Miliony fotografii. Rozmowa z Markiem Świcą, dyrektorem Muzeum Fotografii
Adam Mazur: Gdy jesienią 2015 roku zdecydowałeś się kandydować na dyrektora Muzeum Historii Fotografii, to wiele osób było zaskoczonych. Okazało się, że wygrałeś konkurs w cuglach. Co cię skłoniło, odchodząc z Muzeum Narodowego, żeby przyjrzeć się fotografii i muzeum, które działa od wielu lat, natomiast trochę na marginesie już nie tylko artystycznego, co również fotograficznego? Jakie były twoje motywacje?
Marek Świca: Gdy ogłoszono konkurs na stanowisko dyrektora Muzeum Historii Fotografii, już od 11 lat pracowałem w Muzeum Narodowym. To sporo jak na mnie. Nie ukrywam, że wizja pracy w MHF stała się nowym, pociągającym wyzwaniem. Z bagażem doświadczenia nabytym w Muzeum Narodowym chciałem wejść w nową sytuację zawodową. Sprawy Muzeum Fotografii były mi bliskie od kilkunastu lat, nie tylko dlatego, że muzeum mieści się dosłownie dwie ulice od mojego domu. W trakcie krótkiego epizodu pracy w Urzędzie Miasta miałem okazję poznać Władysława Klimczaka, Prezesa Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego i twórcę MHF, a także moich poprzedników dyrektorów Barbarę Ochmańską i Macieja Beiersdorfa.
Zapytam wprost, czy w ogóle interesowałeś się wcześniej fotografią?
Jak wielu młodych ludzi od dziecka posiadałem sprzęt fotograficzny, bawiłem się aparatem fotograficznym i czas tych hobbystycznych zainteresowań zakończyłem na studiach wyprzedając sprzęt i całą ciemnię. Ale fotografia, jak się okazało wkrótce, mnie sama dopadła, co wcale nie było takie oczywiste dla studenta historii sztuki UJ w latach 80. ubiegłego wieku. Fotografia, podobnie jak rzemiosło artystyczne oraz projektowanie 2 i 3D znajdowała się absolutnie poza obszarem zainteresowania naszych profesorów. Nie było mowy o skupieniu się w pracy magisterskiej na przykład tylko na fotografii. W mojej pracy sporo miejsca było poświęcone temu medium. Analizowałem w niej bowiem pierwsze pięciolecie życia artystycznego w Polsce po zakończeniu II wojny światowej, bardzo interesujący czas dla naszej kultury, także dla fotografii. To wtedy między innymi fotografia zaczęła być traktowana jako równorzędna dziedzina sztuki. Wyszła ze środowiskowego getta i po raz pierwszy można ją było zobaczyć na wystawie sztuki obok obrazów i rzeźb. Stało się to na I Wystawie Sztuki Nowoczesnej pod koniec 1948 roku. Zainteresowanie powojenną awangardą, z pewnością było także wynikiem pracy w Galerii Krzysztofory, siedzibie Grupy Krakowskiej. Pracowałem tam już na studiach. W roku 1989 zatrudnił mnie charyzmatyczny Józef Chrobak, po pozytywnym przejściu sławetnego testu „czy się nadaję do pracy” – kto przeszedł szkołę Chrobaka, wie o czym mówię. Generalnie Grupa Krakowska nie kojarzy się z fotografią. Pierwsze skojarzenia to oczywiście Tadeusz Kantor, Maria Jarema, Jonasz Stern, Jerzy Nowosielski, Tadeusz Brzozowski, Jerzy Bereś. A więc raczej malarstwo, rzeźba, teatr Cricot 2. Lecz jeśli dobrze przyjrzeć się sztuce tworzonej w tym kręgu, widać jak ważne były dla artystów z Grupy Krakowskiej eksperymenty z fotografią. Wystarczy wspomnieć chociażby działania Andrzeja Pawłowskiego, Marka Piaseckiego, Jadwigi Maziarskiej, Jerzego Skarżyńskiego, Janusza Tarabuły, Jerzego Wrońskiego. Pierwsze wystawy miałem możliwość kuratorować w Galerii Starmach. Były wśród nich też wystawy poświęcone w części lub w całości fotografii – Jurka Wrońskiego, Andrzeja Pawłowskiego. Potem była kilkuletnia przygoda z Kantorem i Cricoteką jego żywym archiwum przesyconym tysiącami zdjęć i przede wszystkim Kantorowską interpretacją fotografii, na której zbudowany był jego Teatr Śmierci. Również pracując w Muzeum Narodowym, które posiada zbiór ponad 120 tysięcy fotografii byłem blisko tego medium. Acz najbardziej jestem dumny z faktu, że MNK gościło lub organizowało co roku w kolejnych edycjach Miesiąca Fotografii bardzo ciekawe i ważne wystawy zawsze z jakimś moim większym lub mniejszym udziałem.
