.
MP: Było dla nas czymś naturalnym, że pierwsza wystawa, jaką zrobimy w tym miejscu, to będzie wystawa naszych prac, które powstawały za ścianą. Stworzyliśmy nowe obrazy – z myślą o tym miejscu i z chęcią opowiedzenia różnych historii, które przez lata działy się w tym mieszkaniu. W dużej mierze była to także wystawa o naszej relacji z poprzednią lokatorką – Panią Marią, która była wyjątkową osobą.
Kiedyś pani Maria zapytała, jakie obrazy maluję. Odpowiedziałem, że właśnie zajmuję się tematem powszechnej wystawy krajowej, którą zorganizowano w Poznaniu w 1929 roku, nieopodal naszej pracowni. Wtedy powiedziała, że to pamięta, bo jej tato kupił wtedy radio.
Dlaczego wyjątkową?
KM: Pani Maria ujawniała nam różne karty swojego życia w wybranych przez siebie sytuacjach. Nigdy nie było wiadomo, kiedy to nastąpi. Czasami, gdy wchodziliśmy do mieszkania, widać było, że przymyka drzwi od kuchni i nie chce z nami rozmawiać albo jest zajęta swoimi sprawami. Innym razem mieliśmy wrażenie, że ona wręcz oczekiwała, kiedy my wyjdziemy na wspólny korytarz. Otwierała drzwi i zaczynała się rozmowa. Czasami chodziło o wybite korki, ale było też tak, że wywiązywała się godzinna rozmowa o różnych losach jej życia. Mogliśmy się dowiedzieć o takim czy innym miejscu pracy albo o szacunku, jakim darzył ją dyrektor zakładu, w którym pracowała. To było dosyć tajemnicze i urocze.
Odwiedzaliście się nawzajem przez te lata czy spotykaliście się tylko na korytarzu?
MP: Do naszej pracowni Pani Maria weszła może ze dwa razy na przestrzeni tych pięciu lat. Pamiętam jedną taką wizytę, kiedy próbowałem ją właściwie przekonać do tego, że za tą ścianą, która nas dzieliła, nie robimy niczego złego. Wyobrażałem sobie, że może mieć różne fantazje na temat tego, czym zajmuje się dwóch młodych artystów przesiadujących całymi dniami w pracowni. Chciałem pokazać, że nie robimy tam jakichś szalonych rzeczy, tylko grzecznie pracujemy nad sztuką. Natomiast ona sama chyba nie wiedziała, jak zareagować na to, co zobaczyła. Myślę, że to, czym my się zajmowaliśmy, było dla niej równie egzotyczne jak dla nas fakt, że za ścianą mieszka samotnie niemal stuletnia osoba, której ogromna pamięć przewyższała naszą wyobraźnię.
KM: Raz doszło do ciekawego styku mojej praktyki i tego, co ona mogła skomentować. Kiedyś zapytała mnie, jakie obrazy maluję. Odpowiedziałem, że właśnie zajmuję się tematem powszechnej wystawy krajowej, którą zorganizowano w Poznaniu w 1929 roku, nieopodal naszej pracowni. Pani Maria powiedziała, że to pamięta, bo jej tato kupił wtedy radio. Byłem w szoku, że to pamiętała. Pomyślałem sobie o scenie z Titanica, kiedy do tych kolesi, którzy znaleźli rysunek we wraku, zadzwoniła staruszka i powiedziała, że to ona. Jeden z nich powiedział, że albo jest oszustką, albo jest bardzo sędziwym człowiekiem. Ja też tak pomyślałem, że albo jej pomyliły się wystawy, albo ma prawie sto lat.
I postanowiliście to upamiętnić pierwszą wystawą?
MP: Ta wystawa była o tym miejscu, o naszym sąsiedztwie przez ścianę i o duchu poprzedniej lokatorki tego mieszkania. O splocie tych trzech wartości.
KM: Niezależnie od siebie myśleliśmy o powieszeniu obrazów w tej przestrzeni. Chociażby na krótki moment, żeby się pożegnać. Tak, chodziło o przygotowanie wystawy memoratywnej. Poszczególne prace odnosiły się do różnych anegdot związanych z naszymi spotkaniami tutaj, w korytarzu. Brzmi to poważnie, ale przez te pięć lat nie uzbierało się ich zbyt wiele.
