Niech tańczą! Rozmowa z Karoliną Mełnicką
Michalina Sablik: Wystawa w BWA Wrocław Znów tańczą gniewusa! to twoja pierwsza indywidualna wystawa od dawna. Gdzie ty byłaś? Dlaczego „wróciłaś” z wystawą o imprezach?
Karolina Mełnicka: Byłam na Mazurach. Od ponad roku głównie organizuję imprezy, dlatego w swojej twórczości i na wystawie we Wrocławiu kontynuuję refleksję nad tymi tematami. Zaczęłam się interesować historią zabawy – tym, kiedy ona pojawiła się w strukturach plebejskich i jakie pełniła funkcje społeczne. Zainteresowała mnie także postać błazna – silnie związana z pojęciem władzy i zależności polityczno-kapitalistycznych, w których wszyscy funkcjonujemy. Król potrzebuje błazna, aby na chwilę odpocząć, ale także skanalizować swój gniew, bo przecież stale ma nad nim władzę. Błazen jako personifikacja zabawy jest narzędziem w rękach władcy. Jest w jego sidłach.
W jaki sposób było to pokazane na wystawie?
Postać błazna zainspirowała mnie do stworzenia drucianego żyrandolu, którego zakończenia stanowiły dmuchane dzwonki ze szkła. Ich serca zrobione były ze stłuczki szklanej. Rzeźba na wystawie stale jest wprawiana w ruch za pomocą silniczka. Przypadkowo stała się moją pierwszą instalacją dźwiękową. Równocześnie teoretycznie eksplorowałam temat szklanych instrumentów, z którymi wiąże się wiele interesujących historii. W czasach oświecenia popularny był instrument nazywany harmoniką szklaną, który miał wywoływać choroby psychiczne, a nawet powodować poronienia u kobiet. Wierzono, że dźwięki mają moc wpływania na ludzkie emocje i psychikę.
W twoich rzeźbach i instalacjach najważniejszym medium jest szkło. Jak to się stało, że zaczęłaś z nim pracować?
Zaczęłam pracować ze szkłem, gdy pomieszkiwałam na Dolnym Śląsku – rejonem, który słynie z jego produkcji. Pierwsze prace realizowałam w Szklarskiej Porębie. Zaczęło się od wystawy, którą zrealizowałam w ramach Nomadic State – projektem, który realizowałam ze Stachem Szumskim. Były to szklane domy dla przemycanych zwierząt. Chodziło nam o stworzenie czegoś w rodzaju schroniska dla niechcianych organizmów, które pochodzą z innych ekosystemów niż nasz rodzimy. Wcześniej tworzyłam instalacje i obiekty z plastiku. To tworzywo satysfakcjonowało mnie wizualnie, ale miałam krytyczną refleksję na jego temat ekologiczności. Naturalnie przeszłam więc od pieca deformującego plastik do pieca topiącego szkło.
Gniewus wyraża w swojej nazwie to, jaki może być cel tańczenia i zabawy. Taniec jest sposobem wyrażenia gniewu, odreagowania rzeczywistości.
Na wystawie w BWA Wrocław podjęłaś próbę stworzenia jeszcze bardziej ekologicznej pracy.
Postanowiłam wykorzystać materiał z recyklingu – przetopić szkło ze stłuczonych butelek po piwie. Obiekt, który powstał, jest rozlaną kałużą z brązowego szkła. Widać w nim odbicia stóp osób tańczących na festiwalu czy dancefloorze. Kurator wystawy Michał Grzegorzek nazwał go „archeologiczną odkrywką danceflooru”.
Praca miała też aspekt performatywny, bo zbierałaś od ludzi butelki po piwie.
To było zabawne, bo w odpowiedzi na moje ogłoszenie pisali do mnie pijani ludzie. Mówili, że są w tym momencie na imprezie, ale za kilka godzin albo dni mogą mi przywieźć wszystkie te butelki.
A wracając do tytułu wystawy. Czym jest tytułowy błazen „gniewus”?
Często zawieszam się nad literackimi i poetyckimi wątkami. Spodobała mi się ta nazwa polskiego tańca tradycyjnego. Przy okazji jest też synonimem mazura, co łączy się z nazwą mojego cyklu imprez Mazury Club. Gniewus wyraża w swojej nazwie to, jaki może być cel tańczenia i zabawy. Taniec jest sposobem wyrażenia gniewu, odreagowania rzeczywistości.