Wspomniałeś dyrektora Beiersdorfa – postać w Krakowie kontrowersyjną. Muzeum Historii Fotografii nie cieszyło się dobrą opinią nie tylko w środowisku muzealników, ale również fotografów. Jaki miałeś plan naprawczy przychodząc do muzeum?
Daleki jestem od oceniania sposobu pracy mojego poprzednika. Wbrew niektórym opiniom, za dyrektury Macieja Beiersdorfa w MHF powstało wiele bardzo ważnych wystaw i publikacji, stworzona została świetnie wyposażona pracownie digitalizacyjna, muzeum ma bardzo ciekawą stronę www z katalogiem zbiorów on-line – jednym z pierwszych w Polsce. Niestety możliwości rozwoju instytucji poważnie ograniczała ciasna przestrzeń siedziby przy ulicy Józefitów. Jako priorytet potraktowałem starania dążące do poprawy stanu infrastruktury muzeum. Dopiero dobrze przygotowana przestrzeń da w pełni możliwość funkcjonowania instytucji. Między innymi w kontekście starań dotyczących przekazania zbiorów Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego do MHF. A zbiory te są gigantyczne. Władysław Klimczak, długoletni prezes KTF-u, a także inicjator stworzenia Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, w czasopiśmie „Fotografia” na początku lat 80. XX wieku, chwalił się, że zgromadził półtora miliona zdjęć, pół miliona negatywów, parę tysięcy rozmaitego sprzętu związanego z fotografią… To naprawdę robi wrażanie. Część tych zbiorów została już włączona do zbiorów MHF za czasów dyrektury Klimczaka. Teraz, po blisko ćwierć wieku, wraca szansa na wzbogacenie kolekcji muzealnej o pozostałe obiekty. To duża radość, ale także gigantyczne wyzwanie – konserwacja i opracowanie tak dużej ilości obiektów, to zadanie na lata.
Moje doświadczenie zawodowe pokazuje, że nie ma tworów i organizacji idealnych. To, że przez lata muzeum było niewidzialne, uważałem za najwyższe zagrożenie i mam nadzieję, że z miesiąca na miesiąc wychodzimy z tego cienia.
Klimczak wprawdzie założył muzeum na fundamencie kolekcji własnej i KTF-u, ale szybko został odsunięty od instytucji wchodząc w otwarty konflikt i kwestionując prawne podstawy działania kierowanych przez kolejnych dyrektorów MHF. Zamieszanie dotyczące kwestii własności i praw oraz ciągnące się sprawy sądowe wraz z konfliktem środowiskowym jak rozumiem odziedziczyłeś po poprzednikach?
