Nie potrafię ubrać kukieł. Rozmowa z Hanką Podrazą
Jest 19 maja, spotykamy się w kawiarni, bo od wczoraj już można. Pamiętasz kiedy byłaś w knajpie przed lockdownem? I co ostatni raz kupiłaś na ciuchach?
Ostatni raz byłam w knajpie 12 marca, czyli dzisiaj jestem pierwszy raz od dwóch miesięcy. Na ostatnich zakupach w lumpie byłam w Warszawie na Łopuszańskiej, gdzie znalazłam kurtkę do survivalu, tak naprawdę kurtko-kamizelkę tysiąca i jednej kieszonki. Można w niej zmieścić wszystko: wodę, powerbank, ładowarkę, lunchbox, sztućce i ubranie na zapas. Kupiłam też spodnie rurki Dsquared2 z rysunkami samurajów na udach. Już w trakcie lockdownu, 22 kwietnia, w Dzień Ziemi, szłam ulicą Lea w Krakowie i zobaczyłam otwartą tanią odzież, która nazywa się „M-Ella”. Stanęłam przed wejściem, zastanawiając się: wejść czy nie wejść, mogę czy nie mogę?
Rozumiem, że weszłaś? Czy już się znormalizowały zakupy na szmatach?
Dzisiaj przed naszym spotkaniem łaziłam po tanich odzieżach od rana i za każdym razem słyszałam to samo: „Ale się stęskniłam!”, „Jak dobrze, że można już grzebać!” itp. Uważam, że jeśli ktoś lubi chodzić do taniej odzieży, to nawet wirus nie jest w stanie tego zmienić. To jest specyficzna subkultura, wręcz sekta.
A co było w międzyczasie – między ostatnim i pierwszym wyjściem na ciuchy?
Całą kwarantannę spędziłam w domu w Krakowie, pierwszy raz wyszłam po 17 dniach. Dobrze mi było w domu, potrzebowałam takiego niewychodzenia, ale przechodziłam też różne fazy lockdownu. Czas COVID-u był jak wichry namiętności.
Czyli zaczął się dobrze, a potem już było coraz gorzej?
Tak, gdy minęła faza euforyczna, było coraz gorzej. Ugotowałam chyba 47 obiadów i zrobiłam 47 śniadań! Jak już nie mogłam jeść tego, co ugotowałam, szłam kupić pierogi i gołąbki „U Jędrusia”. I czułam się, jakbym jadła trufle. Jak już zaczęłam opuszczać dom, to łaziłam w różne miejsca, przedzierałam się przez miasto, np. z Bronowic na Kazimierz. Zaczęłam zauważać różne rzeczy, uświadomiłam sobie chociażby, że nie ma gdzie sikać w mieście, bo knajpy są pozamykane, więc te wyprawy były jak wyjścia do teatru: na godzinę przed przestajesz pić, żeby potem nie wychodzić w trakcie spektaklu. Kiedy już otworzyli tanie odzieże i zaczęłam regularnie chodzić do sklepów, to znowu pomyślałam, że z COVID-em jest jak z miłością. Ludzie idą w miasto szukać miłości na imprezach i czasem zastanawiają się, czy jak teraz wejdą do knajpy, to spotkają właśnie tę osobę. Podobnie przy każdej takiej wizycie w taniej odzieży zastanawiałam się, czy to tu i teraz spotkam wiruska, czy już jesteśmy razem?
Martwi mnie, że wszystko, co udało się niedawno wypracować w ekologii mody, zostanie zaprzepaszczone. Zalała nas kolejna fala plastiku, te wszystkie rękawiczki, jednorazowe maseczki. Poza tym będziemy mieć mniej pieniędzy, jak krzyczą z gazet eksperci, będziemy jeść salceson i kupować tanie ubrania z sieciówek. Niestety używane ubrania są często droższe niż te z masowej produkcji, które jeszcze dodatkowo stanieją, bo magazyny są przeładowane.
