Ktoś tu pracował. Rozmowa z Aleką Polis
Agnieszka Dela-Kropiowska: Pretekstem do naszego spotkania jest twój performance Rosa Rotes Städtchen. Dlaczego umyłaś podłogę w opolskiej galerii?
Aleka Polis: Nie chcę nazywać mojego działania performansem. Moje działanie to pogranicze performansu, działań aktywistycznych i wkurzenia na obecną sytuację prekariuszy i na brak sprzeciwu wobec łamania praw. Nie znalazłam jeszcze odpowiedniego określenia, zostańmy na razie przy postperformansie.
Kilkanaście lat temu mieszkałam u mojego kuzyna, również artysty, w Warszawie. Pewnego razu przyszedł do niego kurator, z którym rozmawiali o bardzo ważnych i poważnych sprawach. Nie za bardzo miałam pomysł co zrobić ze sobą, a chciałam im poprzeszkadzać. Wzięłam szczotkę ryżową, wiadro z wodą i zaczęłam szorować na kolanach kuchnię, w której siedzieli. Sama przestawiałam ich nogi pod stołem, żeby dobrze wyszorować każdy fragment podłogi. Rozmowa toczyła się równie płynnie jak moje szorowanie podłogi.
Moje doświadczenia prekarne i życiowe przypomniały mi o tym zdarzeniu. Duży projekt multimedialny, który założyłam i prowadziłam przez ponad dziesięć lat, został w ubiegłym roku rozwiązany. Po wielu wahaniach zaproponowano mi prowadzenie strony internetowej, co było dla mnie nie do przyjęcia. Odmówiłam i powiedziałam, że „raczej już zmyję wam podłogi”. Motyw niezgody na zastaną sytuację, niepewność, ale także brak gotowości do sensownej współpracy, cechujący dziś większość miejsc pracy, jest ważnym elementem mojego działania. Powoduje on również pewne skutki formalne – moje działania nie są po prostu performensem, bo są też formą strajku, przyjaźni oraz otwierają się pomału także na budowanie kolektywu czy spółdzielni… Czuję, że tu pracujemy z przyjaciółkami, artystami, kuratorami nad jakimś nowym formatem, łączącym pewne elementy sztuki współczesnej z działaniem politycznym oraz praktyką przyjaźni… Nie wiem, jak to się skończy, ale jest bardzo intensywne i ekscytujące…
Również błyskawicznie zmieniająca się sytuacja polityczna naszego kraju ma tu znaczenie. Do władzy doszły populistyczne partie prawicowe. Przeczytałam inspirującą książkę Miasteczko Hibiskus, w której opisana jest równie szybko zmieniająca się sytuacja mieszkańców małego miasteczka w Chinach podczas rewolucji kulturalnej. Bohaterka traci całe swoje dotychczasowe życie i możliwość decydowania o sobie samej. Zmuszona jest do sprzątania ulic. Pomimo wielkiego cierpienia nie traci swojej godności. Kwiat hibiskusa przypomina swą barwą określenie „Rosa Rotes”, którym określano w Niemczech Różę Luksemburg, urodzoną w Zamościu działaczkę i teoretyczkę komunistyczną, zamordowaną w Berlinie 15 stycznia 1919 roku. Lewica jest dziś nie tylko „czerwona”, ale i „różowa” (kolor kojarzony z osobami homoseksualnymi). W Polsce „pedały” i „lewactwo” to dwa najbardziej obraźliwe polityczne epitety.
Na szmatach kupiłam elastyczną sukienkę, w której świetnie się sprząta. Jest elegancka i swoim wzorkiem nawiązuje do dawnych fartuchów, w których sprzątaczki czyściły instytucje publiczne. Kupiłam też materiał na szmaty, którymi zamierzałam myć podłogi. Zdecydowałam się pojechać do Michałowic, do Teatru Cinema, który założyli Katarzyna i Zbigniew Szumscy. Opracowaliśmy specjalne gesty codzienności, mające odczarować sprzątanie jako pracę postrzeganą najniżej w hierarchii społecznej. Po przeszkoleniu dostałam miotłę i ruszyłam w pierwszą trasę po galeriach: BWA w Jeleniej Górze, BWA w Wałbrzychu, BWA we Wrocławiu, GSW w Opolu i Galeria Kronika w Bytomiu.
Jak to się ma do instytucji, w których „sprzątasz”? Bo ten kontekst wydaje się być równie istotny w tym działaniu.