Rzeczywiście wątpliwości prawne i związane z nimi długoletnie procesy sądowe, nie tylko związane z Władysławem Klimczakiem, paraliżowały dotychczasową działalność muzeum. Jest to dosyć pogmatwana, wielowarstwowa historia. Chociażby budynek przy Józefitów. Jego opłakany stan nie jest winą żadnego z poprzednich dyrektorów, po prostu przez kilkanaście lat toczył się proces ze spadkobiercami przedwojennych właścicieli, który mógł skutkować tym, że budynek zostanie przez muzeum utracony. Szczęśliwie sytuacja prawna naszej siedziby wreszcie, pod koniec dyrektury Macieja Beiersdorfa, wyjaśniła się na korzyść muzeum, dzięki temu ja mogłem zacząć zabiegi o rozpoczęcie koniecznego remontu kapitalnego. Moje doświadczenie zawodowe pokazuje, że nie ma tworów i organizacji idealnych. To, że przez lata muzeum było niewidzialne, uważałem za najwyższe zagrożenie i mam nadzieję, że z miesiąca na miesiąc wychodzimy z tego cienia, w czym duży udział mają generowane przez nas wydarzenia – wystawy, publikacje, spotkania. Cieszę się też, że zastałem w MHF bardzo ciekawy zespół pracowników, posiadających ambicje, wiedzę, dbających o swój rozwój – co objawiało się w poprzednich latach bardzo interesującymi wystawami i publikacjami, które były przygotowywane z nadzwyczajną starannością. Główny problem muzeum polegał na tym, że nie zaistniało w świadomości szerszej grupy ludzi, którzy powinni do tej instytucji trafiać. Przez pierwszych kilkanaście miesięcy, położyłem bardzo mocny akcent, nie dysponując wcale jakimiś nadzwyczajnymi środkami, żeby muzeum zaczęło wychodzić z tej niewidzialności. Pokazujemy, że instytucja istnieje, przygotowuje bogatą i wartościową ofertę, że zespół pracowników potrafi zdobywać fundusze na realizację projektów. To znaczy, że ma pomysły, wie jak je zorganizować, wykonać i prawidłowo rozliczyć. Wierzę, że ten potencjał ujawni się w pełni w nowych realiach lokalowych.
Od razu przystąpiłeś do pracy nad znalezieniem nowej siedziby. W maju zaprezentowany został projekt zmian lokalowych i przeniesienia muzeum do siedziby docelowej w Zbrojowni na Rakowickiej, a na czas remontu do budynku dawnego dworca kolejowego. Przystąpiłeś też do wykonania planów dotyczących remontu budynku na Józefitów. Opowiedz o strukturalnych zmianach, jakie chciałbyś wprowadzić w muzeum? Poza zmianami lokalowymi i uzyskaniem podstaw organizacyjnych idą zmiany merytoryczne i wizja czym ma być Muzeum Historii Fotografii w XXI wieku.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że w muzeum potrzebna jest radykalna, wręcz rewolucyjna zmiana. Jak tylko było to możliwe, zacząłem wprowadzać zmiany w strukturze organizacyjnej muzeum dostosowującej formy zarządzania do planowanego rozwoju. Wprowadziłem nowy regulamin organizacyjny. Wypracowaliśmy nowy statut muzeum. Tak na marginesie – zgodnie z jego zapisami możemy wreszcie używać skróconej nazwy instytucji: Muzeum Fotografii w Krakowie. Pojawiło się też stanowisko wicedyrektora i głównego kuratora zbiorów. Zmiany w statucie otwierają nam również możliwości rozwoju kolekcji sztuki współczesnej związanej z fotografią, jak i podejmowania działań w tym obszarze – z czego niezmiernie się cieszę. Są to przygotowania do nowych wyzwań czekających naszą instytucję. Tak inwestycyjnych, jak i merytorycznych. Ale nie ukrywam, że obecnie nasz główny wysiłek skupiony jest na jak najlepszym przygotowaniu wniosków o dofinansowanie inwestycji. Jak wiadomo wiąże się to z wypełnieniem ogromu formalności. Dla tak niewielkiej instytucji to gigantyczne wyzwanie.
Jaki jest plan działania muzeum w tych dwóch lokalizacjach? Co będzie na Józefitów, a co na Rakowickiej?
