„Martwi wszystkich narodów, łączcie się!” Kościoła Nihilistów w Rondzie Sztuki
Narracja kultowego filmu Ridleya Scotta Łowca androidów z 1982 roku, opartego na motywach powieści Philipa K. Dicka zatytułowanej Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? rozgrywa się w 2019 roku. To niezwykłe, jak w dystopijnych wizjach przyszłości wyobrażano sobie to, co dla nas w czasie rzeczywistym jest już minione. W 2021 roku daleko nam do rozbłyskujących neonami, brutalistycznych, kiczowato-eklektycznych przestrzeni miast czy zniewalających, ale i niebezpiecznych cybernetycznych organizmów, które wyłapywać i niszczyć ma właśnie łowca androidów. Jednak jeśli przyjrzeć się tej postludzkiej propozycji nieco bliżej, dostrzeżemy, że zarówno logika opresyjnej władzy, maszynowa hybrydyzacja rzeczywistości, jak i biopolityczny terror są nam przecież na wskroś bliskie. Czy aby słowa przeznaczonego do likwidacji filmowego replikanta Roya: „Ciekawe doświadczenie żyć w strachu, oto co czuje niewolnik”, nie stanowią horyzontu współczesnego doświadczania rzeczywistości?
Swoistą hybrydę tego, co czysto fikcyjne w warstwie wizualnej, ale niepokojąco realne w obszarze znaczeniowym, odnaleźć można było na wystawie Martwi wszystkich narodów, łączcie się! Kościoła Nihilistów, kuratorowanej przez Adriana Chorębałę w katowickim Rondzie Sztuki. Kościół Nihilistów, a więc wrocławska parareligijna grupa artystyczna stanie się dla mnie figurą tytułowych łowców androidów czy raczej dwóch łowców i łowczyni, bo w skład kolektywu wchodzą Justyna Baśnik-Andrzejewska, Paweł Baśnik i Jędrzej Sierpiński. Tyle że owa figura zostanie tutaj nieco przeformułowana względem literacko-filmowej wersji.
Niewielka przestrzeń została rozegrana nie tylko obrazami, ale i instalacjami z przedmiotów znalezionych, które można byłoby tu nazwać resztkami czy odpadami rzeczywistości. Jednak paradoksalnie owe odpady stały się tu (dosłownie!) podatnym gruntem do stworzenia dystopijnej wizji.
Kościół Nihilistów jest, według mnie, jednym z ciekawszych zjawisk artystycznych, jeśli chodzi o młodą sztukę w Polsce. Ich konsekwentnie rozwijana trashowa estetyka z cyberpunkowym sznytem realizuje się w malarstwie, podejściu do przestrzeni – bo Kościół Nihilistów jest też nomadyczną galerią oraz zespołem kuratorskim – jak również w wideo o charakterze dokumentalno-reportażowo-performerskim na youtube’owym kanale przemijam tv. W ich podejściu do medium, displayu i performatywności odbijają się echa estetyki warszawskiej Galerii Śmierć Frajerom, której zresztą byli członkowie brali udział w wydarzeniach czy wystawach realizowanych wspólnie z Kościołem. Podejście to opiera się w dużej mierze na spójności estetycznej prac i przestrzeni, w której są pokazywane. Często odbiega ona od klasycznego white cube’a na rzecz industrialnych czy opuszczonych miejsc. Dlatego można było mieć obawę, że wystawa w Rondzie Sztuki przez swoje tradycyjne instytucjonalne ramowanie przestrzeni straci wywrotowy potencjał i trashową estetykę Kościoła Nihilistów. Tak się jednak nie stało. Co więcej, niewielka przestrzeń została rozegrana nie tylko obrazami, ale i instalacjami z przedmiotów znalezionych, które można byłoby tu nazwać resztkami czy odpadami rzeczywistości. Jednak paradoksalnie owe odpady stały się tu (dosłownie!) podatnym gruntem do stworzenia dystopijnej wizji − bo to na kawałkach strzaskanych nagrobków, cmentarnych kamieni oraz wypalonych zniczy rozpościerała się wystawa Kościoła Nihilistów. Efektem była bardzo spójna, konsekwentna i ciekawa propozycja pokazująca charakterystyczną dla Kościoła Nihilistów malarską estetykę. I to bez popadania w często wybrzmiewający w przypadku wystaw malarstwa banał white cube’a.
Już przy samym wejściu na wystawę pojawił się jasny komunikat wyznaczający jej kierunek − Homo Deus Pawła Baśnika. Wielkoformatowy obraz ukazuje monstrualną maszynowo-człowieczą − albo raczej boską, jak wskazywałby tytuł − hybrydę. Być może to właśnie połączenie człowieka i maszyny daje obraz nowego boga lub bogini, bo właściwie homo deus Baśnika jest postacią androgyniczną. Zaraz za nim jako rodzaj malarskiego rewersu znajdował się Feniks − przeskalowany mityczny ptak, będący przecież symbolem wiecznego odradzania się. Te oraz pozostałe obrazy Baśnika, w których splatają się motywy naukowe i fantastyczne, człowiecze i maszynowe czy wątki życia i śmierci, stanowią reminiscencje literacko-filmowych surowych wizji postapokaliptycznej, postludzkiej rzeczywistości. Jedna z namalowanych przez niego maszyn przypomina mi gigantycznego robota z Ghost in the Shell − mangi Masamune Shirowa, później anime Mamoru Oshiiego i wreszcie zachwycającego wizualnie filmu Ruperta Sandersa. A jeśli już mowa o estetyce anime, to ta w całej okazałości pojawia się u Jędrzeja Sierpińskiego, biorącego na warsztat jeden z najpopularniejszych motywów japońskiej popkultury, czyli kobiecego cyborga. Zresztą jedna z kultowych cyborgiń, która zmaga się ze swoją cybernetyczną tożsamością, pochodzi właśnie z Ghost in the Shell. Manga Shirowa i anime Oshiiego (w filmie Sandersa wątek ten został zmarginalizowany i dość mocno spłaszczony) stawiają podobne pytanie jak powieść Dicka, na podstawie której nakręcony został Łowca androidów. Czy androidy śnią o elektrycznych owcach, czy ich horyzont rzeczywistości wyznaczony jest przez zupełnie inne od ludzkiego doświadczenie poznawcze? I wreszcie czy cyborg jako ewolucyjny fenomen, który zyskał samoświadomość, jest w stanie wytworzyć coś takiego jak dusza, która często staje się stawką w grze postapokaliptycznych narracji? Cyborgini Sierpińskiego nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, puszcza natomiast do nas oko, robiąc dziubek i wykonując charakterystyczny gest dłonią − victory hand z wyciągniętym wskazującym i środkowym palcem. Warto w tym kontekście przywołać nietracące na aktualności słowa Donny Haraway z Manifestu cyborgów, opublikowanego w 1985 roku. Autorka traktuje cyborga jako figurę emancypacyjną i pisze że jest on fikcją odwzorowującą naszą społeczną i cielesną rzeczywistość oraz źródłem wyobrażeń, które dają nadzieję na wiele owocnych połączeń, otwartość czy zniesienie dotychczasowych społeczno-politycznych ograniczeń. „Opowiadam się za przyjemnością w rozmywaniu granic i za odpowiedzialnością za ich konstruowania” − pisze Haraway, podkreślając, że w gruncie rzeczy cyborgami jesteśmy my wszystkie i wszyscy jako chimery, wymyślone oraz sfabrykowane hybrydy naszych czasów.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 33. numerze Magazynu „Szum”.