Czy jest w tobie gniew? Czy te imprezy powstają z gniewu? Jak to się stało, że zaczęłaś je organizować?
To wynikało z potrzeby pracy z ludźmi. Męczyła mnie egotripowość pracy twórczej. Siedzenie w samotności i dłubanie w pracowni to nie jest mój klimat. Podobnie nastawienie na działania kolektywne było w projekcie Nomadic State. Jednak w rzeczywistości praca w duecie opierała się na badaniu hipotetycznych sytuacji społecznych, takich jak mikropaństwa. Opieraliśmy się głównie na researchu, nie zrzeszaliśmy żadnej grupy osób, mimo że pierwotnie mieliśmy takie założenia. Kiedy skończył się Nomadic State, zaczęłam tworzyć imprezy. Chciałam pracować bardziej kolektywnie i spróbować swoich sił w nowym medium, jakim jest impreza.
Kiedy zaczęłaś organizować pierwsze imprezy?
Imprezy robiłam jeszcze mieszkając w Toruniu i studiując w Szczecinie. Zawsze chciałam w nie włączać sztuki wizualne, ale interesowało mnie eksplorowanie nowych form. Nie chciałam tworzyć klasycznych sytuacji: DJ, VJ, dymiarka i laser. Zastanawiała mnie architektura klubu, która wpływa na ludzkie ciała – na to, jak ludzie się poruszają na imprezie. Zafascynowała mnie możliwość zbudowania immersyjnej przestrzeni, która pozwala uczestnikom zapomnieć o rzeczywistości i w zupełnie nowy sposób odbierać sztukę.
Postrzegam twoje imprezy jako takie całościowe dzieła sztuki.
Moim założeniem w tworzeniu cyklu imprez było stworzenie sytuacji, która działa na odbiorcę na wielu płaszczyznach. Impreza w mojej refleksji jest kolejnym medium artystycznym. Jako artystka i kuratorka staram się zaprojektować dźwięk, wizualność, architekturę, instalacje w przestrzeni. To jest nowa forma wyrazu, to jest całość. Impreza funkcjonuje jak film, z tą różnicą, że toczy się w rzeczywistości, dlatego jej dramaturgię trzeba zaprojektować. Szukam nowych formatów, bo nudzi mnie klasyczna dramaturgia: na początku powolny, nudny DJ, a na końcu szybkie granie. Eksperymentuję, szukam zaskakujących sytuacji. Badam jak to właściwie działa.
Nazywasz się kuratorką imprez Mazury Club. Jak postrzegasz swoją rolę?
Zastanawiam się, czy to jest działanie kuratorskie, czy artystyczne, bo zaangażuję w te działania wiele osób. Staram się w otwarty sposób współpracować z artystami. Jako kuratorka często coś im podpowiadam. Na jedną z imprez zaprosiłam Janka Porczyńskiego, który wcześniej tworzył wycinanki na szyby. Razem wymyśliliśmy, że możemy je podświetlić i zrobić figuratywne cienie, które zbudują całą dekorację przestrzeni.
Czuję się integralna z całym dziełem i poszczególnymi pracami czy wykonaniami, ale nie przejmuję autorstwa tych osób. Daję im przestrzeń. Staram się nie ograniczać wolności artystów, bo zawsze jako artystka byłam po tej drugiej stronie.
Kogo zapraszasz do udziału w wydarzeniach? Jaki jest twój klucz doboru artystów?
Satysfakcję daje mi promowanie nowych, ciekawych osób, świeżych twarzy. Na najbliższych Mazurach wystąpi Mati, którego teczka została odrzucona w rekrutacji na ASP, a według mnie robi świetne akwarele. Research robię głównie na Instagramie, czasem przypadkowo dowiaduję się o artystach. Kiedy organizowałam benefitową imprezę dla Ukrainy, dowiedziałam się o osobie, która uciekła przed wojną, zajmuje się cosplayem i szuka pracy. Jej zdjęcia w kolorowych, cosplayowych strojach w klimacie fantasy wydrukowaliśmy jako czarno-białe fototapety. Nagle nabrały zupełnie innego znaczenia. Zniknęła baśniowość tych przedstawień, jakby została przerwana wojną.