MP: Moje prace wynikały z kilku bardzo konkretnych wspomnień związanych z Panią Marią. Namalowałem takie duże krzyżówki, które były wspomnieniem jednej z naszych rozmów. Pani Maria skarżyła się, że coraz gorzej widzi – bała się, że przez to nie będzie w stanie już rozwiązywać krzyżówek, które z kolei pomagały jej ćwiczyć pamięć – a pamiętała wszystko doskonale. Stąd też tytuł wystawy Oczy już nie te. Zaproponowałem jej wtedy, że powiększę jej krzyżówki na ksero, żeby mogła rozwiązywać duże arkusze. Ona chyba nie zrozumiała tej propozycji i w końcu nigdy nie doszło do realizacji tego planu. Trochę na zasadzie takiego symbolicznego gestu namalowałem więc największe krzyżówki, jakie byłem w stanie. Chociaż były one już pozbawione treści, nie dało się ich rozwiązać. Na wystawie było jeszcze kilka moich mniejszych prac, które odwoływały się do podobnych historii.
KM: Ja pokazałem kadry z bajek, które przedstawiały drobne, ale dziwne historie. Odwoływałem się do spotkań z Panią Marią, które napawały nas niepokojem. Nieraz musieliśmy się tłumaczyć z rzekomego psucia zamków w drzwiach, ludzi chodzących po mieszkaniu albo słuchać domysłów dlaczego u sąsiadów zapala się światło zawsze, kiedy ktoś wchodzi lub wychodzi z naszego mieszkania. Tworzyło to aurę niepokoju i omamów. Kiedy zaczęliśmy korzystać z całego mieszkania i nie musieliśmy zamykać drzwi do pracowni, wielu z tych sytuacji doświadczyliśmy sami, a wynikały one z prozaicznych rzeczy. Na przykład ściana, która oddziela nasze mieszkanie od drugiego, jest wykonana z cienkiej płyty pilśniowej pomalowanej farbą. Mieliśmy ciągle wrażenie, że ktoś obcy ma klucze i wchodzi do naszego mieszkania. To było absurdalne. Tutaj jest też taka rura. Bardzo rzadko słychać, kiedy coś przez nią przepływa, ale jeśli już tak się dzieje, to ten dźwięk jest naprawdę ostry i dziwny. Będąc w tej przestrzeni zaczęliśmy doświadczać prostych sytuacji, które były niepokojące. Potrzebowaliśmy bardzo dużo czasu, żeby się przyzwyczaić, że dźwięk otwieranych drzwi do naszego mieszkania, to tak naprawdę drzwi tuż obok. Dopiero z tej perspektywy mogliśmy spojrzeć na percepcję starszej osoby, która dodatkowo miała problemy ze wzrokiem.
W tekście towarzyszącym pierwszej wystawie piszecie, że Pani Maria opowiadała wam również o tym, jak się zmieniał ten budynek i okolica. Łazarz jest miejscem, które w przeciągu ostatniej dekady przeszło proces gentryfikacji. Czy zwróciliście na to uwagę od kiedy tu pracujecie? Jak te zmiany wyglądają z waszej perspektywy, ale też z perspektywy opowieści pani Marii?
MP: Tak, ta dzielnica cały czas się zmienia. Perspektywa Pani Marii obejmowała jednak wiele dekad. To robiło wrażenie. Historie, które opowiadała, bywały fascynujące. Czasami na korytarzu wspominała coś, co wydarzyło się kilkadziesiąt, prawie sto lat temu w tym miejscu, w którym jesteśmy. Natomiast zmiany na Łazarzu, takie aktualne, dzieją się cały czas. Niedawno także i nasza kamienica była remontowana, co też stało się częścią wystawy Tomka Barana, którą pokazywaliśmy.
KM: Myślę, że akurat w tym przypadku nie chodzi o problem gentryfikacji, tylko kondycję samej tkanki miejskiej. Teraz jesteśmy w sercu Łazarza, ale Pani Maria opowiadała nam, że pamięta, kiedy na następnej ulicy były tory prowadzące do zajezdni tramwajowej, więc tramwaj dalej już nie jechał. To miasto kończyło się kilka ulic stąd.
MP: Samo mieszkanie, w którym się teraz znajdujemy, czyli galeria Pani Domu również jest nośnikiem takich zmian. Jego kondycja to efekt wielu dekad zmieniającej się historii, a naszą przestrzeń też niechybnie czeka gruntowny remont.
