Lekcja historii: Pomnik Chłopa i Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych Daniela Rycharskiego i Szymona Maliborskiego
Daniela Rycharskiego poznałam w maju 2014 roku, kiedy wzięłam udział w przygotowanej przez niego wspólnie z kuratorem, Szymonem Maliborskim, Grze terenowej zrealizowanej w rodzinnej wsi artysty Kurówko w okolicach Sierpca. Rycharski jest kontynuatorem niezwykle ważnej, choć w ostatnich latach nieco zapomnianej, tradycji działań artystycznych prowadzonych ze społecznościami wiejskimi zapoczątkowanej przez lucimską Grupę „Działania”.
Przez kilka miesięcy śledziłam prace prowadzone przez Rycharskiego i Maliborskiego nad „Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych” i nad Pomnikiem Chłopa. Obie te realizacje można obejrzeć podczas krakowskiego festiwalu sztuki w przestrzeni publicznej Grolsch „ArtBoom” Festival. Pomnik Chłopa realizowany jest w koprodukcji z Instytucją Kultury Katowice – Miasto Ogrodów.
We wrześniu przyjechałam do Kurówka, gdzie właśnie trwała rozbiórka jednego z niszczejących i od dawna niezamieszkałych domów (należącego ówcześnie do p. Strusińskiej). To właśnie jego cegły mają teraz posłużyć do budowy osobliwego „muzeum”. Jednocześnie Daniel Rycharski i Szymon Maliborski wraz z kierownikiem budowy (dziadkiem artysty Stanisławem Adamskim) oraz z sołtysem Kurówka Adamem Pestą, wytrwale wznosili stelaż przyszłej budowli, negocjując jej przyszły kształt i funkcjonalność. Nowa para-instytucja ufundowana przez artystę stanęła niedawno pod krakowskim Wawelem. Umieszczony na przyczepie rolniczej, mobilny Pomnik Chłopa wyruszył za to w podróż – jego odsłonięcie nastąpiło w Kurówku, a dalej, przekazywany sobie „z rąk do rąk”, odwiedził wiejskie Ochotnicze Straże Pożarne i wjechał do Krakowa.
Weronika Plińska: Opowiedzcie mi proszę, jak wyglądała praca nad waszym projektem, w ramach którego powstały Pomnik Chłopa i Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych Village People, prezentowane w ramach krakowskiego „ArtBoomu”?
Szymon Maliborski: Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych to pewnego rodzaju instytucja, której tożsamość warunkuje geneza jej powstania i też pewien pomysł na jej funkcjonowanie. Samo Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych to z jednej strony „materialna infrastruktura” – szkielet, plexi i cegła – ta ostatnia z bardzo konkretną i nieprzypadkową historią. Drugim elementem są wystawy, które dookreślają znaczenie całego projektu. Muzeum będzie mieć różne wystawy, a więc i tożsamość tej instytucji będzie za każdym razem modyfikowana. Village People to tytuł pierwszej z nich, służy ona zaprezentowaniu wizji pewnego rodzaju „historii alternatywnej”. W długofalowej perspektywie ciekawi nas proces tworzenia „kolekcji” przedmiotów niekoniecznie artystycznych.
Dlaczego właśnie Village People?
SM: O, to jest bardzo skomplikowana kwestia, nad którą trwały długie narady. Pewnie można wytłumaczyć to na wiele sposobów, bo po pierwsze ma to związek z „ludźmi ze wsi”, z mieszkańcami tego konkretnego domu, a i na wystawie widoczne są twarze konkretnych osób…
Daniel Rycharski: Nazwa jest też wyrazem tego, że jest tam po prostu wątek homoseksualny. Jedną z takich alternatywnych historii jest właśnie historia queeru wiejskiego. To się pojawia w Muzeum i to też się pojawia na wystawie.