Czy interesują cię jakieś konkretne gatunki muzyczne i estetyki?
Lubię występy na żywo. Lubię rap – jego literackość, energię, która powstaje podczas wykonu na żywo. Rap dobrze łączy się z muzyką klubową, jest wyrazem autorskiej wrażliwości, bliski jest poezji. Czasem leci hyperpop, który jest trochę eksperymentalny, a trochę nostalgiczny, przywołuje ducha lat 2000. Zależy mi na tym, żeby na imprezach nie było prostego techno, ale przy tym aby dało się tańczyć.
A wracając jeszcze do pierwszych Mazury Club. Jak to się stało, że zorganizowałaś taki festiwal?
To było pandemiczne lato 2020 roku, wszystkie festiwale były odwołane, nie można było organizować nawet imprez na świeżym powietrzu. Niektóre obostrzenia były absurdalne. Wykorzystaliśmy lukę prawną, która pozwalała na organizowanie prywatnych imprez. Wtedy było tak upalnie, cały czas spędzaliśmy nad wodą i na świeżym powietrzu.
Organizując Mazury Club miałaś jakiś wzór albo inspiracje?
Nie mam bezpośrednich inspiracji. Kiedyś brałam udział w festiwalu teatralnym w Monachium, na którym odbywała się dziwna impreza z zaprojektowanymi sytuacjami performatywnymi. Pierwszy raz taki pomysł przyszedł do mnie w Toruniu, gdzie zorganizowałam imprezę w klubie inspirowaną dożynkami. Zagrał wtedy Chłopomania, czyli Lutto Lento, którego później zaprosiłam, żeby zagrał na wernisażu we Wrocławiu. Te wydarzenia dzieli ponad dziesięć lat i stanowią dla mnie pewną klamrę myślenia o imprezie jako medium artystycznym.
Mam wrażenie, że twój cykl imprez wypełnił także lukę, która pojawiła się po pandemii w warszawskiej scenie klubowej. Wiele klubów upadło, pozmieniało swoje profile, rozwiązały się kolektywy, które organizowały imprezy. Przez jakiś czas właściwie nie było gdzie chodzić.
Myślę, że teraz ludzie zaczęli dbać o to, żeby zmieniać wizualność klubu, robić dekory, zapraszać artystów, a nie tylko bookować DJ-a. Nieskromnie myślę, że imprezy Mazury Club mogły zainspirować do takich działań.
W imprezach Mazury Club miejsca mają duże znaczenie. Widać, że są one wykuratorowane, a wszystko projektowane jest na zasadzie site-specific.
Nie wybieram „normalnych” miejsc na imprezy, takich jak knajpy czy kluby. Ważna jest dla mnie architektura, przejmowanie tych dziwnych miejsc. Czasem gdzieś wchodzę i od razu myślę, że to idealne miejsce na imprezę. Niektóre miejsca przychodziły do mnie przypadkowo, jak ta miejscówka na ul. Kopernika, gdzie kiedyś miałam magazyn z pracami.
Ważna jest dla mnie architektura, przejmowanie tych dziwnych miejsc. Czasem gdzieś wchodzę i od razu myślę, że to idealne miejsce na imprezę.
A czy masz jakieś miejsca, które chciałabyś jeszcze zeskłotować i zrobić tam imprezę? Często myślę o kościołach jako przyszłych klubach. Podobnie zresztą jak osoby, które napisały na Kościele św. Krzyża w Warszawie grafitti „Tu będzie techno”.
Jak coś mi wpada w oko, to staram się to przejąć! Na pewno interesuje mnie budynek należący do Ambasady Węgierskiej przy Łazienkach Królewskich, który jest architektoniczną perełką, obecnie ciągle w stanie półruiny, choć zapowiada jest przebudowa. Ale nie wiem, czy uda mi się przekonać ambasadorkę Węgier do organizacji imprezy.
A jak znalazłaś ośrodek wypoczynkowy na Mazurach? Czy klimat tego miejsca miał dla ciebie znaczenie?
