„Nic nas nie łączy” Martyny Czech i Leszka Knaflewskiego w BWA Warszawa
I tak zaczęłyśmy przypominać sobie te zwierzęta, których nie stworzył z jakichś powodów Bóg. Tyle ptaków pominął, tyle zwierząt, które żyją w ziemi. Na koniec Marta powiedziała, że najbardziej brakuje jej tego wielkiego, nieruchawego zwierzęcia, które w nocy siedzi na skrzyżowaniu dróg. Nie powiedziała, jak się nazywa.
Olga Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny
Trudno sobie wyobrazić dwoje bardziej do siebie niepodobnych polskich artystów. Leszek Knaflewski urodził się w samym środku PRL, Martyna Czech w pierwszych miesiącach III RP. On wychował się w mieszczańskim Poznaniu w bloku z wielkiej płyty, ona dzieciństwo kojarzy z wizytami u rodziny na małopolskiej wsi. On eksperymentował ze wszelkimi możliwymi mediami poza malarstwem, ona uparcie używa tradycyjnej techniki olejnej. Jego poglądy polityczne nietrudno odgadnąć, ona „politykę ma w dupie”. Jakby tego było mało, Czech, w przeciwieństwie do wielu artystów jej pokolenia, „nie jara się Knafem”, którego na dobrą sprawę zaczęła odkrywać dopiero podczas pracy nad wspólną wystawą. A jednak przyglądając się wczesnym (tym stworzonym krótko po studiach) pracom obu artystów nie sposób oprzeć się wrażeniu, że łączy je jakaś trudna do wytłumaczenia więź.
Motyw zwierząt? Pierwszy trop szybko okazuje się prowadzić w ślepy zaułek. We wczesnych pracach Knafa pojawiają się co prawda m.in. koń, kot, łabędzie, ale są jedynie formą, równie istotną (a może równie nieistotną ) co każdy inny element. Leszek Knaflewski zwierząt po prostu nie lubił. Nie miał ich jako dziecko, a jako dorosły zwracał na nie uwagę tylko w swoich pracach. Pierwsze zwierzę pojawiło się późno na prośbę kilkuletniej córki. Był to czarny kot nazwany przez nią Knafi.
Martyna Czech wychowała się w rodzinie z rolniczymi tradycjami. Jako dziecko dużo czasu spędzała u rodziny na podtarnowskiej wsi, od małego więc miała kontakt ze zwierzętami gospodarskimi. Co istotne, to doświadczenie spowodowało, że zaczęła je traktować podmiotowo, a nie jak inwentarz mający dostarczać swoim właścicielom mleko, jajka i mięso. Tej empatii nie stępiła wyprowadzka na studia najpierw do Krakowa, potem do Katowic. Malarka cały czas znosiła do kolejnych mieszkań zwierzęta, które padły ofiarą ludzkiego draństwa. Zwierzęta na jej obrazach są często ich głównymi bohaterami, traktowanymi z równą co ludzie atencją.
Różnice w przedstawianiu zwierząt widać również na płaszczyźnie czysto formalnej. Koty i świnie w pracach Knaflewskiego są tylko konturem, linearnym zarysem, piktogramem, graficznym przedstawieniem pewnego ogólnego pojęcia. To często szkice przygotowawcze do wielkoformatowych instalacji sygnowanych „Koło Klipsa”. Na obrazach Czech zwierzęta, najczęściej jej ukochane króliki, mają zawsze indywidualny rys, są bardziej portretowe, „pełne”. Dodatkowo, nadawane przez nią tytuły (Podgrzebuszka grzebozwłoczka) odsyłają do konkretnych istot lub pokazują świat skomplikowanych relacji emocjonalnych (Zemsta, Oddanie).
Symbolika? Wczesne rysunki Knaflewskiego i powstające na ich podstawie rzeźby i instalacje nazywane są przez historyków sztuki przykładami realizmu magicznego. Przypadkowo wyglądające zestawienia przedmiotów nie miały żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Te „piękne jak przypadkowe spotkania parasola i maszyny do szycia na stole prosektoryjnym” były wynikiem snów artysty i niekontrolowanych strumieni myśli. „Jak deska do prasowania, którą przepalało żelazko i zaczynało surfować jak surfer na fali”, mówił Knaflewski o swoim obiekcie pokazywanym na czwartej wystawie Koła Klipsa w Galerii Wielka 19 w 1995 roku.