SM: Tytuł wystawy nawiązuje do nazwy popularnego zespołu „Village People”…
DR: To jest jednak bardzo dwuznaczne. Kiedy w Sierpcu niektóre osoby zobaczyły to wydarzenie na Facebooku, to okazało się, że nie skojarzyły go z zespołem, tylko odczytały znaczenie słów i uznały, że to wystawa o „ludziach ze wsi”. Natomiast, kiedy zaproszenie trafiło do pewnych środowisk warszawskich, oni to inaczej zinterpretowali. Nazwa „Village People” jest więc różnie interpretowana, ale głównie na te dwa sposoby. Wiejski queer to zresztą nie jest wątek dominujący – chodziło mi raczej o to, żeby odbiorca mógł wyjść z tej wystawy nie budując sobie jakieś wizji „historii wsi”, która jest albo taka, albo taka. Chciałem pokazać, że ta historia jest bardzo różna, w różnym czasie, w różnym miejscu, w różnej sytuacji, że to nie jest jednolite. Teraz, jak wiadomo, wieś powszechnie kojarzy się głównie z Andrzejem Dudą i z PiS-em, a ja chciałem, żeby po wyjściu z tej wystawy można było pomyśleć inaczej, żeby można ją było zobaczyć jeszcze od innej strony – na przykład od strony wiejskich artystów krytycznych, takich jak Stanisław Garbarczuk. Chodziło mi właśnie o to, żeby pokazać wieś z różnych stron.
SM: Większość z podejmowanych przez nas wątków oscyluje wokół pewnego rodzaju alternatywnej wizji historii. Z drugiej strony jednak, wszystkie one wynikają z historii tej konkretnej, wiejskiej chaty i ludzi, którzy tam mieszkali, w niej mają swój metaforyczny początek.
DR: Ważne, że to Muzeum stanie pod Wawelem, który jest częścią historii miejskiej, czy szlacheckiej, podczas gdy większość Polaków ma rodowód wiejski. Nasz pierwotny zamysł był zresztą inny – mocno się wpisywał w niedawną dyskusję o pańszczyźnie, ale go porzuciliśmy.
W publiczną debatę na temat pańszczyzny zaangażowali się głównie intelektualiści, którzy, podejmując ten temat często dyskutowali o czymś innym, zastanawiali się nad skutkami transformacji ustrojowej w Polsce…
DR: Ja przez długi czas byłem w Krakowie i w Warszawie i oczywiście śledziłem tę dyskusję. A jednak, kiedy już wróciłem tutaj, w okolice Sierpca, i zaczęliśmy badania terenowe – także z tobą, w Zielonym Miasteczku Rolników w Warszawie – okazało się, że w zasadzie nikogo kwestie związane z pańszczyzną już dziś nie obchodzą. Kiedy nawet o tym opowiadaliśmy, to nikt jakoś szczególnie nie chciał tego podejmować, a w międzyczasie szybko okazało się, że są równie ważne, a na pewno znacznie aktualniejsze dla nich sprawy. Wtedy też nasze zainteresowania przesunęły się bardziej w stronę problemów współczesnej wsi. Na końcu ten projekt zaczęliśmy wręcz widzieć jako taką krytyczną odpowiedź na niedawno podjętą dyskusję o pańszczyźnie.
Co chcielibyście skrytykować odpowiadając w ten sposób?
