Normalizacja i dwie modernizacje. Pole sztuki w Polsce po 30 latach przemian
Jeszcze przed dwiema dekadami można było stracić stanowisko dyrektora galerii za prezentowanie zdjęcia genitaliów na krzyżu. Dzisiaj takie wystawy się odbywają i na nikim nie robi to wrażenia. Natomiast stanowisko można stracić za pokazywanie plakatu antyfeministycznego[1].
Piotr Bernatowicz
1. Modernizacja i normalizacja
Powyższy cytat dobrze ilustruje zakres tego tekstu. Jego głównym zamierzeniem jest spojrzenie na minione trzydziestolecie polskiego pola sztuki jako na czas modernizacji. Najpierw, po 1989 roku, modernizacyjny impuls nadawała transformacja – to wówczas można było stracić stanowisko za pokazywanie zbyt obrazoburczej sztuki. Następnie, po 2004 roku, modernizacja oznaczała również pakiet zachodnich wartości, dzięki czemu kontrowersyjna sztuka „na nikim nie robi wrażenia”. W końcu okcydentalna modernizacja się dokonała. Jest to najważniejsza teza tego tekstu. Można ująć ją w prostym stwierdzeniu: nową rzeczywistością polskiego pola sztuki jest normalizacja, czyli czas po modernizacji. Moim celem nie jest ocena tego stanu rzeczy. Chodzi mi raczej o próbę zrozumienia nowej logiki pola sztuki. Jednak aby to zrobić, najpierw trzeba zastanowić się, czym właściwie była i jak przebiegała modernizacja.
Modernizacja to rewolucja przeprowadzona łagodnymi środkami. To czas walki – heroiczny, ale przecież nie krwawy. W minionym trzydziestoleciu polskie pole sztuki też walczyło: o instytucje, o krytykę, o rynek, o publiczność, o umiędzynarodowienie, o zrozumienie elit. Stawką modernizacyjnej agendy nigdy nie jest teraźniejszość – jest nią przyszłość. Dlatego modernizacja to czas wyjątkowy: stan ciągłej zmiany, nieustannej chwiejności, podwyższonego ryzyka. W tym szczególnym okresie trudno zajmować się bieżącą pracą instytucji, ich codziennymi bolączkami i wyzwaniami, bo instytucji jeszcze nie ma. Są ruiny – często wręcz dosłowne – które trzeba podnieść z popiołów, a instytucje istniejące – te nieliczne, pojedyncze – stają się bastionami modernizacji. W tym szczególnym okresie trudno zajmować się krytyką rozumianą jako regularne pisanie o sztuce, bo krytyki jeszcze nie ma. Jest walka o krytykę, o jej nowy język; zarazem krytyka jest jedną z armat modernizacji, walczy o lepszą sztukę, o jej społeczne zrozumienie. W tym szczególnym okresie trudno zajmować się rynkiem, bo rynku jeszcze nie ma – nie ma galerii, kolekcjonerów, mediów. Jest walka o rynek, a sam rynek – pieniądze w sztuce – jest instrumentem modernizacji. W modernizacyjnej logice wszystko jest jej funkcją.
Modernizacja jest zatem przeciwieństwem normalizacji – w jakimś sensie jest „nienormalna”, bo nie pozwala skupić się na tym, co tu i teraz, nie pozwala myśleć o krytyce jako o krytyce, o rynku jako o rynku, o instytucjach jako o instytucjach. Jest rozedrgana, pełna uniesień, wielkich słów, monumentalnych planów i – niekiedy – doniosłych czynów. Normalizacja przeciwnie: jest niemal nudna, statyczna, jej horyzontem są teraźniejszość, codzienne funkcjonowanie, bieżące problemy, najbliższe plany. Kiedy Donald Tusk w 1987 roku pisał na łamach „Znaku”, że „polskość to nienormalność”, nie chciał bynajmniej wyrzec się narodowej przynależności – jak każą to widzieć jego dzisiejsi krytycy; raczej zauważał, że polski los to doświadczenie modernizacji, która nie może się w pełni dokonać.
W książce Modernizacja Polski Wojciech Musiał wskazuje, że po upadku komunizmu można wyodrębnić dwa modele modernizacji: modernizację transformacyjną (po 1989 roku) oraz modernizację przez integrację (po 2004 roku). Oba te modele były formatami imitacyjnymi, oba aplikowały wzorce wypracowane w zachodnim centrum[2]. Oba można określić więc mianem modernizacji okcydentalnych. Najpierw dominowała twarda modernizacja neoliberalna. Następnie, wraz z rozpoczęciem negocjacji akcesyjnych do Unii Europejskiej, kierunek ten został poddany pewnej korekcie. Modernizacyjną agendę wyznaczały wtedy takie wartości, jak rządy prawa, pluralizm kulturowy, demokracja, poszanowanie praw mniejszości, wolny rynek[3].