Wszelkie próby przydawania im znamion zamkniętych systemów symbolicznycznch zbywane są przez Ewę Moroń (pierwszą żonę Knaflewskiego), która przez 20 lat była świadkiem powstawania prac, uśmiechem. „Dlaczego człowiek z domkiem zamiast głowy? Bo tak!”.
Obrazy Czech mają w sobie podobny psychiczny automatyzm i kompletny brak kalkulacji. Motywem jej obrazu może być wszystko: królik, nastrój, zasłyszane gdzieś słowo czy zwrot. Uogólniając, Czech maluje swoje najbliższe otoczenie; to fizyczne, i to psychiczne. Artystka zawsze nadaje swoim pracom bardzo konkretne tytuły, jakby nie chciała dopuścić, by widz samowolnie interpretował jej obrazy. Ma być tak i koniec. Czasem są one brutalnie bezpośrednie (Kurwy malarskie, Łoniaczek pod noskiem), innym razem celowo niezgrabnie poetyckie (Zrodzona z farb, Nostalgia anioła). O pracach Knafa każdy może myśleć, co mu się tylko podoba, Czech nie zostawia żadnego pola interpretacyjnego.
Brak wielkich narracji? Pokazywane na wystawie rysunki Knafa powstawały w niezwykle intensywnym politycznie i społecznie czasie. Przełom lat 80. i 90. w Polsce to moment ostatecznego upadku PRL i rodzącego się w bólach nowego porządku. Sytuację tę w dosadny sposób komentowali artyści Gruppy, Neue Bieremiennost czy Luxusu. Koło Klipsa, którego członkiem (obok Mariusza Kruka, Krzysztofa Markowskiego i Wojciecha Kujawskiego) był Leszek Knaflewski stała obok. Śmiermiężność schyłkowego PRL skłaniała ich nie do walki z systemem, a do budowania hermetycznego, równoległego świata poza społeczeństwem i polityką. Od manifestu woleli metaforę, od polityki, poezję.
Martyna Czech, oprócz tego, że „politykę ma w dupie”, to jeszcze gardzi próbami interpretowania jej prac przez pryzmat jakichkolwiek nurtów filozoficznych. Patrząc na jej prace każdy solidny akademik zaczyna przywoływać w myślach najważniejsze nazwiska i założenia posthumanizmu. Malarkę jednak interesuje głównie to co „tu i teraz”. Tę radykalną postawę życiową i twórczą najlepiej zinterpretowała w tekście do katalogu „Jad” Karolina Plinta: „Czech jest totalną hardcorówą” – usłyszałam kiedyś od kolegi, pytając go o dyskutowane szeroko obrazy, które zresztą mnie samą na początku trochę dziwiły. (…) Bezkompromisowość i radykalizm Martyny prowadzić mogą oczywiście do ocen trącących moralizmem, a nawet do śmieszności. Czech, ludzi nieszczególnie lubiąca (za to, że są źli, za to co zrobili jej oraz światu), jest równocześnie zagorzałą obrończynią zwierząt, jako istot bezbronnych i niewinnych. Są one także tymi bardziej pozytywnymi bohaterami jej malarstwa – najczęściej pojawiają się w nim jako ofiary ludzkiej głupoty i nikczemności, są zabite przez myśliwych lub przyrządzone na talerzu.”
Mimo tych wszystkich różnic wczesne prace Leszka Knaflewskiego i Martyny Czech wydają się być sobie dziwnie bliskie, tylko to pokrewieństwo nie sposób jest wyrazić w słowach. Uwielbiający życie towarzyskie i sesje twórcze ze swoim kolegami z Koła Klipsa Knaf i żyjąca we własnym, bardzo osobnym świecie Czech nigdy się nie spotkali. Kiedy malarka pierwszy raz zobaczyła jego rysunki rzuciła „Nic nas nie łączy”. A jednak.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Martyna Czech, Leszek Knaflewski
- Wystawa
- Nic nas nie łączy
- Miejsce
- BWA Warszawa
- Czas trwania
- 25.05–30.06.2019
- Strona internetowa
- bwawarszawa.pl