SM: Naszą wątpliwość budzi fakt, że czasem miejskim intelektualistom wydaje się, że zrozumieją dzisiejsze status quo wsi, jeśli tylko zaczną drążyć w jej historii, wydobywając na jaw tematy, które są ważne, ale przemilczane i z jakiegoś powodu nie wybrzmiały jeszcze do tej pory. Ale, jeśli tylko się je „przepracuje”, to ta wiejska „ciemna masa” nareszcie zrozumie swoją historię i przestanie być „hamulcowym modernizacji”. Z naszej perspektywy, właściwszym kierunkiem jest jednak zajęcie się tym, co jest „tu” i „teraz”. Dla mnie uderzające było to, że kiedy znaleźliśmy się Zielonym Miasteczku Rolników, w sytuacji protestu, czyli „demokracji w działaniu”, bardzo przecież podobnej do nie tak dawnej sytuacji na Majdanie, którą nasi intelektualiści wnikliwie analizowali, to nikt nie zwrócił na to jakiejś większej uwagi – nie zauważyłem, żeby analizowano postulaty protestujących rolników, ich sposoby działania. To było dla nas szczególnie uderzające – zrozumieliśmy, że oto mamy problem, który jest na tyle ważki dla tej grupy zawodowej, że rodzi długotrwały protest i determinację, ale nikt się tym za bardzo nie chce zająć. Już sam układ przestrzenny organizacji tego Miasteczka był bardzo wymowny. Z jednej strony – monumentalny gmach Rady Ministrów, z drugiej – klasycystyczna architektura Łazienek. Rolnicy, ze swoją bieda-architekturą, wcisnęli się pomiędzy oba te ośrodki władzy, reprezentujące historię i współczesność… My sami wciąż powracaliśmy do tematu pańszczyzny i gdzieś tam uznaliśmy, że pańszczyzna jest jednak taką figurą bezpiecznego, historycznego oddalenia, które sprawia, że nie mamy do czynienia z dzisiejszym problemem. Kreując na tyle daleką wizję przeszłości, jesteśmy w o tyle komfortowej sytuacji, że nie musimy już opuszczać własnych gabinetów.
DR: Ja zauważyłem, pracując przy tym projekcie, jak ogromny jest kontrast pomiędzy wsią a miastem, szczególnie mam tutaj na myśli Warszawę. Do pewnego momentu robiłem projekty, które były po prostu zaskakujące, tak jak te zwierzęta. Idziesz i widzisz, na przykład, królikolisa i jeśli ciebie to zaskakuje i ci się podoba taka forma to jest dobrze. Ale kiedy zaczęły się pojawiać, właśnie teraz, takie projekty, w których to ci ludzie ze wsi nagle zaczynają mówić sami, to odnoszę wrażenie, że ich odbiór zaczyna się zmieniać. Ktoś mi, na przykład, zasugerował, że robiąc swój projekt popieram określoną partię i mieszam się w politykę, a przecież jestem po tej drugiej stronie „barykady”…
SM: Tutaj wdalibyśmy się jednak w długą dyskusję na temat rozumienia polityczności…
Roch Sulima w wywiadzie udzielonym Elżbiecie Kot dla miesięcznika „Znak” powiedział, że wspomniany przez was postulat konieczności społecznego przepracowania wątku „chłopskiej krzywdy”, czy tak zwanych „wstydliwych rodowodów”, jest nie tylko wyrazem społecznej wrażliwości, ale też swego rodzaju „grą kulturową”. Zdaniem Sulimy, w dobie globalnych mediów, w niektórych kręgach, „wywodzenie się z chłopów, z tych polskich Indian” może się okazać nawet atrakcyjne towarzysko. Ciekawi mnie, jak wy to widzicie, z perspektywy doświadczenia pracy nad projektem?
DR: Minęło zaledwie pół roku od premiery filmu Niepamięć, a o pańszczyźnie już się zapomina, ten temat przestaje się pojawiać. Wszyscy pamiętamy Andrzeja Leppera i organizowane przez niego protesty, a o pańszczyźnie w tej chwili zapominamy. Były książki, był film, były działania plastyczne, ale moim zdaniem ta moda na wieś już przemija. Ja uważam, że to jest moda po prostu – była ta, będzie inna i, tak naprawdę, to niewiele za tym stoi. Zresztą, kiedy myślę o ludziach stąd i o ludziach z Warszawy, to coraz częściej myślę, że ich sprzecznych interesów społecznych nie da się ze sobą pogodzić, że to są dwa różne światy.
A wspólne pochodzenie?
DR: No niby jest to wspólne pochodzenie, ale co z tego wynika, tak naprawdę? Co to zmienia? Zainteresowanie pańszczyzną pewnie by się przeciągnęło i ludzie nadal myśleliby w sentymentalny sposób o swoich rodzinach ze wsi, gdyby wyborów prezydenckich nie wygrał Andrzej Duda – o co w niektórych kręgach „oskarża się” właśnie wieś – to zakończyło pewnego rodzaju „modę”. Protesty rolników ciągnące się od połowy lutego również miały wpływ na koniec mody na wieś.