Od lat 80. panowało powszechne przekonanie, że modernizacja musi oznaczać detradycjonalizację – twierdzili tak Beck, Giddens, Bauman[4]. Jednak takie myślenie już się skończyło. Współczesne teorie neomodernizacji, stosowane dla wyjaśnienia procesów modernizacyjnych po upadku komunizmu, wskazują, że modernizacja wiodąca do modelu zachodniego – z towarzyszącym mu pakietem wartości – nie jest jedyną możliwą drogą rozwoju. Równie efektywne są modele zakorzenione w lokalnej tradycji i kulturze (w tym religii), niekoniecznie uznające zachodnie normy i procedury. Kiedyś badacze sądzili, że autorytarne czy nacjonalistyczne tendencje to tylko reakcja na modernizację okcydentalną – w kontekście pola sztuki taką tezę stawiał choćby Piotr Piotrowski[5]. Dziś wiadomo, że podobne zjawiska również mogą być motorem modernizacji. Dowodem modernizacyjny skok Singapuru, Chin czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a od pewnego momentu także kraju europejskiego – Węgier. Dlatego zasadne wydaje się mówienie o modelu traktującym lokalną specyfikę jako wartość czy wręcz podstawę nowoczesności: modernizacji endemicznej. W przypadku Polski składnikami tak rozumianej modernizacji będą więc wartości konserwatywne, aksjologia chrześcijańska, raczej rodzima niż zuniwersalizowana historia, silne przywiązanie do tradycji, „patriotyzm gospodarczy”. W 2011 roku Bronisław Wildstein w tekście Modernizacja kontra tradycja? pisał: „W wypadku Polski, która dziedziczy szczególną, ale europejską kulturę, sprawa jest jeszcze bardziej oczywista. Nasza tradycja mogłaby być doskonałą podstawą do budowy nowoczesności, która nie polega na homoseksualnych małżeństwach, ale na dynamicznym rozwoju i budowie sprawnej infrastruktury cywilizacyjnej”[6].
Teorie neomodernizacji rozprawiły się z jeszcze jednym mitem: wyłącznej sprawczości aktorów instytucjonalnych w procesach modernizacyjnych. Dziś wiadomo, że każda modernizacja jest wynikiem działania wielu aktorów społecznych: sprawcą modernizacji są zarówno elity ekonomiczne i polityczne oraz kierowane przez nie instytucje, jak i jednostki oraz grupy społeczne, które, napędzane aspiracyjnym żywiołem, mają nadzieję na poprawę jakości życia w danej dziedzinie. Te pierwsze odpowiadają przede wszystkim za zmiany systemowe, te drugie – aksjologię, kulturowe podglebie zmian.
Po 1989 roku w polu sztuki również ścierały się dwie wizje modernizacji. Ostatecznie zwyciężyła modernizacja okcydentalna, zorientowana na zachodnie normy, instytucje i idiomy artystyczne. Jednak ta endemiczna towarzyszyła jej niczym cień, dominując jeszcze w latach 90. Dziś znowu zyskuje na znaczeniu, tym razem dysponując już zapleczem politycznym.
W tym miejscu należałoby zapytać, na przykład trawestując tytuł głośnego tekstu Wojciecha Włodarczyka Kiedy zaczęło się „dzisiaj”? O źródłach sztuki polskiej lat dziewięćdziesiątych[7] – kiedy skończyło się „wczoraj”? Kiedy modernizacja okcydentalna się dokonała? To niełatwe pytanie – złożone procesy nigdy nie kończą się z dnia na dzień. Z drugiej strony w pewnym momencie możemy już powiedzieć, że się dokonały. To jak z tężeniem jakiejś substancji. Najpierw widzimy stan ciekły. Potem substancja powoli gęstnieje. W końcu zdajemy sobie sprawę, że już zastygła. Jednak w którym dokładnie momencie tężejący glut zamienił się w ciało stałe? Kiedy granica została przekroczona? Nie sposób tego dokładnie ustalić, jednak post factum wiadomo, że proces już się dokonał. Tak samo jest z polem sztuki w Polsce po 1989 roku. Trudno powiedzieć, kiedy zastygło ono w kształt, z którym mamy do czynienia obecnie – kiedy dokładnie modernizacja się dokonała. Jedno jest pewne – wiadomo, kiedy się zaczęła.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 27 numerze Magazynu „Szum”.
[1] Tomasz Rowiński, Konserwatywne poglądy to problem [rozmowa z Piotrem Bernatowiczem], „Do Rzeczy” 2019, nr 46, s. 48–49.
[2] Zob. Jan Sowa, Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowo-czesną formą, Universitas, Kraków 2011.
[3] Wojciech Musiał, Modernizacja Polski. Polityki rządowe w latach 1918–2004, Wydawnictwo Naukowe UMK, Toruń 2013, s. 259–262.
[4] Zob. na przykład Ulrich Beck, Społeczeństwo ryzyka. W drodze ku no-woczesności, tłum. Stanisław Cieśla, Wydawnictwo Naukowe „Scholar”, Warszawa 2002; Zygmunt Bauman, Płynne życie, Wydawnictwo Literac-kie, Kraków 2007.
[5] Piotr Piotrowski, Agorafilia. Sztuka i demokracja w postkomunistycznej Europie, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2010.
[6] Bronisław Wildstein, Modernizacja kontra tradycja?, „Rzeczpospolita”, 29.06.2011, https://www.rp.pl/artykul/680897-Bronislaw-Wildstein–Modernizacja-kontra-tradycja-.html [dostęp: 19.11.2019].
[7] Wojciech Włodarczyk, Kiedy zaczęło się „dzisiaj”? O źródłach sztuki polskiej lat dziewięćdziesiątych, [w:] Sztuka dzisiaj. Materiały Sesji Historyków Sztuki, Warszawa, listopad 2001, red. Maria Poprzęcka, Stowarzyszenie Historyków Sztuki, Warszawa 2002, s. 27–39.
Jakub Banasiak – historyk i krytyk sztuki, czasami kurator. Adiunkt na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich warszawskiej ASP. Redaktor naczelny magazynu krytyczno-artystycznego „Szum” (z Karoliną Plintą), członek zespołu redakcyjnego rocznika „Miejsce”. Ostatnio opublikował monografię Proteuszowe czasy. Rozpad państwowego systemu sztuki 1982–1993 (2020).
Więcej