Byłaś w stanie pracować w trakcie lockdownu?
To było bardzo trudne, bo zostałam pozbawiona naturalnych dla mnie bodźców, czyli np. możliwości przyglądania się ludziom na ulicach. Chodzenie do taniej odzieży jest dla mnie jak mycie zębów. Przerzucając wieszaki rozładowuję stres, natłok myśli.
Jakie zmiany w modzie ulicznej „wprowadził” COVID?
Na pewno obserwuję dużo więcej dresów. Szczerze mówiąc, po raz pierwszy podoba mi się ulica w Polsce, bo maseczkowy freestyle ujawnił, że ludzie mają sporą wyobraźnię. Ostatnio się prawie popłakałam ze śmiechu na ulicy, bo szedł chłopak z maseczką na przedramieniu, w tym miejscu, w którym osoby uprawiające jogging mają swoje kalkulatory biegowe. Lubię też zestawienie papieros plus zwisająca maseczka. Można rozpoznawać pary na ulicach, bo często mają takie same maseczki. Teraz pojawiły się maseczki komunijne. Obserwuję też skrajnie różne postawy: w taniej odzieży ludzie grzebią beztrosko obok siebie w tym samym boksie, a w pociągu ktoś wykłada folią swoje miejsce do siedzenia. Widziałam też, jak pewna pani odmierzała swoją strefę bezpieczeństwa parasolką.
Dostrzegasz jakieś negatywne skutki? Świat mody nigdy nie był za bardzo etyczny, a teraz pewne problemy zaczynają narastać.
Martwi mnie, że wszystko, co udało się niedawno wypracować w ekologii mody, zostanie zaprzepaszczone. Zalała nas kolejna fala plastiku, te wszystkie rękawiczki, jednorazowe maseczki. Poza tym będziemy mieć mniej pieniędzy, jak krzyczą z gazet eksperci, będziemy jeść salceson i kupować tanie ubrania z sieciówek. Niestety używane ubrania są często droższe niż te z masowej produkcji, które jeszcze dodatkowo stanieją, bo magazyny są przeładowane. W H&M tiszerty są po 8,99 zł, a kilogram z nowej dostawy na szmatach w Warszawie kosztuje 89 zł. Odkąd właściciele i właścicielki tanich odzieży mają w telefonach internet i mogą sobie wyguglować marki, trudniej jest znaleźć perełki za grosze. Kiedyś w Zakliczynie znalazłam pasek Moschino za 5 zł. Był podobny do łańcucha dla krowy, więcsprzedawczyni zaproponowała mi inny, jej zdaniem ładniejszy. Dzisiaj to już się nie zdarza.
Na początku marca w Galerii Spokojna w Warszawie miała otworzyć się wystawa twoich zdjęć. Co miało się na niej znaleźć?
Dużo czasu spędzam w komunikacji miejskiej i pociągach. Robię tam zdjęcia – z nudów albo kiedy coś mnie zaciekawi. Na wystawie, która się nie odbyła z powodu pandemii, ale niedługo się otworzy, miały być pokazane wszystkie te zdjęcia. Nie zrobiłam żadnej selekcji, nie wybrałam najlepszych kadrów, zdjęć, na których najlepiej wyszłam, chodziło o to, żeby oddać to, w jakim natłoku postrzegam świat. Zdjęcia będą się wyświetlać co trzy sekundy. Alternatywnie myślałam o tym, żeby wybrać jedno zdjęcie. Wszystkie albo tylko jedno.
Czyli to będzie absolutny digital, nie używasz innych aparatów poza tym w smartfonie?
