„Miłe złego porządki” Artura Żmijewskiego w Galerii Sztuki im. Jana Tarasina
Przemoc dzieje się wokół nas – wszędzie widzimy jej ślady, jej trwałe i nietrwałe skutki. Wszędzie tzn. w otaczającym nas krajobrazie wizualnym. Przemoc ludzi wobec ludzi, przemoc wobec rzeczy – wobec materialnego świata stworzonego przez człowieka – i przemoc wobec natury: ziemi, zwierząt, roślin.
Przyglądanie się skutkom tej przemocy, zniszczeniom i zniekształceniom, jakie czyni, jest początkiem pracy. Począwszy od zniszczeń przemysłowych, gwałtu na ludziach, do wojennych skutków przemocy i do zniszczeń w przyrodzie. Ludzkie działania zostawiają ślady – przekształcone krajobrazy, zdeformowane rzeczy, okaleczone ciała, zdeformowana przyroda.
Moje działanie artystyczne miałoby polegać na „wyabstrahowaniu” z tych zniszczeń jakiejś wizualnej formuły, pewnych kształtów, które choć abstrakcyjne, to jednak przenosiłyby traumę dewastacji.
Myślę o czymś w rodzaju matematycznej formuły czy też wzoru przemocy, wyabstrahowanego, wydestylowanego z kształtu rzeczy i ciał i nadania mu wizualnej formy.
Na spacerze po warszawskim Muranowie, w rozkopanej ziemi, znalazłem fragmenty metalowych konstrukcji. Na 100% pochodziły ze spalonego i wyburzonego getta. Były to niewielkie fragmenty – przyglądałem się im i miałem poczucie, że ich pogięta forma przenosi zapis zniszczenia. Niewątpliwie jest śladem przemocy, ale też, że przemoc wciąż trwa w tym obiekcie. Że nie zatarł jej czas, nie została zapomniana – że ten obiekt jest ofiarą przemocy, która trwa niepogrzebana, niezapomniana. Wychodzi z ziemi i zatrzymuje w sobie zdarzenie, które zdeformowało jego kształty. Myślałem, że ten fragment metalowej obejmy, jakiś konstrukcyjny element domu, wygląda dziś tak, jak wyglądał 70 lat temu, gdy dom płonął, a później się zawalił. Jest na tym kawałku metalu tylko więcej rdzy. Jednocześnie kształt przedmiotu nie miał w sobie dramatyzmu – był pogięty i zniszczony, ale nie przeraźliwy. Nie było to okaleczone ciało – choć jednocześnie było to okaleczone ciało.
Ta dwoistość zaciekawiła mnie, starałem się odgadnąć przeznaczenie tego fragmentu metalu, może jego umiejscowienie w konstrukcji budynku. Myślałem o ogniu, w którym się wyginał, aż konstrukcja runęła. Wszystko to było w tym obiekcie – a jednocześnie przez to, że nie mogłem dokładnie rozeznać się w tym jak został zniszczony – było w nim coś abstrakcyjnego. Jakby przemoc sprowadzona do symbolu przemocy, akt zniszczenia, który opowiada się poprzez przedmiot, a jednocześnie wciąż wiele zakrywa. Tak wiele, że sama przemoc sprowadzona jest do abstrakcyjnej formy, sugestywnego kształtu.
Te medytacje doprowadziły mnie do pytania, czy mógłbym zrobić coś w rodzaju studium przemocy, którego materią były przedmioty i ciała, które przemocy doznały. Czy uciekając od realizmu, czy od dosłownego przedstawienia, mógłbym sprowadzić akt przemocy do rozpoznawalnego kształtu – do czytelnego symbolu, który też byłby czymś więcej niż symbolem. Który byłby i nie byłby jednocześnie ciałem okaleczonym, przedmiotem zdewastowanym. Świadkiem i symbolem własnej krzywdy. Istnieją obiekty, które są jednocześnie „ciałem, które doznało przemocy”, świadkiem przemocy, jakiej na nim dokonano, i symbolem przemocy. Niech za przykład posłuży wieża Kościoła Pamięci na Breitscheidplatz w Berlinie. Ze zniszczonego bombami kościoła pozostała zrujnowana, stojąca do dziś i nieodbudowana wieża. Ona jednak nie jest abstrakcyjna – zbyt wiele opowiada i zbyt wiele odsłania. Ja jednak zmierzałbym do czegoś w rodzaju zsymbolizowanej formy, która jest całkowicie oderwana od kontekstu, czy to wojen, czy katastrof, czy ludzkiej podłości.
To tak, jakbym szukał pewnej uniwersalności, czy powtarzalności w formach, jakie zostawia za sobą przemoc. Czegoś, co zuniwersalizowane, dałoby się odczytać. Co widz mógłby zobaczyć i pojąć z obrazów i przedmiotów. A co zawierałoby w sobie i pewną ogólność – i pojedynczość traumy, lęku.
Myślę też o naturze – gwałconej i eksploatowanej – o śladach zniszczenia w niej samej. O tym, jak przemocowo traktujemy przyrodę, rośliny, zwierzęta. To również niszczona natura mogłaby stać się matrycą do szukania pewnej uniwersalnej formuły przemocy wobec niej, wobec Ziemi.
Czy to do czegoś zmierza? Jaki jest sens takiego działania? Wydaje mi się, że jest nim samo rozważanie, pamiętanie przemocy i ciągłe przywoływanie jej skutków, żeby to nie umykało. Żeby ślady nie zostały zatarte. Przywoływanie obecności tego, co niesłychanie zagrażające, chociaż usuwane w cień, zagadywane, lekceważone. Medytacja i pokazywanie – w jeszcze jeden sposób, przez jeszcze jedną osobę.
Myślę, że już żyjemy w świecie głęboko straumatyzowanym wszechobecnością gwałtu i przemocy. Ona przenika rzeczywistość, jest obecna wszędzie z różnym natężeniem. Jej ślady – przede wszystkim bezradność wobec niej – np. gdy przemocy używają najważniejsi politycy – zostają w nas i pogłębiają stres. Przemoc się znaturalizowała, zuniwersalizowała. Zajmowanie się nią, na pewno jest zmaganiem się z własną bezradnością.
Artur Żmijewski
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Artur Żmijewski
- Wystawa
- Miłe złego porządki
- Miejsce
- Galeria Sztuki im. Jana Tarasina, Kalisz
- Czas trwania
- 15.10-28.11.2020
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Galerii Sztuki im. Jana Tarasina
- Strona internetowa
- tarasin.pl