Jeżdżąc z miotłą, szmatą i sukienką po państwowych galeriach, dowiedziałam się, że w niektórych miastach zamówiono badania. Sprawdzają one realizację potrzeb społecznych i kulturalnych mieszkańców oraz stopień ich zaspokajania przez instytucje kultury. Skutki mogą być odmienne dla różnych instytucji. Takie badanie zawartości cukru w cukrze. Instytucja jest rodzaju żeńskiego, jest przedmiotem, a nie podmiotem. Będą ją badać politycy wzdłuż i wszerz pod kątem przydatności. Ewentualnie przekształcać albo zamykać. Porównanie instytucji do kobiecego ciała, które podlega kontroli innej niż męskie, ma tu pewne znaczenie. Zakaz aborcji, zachęcanie do zwiększenia dzietności za pomocą pięciu stówek. Można pomyśleć o przyjęciu uchodźców, którymi zresztą sami możemy się stać, chociażby ze względów klimatycznych. Ziemia jest przeludniona, ale nie dla polityków zza biurka kontrolujących kobiece narządy rozrodcze… Polski przecież ten problem nie dotyczy…
Sprzątanie galerii sprawia mi przyjemność. Lubię ruch fizyczny. Czyszczenie to dla mnie rodzaj mantrowania – powtarzania pewnych czynności. Wprowadzam się w ten sposób w trans.
Obecnie myślę o założeniu spółdzielni, która przy okazji fizycznej pracy wytwarzałaby sztukę. Spółdzielni, która dawałaby możliwość odczarowania pracy kojarzącej się z najniższą klasą społeczną, jednocześnie dając radość z tworzenia. Na razie efektem mojej pracy są szmaty, którymi myję podłogi, i gazety, którymi myję okna. Po skończonej pracy – szmaty zostają podpisane przez dyrekcje galerii. Proszę również każdą instytucję o wystawienie świadectwa jakości wykonanej przeze mnie pracy. Zaraz, zaraz, spółdzielnia właśnie powstaje! Odezwała się do mnie Alicja Rogalska, ponieważ przeczytała krótki wywiad ze mną w „Gazecie Wyborczej”, gdzie wspomniałam o moich spółdzielczych planach. Alicja ma doświadczenie ze spółdzielniami. Zaproponowała współpracę.
Sprzątanie galerii sprawia mi przyjemność. Lubię ruch fizyczny. Czyszczenie to dla mnie rodzaj mantrowania – powtarzania pewnych czynności. Wprowadzam się w ten sposób w trans. Podobnie działa na mnie taniec. Raz na parkiecie tak się odrealniłam, że upadając, złamałam rękę. Wydarzyło się to po skończonej pracy nad kilimem do ms2, który przygotowałam z emerytowanymi pracownicami zakładów dziewiarskich.
Mycie rozszerza się na inne „obiekty”? Jaki będzie finał „sprzątania”?
Nowym projektem jest postperformans, który wykonamy z Piotrem Bujakiem w BWA w Bielsku-Białej. Zaproponowałam Piotrowi, że umyję mu pracownię. Ponieważ jego pracownia jest w głowie, więc zaproponował, że mogę umyć mu głowę. Odpisałam, że w takim razie umyję wszystkie jego zmysły. Ostatecznie będziemy myć szmatami swoje zmysły nawzajem. Będę później myła podłogi galerii szmatami i wodą, które pozostaną po naszym czyszczeniu zmysłów. Na tym polega współpraca: na dogadywaniu się, tworzeniu wspólnie pomysłów i realizowaniu ich. W nowych, wspaniałych czasach potrzebne jest jednoczenie się, żeby nie zwariować. Żeby przetrwać, żeby pracę traktowaną przez społeczeństwo jako jedną z niższych w hierarchii podnieść na wyżyny i czerpać z niej inspirację do dalszej pracy, która jest równocześnie twórcza. Przekształcić możliwość społecznego upokorzenia poprzez pracę w cud tworzenia.
Sprzątanie w miejskich galeriach jest też rodzajem budowania nowego modelu, będącego w opozycji do pracy. Jest rodzajem zabawy – odrzuceniem rygoru, nadzoru i ograniczeń czasowych.
Sześć pierwszych instytucji przemyłam w tempie tak szybkim, jak zmiany w naszym systemie politycznym (1600 km w ciągu tygodnia, codziennie inna galeria). Te działania dały początek kolejnym pomysłom, które chcę realizować. Ja po prostu lubię fizyczność, ruch, brud, pot i zmęczenie, które powodują pojawianie się nieskończonej miłości do świata.
Chcę wysprzątać wszystkie BWA w Polsce – to działanie w procesie. Sześć ostatnich dni „mycia” było dla mnie męczące. Teraz jest czas na odpoczynek. Obejrzałam niedawno film Syn Szawła, w którym pojawia się również motyw mycia. Ten obraz bardzo mną wstrząsnął. Chcę połączyć te wszystkie wątki; zebrać również kwestie teoretyczne związane z Różą Luksemburg, Bobem Blackiem, pracą, a raczej jej zniesieniem. Na razie po moim sprzątaniu pozostają szmaty, certyfikaty i dokumentacja, którą do tej pory realizowała Zuza Ziółkowska/Hercberg.
