Napuszczanie sztucznej głębi. Rozmowa z Wojciechem Bąkowskim
Paulina Kempisty: Zacznę od złożenia gratulacji – 5 maja zdobyłeś główną nagrodę za swój najnowszy film pt. Głos mojej duszy na festiwalu w Oberhausen – chyba najważniejszym festiwalu w Europie poświęconym filmom krótkometrażowym.
Wojciech Bąkowski: Dziękuję. Zdziwiłem się, bo raczej nie wierzę w nagrody, chociaż nie narzekam na brak atencji ze strony festiwali, zwłaszcza w Oberhausen. Jurorzy mają skłonność do wybierania rzeczy… jakby to ująć… bardziej pracochłonnych. Poza tym ścieranie się opinii w jury często kończy się jakimś kompromisem i nigdy nie wygrywa wyrazisty film. A mój – nie wiem, na ile jest dobry, ale na pewno różni się od większości tego, co jest na festiwalach. Dlatego byłem zaskoczony główną nagrodą. Nie chcę powiedzieć, że oni się na tym nie znają – to nie tak. Mają kłopot z nagradzaniem czegoś, co bardziej interesuje ludzi ze środowiska sztuki. A Głos mojej duszy to jest właśnie taki film. Mówiąc prościej: jest mało filmowy. Oni często traktują takie utwory jak ciekawostkę. Mówię tu bardzo ogólnie o środowisku filmowym. W Oberhausen, jak widać, jest trochę inaczej.
O czym jest Głos mojej duszy? Opowiedz o jego strukturze.
Są to zestawienia dźwięków z obrazami, zorganizowane w taki sposób, aby przedstawić walkę uczuć w moim sercu, aby pokazać problem niedostępności czystych emocji. Stale coś mi przeszkadza, mam zwiewne podniecenia, ciągle jedno odczucie nachodzi na drugie. Nie mogę w pełni oddawać się teraźniejszości, dlatego większość czasu spędzam we wspomnieniach albo wyobrażeniach. Pomieszałem różne muzyki. Chciałem, żeby to było rozdzierające. Moją ambicją było stworzyć katharsis przy użyciu bałaganu dźwiękowo-wizualnego. Chciałem też, żeby to się przegryzło, wymieszało we wzruszającą całość. Dlatego ten film jest eklektyczny, kolorowy, nawalony muzyką, zdaniem niektórych narkotyczny. A ktoś, pisząc o nim, użył określenia „postinternetowy”.
W filmie zastosowałeś tekst, muzykę i obraz, a całość uporządkowałeś i podzieliłeś na rozdziały – to ułatwia odbiór.
Zdawałem sobie sprawę, że to duży bałagan, więc użyłem wszystkich mocy, aby to porządkować, tłumaczyć w trakcie. Taką funkcję pełni tekst. Jest niby poetycki, a tak naprawdę opisowy. Podobnie w filmie Suchy pion – tam też tłumaczyłem koncepty, o co chodzi, co oglądamy.
Tytuł pełni bardzo ważną rolę w twoich pracach, jest ich dopełnieniem, ma naprowadzać widza.
Zgadza się, jest częścią pracy.
Jeden z rozdziałów filmu Głos mojej duszy jest pokazywany na wystawie w Galerii Labirynt, jako instalacja zatytułowana Przysypianie w pokoju telewizyjnym. Opróżnianie żartów z zachowaniem sensu. Dlaczego wyjąłeś akurat ten rozdział filmu i postanowiłeś go usamodzielnić? Czy ten wybór związany był z tytułem wystawy Ból jest gdzieś w pokoju, który bezpośrednio odnosi się do książki Oliviera Sacksa Przebudzenia?