Wspomnieliście o niedawnym remoncie elewacji w waszej kamienicy. Jaka jest wasza perspektywa funkcjonowania w tym budynku?
KM: Przez cały czas spodziewaliśmy się, że po śmierci Pani Marii dostaniemy wypowiedzenie umowy, a mieszkanie zostanie podzielone płytami regipsowymi na dwa mniejsze. Tak stało się na ostatnim piętrze, gdzie wybito drugie drzwi w bocznej ścianie klatki schodowej. U nas jednak to się nie wydarzyło. Być może na odstąpienie od tej praktyki miał wpływ duży wzrost cen materiałów i usług na rynku budowlanym i właściciel zaczeka rok czy dwa na spadki cen. Możliwe jednak, że drogeria, która jest na parterze, utrzymuje cały budynek i będziemy mogli zostać tutaj trochę dłużej.
MP: Mimo wszystko jest to dosyć komfortowa sytuacja – wynajmujemy to mieszkanie prywatnie za relatywnie małe pieniądze. Nie czujemy się przesadnie zagrożeni i mamy dość dużą swobodę działania.
Cybis kiedyś zapisał coś takiego: “Nie piszcie manifestów, niech to zrobi za was historyk sztuki, a wy po prostu róbcie”. I my chyba nie mamy takiego programu, który byłby rozpisany na cały rok.
Wasza przestrzeń wystawiennicza jest dosyć wyjątkowa i charakterystyczna. Skąd decyzja, żeby zachować ją w takiej formie?
KM: Po raz pierwszy weszliśmy do tych pokojów prawie rok temu, czyli po pięciu latach zajmowania pracowni i przechodzenia przez ten długi korytarz. I to była przygoda. Okazało się, że te pokoje są zbyt piękne, żeby wynająć je komuś innemu na pracownię. Pojawił się pomysł, żeby przygotować tutaj przestrzeń wystawienniczą.
MP: Mieszkanie przejęliśmy w lipcu zeszłego roku, a pierwszą wystawę otworzyliśmy w grudniu. Przez te parę miesięcy własnoręcznie remontowaliśmy tę przestrzeń. Początkowo mieliśmy dość prosty plan, żeby to nieco zapuszczone mieszkanie odświeżyć, pomalować na biało i na tyle, na ile to możliwe, zbliżyć się do neutralnego white cube’a. W trakcie remontu, zdzierania tapet ze ścian, zauważyliśmy nowe jakości, które tu się pojawiły: kolorowy tynk, szorstkie ściany, i uznaliśmy, że należy z nimi pograć w sposób plastyczny. Wobec czego to mieszkanie jest częściowo pomalowane na biało, częściowo zdarte do gołego tynku na ścianach, są pękające sztukaterie i szklane żyrandole. Jest dosyć eklektyczne wizualnie. Początkowo wydawało nam się, że to będzie tylko taka scenografia do pierwszej wystawy, która faktycznie była opowieścią o tym miejscu. Potem okazało się, że te jakości wizualne odpowiadają kolejnym artystom, którym proponujemy działania tutaj, że są ciekawym tworzywem plastycznym. Myślę też, że jakoś wyróżniają tę przestrzeń, chociażby w dokumentacji. Z pewnością jeszcze na jakiś czas zostawimy taki wygląd tego mieszkania, chociaż sądzę, że z czasem będzie ono ulegało kolejnym ulepszeniom i poprawkom. Może w końcu ostatecznie stanie się white cubem? Myślę, że to jest cenne, że przebywając tutaj cały czas czujemy, że nie jesteśmy w typowej galerii, tylko poruszamy się po dość nieokreślonej przestrzeni, która jednak kiedyś była czyimś mieszkaniem.
KM: Dla tych artystów, o których myślimy i którzy się tu pojawiają, nie chodzi jednak tylko o żółte ściany i o to, że one fajnie wyglądają z resztkami tapety. Myślę, że ważny jest klimat starego mieszkania, że ta przestrzeń ma swoją temperaturę i budzi skojarzenia. To generuje bardzo dużo ciekawych historii, zupełnie innych niż przestrzeń neutralna, którą jest sterylna, biała galeria.
I pod tym kątem budujecie program?