Przy Józefitów, ze względu na charakter budynku, jak i możliwości rozbudowy, pozostawimy działy inwentarzy z magazynami, które powstaną w rozbudowanym, czy dobudowanym budynku tuż obok części zabytkowej, kiedyś wolnostojącej willi. Magazyny spełniać będą wszelkie wymogi bezpiecznego przechowywania tak delikatnych obiektów jak fotografie. Pozostaną tu pracownie konserwatorskie i pracownie digitalizacyjne, czyli cała sfera związana z zarządzaniem zbiorami, łącznie z pracownikami, którzy będą te zbiory ewidencjonować i opracowywać naukowo. To „serce muzeum” z reguły niedostępne dla publiczności. My jednak będziemy starali się zachęcać ludzi do przychodzenia także do tego miejsca przewidując w tym miejscu funkcjonowanie tak zwanych magazynów studyjnych oraz oferując bogaty program kulturowo-edukacyjny. Poza tym magazyny i poszczególne pracownie niekoniecznie muszą być w stu procentach ukryte przed oczami zwiedzających.
A co się będzie działo na Rakowickiej?
Budynek dawnych warsztatów rusznikarskich, który Gmina zakupiła dla muzeum, składa się z dwóch hal liczących po 420 metrów kwadratowych, które wyglądają jak niemal gotowe przestrzenie wystawiennicze, nic więc dziwnego, że takie będą miały przeznaczenie. Już teraz, przed remontem, pokazaliśmy w jednej z tych hal, że trochę klajstrując ściany, zatykając okna, można tu organizować wystawy. Generalnie siedziba przy Rakowickiej przeznaczona będzie niemal w całości dla publiczności. Obok wystaw organizowane tu będą różnego rodzaju spotkania, wykłady, warsztaty czy lekcje muzealne. W końcu będziemy dysponować przestrzeniami przygotowanymi do tych celów. Na Rakowicką zostanie przeniesiona też biblioteka z czytelnią, powstanie księgarnia oraz kawiarnia. Wielkim atutem działki przy Rakowickiej jest jej wielkość – bo to powierzchnia aż 60 arów, a budynek zabytkowy jest cofnięty od pierzei ulicy i mimo bardzo rygorystycznych ograniczeń konserwatorskich jest możliwość jego rozbudowy – dzięki temu powstanie rodzaj pawilonu, który stanowić będzie komfortową dla zwiedzających strefę wejścia, znajdą się tam również sale konferencyjne i edukacyjne.
Rozumiem, że teraz te dwa budynki działają, będą wyremontowane, docelowo rozbudowane…
Tak, do momentu ogłoszenia wyniku naboru do POIiŚ, gdzie aplikujemy o środki finansowe na modernizacje dotychczasowej siedziby działamy w starym budynku, potem czeka nas ogromne logistyczne wyzwanie – przeniesienie na trzy lata zbiorów i biur do tymczasowej siedziby. Tak jak mówiłem, jeszcze przed remontem rozpoczęliśmy działalność wystawienniczą przy ulicy Rakowickiej. Można tam jeszcze do końca października oglądać wystawę Fotoreporterzy. Mam nadzieję, że już w tym roku uda nam się opracować dokumentacje projektową, złożyć wnioski aplikacyjne w ramach funduszy unijnych i prace na Rakowickiej zaczną się 2018 roku. To jest niezwykle trudne wyzwanie dla muzeum, które do tej pory nie przeprowadzało żadnych inwestycji. Stąd niezbędne były zmiany organizacyjne w Muzeum o których wspomniałem wcześniej. I te zmiany wciąż się dzieją.
Czyli będzie przerwa merytoryczna?