Znalazłam to miejsce przez grupkę internetową. Początkowo myślałam o imprezie w Okoninie, blisko Torunia, gdzie jest dużo PRL-owskich domków. Każdy ma inną architekturę i myślałam, żeby w każdym z nich była równocześnie inna impreza z mini wystawą i wydarzeniami performatywnymi. Jednak z logistycznego punktu widzenia było to trudne do zorganizowania. Ktoś w internecie podpowiedział mi ośrodek, który nazywa się Mazury Club. Pojechałam tam PKS-em i bardzo spodobała nam się przestrzeń na miejscu. Był tam stary barak, gdzie robiliśmy pokazy filmowe i wiele innych, dziwnych pomieszczeń.
Bądź sobą, jestem z tobą. Kultura rave i sztuka w latach 90. w Polsce
Organizowałaś też imprezy z cyklu Bubble Basenik na Basenach Kora w Warszawie. Skąd to miejsce?
Poszłam na basen. Akurat wtedy była burza. Schowaliśmy się na tyłach basenów – w barze, gdzie spotkałam właściciela, któremu od razu przedstawiłam mój pomysł. Na początku był sceptyczny. Nie wierzył, że przyjdą jacyś ludzie, bo te baseny lata świetności mają już za sobą. Musiałam też wybadać, czy nie ma nic przeciwko osobom queerowym, bo wiedziałam, że takie osoby przychodzą na moje imprezy.
Wyszukujesz nisze, dziwne przestrzenie w mieście i je zagarniasz, queerujesz. Imprezy są tajne, przez co stają się bezpiecznymi miejscami dla osób ze społeczności LGBTQ+.
Bezpieczeństwo tych imprez jest dla mnie bardzo ważne. Dlatego nie publikuje adresów, nie otwieram konta na Instagramie, bo wolę znać odbiorców moich wydarzeń. Wszystko jest przekazywane pocztą pantoflową, co też nie przekłada się na komercyjność tych imprez.
Co jest twoją motywacją? Bo jak widać – nie są to pieniądze.
Oprócz tworzenia wielkiej performatywnej instalacjo-sytuacji – co interesuje mnie pod względem artystycznym – nakręca mnie bezpośredni feedback od uczestników. Na wernisażach tego nie doświadczysz. Zwykle nie czuję satysfakcji z ukończonego materialnego dzieła. Zawsze mi się coś w nim nie podoba, a coś bym zmieniła. Po imprezach dostaję dużo pozytywnego feedbacku. Są też ważne momenty, kiedy czuję, że moje działania mają bezpośredni wpływ na drugiego człowieka. Najbardziej wzruszyłam się, kiedy po jednej imprezie osoba w trakcie tranzycji płciowej powiedziała mi, że dzięki temu wieczorowi przełamała się i rozebrała publicznie, żeby popływać w basenie ze znajomymi.
Wróciłabym jeszcze do tematu gniewu i buntu. Od kilku lat taniec stał się formą protestu. Tańczyliśmy pod ambasadą Gruzji, na protestach kobiet, LGBT…
To się zaczęło w Kijowie, kiedy Схема grali techno podczas Majdanu.
Nie wiem, czy w ogóle wierzę w możliwość radykalnej zmiany. Dla mnie zmianą jest to, że ludzie spotykają się, rozmawiają, wymieniają pomysłami, z których coś potem wynika. Spotkanie środowisk jest najważniejsze. Taniec jako narzędzie pomaga wyrzucić z siebie emocje.
Czy ty w tańcu widzisz potencjał rewolucji, zmiany, wyrazu niezgody?
Nie, raczej nie. Taniec jest dla mnie sposobem na zapomnienie o przytłaczającej rzeczywistości. Nie dopisywałabym do tego ideologii. Nie wiem, czy w ogóle wierzę w możliwość radykalnej zmiany. Dla mnie zmianą jest to, że ludzie spotykają się, rozmawiają, wymieniają pomysłami, z których coś potem wynika. Spotkanie środowisk jest najważniejsze. Taniec jako narzędzie pomaga wyrzucić z siebie emocje.
Zorganizowałaś imprezę benefitową dla Ukrainy kilka tygodni po wybuchu wojny, kiedy byliśmy zawieszeni, zdruzgotani. Trudno było wtedy chodzić do normalnych klubów.