Robię zdjęcia iPhonem, ponieważ tak jest najłatwiej. Jak się fotografuje ludzi telefonami, to można udawać, że się robi selfie albo się jest totalnie zaczytanym. Prawdziwym aparatem się tak nie da. Zdjęcia ludzi, których nie znam, publikuję na Instagramie tak, żeby byli nierozpoznawalni. Poza tym zdjęć w żaden sposób nie archiwizuję, jeśli telefon się zepsuje, to one przestają istnieć. Fascynują mnie różne sytuacje, zachowania ludzi. Kiedyś w podróży do Wrocławia, trwającej ponad trzy godziny, pani naprzeciwko mnie przez cały czas siedziała noga na nogę z butem zsuniętym, trzymającym się tylko na palcach u stopy i kiwała nim miarowo. But spadł jej tylko raz. Patrząc na to, weszłam w rodzaj hipnozo-medytacji.
Nad czym aktualnie pracujesz?
W tej chwili nie pracuję nad spektaklami, ostatni projekt w Teatrze Kubuś w Kielcach odpadł, projekt z Pawłem Miśkiewiczem przesunął się z maja na jesień. Zostały filmy. Przygotowuję się do jednej rzeczy, o której oczywiście nie mogę mówić, bo mnie teraz nie stać na te kary. Będę robiła projekt Bóg, honor, ojczyzna z dziewczynami z Teraz Poliż.
Skoro działalność teatrów póki co jest wstrzymana, to może opowiesz o tym, jak w ogóle trafiłaś do teatru?
W sumie to nie wiem. Zaczynałam od kostiumów do etiud studenckich, a później już poszło. Teatr sam w sobie mnie tak bardzo nie interesuje, ja wiem, że to jest grube, że akurat ja coś takiego mówię, ale nie ma takiego spektaklu, dla którego bym stała w trzygodzinnej kolejce po bilety, to nie jest ten rodzaj miłości. Lubię wygodne fotele w teatrze, a te nie są niestety zbyt popularne. Rzeczą, która mnie najbardziej interesuje, jest proces dochodzenia do spektaklu, lubię być jego częścią, uczestniczyć w próbach. Nie potrafię ubierać kukieł, istotą kostiumu jest to, kto go ma na sobie, więc stroje projektuję pod aktorów, pod to, co robią i jak widzą swoje postaci.
Ostatnie twoje projekty kostiumów widziałam w czasie lockdownu, kiedy Nowy Teatr pokazywał streaming Jezusa na Vimeo. Czy możesz opowiedzieć o pracy nad kostiumami w tej produkcji?
Na początek kostium Jezusa. Wiadomo było, że szyjemy strój kosmity, a w zasadzie ośmiornico-rako-kosmity. Piotr Polak chciał macki, a ja współpracuję z aktorami. Potem zaczął się żmudny proces szycia. Zazwyczaj projektuję kostium tak, żeby aktorowi było w nim wygodnie, żeby mógł sam wstać, gdy się przewróci. Ten kostium jest akurat trudny: w środku jest bardzo gorąco, ale z Piotrkiem dało się to zrobić, on w to wszedł. Na głowie ma frisbee jako aureolę. Kolejny jest kostium Katarzyny Kozyry, który uwielbiam. Miesiąc przed rozpoczęciem prób kupiłam w taniej odzieży ręcznik plażowy z podobizną Beyoncé vel Ewy z Raju, zależy, co kto widzi. Jakiś czas później Gosia Biela, aktorka grająca metaforę/krowę, nie wiedząc nic o tym o ręczniku, wysłała mi zdjęcie z instagrama Kozyry, na którym artystka jest ubrana w bluzę uszytą z takiego ręcznika. Słyszałam już od kilku osób, że po tym spektaklu chcą być jak Katarzyna Kozyra Bartka Gelnera.
Czyli w zasadzie wszystko z odzysku?
Tam gdzie się da, to tylko z odzysku. Dzięki temu nie boję się niskich budżetów. Nie może być oczywiście tak niski, że się będę zastanawiała nad wydaniem każdych 10 złotych, ale lubię budżet, który mnie trochę ogranicza, bo to jest twórcze, trzeba się nastarać i naszukać, a te poszukiwania bywają niezwykle płodne.