Nie. Jedynie adresowa. Od wielu miesięcy poszukujemy rozwiązania, gdzie tymczasowo muzeum mogłoby działać. Tak się szczęśliwie złożyło, że pośród rozlicznych pomysłów, które krążyły w Krakowie odnośnie zabytkowego budynku Dworca Głównego, znalazł się taki, żeby umieścić tam Muzeum Fotografii. Zdecydowaliśmy się, mimo że to nie jest na pewno docelowo dobre rozwiązanie dla takiej instytucji jak muzeum – dworzec jest jednak czynny, przejeżdżają przez niego pociągi, ale jak na siedzibę tymczasową jest w sam raz. Zajmiemy część budynku od ulicy Lubicz. Miejsca wystarczy nam nie tylko na magazyny, pracownie i biura, ale także na przestrzeń wystawienniczą. Warunki na pewno nie będą gorsze niż przy ulicy Józefitów, w związku z tym na pewno nie stracimy kontaktu z publicznością. Plac przed budynkiem kolejowym w części jest własnością miasta, więc możemy także wyjść z pewną informacją, wystawami w przestrzeń publiczną i nie znikniemy z mapy Krakowa Poza tym jest to wygodny punkt do tego żeby również zadbać o to, co się będzie działo na placach budowy. Z Dworca Głównego jest 10 minut spacerkiem na Rakowicką, a tramwajem można w parę minut dojechać do budynku przy Józefitów.
Co z tymi zbiorami, które odziedziczyłeś po KTF-ie?
To jest jedna z najistotniejszych rzeczy, która ma wciąż niedokończoną ponad dwudziestoletnią historię. Jak już mówiłem mamy tutaj jeszcze zbiory, które przeniósł do muzeum Władysław Klimczak, których część ciągle jest ewidencjonowana. Przystępując do konkursu, liczyłem się z tym, że wcześniej czy później powróci sprawa przekazania do MHF pozostałej części kolekcji KTF-u. Tak się złożyło, że konieczność zajęcia się tymi sprawami pojawiła się bardzo szybko, bowiem duża część zbioru Towarzystwa przechowywana w magazynach w dzielnicy Podgórze została uznana za mienie porzucone i trafiła do Biura Rzeczy Znalezionych, który prowadzi Urząd Miasta. One w tej chwili z mocy prawa zostały skomunalizowane, stały się własnością miasta. W efekcie wielostronnych ustaleń, Prezydent Krakowa zlecił MHF prawidłowe zabezpieczenie i uporządkowanie tego mienia.
Czyli historia z KTF-em skończyła się sama? Nie płacili za magazyn i to zostało przejęte przez miasto i w efekcie przez muzeum?
Myślę, że problem KTF-u to jest problem różnych organizacji pozarządowych, które miały trochę inne warunki do funkcjonowania w czasach PRL-u. A myślę, że KTF miał bardzo dobre warunki, ponieważ prezes Klimczak był osobą niezwykle operatywną. Wszystkie osoby, które interesują się fotografią, znają go ze słynnych wystaw „Venus”, ale on cały czas prowadził również inne aktywności, w tym rozbudowywał kolekcję. Żeby jednak zapewnić odpowiednie warunki tak licznie zgromadzonym obiektom potrzebna jest prężnie działająca instytucja, zarówno pod względem organizacyjnym, jak i finansowym.
Czyli zakończył się także proces z muzeum, w którym KTF oraz Klimczak jako osoba prywatna domagała się uznania prawa własności części zbiorów będących w muzeum?
To sytuacje, które wiążą się przede wszystkim z latami 90., kiedy Władysław Klimczak przestał być dyrektorem MHF. Ówczesny organizator uważał, że to, co jest przewiezione do pierwszej naszej siedziby w Kamienicy Hetmańskiej, zgodnie ze wstępną deklaracją, jest już majątkiem Muzeum Historii Fotografii. Ale od strony prawnej tak to nie wyglądało. Okazało się, że tylko to, co zostało przekazane aktami notarialnymi w ciągu pierwszych lat stało się własnością instytucji.
Czy to zostało uregulowane?
Tak i na tym polega dramat tych zbiorów. Sąd Administracyjny stwierdził, że to, co nie jest w muzeum wprowadzone w księgi ewidencyjne jest nadal własnością KTF-u. Szczęśliwie kilka miesięcy temu, pojawiło się zielone światełko na satysfakcjonujące zarówno naszą instytucję, jak i KTF oraz Władysława Klimczaka zakończenie tej historii. Ten proces wciąż trwa, więc będzie jeszcze okazja, aby do tej sprawy powrócić może w kolejnej rozmowie.