Impreza była moją naturalną odpowiedzią na wojnę i poczucie, że nie wiadomo, co się zaraz wydarzy. Było to jedyne narzędzie, które trzymałam w rękach i którym potrafiłam się posługiwać. Mogłam iść na dworzec jako wolontariuszka, ale czułam, że więcej pożytku będzie z organizacji imprezy i zebrania w ten sposób pieniędzy. Starałam się podjąć na Instagramie demokratyczną decyzję na co je przeznaczymy. Niestety wiele osób chciało przelać kasę na zakup broni, co jest sprzeczne z moimi ideałami. Ostatecznie wydaliśmy pieniądze na organizację, która kupuje sprzęt ochronny, taki jak kamizelki. Udało mi się wtedy zaprosić osoby, które świeżo przyjechały z Ukrainy, dzięki czemu te środowiska się trochę lepiej zintegrowały.
Pokazałaś wtedy prace Bohdana Muchy, który kontynuuje swój cykl performatywny tańczenia w różnych miejscach. Tym razem było to bardzo mocne, bo artysta tańczył na tle bombardowanego na horyzoncie miasta, przelatującego samolotu wojskowego czy radzieckich pomników.
Tak, nagle zyskało to nowe znaczenie! Bohdana znałam już wcześniej jako artystę i uczestnika imprez. Kiedy wybuchła wojna, byłam na Teneryfie i zadzwoniłam do niego, kiedy był na granicy. Powiedział, że za godzinę zamykają granicę i mężczyźni nie będą mogli jej przekraczać, ale jest pewny, że zdąży i wyjedzie z Ukrainy. Niestety mu się nie udało. Ale kontynuował swój projekt, streamował z Ukrainy, przez chwilę pracował jako dziennikarz.
Praca Bohdana była taką metaforą nas wszystkich na tej imprezie. Świat obok nas płonie, a my tańczymy. Często czuję się na twoich imprezach jak na ostatecznym rejwie. Myślę o tobie jako demirurżce, która organizuje wszystkim zabawę i obserwuje z góry całą sytuację. Jaki program przygotowałaś na Mazury Club w 2022 roku?
Odbędzie się humanistyczny ślub Hani i Gaby, który kończy ich pobyt w Polsce. Wyprowadzają się na Islandię, żeby odpocząć od homofobii i transfobii. Tam wezmą prawdziwy ślub. Zaaranżujemy też wystawę twórców autorskiej biżuterii: australijsko-polskiego duetu Stettin Jewellery (Patrycji Bołzan i Karlo Szczepaniak) oraz Rzucid.lo (Nikodem Rzucidło). Bardzo się cieszę z tego eksperymentu, w którym biżuteria nie jest traktowana w kategoriach designu czy produktu komercyjnego, a jako dzieła sztuki. Główna część festiwalu to przestrzeń oldschoolowego spa, które zostanie zamienione na galerię sztuki. Tam swoją dźwiękową instalacją w saunie pokaże Julek Ploski, a leżąc w jacuzzi można będzie oglądać film Filipka Dawida Nickela czy selekcję wideoartu przygotowaną przez Kornela Wojcinowicza & Nova Maria Lee z Royal Academy Of Art w Hadze. Odbędą się koncerty, między innymi występ amerykańskiego performera Evanora:Unlimited, który zgodził się zagrać na Mazury Club po występie na czeskim festiwalu Creepy Teepee. Będzie koncert Belli Ćwir i Młodego Polaka. Wystąpi też pół-amerykańska piosenkarka/raperka Naoms ze swoim zespołem. Będziemy grać zasadniczo całą dobę: sety didżejskie przygotują osoby związane ze szwajcarską czy holenderską sceną muzyki elektronicznej, a także warszawskimi kolektywami: KEM, Oramics, Progrefonik, Enjoy Life, Muwment, Syntetyk.
Michalina Sablik – historyczka sztuki, krytyczka i kuratorka. Doktorantka na Uniwersytecie Warszawskim, członkini AICA. Pracuje w Galerii Promocyjnej w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, współpracuje z wieloma magazynami i instytucjami. Działa w duecie Dzidy. Więcej: linktr.ee/michalinasablik
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Karolina Mełnicka
- Wystawa
- Znowu tańczą gniewusa
- Miejsce
- BWA Wrocław
- Czas trwania
- 27.05 – 09.07.2022
- Osoba kuratorska
- Michał Grzegorzek
- Fotografie
- Tomasz Koszewnik
- Strona internetowa
- bwa.wroc.pl/wydarzenie/znow-tancza-gniewusa-karolina-melnicka/