MP: Dosyć intuicyjnie wybieramy osoby, które zapraszamy. Na pewno kierujemy się swoimi gustami, znajomościami, albo chęcią poznania kogoś oraz przeczuciem, że w tej przestrzeni można zrobić określone rzeczy, które wyjdą interesująco, a niektóre tutaj nigdy nie zagrają.
KM: To też jest wypadkowa tego, kto w danym czasie może być w Poznaniu, albo kto po prostu będzie jechał samochodem gdzieś z daleka i akurat będzie mógł zabrać swoje prace. Trochę kombinujemy. Różne czynniki mają wpływ na kolejność wystaw albo tego, co się tutaj pojawi.
W tekście do pierwszej wystawy napisaliście, że nową Panią Domu w tym mieszkaniu jest wyobraźnia. Czy to jest wasz statement programowy?
MP: To były zdania osadzone w tamtym kontekście, pasowały do tamtej wystawy. Ten tekst sobie tak płynął, a pamięć i wyobraźnia były jego kluczowymi hasłami.
KM: Przychodzi mi do głowy ikona naszego liceum plastycznego, Jan Cybis, którego pamiętniki zawsze odczytywano podczas uroczystego rozpoczęciu roku szkolnego. Cybis kiedyś zapisał coś takiego: “Nie piszcie manifestów, niech to zrobi za was historyk sztuki, a wy po prostu róbcie”. I my chyba nie mamy takiego programu, który byłby rozpisany na cały rok.
Ale jakoś się ten program jednak wyłania. Jakie wystawy udało wam się zrealizować do tej pory i co jeszcze planujecie?
MP: Drugą wystawą w Pani Domu była wystawa Tomka Barana z Krakowa, którego od dawna chcieliśmy bliżej poznać. Tomek do współpracy zaprosił też Łukasza Podgórniego. Byliśmy zaskoczeni, że tak łatwo przyszło nam przekonanie Tomka do tego, żeby w naszym mieszkaniu, które jest rozpoczynającą karierę galerią, zrobić wystawę. Okazało się to bardzo dobrą współpracą.
KM: Później była Ala Kubicka, czyli malarka, która ukończyła ASP w Gdańsku, ale po studiach przeniosła się do Poznania. Zaczęliśmy się z Alą kolegować jakiś czas temu. Ona w Poznaniu nie pokazywała wcześniej swoich prac nawet na wystawie zbiorowej. To było oczywiste, żeby zrobić jej solówkę u nas. Kolejną osobą będzie nasza dobra znajoma, Cristina Ferreira-Szwarc. Cristina kiedyś mówiła mi, że chciałaby pokazać w Poznaniu swoje prace, które przywiozła z Berlina po wystawie w KVOST. Martwiłem się, że jest zainteresowana jakąś instytucją, ale okazało się, że nasza propozycja była dla niej odpowiednia. Później pokażemy dyplom studentki Wydziału Fotografii UAP. Wiosną zgłosiło się do nas parę osób, które chciały pokazać swoje prace dyplomowe w naszej przestrzeni, więc na coś się zgodziliśmy. Później planujemy swoje wakacje.
MP: Plany na jesień jeszcze się klarują – na razie możemy powiedzieć tyle, że będziemy mieć solówkę świetnego poznańskiego artysty i wystawę zbiorową w ramach festiwalu fotograficznego.
Sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest kompletnie niezaprojektowana. To, że powstała tutaj galeria, wydarzyło się niemal przypadkiem, dosyć spontanicznie. Bez kalkulacji czy oczekiwań.
Wróćmy do wystawy Tomka Barana i Łukasza Podgórniego, zatytułowanej Dotknij jej szyi i sprawdź, ile ma BPM, na której znowu pojawia się figura starszej pani.
KM: Byłem u Tomka w pracowni w zeszłym roku i w tym samym czasie, kiedy opowiedziałem mu o naszym projekcie i pokazałem zdjęcia przestrzeni, on dostał bardzo ciekawy zbiór opowiadań. Te dwie wartości nałożyły się na siebie. Początkowo nie znaliśmy tej historii i Tomek chyba chciał nas wkręcić. Mateusz sprawdził zaproponowany przez niego tytuł i dotarł do opowiadania Morszczyn George’a Saundersa. Dotyczy ono starszej pani, która po śmierci wyszła z grobu i wróciła do swojej rodziny, która wiodła niezbyt ciekawe życie, z zamiarem wdrożenia radykalnego planu naprawczego. Byliśmy tym porażeni, bo okazało się, że znów starsza pani, jej duch, wraca do nas jako zombie.