SM: To są właśnie te kwestie, o których rozmawialiśmy jeszcze w Zielonym Miasteczku Rolników – jak to zrobić, żeby pracując nad takim projektem pozostać sobą, a jednocześnie realnie się zaangażować? Ta figura pańszczyzny, w moim przekonaniu, pojawiła się po to, żeby „warstwy niższe” jakoś wciągnąć w historię powszechną, żeby się z nimi zbratać, po czym przyszły wybory i okazało się, że jednak ta wieś jest „ciemna” i tak właściwie, to my jej nie chcemy. Sam projekt myślenia o pańszczyźnie był w zamierzeniu taką historią inkluzyjną, ale rzeczywistość powiedziała: to są tylko wasze konstrukty.
Ja myślę, że to, o czym mówicie, to też powrót pewnego stereotypu – już nie chłopa „szlachetnego dzikusa”, z którego prostej mądrości można czerpać, ale chłopa, który jest roszczeniowy – stale ma jakiś problem i próbuje swych racji dochodzić. I ten pozytywny, i ten negatywny stereotyp są mocno zakorzenione i oba są równie krzywdzące, w mojej opinii.
SM: Ja myślę, że na fali zainteresowania wsią to się wymieniło po prostu.
DR: Coś w tym jest! Ja nie mam kompetencji, żeby to ocenić – ktoś musiałby przeprowadzić na ten temat badania i przyjrzeć się temu dokładnie, ale coś w tym jest, że to się odwróciło w tej chwili!
Chciałabym teraz zapytać o Pomnik Chłopa. Czy traktujecie go jako oddzielny projekt, czy jest to część Muzeum?
SM: To pytanie dotyczy specyfiki sposobu, w jaki my pracujemy. Początkowo miały to być dwa różne projekty, ale ostatecznie, Muzeum i Pomnik powstają tuż obok siebie, więc są przez nas traktowane jak jeden projekt – reprezentują podobne stanowiska i mają podobną energię. Różnica wynika z funkcjonalności: Muzeum powstało po to, żeby stanąć pod Wawelem – ono opowiada się wobec tamtej historii i ten moment, w którym się pojawia to zarazem moment, w którym znajduje się już we właściwym punkcie. Z pomnikiem jest inaczej – tutaj znacznie bardziej liczy się dla nas jego podróż – zarówno jego trasa, jak i to, co stanie się po drodze – a niekoniecznie to, że docelowo znajdzie się on w Krakowie. Myślę, że to, co najciekawsze, zdarzy się jednak w drodze do Krakowa…
DR: Różnica polega na odbiorcy – Pomnik Chłopa skierowany jest rzeczywiście do ludzi na wsi – on faktycznie dociera do ludzi na wsi. Będą go sobie przekazywać wiejskie Ochotnicze Straże Pożarne, które już zapowiedziały wartę honorową. Jak się okazało, choć o tym wcześniej nie wiedzieliśmy, trasa wędrówki Pomnika częściowo pokryje się z trasą peregrynacji kopii obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej, który po raz pierwszy od czterdziestu lat – akurat w tym samym czasie – będzie pielgrzymował po regionie! Trasa do Płocka została już udekorowana specjalnie na tę okazję. Nasz pomnik wieńczy rzeźba chłopa w pozie Chrystusa Frasobliwego – pojawiła się sugestia jego poświęcenia. Dla mnie on się mocno wpisuje w nurt tak zwanej „nowej sztuki narodowej”.
