„Malarz, który ukrzyżował kobietę” Andrzeja Gordona w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie Wlkp.
Andrzej Gordon. Malarz, grafik, ilustrator. Wystawa w Miejskim Ośrodku Sztuki jest okazją do przypomnienia intrygującego dorobku artysty, który przez ponad 20 lat żył i pracował w Gorzowie. Wystawa skupia się na wątkach figuratywnych w malarstwie i rysunkach Andrzeja, szczególnie na motywie ukrzyżowania, który, oprócz aktów kobiecych, jest w jego twórczości najbardziej charakterystyczny, a zarazem tajemniczy i niedookreślony.
Gustaw Nawrocki
Andrzej Gordon jest moim zdaniem najznaczniejszym malarzem, jakim może chwalić się Gorzów. Artysta związany był z naszym miastem ponad 20 lat, dziś jego rysunki i obrazy obecne są w domach wielu mieszkańców. W tutejszym muzeum reprezentowany jest niedużym, dość przypadkowym zbiorem prac. Gdybym miała pisać o Gordonie jako człowieku, powiedziałabym, że zniszczyło go zarówno to miejsce jak okoliczności życia: czas i ludzie. Sam też nie był bez winy. Ale ściśle rozgraniczam Człowieka i Jego Dzieło. Zatem: czy dziś pamiętamy obrazy, rysunki i grafiki Andrzeja? Ci, którzy zetknęli się z artystą osobiście, z pewnością pamiętają. Młodsi, skazani na środowiskową legendę, w znacznie mniejszym stopniu. (Pamiętajmy, że właśnie otwierały się lata 90. i polski świat wirował, a wolność odkrywano w obszarach od sztuki odległych). Dla najmłodszej generacji uczestników i odbiorców kultury tamta rzeczywistość to pewnie „czas zaprzeszły”. Jeszcze nie historia, która kusi, ale coś, co budzi opór. Tym bardziej potrzeba istotnego impulsu, by dać nową szansę tak samemu malarzowi jak i dziełu. Historia sztuki zna takie przypadki; taką sposobnością może być wystawa (jak obecna) albo szczęśliwy traf: oto ktoś-kiedyś-gdzieś zobaczy pracę, zachwyci się i podsunie pod oczy publiczności (dziś pewnie via internet wszechobecny).
„Żółcienie, brązy, czerwienie” tak celnie streścił Kazimierz Furman, w wierszu napisanym tuż po śmierci artysty, temperaturę pełnej emocji twórczości malarskiej Gordona. Co tę emocję tworzy? Po pierwsze – pasja. Jej przejaw to zdecydowanie prowadzona kreska w rysunkach, gwałtownie zamaszysty dukt pędzla w malarstwie. I wspomniane kolory. Pamiętać przy tym należy, że pasja ma chimerycznie przeplatające się – i mocno różne – konotacje. Z jednej strony namiętność i żarliwość, z drugiej – męka i cierpienie. Do pasji w twórczości Gordona jeszcze wrócę; teraz – jej drugie oblicze. To (skrywające się) odczucie samotności, niepewności. Jakieś wycofanie i nieśmiałość (bo nie melancholia). Ilekroć zdarzało mi się stawać wobec obrazów Andrzeja, często myślałam o ucieczce z miejsca, w którym właśnie jestem, bo widok sprawiał ból. Przychodziły na myśl – i tak jest do dziś – obrazy innych Artystów. Wśród nich zazwyczaj pojawiał się Caspar David Friedrich a także Rene Maggrite. Malarze z całkowicie różnych czasów i estetycznych mód. Obaj nierzadko umieszczali w swoich obrazach odwrócone tyłem postaci – Friedrich zagubione w krajobrazie Rugii lub Karkonoszy, Maggrite’a – w abstrakcyjnym uniwersum. W obu przypadkach sylwetki bohaterów obrazów budzą nie tyle ciekawość, co niepokój: nie dają się widzowi jasno zdefiniować, zaklasyfikować, oswoić czy jakkolwiek zrozumieć. Oto po prostu są i czynią nas bezbronnymi wobec potęgi Krajobrazu ( i Natury) w przypadku jednego malarza, wobec abstrakcji nieprzedstawionego u drugiego; wobec mitu – dodajmy – w przypadku Andrzeja Gordona. Jego postaci są zamaszyste, sensualne, zazwyczaj szkicowo odwzorowują jakąś konkretną sytuację, której charakteru czy przebiegu możemy się zaledwie domyślać (niczym archeolog) z układu sfragmentaryzowanych części ciała i splątanych tkanek. Skąd więc wspomniane podobieństwo do malarstwa innych? Bo choć u Gordona widzimy je frontalnie lub w planie ¾ , to pozostają równie jak tamte niejasne i niepoznane: bezgłowe, a jednak pełne pośpiesznej emocji. „Bolą nas” te obrazy ukazując niemoc i bezsiłę wobec opowieści, jaką obsesyjnie snuje Andrzej Gordon w kolejnych pracach.