To wyszło przypadkiem?
KM: Pierwsza wystawa w naturalny sposób stała się przedstawieniem naszej przestrzeni przybyłym gościom oraz dużą opowieścią o Pani Marii. Przez te trzy tygodnie trwania wystawy cały czas opowiadaliśmy o niej. Kiedy zaprosiliśmy Tomka, było już wiadomo, że jest zmęczony purystyczno-minimalistycznymi obrazami. Powstało już trochę prac z nowego rozdania, które zdecydowanie zmieniły formę. Plan był taki, że miały tutaj wjechać te techno-abstrakcyjne obrazy oraz obiekty i skutecznie zamknąć albo zresetować wszystkie wątki dotyczące starszej pani i mieszkania ze sztukaterią. W trakcie prac nad wystawą okazało się, że z wielu powodów można było utożsamić naszą dawną sąsiadkę z bohaterką opowiadania. Moment, kiedy wystawa została powieszona, okazał się niezwykle przejmujący. Prace wyglądały jak gdyby zostały wykonane w tej przestrzeni. Obok pieca był obraz zawierający elementy połamanego krzesła. Metalowa wycieraczka powieszona na ścianie stała się renesansowym przyrządem do wykonywania precyzyjnych rysunków. T-shirt z palmami albo oldschoolowa bielizna z włoskim brokatem wyglądały jak rzeczy znalezione przez Tomka w mieszkaniu, do którego wszedł chwilę po śmierci lokatora. Miałem wrażenie, jakby Tomek przeglądał pozostawione przez kogoś rzeczy i właśnie z nich budował swoje prace. To było bardzo przejmujące. Punktem kulminacyjnym było oprowadzanie autorskie, podczas którego Tomek bezpośrednio nawiązał do śmierci. Chodziło o pracę Saturn i rewolucję seksualną, która, jak każda rewolucja, pożerała własne dzieci.
Do tego nałożyło się to na remont.
MP: Wystawa Tomka zbiegła się w czasie z remontem elewacji. Część materiałów, których Tomek użył do produkcji prac, była łudząco podobna do tych, które widzieliśmy wtedy na rusztowaniach za oknem. Wystawa Tomka miała więc swoją wizualną kontynuację na fasadzie kamienicy, całkiem przypadkiem. Wydało nam się to ciekawym zbiegiem okoliczności, który postanowiliśmy podkreślić. Zwłaszcza że ten męski pierwiastek fizycznej, budowlanej roboty był już obecny w jego pracach.
Na wystawie Ali Kubickiej również pojawiła się pewnego rodzaju narracyjność i wątek opowieści, w postaci autoportretów artystki jako postaci z bajek. Wydaje się, że z każdą wystawą nie tylko estetycznie montujecie dzieła sztuki w przestrzeni, ale wspólnie z zaproszonymi osobami artystycznymi wypełniacie to miejsce nowymi opowieściami i historiami. Jakie to ma dla was znaczenie, czy to jest coś co spaja wasze podejście do programu?
KM: Skoro zaprosiliśmy Tomka Barana, to chyba nie mieliśmy takiego planu, żeby szukać artystów, którzy wyczerpią te założenia. Tomek nas totalnie zaskoczył. Rzeczywiście dzieje się tak, że szukamy jakiegoś znaczenia w wystawie, w jakiejś opowieści.
MP: To jest świetna obserwacja. Ja sam nigdy nie myślałem o tym w taki programowy sposób, więc wydaje mi się, że to może być przypadek, ale jest on z pewnością znaczący. To miejsce funkcjonuje przecież w taki sposób, że nie da się tu wskoczyć, wyskoczyć, obejrzeć wystawę na szybko. Spotkania z gośćmi zawsze są opowiadaniem o tym artyście/artystce. Opowiadaniem poprzez prace. Każda wystawa to też opowieść z użyciem przestrzeni. Opowieść poprzez przestrzeń. Samo to mieszkanie jest rozgadane architektonicznie i przy kolejnych wystawach za każdym razem staramy się jakoś inaczej ograć tę przestrzeń czy zaaranżować prace tak, żeby opowiedzieć coś więcej.