Tak, ale raczej na zasadzie luźnych skojarzeń, nie mam żadnej spójnej teorii. Układając tę wystawę, starałem się jakoś zawęzić miejsce akcji dla podmiotu lirycznego. Chciałem, żeby to były sprawy domowe. Telewizor, pod względem dźwiękowym, pasował do reszty prac. Na wystawie słychać łazienkę, krzątaninę w kuchni, śmiechy z sitcomu. To wszystko tworzy dosyć wyrównany pejzaż dźwiękowy. I to był pierwszy powód, dla którego wyjąłem ten fragment filmu. A drugi, już nieco głębszy, do którego będzie mi się teraz trudniej dobić jest taki, że braki tekstu pomiędzy śmiechami skojarzyłem z deficytami – takimi np. po urazach i wylewach. Brakami, które mogą ujawniać rzeczywistość i jej konstrukcję. Kiedy coś się usuwa z pejzażu, jakiś inny jego aspekt staje się bardzo wyraźny, przez co można lepiej widzieć strukturę. Dlatego ludzie po wylewach, tak jak ten z książki Sacksa, potrafią od tak rzucać stwierdzeniami o dużej wartości poetycznej. To z braku piątej klepki.
Tytuł książki Sacksa to Przebudzenia, a tytuł twojej pracy zaczyna się od „Przysypianie”, a więc mamy tu do czynienia z dwoma odmiennymi stanami. Przysypianie to taki moment między rzeczywistością a snem, kiedy tracimy czujność – nasze zmysły nie działają już tak, jak powinny, w pewnym sensie nas oszukują. Docierają do nas tylko niektóre odgłosy, jak chociażby śmiech z filmu. Treść dialogów znika, znika też świadomość ich źródła. W Przebudzeniach mamy sytuację odwrotną: pacjenci, którzy wybudzają się, np. po kilku latach przebywania w stanie śpiączki, nie mogą prawidłowo zareagować na świat zewnętrzny. Działanie ich zmysłów jest mocno zaburzone. Jeden z pacjentów zapytany przez lekarza o to, czy czuje ból, odpowiada, że tak, ale nie jest w stanie go zlokalizować. Odpowiada więc: „ból jest gdzieś w pokoju”. Wydaje mi się, że te dwie przeciwne sytuacje, może całkiem przez przypadek, opowiadają o tym samym problemie.
Tak, ale ja tego związku w tytule nie dostrzegłem. Zwykle układam zespoły problemów dość intuicyjnie. Jest w tym bardzo dużo kaprysu. Później od kogoś, kto analizuje wystawę, bardzo dużo mogę się dowiedzieć. Kłamałbym, gdybym ci tu wykładał bardzo spójną koncepcję wystawy. Tak nie jest. Ja w ogóle pracuję w zawężonym polu, dlatego gdyby zestawić ze sobą inne moje prace, zawsze dałoby się to jakoś obronić. Mam specyficzne zainteresowania i moje prace zawsze pod jakimś względem da się ułożyć w narrację.
W przypadku wystawy w Galerii Labirynt, składającej się z czterech prac, aż w trzech pojawiają się odgłosy domu, mieszkania, przestrzeni prywatnej. Można zatem powiedzieć, że kluczem do wystawy jest dźwięk.
Budowanie pejzażu, tak.
Pejzażu dźwiękowego.
Chciałem, żeby widz wchodził w pewną spójną atmosferę, żeby go od razu przestroić, zmienić jego wrażliwość. Tak jak po wejściu do kościoła, gdzie odbiera się rzeczywistość na specjalnych zasadach, bo tak jest przyszykowane wnętrze – to może na przykład zdejmować majestatem.
Panowanie nad fragmentem nocy to jedyna praca na wystawie bez dźwięku.
Tak. Bardzo rzadko robię takie prace.
W autorskim opisie tej pracy czytamy o pomyłce, halucynacji, czegoś, co się pojawia, gdy…
…gdy rozrzucę ciuchy po pokoju i śnię z otwartymi oczami, patrząc na pokój. Wydaje mi się, że jestem wybudzony, i przez to, że wszystko widzę w szarym powietrzu, nakładają mi się plany. Czasem powstają wizje: ze spodni, które są zgniecione na drugim planie i krzesła, które np. stoi bliżej z jakimś przedmiotem ułożonym w nieładzie, może powstać postać, której się boję. Mnóstwo mam takich pomyleń. Ta kompozycja, w sensie metaforycznym, odnosi się do moich obaw względem własnej osobowości, nad którą pracuję całe życie. To jest straszna robota.