Wiem, że w waszych rozmowach ten Pomnik funkcjonuje też jako pomnik „chłopskiej krzywdy”…
DR: Początkowo pracowaliśmy nad pomnikiem chłopa pańszczyźnianego. Długo zastanawialiśmy się nad tym, czy nie nadać mu konkretnego imienia, na przykład Jakuba Szeli. Po czym, być może też dzięki temu, że ostatecznie nie wziąłem udziału w festiwalu, na który ten pomnik miał pierwotnie powstać, nasz projekt zaczął się zmieniać. Początkowo zaangażowany był również Sławomir Shuty, ale mieliśmy bardzo różne wizje i nie znaleźliśmy sposobu na to, by je ze sobą połączyć. Po drodze, przeczytaliśmy ważne książki, odwiedziliśmy kilka miejsc, rozmawialiśmy z antropologami, z tobą, z Tomaszem Rakowskim, przeszliśmy przez doświadczenie współpracy w ramach artystyczno-antropologicznego projektu Cargo/(nie)materialność z Piotrem Cichockim i te wszystkie doświadczenia spowodowały, że zaczęliśmy nasz projekt dekonstruować, rozkładać go na czynniki pierwsze…
Kiedyś, w jednej z naszych rozmów, wspomnieliście o tym, że w zamierzeniu miał to być pomnik kogoś, kto poniósł porażkę…
DR: Od początku myślałem, że to powinien być pomnik kogoś przegranego. Nasz pomnik jest bardzo ponury. Oprócz tego, że na szczycie znajduje się realistyczna rzeźba, ten pomnik jest czarny, spowijają go girlandy łańcuchów, jest może nawet mroczny…
SM: Mieliśmy konkretną, daleką inspirację, którą jest niezrealizowany pomnik Dürera, jeden z pierwszych anty-pomników. Ten pomnik łamał zasadę decorum, bo umieszczał na górze chłopa, ale też jego anty-pomnikowość wyrażała się poprzez drwinę z materiałów pomnikowych, a więc podejmowała temat trwałości pamięci. On był metaforą czegoś, co jest niechciane, ale też czegoś, co nie może się zrealizować – zamiast upamiętniać, pokazywał raczej to, że pamięć nie może się ukonstytuować. Pewnie dałoby się w ten sposób pomyśleć także o spychanej gdzieś na margines historii społecznej chłopów. Dla nas znaczenie tego pomnika konstytuowało się w procesie pracy nad nim. Może właśnie przez to, że mieliśmy więcej czasu, że on się nie pokazał wcześniej, ta „krzywda chłopska”, o której myśleliśmy na początku raczej jak o pańszczyźnie, gdzieś się trochę rozmyła i sam pomnik zmienił dla nas swoje znaczenie. To ciążenie ku współczesności było coraz silniejsze i w pewnym momencie, kiedy byliśmy tutaj, w okolicach Sierpca, zobaczyliśmy prace Stanisława Garbarczuka i to był właśnie ten moment, kiedy zdecydowaliśmy: „teraz już wiemy”.
DR: To właśnie wtedy wszystko się wyjaśniło. To był właśnie ten ostatni element, którego nam brakowało. Już wcześniej wiedzieliśmy, że to będzie współczesność, ale brakowało nam w tym osobistej historii i brakowało też formy.
SM: Już wcześniej zastanawialiśmy się nad tym jak stworzyć pomnik, który będzie efektem naszej współpracy z osobami, dla których może on być ważny z racji tego, że reprezentuje wieś. Tamtego dnia nagle zobaczyliśmy wystawę powieszoną na ogrodzeniu jednego z gospodarstw. Nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia, więc zaczęliśmy się w to wgłębiać. Okazało się, że te rzeczy są niezwykle ciekawe – mało tego, człowiek, który je tworzy, ma też jakąś „zwyżkę” do sprzedania! Zainteresowaliśmy się tym od razu. Okazało się, że Stanisław Garbarczuk jest nie tylko lokalnym konstruktorem, ale też kimś, kogo nazwaliśmy wiejskim artystą krytycznym – jest on bardzo mocno zaangażowany w krytykę rzeczywistości politycznej, w której funkcjonuje. Widząc, że ma niezwykłą wyobraźnię, zarówno techniczną, jak i artystyczną, uznaliśmy, że to jest właściwa osoba do współpracy przy tworzeniu pomnika, tym bardziej, że Garbarczuk był w posiadaniu różnych elementów, które akurat chcieliśmy wykorzystać. Początkowo mieliśmy w głowach taki formalny schemat kolumny, ale dość szybko pomyśleliśmy, że tak właściwie to, czemu to ma być kolumna? Dlaczego zamiast kolumny nie wziąć czegoś, co jest akurat pod ręką, tutaj na wsi, czyli tej windy, którą on ma? Odkupiliśmy więc od Garbarczuka windę i zamontowaliśmy ją na zakupionej przez nas przyczepie rolniczej.