KM: Bycie w tej przestrzeni generuje wiele różnych skojarzeń. Możemy zapomnieć o tym, że wchodziliśmy tutaj zwykłą klatką schodową i możemy sobie wyobrazić, że jesteśmy w jakimś starym pałacu albo willi. Możemy wyobrazić sobie, że coś innego jest za oknem. Z drugiej strony, zwykle organizujemy kilkugodzinne wernisaże. Dwa dni później jest oprowadzanie autorskie, podczas którego znów spotykamy się z grupą znajomych i nieznajomych. Później jest jeszcze jedno oprowadzanie. Fajnie, że przychodzą ludzie i my cały czas z nimi rozmawiamy.
Chciałbym zapytać również o nazwę galerii. Czy nawiązuje ona do poprzedniej lokatorki, Pani Marii?
MP: Galeria miała początkowo nazywać się zupełnie inaczej. Przez parę miesięcy przygotowań mieliśmy już w głowach nazwę, którą w ostatniej chwili musieliśmy zmienić.
Jaką?
MP: Miała się nazywać Sto Lat. W nawiązaniu do wieku niemal osiągniętego przez Panią Marię. W momencie kiedy zaczęliśmy ruszać z pierwszymi publikacjami, zakładaliśmy profile w mediach społecznościowych, zauważyliśmy, że tuż przed nami galeria o tej samej nazwie wystartowała gdzieś w Nowym Jorku.
KM: Na początku machnęliśmy na to ręką, ale kiedyś znajoma zagadnęła mnie w tramwaju, że ktoś w Nowym Jorku otworzył sto lat. I okazało się, że ludzie wiedzą, że w Nowym Jorku…
MP: Nadal nie wiemy o co chodzi, ale bardzo wielu naszych znajomych jest połączonych w mediach społecznościowych z tą galerią. Uznaliśmy, że nie ma szans, żebyśmy z nią w jakiś dziwny sposób konkurowali przez pół świata. I musieliśmy na szybko, w ostatniej fazie remontu, wymyślić nową nazwę. To był chyba jakiś taki żart z tą Panią Domu, który rzuciłem przy malowaniu podłogi.
KM: Bardzo polubiłem tę nazwę i tak już zostało.
MP: Oczywiście, to również jest nawiązanie do poprzedniej lokatorki, ale chyba też bardziej żartobliwa i chwytliwa nazwa. Myślę też, że jest zabawna chociażby pod tym względem, że jest to miejsce prowadzone przez dwóch chłopaków.
Pani Domu rzeczywiście kojarzy się przede wszystkim z niewidzialną pracą kobiet i niegdyś popularnym czasopismem poradnikowym. To jest związane z takimi kwestiami i pojęciami jak praca opiekuńcza, troska, krzątanina, czy rola gospodyni. Wy jesteście gospodarzami tego miejsca. Czy uwzględniacie tę genderową perspektywę w swoim podejściu do gościnności i opieki?
KM: Nie było takiego momentu, w którym postanowiliśmy przyjąć taką strategię, ale naturalnie dzieje się tak, że rzeczywiście wcielamy się w rolę pani domu, przekraczając te genderowe podziały. Wydaje mi się, że nasi goście są tutaj traktowani z troską i ciepłem. Za każdym razem oprowadzamy naszych gości, często pijemy herbatę. Te spotkania czasem przenoszą się do pracowni. Relacje z gośćmi i budowanie pewnych więzi stało się bardzo ważne.
MP: Ja o tym myślałem. Spodobało mi się, że użyłeś tego słowa, że jesteśmy gospodarzami. To odnosi się zarówno do gości – osób odwiedzających wystawę, jak i samych artystów, których tutaj zapraszamy. Trudno mi siebie określić jako właściciela galerii albo kuratora. Dla mnie najbliższym słowem, które opisuje to, w jakiej roli tu występuję, jest właśnie gospodarz.
KM: To chyba dobrze opisuje plan naszego działania. Nie było tak, że stwierdziliśmy, że teraz stajemy się kuratorami i otwieramy galerię. Przejęliśmy fajną przestrzeń, która może kogoś zainteresować i po prostu zapraszamy tutaj artystów, których prace chcemy zobaczyć. Rzeczywiście gościmy ich tutaj. Wiadomo, że współpracujemy kuratorsko, kiedy doprecyzowujemy kształt wystawy albo koncepcję, ale ważniejsza jest ta rola gospodarza.