Tytuł wystawy Malarz, który ukrzyżował kobietę, o którym myślę dziś, nie znając konkretnych wyborów kuratorskich, prowadzi z jednej strony do św. Wilgefortis i całej tradycji związanej z jej kultem albo w stronę pasji, będącej udziałem Człowieka, więc i kobiety, i mężczyzny; do sensualnego doświadczenia wszystkich jej odmian: zarówno męki i cierpienia jak porywów żywiołowej namiętności. – Dlaczego więc i po co ta malowana udręka?, co nam artysta komunikuje albo co pragnie w nas wyzwolić…? Może zresztą kieruje te próby sam do siebie?… Czemu służy z uporem powtarzana pośpieszna fragmentaryczność…? Fragment zawsze oczekuje dopełnienia (stąd dążenie do domniemanej Doskonałości) albo jest znakiem niegdysiejszej całości (pamięć utraty). Ta tęsknota to motor losu człowieka i natury: nieustanne podejmowanie prób. Uderzająca brutalność czy gwałtowność form w obrazach Andrzeja Gordona świadczy pewnie o ich wielokrotnym ponawianiu, o niemocy Artysty. Widza przyprawia to o drżenie i zamykanie powiek. Uchwycić tę chwilę, za wszelką cenę; dlatego boli i ma boleć – tego uczą nas wspominane dionizyjskie rytuały. Nagroda oczekuje nas dopiero po dokonaniu przejścia, teraz przychodzi czas na sparagmos (dokonanie Ofiary) i omophalię (spożywanie Ciała i Krwi). Wiele prac Gordona odpowiada temu rytmowi, więc malarz porzuca akademicką zasadę obiektywnej stałości i ukazuje świat w jego dzianiu się (in statu nascendi), notuje pośpiesznie kapryśną zmienność i przekłada ją na spazmatyczne pociągnięcia pędzla, układające się w obrazy pozbawione wszelkich zbędnych ozdób. I cech. Nie portretuje, jak czyni to malarz ”sztalugowy”, stosuje raczej technikę ruchomego oka, jak operator kamery filmowej.
Artysta krzyżuje Człowieka, zawsze szkicowo, często pomijając pierwszorzędne cechy płciowe, pozostawiając jedynie dynamicznie i dramatycznie wygiętą linię udręczonego ciała. Czasem domyślamy się obecności przyrodzenia, innym razem widzimy zarys ciężkiego biustu. Za każdym razem umiera po prostu człowiek – kobieta/mężczyzna/żyjąca istota – mający nadzieję na cud odrodzenia. W tym, że to metafora, utwierdzają nas licznie obecne w pracach Andrzeja postaci muzykujących faunów. Pokazane są wyraziściej niż figury głównych bohaterów; odsłania się a to kopytko, a to” koźle rogi”, a zawsze – instrument: flet czy piszczałka. Bo szaleństwo dionizyjskich korowodów to tańce, pijaństwo, orgie i muzyka; składanie żywej ofiary i spożywanie jej rozszarpanych kawałków. Nie dajmy się zwieść ani brutalności tego malarstwa, ani jego tragizmowi. Malarz tragiczny to malarz tragizmu swojego świata. Obrazy Andrzeja Gordona nie przemijają, choć minął ich czas. Zarówno tekst, jak obraz, z biegiem lat obrasta w nowe znaczenia, tym samym powiększa się jego wieloznaczność i otwartość na interpretacje.
Gabriela Balcerzak
styczeń 2022
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Andrzej Gordon
- Wystawa
- Malarz, który ukrzyżował kobietę
- Miejsce
- Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wlkp.
- Czas trwania
- 26.02 - 3.04.2022
- Osoba kuratorska
- Gustaw Nawrocki
- Fotografie
- Monika Szalczyńska
- Strona internetowa
- www.mosart.pl/