Jak scharakteryzowalibyście to, co robi Stanisław Garbarczuk, jego twórczość?
DR: Ważna jest tutaj jego osobista historia. Stanisław Garbarczuk przyjechał do Gorzewa z okolic Słupska, zaczął tutaj rozkręcać własny biznes, a dalej potoczyło się to tak jak wiele podobnych historii z lat dziewięćdziesiątych. Jego sztuka jest więc, w głównej mierze, wyrazem frustracji związanej z transformacją. Wcześniejsze prace były bardziej estetyzujące, a nie krytyczne – to się zmieniło w momencie, w którym dopadły go problemy finansowe. Co ciekawe, prace Garbarczuka są bardzo różnie odbierane na wsi. Sam autor twierdzi, że mieszkańcom się podobają, ale kiedy ja z nimi rozmawiałem, mówili, że biedę i problemy, o których on pisze mają na co dzień i woleliby raczej uciec od tego. Stanisław Garbarczuk ma bardzo ciekawą metodę prezentowania swoich prac – robi wystawy na temat bieżących spraw, którego go poruszają, czy wręcz denerwują. Garbarczuk powiedział mi, że kiedy włącza telewizor, to musi go szybko wyłączyć, bo nagle dostaje tyle inspiracji do malowania obrazów, że wprost nie może tego wytrzymać! Ma zresztą specjalny zeszyt, w którym zapisuje wszystkie swoje pomysły. Stanisław Garbarczuk tworzy wystawy używając biednych materiałów, czy obiektów, które znajdzie na swoim podwórku – on jest typem takiego majsterkowicza, zbieracza, można powiedzieć. Wystawę zmienia dopiero wtedy, kiedy jego obrazy zniszczeją.
SM: To jest właśnie ciekawe, że Garbarczuk, z jednej strony, nie przywiązuje się do materialności swoich prac, nie jest on typem artysty-muzealnika, a z drugiej strony, ma świadomość swoich aktów twórczych i bardzo skrupulatnie je dokumentuje – ma albumy pełne zdjęć, przechowuje negatywy, prowadzi własne archiwum.
DR: Rola Garbarczuka w naszym projekcie – bo jest on zaangażowany także w Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych – wyraźnie się zmienia i staje się coraz ważniejsza. Jednocześnie, w tej chwili to ja wchodzę z nim we współpracę i nowe projekty stają się powoli naszymi wspólnymi projektami – jest to jednak bardzo długi proces, bo Garbarczuk potrzebuje czasu, żeby kogoś poznać i mu zaufać. Zdecydowałem się właśnie na współpracę, a nie po prostu na „wstawienie” jego obrazów, bo wtedy to byłby ten wspomniany wcześniej „dzikus” – to byłoby fascynujące dla ludzi z miasta, którzy mogliby powiedzieć: zobacz, jaki on jest „inny”! Natomiast wejście we współpracę zakłada, że to ja muszę się zaangażować, ja muszę się „ubrudzić”. Dla mnie to też jest korzystne, bo dzięki temu się rozwijam i odkrywam nowe rzeczy – wcześniej sztuka krytyczna na wsi niekoniecznie mnie interesowała. Dla niego z kolei, taka sytuacja jest o wiele bardziej bezpieczna, bo wnoszę w tę współpracę swoje doświadczenie, warsztat, pewien rodzaj subtelności. Obawiałem się takiej sytuacji, w której to na Garbarczuka, tak jak wcześniej na samą „wieś”, przyjdzie teraz moda, po czym ta moda zniknie. Dlatego zdecydowałem się wspólnie z nim wyprodukować poduszki i koszulki – to jest właśnie ten filtr ochronny. Na tę decyzję wpływ miało też to, że prac Garbarczuka, w takiej formie, w jakiej one pierwotnie powstały, nie moglibyśmy pokazać pod Wawelem. Zamiast tego, zostaną one pokazane w formie koszulek z nadrukami, już „ocenzurowanych”, bo zamkniętych w specjalnie w tym celu zbudowanej szafie. Ten gest zamknięcia mówi wiele także o naszej pracy nad projektem, o związanych z tym negocjacjach z urzędnikami, i w tym sensie, także dla mnie, ma on więc szczególne znaczenie.