Pani Maria twierdziła, że nie może jeszcze umrzeć, bo przecież my tu mamy tę naszą pracownię i ona musi jeszcze trochę pożyć, żebyśmy mogli sobie w spokoju popracować. Czuła się zobowiązana. Więc myślę, że pewnie byłaby zadowolona z tego, że nadal sobie tu spokojnie pracujemy.
Robicie to wszystko jednak w określonym stylu, zachowując pewne standardy prowadzenia galerii. Wasz projekt ma prostą, ale spójną identyfikację wizualną, drukujecie foldery z tekstami, macie stronę internetową, organizujecie program towarzyszący wystawom i godziny zwiedzania. Sama przestrzeń wystawiennicza jest wyjątkowo zadbana, a wystawy zamontowane i sfotografowane z dbałością o detale. To imponujące, ale rzadkie podejście w przypadku podobnych artist-run space’ów w Polsce, które zwykle rozpoczynają w bardziej punkowy sposób.
MP: Rozumiem, czemu używasz słowa projekt. Jednak ta cała sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest kompletnie niezaprojektowana. To, że powstała tutaj galeria, wydarzyło się niemal przypadkiem, dosyć spontanicznie. Bez kalkulacji czy oczekiwań. Nie postanowiliśmy, że zakładamy galerię, bo chcemy osiągnąć to czy tamto. Raczej to wyszło naturalnie – dostaliśmy przestrzeń, którą chcieliśmy dobrze zagospodarować i przez kolejne miesiące zastanawialiśmy się, i zastanawiamy się dalej, co najlepszego moglibyśmy tutaj zrobić.
KM: Myślę, że chodzi przede wszystkim o solidną pracę. Chodzi o to, żeby wszystko było zrobione rzetelnie, elegancko, czy to ma być projektowanie tekstu, czy ładne, niestandardowe zamontowanie obrazów. Bez założenia, że to ma służyć czemuś konkretnemu. Zapraszamy tutaj naszych znajomych, więc chcemy, żeby każdy czuł się traktowany z odpowiednią uwagą, żeby był zadowolony ze współpracy. To są najprostsze wartości.
MP: Mnie to po prostu sprawia przyjemność. Jestem zaskoczony tym, że to dzieje się tak łatwo – to, że uruchomiliśmy coś, co inni ludzie nazywają galerią. Staramy się wycisnąć z tej małej przestrzeni tyle ile się da. Ale bez napinania się na zdobycie świata.
Na koniec chciałbym zapytać o to – gdybyście uruchomili wyobraźnię – co pomyślałaby o tym, co się tutaj robicie, Pani Maria?
KM: Może to jest bardzo ciekawa puenta tej rozmowy. Pani Maria do ostatnich dni była osobą zatroskaną o los swoich bliskich. Codziennie rano wychodziła robić kanapki swoim prawnukom i wyprawiać je do szkoły, gotować obiady. Koło czasu zamknęło się w ostatnim roku, kiedy tutaj po tym korytarzu biegał jej praprawnuk. Pani Maria do samego końca była osobą pełną energii i ciepła. Wobec tego przypuszczam, że nie miałaby nic przeciwko temu, co tutaj się dzieje. Być może nie chodzi o to co robimy, ale jak to robimy.
MP: Pamiętam, co powiedziała mi pewnego razu, kiedy niespodziewanie zaczęliśmy rozmawiać o śmierci. Stwierdziła, że nie może jeszcze umrzeć, bo przecież my tu mamy tę naszą pracownię i ona musi jeszcze trochę pożyć, żebyśmy mogli sobie w spokoju popracować. Czuła się zobowiązana. Więc myślę, że pewnie byłaby zadowolona z tego, że nadal sobie tu spokojnie pracujemy.
Tomek Pawłowski-Jarmołajew – kuratorx, kucharx, performerx. Robi wystawy, organizuje eventy, publikuje rozmowy, gotuje, udziela ślubów i śpiewa karaoke. Współpracuje z artystkami, kolektywami, instytucjami i redakcjami w całej Europie, m.in. Galerią Arsenał w Białymstoku, DOMIE w Poznaniu, MeetFactory w Pradze, czy Dutch Art Institute. Mieszka i pracuje w Białymstoku, Poznaniu i Pradze.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Fotografie
- Mateusz Piestrak
- Strona internetowa
- panidomu.com/