Dzięki tym poszukiwaniom elementy kostiumów „przychodzą do ciebie”?
Jak się coś robi z miłości, jest się totalnie w to wkręconym, to rzeczywistość generuje takie sytuacje. Kiedy pracowaliśmy nad Solaris w Teatrze Ochoty, w taniej odzieży na Puławskiej znalazłam pieska-zabawkę i pomyślałam, że pasuje do tekstu. Okazało się, że to jest piesek K9 z Doktora Who, który normalnie kosztuje 150 euro, a ja go kupiłam za 20 zł. To było w poniedziałek, a w środę w innej taniej odzieży znalazłam kolejnego pieska K9, tym razem za 30 zł. Te pieski stały się bardzo ważnymi aktorami w naszym spektaklu. W takich sytuacjach wydaje mi się, że jednak nie ma przypadków.
Być może byłoby mi w życiu łatwiej i byłabym bardziej wypoczęta, gdybym nie decydowała o kolorze nici, ale tak już jest, że mi zależy. Jak mi przestanie zależeć, to pewnie będę robiła coś innego. Chociaż jedyną rzeczą, którą mogłabym robić poza kostiumami, to praca w ogrodzie. Ale w ogrodzie będę siedzieć, jak się zestarzeję, na razie wystarczą mi czarne malwy na balkonie.
Czyli wciągasz to, co znalezione i zaobserwowane w świecie rzeczywistym vel na ciuchach do świata teatru?
Staram się słuchać rzeczywistości, bo ona czasami podpowiada lepsze rozwiązania. Do Solaris szukaliśmy jako elementu scenografii zamrażarki. Okazało się, że one schodzą jak ciepłe bułeczki. Pomyślałam, że może zacznę wyszukiwać „lady chłodnicze” i od razu trafiłam na piękną i w dobrej cenie. Okazała się też lepszym rozwiązaniem scenograficznym.
Czy uznajesz swoje kostiumy za dzieła sztuki?
Uważam, że moje kostiumy są dziełami, ale nie wiem, czy sztuki. Mam do nich emocjonalny stosunek i potrafię za nimi tęsknić. Bardzo tęsknię na przykład za kostiumami z Puppenhaus. W scenie golenia głów przez AK pojawiają się łyski wysadzane kamieniami, które uważam za piękne. Jestem perfekcjonistką, dobieram nawet kolory nici. Być może byłoby mi w życiu łatwiej i byłabym bardziej wypoczęta, gdybym nie decydowała o kolorze nici, ale tak już jest, że mi zależy. Jak mi przestanie zależeć, to pewnie będę robiła coś innego. Chociaż jedyną rzeczą, którą mogłabym robić poza kostiumami, to praca w ogrodzie. Ale w ogrodzie będę siedzieć, jak się zestarzeję, na razie wystarczą mi czarne malwy na balkonie.
Na koniec opowiedz jeszcze, co masz dzisiaj na sobie.
Buty, które, jak już usłyszałam, są najczęściej fotografowanymi butami w Polsce. Kupiłam je na zakończenie lockdownu, a tak naprawdę jako buty, w których miałam nie iść na wybory 10 maja. Dlatego są biało-czerwone. Nie są z taniej odzieży, bo mówi się, że chodząc w czyichś butach, chodzi się w czyimś życiu, a ja czasem chcę chodzić w swoim własnym. Spodnie z kolei przywracają ideę państwa polsko-żydowskiego, którym onegdaj byliśmy: czarne z lampasami z napisem „krav maga” w alfabecie łacińskim i hebrajskim. Moja ulubiona bransoletka odzwierciedla fascynację latami 90., kiedy modne było cięcie się żyletkami. Mam na sobie też okulary Dolce&Gabbana, to ważny element, bo są częścią mojej twarzy. Ważne, żeby chcieć na siebie patrzeć, jak się myje zęby. Aktualnie mam różowe szkła, które są przydatne, zwłaszcza kiedy świat zasmuca.