Tak, ale rozumiem, że twoim zadaniem, jako dyrektora jest wyjaśnienie statusu zbiorów muzeum i uregulowanie raz na zawsze ciągnącego się od dekad sporu, który drążył krakowskie środowisko fotograficzne, dotyczące tych setek tysięcy zdjęć, aparatów, jakichś rzekomych skarbów, które tam są, a nikt o nich nie wie.
To się stanie dopiero w momencie kiedy Muzeum przejmie zbiory.
Zbiory MHF są w dużym stopniu przypadkowe, w związku z tym szalenie różnorodne. W 90 procentach stanowi je fotografia dawna – fotografia atelierowa, amatorska pochodząca z XIX i pierwszych dziesięcioleci XX wieku, dokumentacja związana z czasami do II wojny światowej.
Jednocześnie teraz nie możesz nie przyjąć tego miliona zdjęć do kolekcji muzeum.
Jestem innego zdania. Moje wieloletnie doświadczenia muzealne, tylko mnie w tym utwierdzają. Nie wszystko co zgromadził Władysław Klimczak musi koniecznie trafić do Muzeum Fotografii. Kolekcjonerstwo Klimczaka i w konsekwencji KTF-u było totalne. Miało w sobie niezwykle fascynującą aurę niemożliwego, dążenie do utopijnej całości. Podobne klimaty pokazał przed kilku laty Robert Kuśmirowski na wystawie Masyw kolekcjonerski. Jednak sen o nierealizowalnej pełni nie może zawładnąć polityką gromadzenia zbiorów. Wiadomo, że możemy zająć się tylko fragmentem, sprofilowanie to naturalna formuła funkcjonowania instytucji. W związku z tym nie wyobrażam sobie automatycznego przejęcia zbiorów KTF-u. Nawet nie wiemy do końca co jest zamknięte w tych skrzyniach, pudłach. Być może są tam materiały, które absolutnie nie pasują do profilu muzeum. W pierwszych latach trafiły do muzeum m.in. zabytkowe meble, żyrandole, szafy… Przejmowano też całe zespoły różnych obiektów, pamiątek, w których niekoniecznie znajdowały się znajdowały się wyłącznie materiały fotograficzne czy w ogóle związane z fotografią.
No właśnie. Jaki byłby ten profil Muzeum Fotografii w XXI wieku?
Największym wyzwaniem globalnym i generalnym musi być spojrzenie, jak muzeum chce się ulokować w stosunku do innych instytucji, które mniej lub bardziej oficjalnie zajmują się gromadzeniem fotografii.
W Krakowie, w Polsce, w Europie?
W każdym z tych obszarów. Oczywiście bierzemy pod uwagę specyfikę oferty instytucji krakowskich i polskich. To te perspektywy w głównym stopniu wpłynęły na sprofilowanie naszej instytucji. Perspektywa zagraniczna istnieje nieco w dalszym planie. Od czegoś trzeba zacząć, coś zostawić na później. W pierwszej kolejności znajdźmy swoje miejsce w polskim środowisku.