SM: Sam przekaz Garbarczuka może się wydawać radykalny i dlatego model współpracy z nim jest, naszym zdaniem, bardziej korzystny, bo pozwala zapobiec temu, by skupiać się wyłącznie na kontrowersji.
Wasz projekt jest projektem artystyczno-badawczym…
DR: Poczynając od Kurówka a na Zielonym Miasteczku Rolników kończąc, prowadziliśmy konsultacje społeczne w ramach projektu, tak jak to robiłem już wcześniej. To, co było nowe, oprócz udziału twojego i Szymona, to to, że w Zielonym Miasteczku Rolników rozmawialiśmy z osobami pochodzącymi z różnych wsi i z różnych regionów Polski. To było takie miejsce, gdzie rzeczywiście wiele można było się dowiedzieć, tym bardziej, że ci rolnicy stale przyjeżdżali i wyjeżdżali, a przede wszystkim – nieustannie trwali w oczekiwaniu na rozmowę. Był to ten rodzaj wydarzenia, które rzadko się powtarza, jeśli w ogóle.
SM: Stosując metodę zbliżoną do tej stosowanej w badaniach społecznych, czy w etnografii, mogliśmy na bieżąco weryfikować nasze pomysły. W Zielonym Miasteczku mieliśmy do czynienia z różnymi grupami rolników i mogliśmy na bieżąco obserwować to jak oni się spierają, czy zgadzają ze sobą – obraz współczesnej wsi, który się w ten sposób wyłonił, był bardzo niejednorodny. Poza tym, dla mnie szczególnie ciekawe było to, że mogłem w praktyce zobaczyć jak realizowane są te „strategie oporu”, o których czytałem w książkach o sztuce zaangażowanej społecznie. Jednocześnie, w Zielonym Miasteczku miałem nieodparte wrażenie, że to, o czym my robimy projekt nagle „zamanifestowało się” w symbolicznym centrum Polski.
DR: Warto to podkreślić, że nie wszyscy ci rolnicy byli „biedni” – niektórzy z nich to posiadacze ziemscy, których gospodarstwa liczą setki hektarów. Przypomina mi to zresztą historię opisaną w książce Amandy Krzyworzeki – na niektórych gospodarzach to raczej uniwersytecka pensja mogłaby sprawić wrażenie „biednej”.
SM: Dobrze, że o tym wspominasz, bo to trochę odwraca taką obiegową opinię na temat artystów jako „kulturalnych kolonizatorów”. To, że wcielamy się w rolę takich quasi-naukowców może być oczywiście postrzegane jako element pewnej strategii artystycznej która nas bardzo interesuje. Od początku nie chcieliśmy jednak, by był to wyłącznie zabieg retoryczny. Zaangażowaliśmy się w ten projekt długoterminowo: początkowo miał on dotyczyć czegoś innego, a ostatecznie jest o czymś innym, a więc to my sami też odrobiliśmy pewną „lekcję”.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- 7. Grolsch ArtBoom Festival
- Miejsce
- Kraków
- Czas trwania
- 25.09-09.10.2015
- Strona internetowa
- artboomfestival.pl