W jakim sensie mierzysz się ze swoją osobowością? Z ciemną stroną charakteru, ze strachem?
Przede wszystkim boję się moich cech – że nie kontrolowane mogą zanadto wybrzmieć i zniszczyć mój charakter. Wiem, że jeżeli zwolnię cugle swojej uwagi, mogę stać się denerwującym, głupim człowiekiem. Mnóstwo moich złych cech mogłoby się rozlać. Mam bardzo dynamiczne życie, pod wieloma względami. Z tego względu boję się szaleństwa, tego, że mi odbije, że przestanę kontrolować swoją rzeczywistość. Takie rzeczy już się zdarzały. Moi przyjaciele wiedzą, że mam tendencję do wyolbrzymiania, ogólną skłonność do przesady…
I zamykasz to wszystko w czarnym boksie.
Tak, w sensie metaforycznym Panowanie nad fragmentem nocy do tego się odnosi – do strachu przed rozlaniem złudzeń. To jest o ciężkiej pracy. Fantastyczna wizja kontroli, zamknięcia. Bajkowa, trochę w poetyce Koła Klipsa, chociaż może tego tak nie widać. Oni tworzyli podobne układy halucynacyjne: taboreto-zwierzęta, konio-psy i inne takie.
Twoje obiekty są dosyć minimalistyczne, często mówisz o tym, że dążysz do „oczyszczania” swoich koncepcji. Otwarcie przyznajesz się też do tego, że znasz tylko jeden podstawowy program do montażu filmów i to ci wystarcza. Wykonanie swoich obiektów zlecasz profesjonaliście, nie robisz ich sam. Brak umiejętności jest dla ciebie narzędziem, wykorzystujesz to. Jest to twoja strategia?
Zgadza się, ale bardzo ważna jest moda. Z tym minimalizmem trzeba uważać, bo w pewnym momencie on stał się oficjalnie dominującą tendencją – nawet w biżuterii czy projektowaniu wnętrz. Sztuka, która z uporem trzyma się tej estetyki, może stać się taką biżuterią czy konfekcją do loftów. Uważam, że artyści powinni być czujni i zręcznie uciekać przed takimi porządkami. Dlatego ten minimalizm nie jest wcale żadną zasadą ani ideą, która by mi przyświecała. Chodzi o minimalizm w środkach wyrazu, żeby problem był możliwie najmniej zakryty przez dodatki, żeby był na wierzchu. W tym sensie jestem minimalistą. Staram się jak najprościej przedstawiać swoje koncepty. A z tym programem to jest tak, że z lenistwa nie uczę się nowych technologii i dzięki temu tworzę swoją estetykę.
Napuszczanie sztucznej głębi to praca, która bardzo oddziałuje na wzrok, oszukuje naszą percepcję.
W rozumieniu tej pracy ważna jest przestrzeń. Wszystko tam rozchodzi się w głąb, podczas gdy widziane w pewnej odległości zachowuje cechy normalnego widoku. Jest to praca o nieistniejącym wymiarze, o napełnianiu widoku swoim uczuciem. Dodałem przestrzeń w sensie fizycznym i ta przestrzeń fizyczna reprezentuje tę zmyśloną, nadbudowaną przestrzeń wyobrażeń, odczuć. Jest to pomnik uniesienia, wzruszenia, pomnik postawiony przelotnym stanom euforii bez powodu. Może nie bez powodu, bo zawsze jest jakaś przyczyna wzruszeń: jakiś widok albo dźwięk wywołuje skojarzenia, do których nie mamy dostępu, a nasze serce jest szybsze, więc się cieszy, zanim zdążymy to ponazywać. I o tym jest ta praca.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Wojciech Bąkowski
- Wystawa
- Ból jest gdzieś w pokoju
- Miejsce
- Galeria Labirynt
- Czas trwania
- 15.05-14.06.2015
- Osoba kuratorska
- Paulina Kempisty
- Fotografie
- Wojciech Pacewicz
- Strona internetowa
- labirynt.com