Tak jak wspominałem, charakter dotychczas zbieranych obiektów rzutuje na działalność MHF. Ale go nie ogranicza. Jakie to są zbiory? W dużym stopniu przypadkowe, w związku z tym szalenie różnorodne. W 90 procentach stanowi je fotografia dawna – fotografia atelierowa, amatorska pochodząca z XIX i pierwszych dziesięcioleci XX wieku, dokumentacja związana z czasami do II wojny światowej. I taka też perspektywa nadawała ton uzupełnieniom kolekcji w początkowym okresie istnienia instytucji. Z biegiem czasu pojawiły się nabytki fotografii reportażowej i powstającej w kontekście sztuki. Czy owa heterogeniczność jest minusem? Nie. Zbiory MHF są fascynujące. Pomimo, że to nie arcydzieła nadają w nich ton i nie ma w nich konkretnego jądra, wokół którego byłyby zorganizowane. Nasza historia to nie budowanie kolekcji przez Urszulę Czartoryską, a następnie Krzysztofa Jureckiego w Muzeum Sztuki w Łodzi czy kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu autorstwa Adama Soboty. W historii MHF było więcej przypadkowości. Ale taka sytuacja stwarza też niesamowite możliwości zderzeń kontekstów, jest doskonałym punktem wyjścia do interesujących działań badawczych i wystawienniczych, o czym świadczyć mogą chociażby kolejne odsłony cyklu „Klucz do magazynu”. Nasze zamiary wobec naszych kolekcji opisaliśmy w zatwierdzonej pod koniec ubiegłego roku przez naszą radę muzealną i organizatora nowej polityce gromadzenia zbiorów. Z tym dokumentem może się zapoznać każdy, bo jest udostępniony na naszej stronie internetowej i do czego zachęcam tych, którzy chcieliby wiedzieć w jaką stronę w tej chwili zmierza nasze muzeum.
Bardziej interesowałaby cię historia fotografii?
Też. Też historia i też fotografii. Nie sposób w pełni zrozumieć języka współczesnej fotografii bez znajomości historii fotografii i historii obrazu w ogóle. I tu zbliżamy się do sedna, ponieważ na fotografię nie chcemy patrzeć w oderwaniu od wielorakich kontekstów związanych z tym medium. Rolę Muzeum Fotografii upatrywałbym w łączeniu różnorodnych, interdyscyplinarnych spojrzeń na fotografię. Jednocześnie nie chciałbym interesującego nas obszaru ograniczać automatycznie tylko do fotografii. Jako niezwykle istotne uważam spojrzenie na nią w kontekście historii i teorii obrazu jako takiego. Uważam, że instytucja taka jak Muzeum Fotografii idealnie nadaje się do tego, aby być czymś w rodzaju centrum badań nad obrazem, czy szerzej nad wizualnością, i jeszcze szerzej nad percepcją. Badań, a następnie upowszechniania zdobytej wiedzy. I do tego będę dążył. Potencjał mamy. Zespół, który tu zastałem i który mam nadzieję jeszcze będzie się powiększał, jest grupą fachowców z różnych dziedzin – historycy sztuki, antropologowie kultury, historycy, fizycy, konserwatorzy. Kładę też duży nacisk na rozwój współpracy ze specjalistami zewnętrznymi, dzięki czemu będziemy mogli poszerzyć nasze spojrzenie na problematykę obrazowania i percepcji.
Dużo mówiliśmy o historii muzeum, jego sytuacji aktualnej oraz zaszłościach w relacjach z KTF-em, a co z innymi instytucjami działającymi w polu fotografii i wyznaczające poziom w skali nie tylko krajowej, jak choćby odpowiedzialna za organizację Miesiąca Fotografii w Krakowie Fundacja Sztuk Wizualnych, czy warszawska Fundacja Archeologii Fotografii?
Uważam, że współpraca z wymienionymi przez ciebie fundacjami i uczestniczenie w organizowanych przez nich przedsięwzięciach jest naturalne. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji. Jeszcze przed objęciem przeze mnie stanowiska dyrektora MHF współpracowało z Archeologią Fotografii i Miesiącem Fotografii, ale teraz zdecydowanie zintensyfikowaliśmy nasze kontakty, planujemy wspólne przedsięwzięcia, między innymi dotyczące archiwów fotograficznych. Zależy nam na twórczym współdziałaniu z jak najszerszym gronem instytucji i specjalistów różnych dziedzin. Jestem przekonany, że dzięki różnorodności naszych doświadczeń, co zawsze jest doskonałą inspiracją, powstaną ciekawe przedsięwzięcia.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- Dorota Marta/MHF