Moi rodzice są inżynierami. Nigdy nie rozumieli mojej pracy jako artystki. Nie było praktycznych efektów typu most, dom, droga. I może oni sprowokowali we mnie po części to działanie – w przypadku sprzątania widać, że „ktoś tu popracował”.
Na wystawie Wszyscy ludzie będą siostrami w Muzeum Sztuki w Łodzi pokazałaś pudełka zapałek, proszę opowiedz o tym projekcie. Kim jest według ciebie trickster?
Trickster – postać archetypowa – przeciwstawia się ustalonym normom, działa wbrew zastanemu porządkowi. Niszczy, żeby budować na nowo, łamie zasady i dba o powtarzanie się cyklu tworzenia i niszczenia. Pudełka zapałek to praca z 2010 roku. Dopracowałam wtedy mój system tricksterski; opisałam, kim są dla mnie takie postaci jak np. Prometeusz czy Lucyfer. Obaj nieśli światło ludzkości, za co zostali ukarani. Niesienie światła – to niesienie oświecenia. Z tych rozważań wzięły się kolory użyte w tej pracy: błękit – jako symbol poziomu duchowego, boskiego, niedostępnego ogółowi, skrywanego; czarny odnosi się do tego, co ziemskie, co dotyczy rzeczywistości; czerwienią natomiast oznaczam trickstera, przelaną krew, ofiary, nadzieję na lepsze dziś i jutro.
Jesteś trochę tricksterką?
Zmiany dobrze robią. Znaleźć się w nowej skórze to tak jak dostać nowe życie. To brak nudy, ciągły ogień i fascynacja, odkrywanie kolejnych warstw, pokonywanie samej siebie. To również wyrzeczenia, cierpienia, ale też pełnia szczęścia.
Czy sztuka może być skutecznym narzędziem do poprawy jakości życia społecznego prekariatu? Jak to widzisz na przykładzie własnych działań?
Bardzo lubię cytat z Buckminstera Fullera: „Nigdy nie zmienisz stanu rzeczy poprzez zwalczanie istniejącej rzeczywistości. Aby coś zmienić, zbuduj nowy model, który sprawi, że istniejący będzie przestarzały”. Obecnie ze znajomymi myślimy o powrocie do „miejskiej partyzantki”, którą uprawiamy od kilku lat. Chcemy jednak zmienić metody działania i formę przekazu. Sprzątanie w miejskich galeriach jest też rodzajem budowania nowego modelu, będącego w opozycji do pracy. Jest rodzajem zabawy – odrzuceniem rygoru, nadzoru i ograniczeń czasowych.
Gdzieniegdzie jestem radykalna, a gdzie indziej nie. Balansuję na cienkiej linii. Wszyscy się zmieniamy, ja też się zmieniam.
Kilka lat temu zaczęłam malować obrazy w formie „mandalicznej”, które nazwałam Cyklooksytocyny (oksytocyna to hormon miłości). Przedstawiają widok wieży, którą zaprojektowałam będąc na stypendium w Sztokholmie. Jeżdżąc po mieście i rozmawiając z mieszkańcami, wyczułam, że część Szwedów ma podskórny problem z obcokrajowcami. Wieże, które maluję, składają się z czterech kolorów, symbolizujących cztery strony świata, ale i cztery kolory skóry. Wszystkich kolorów jest tyle samo. Maluję je, gdy mam dobry nastrój i pozytywną energię. Im więcej ludzi będzie szczęśliwych i zadowolonych, tym większa szansa, że coś się zmieni na tym świecie. Jest to rodzaj pracy wykonanej z miłością. Obdarowuję nimi przyjaciół, znajomych, ludzi w potrzebie. Ostatnio zawiozłam Cyklooksytocynę do Kijowa. W tym samym czasie Rosja zajęła Krym i ukraińskie marzenia się skończyły. Wręczyłam ją artystom, którzy pracowali nad nowym programem w Ministerstwie Kultury. Był to pierwszy podarunek dla nowo tworzącej się Ukrainy. Cyklooksytocyny, których na razie jest ponad 50, są źródłem nierozładowującej się pozytywnej energii. Moim osobistym rytuałem przywołania miłości i dzielenia się nią z bliźnimi. Kojarzy mi się to z opisanym przez Aby’ego Warburga rytuałem węża, przywołującym porę deszczową. To są przykłady działań mających poprawić świat. Realizuję też inne projekty, w których poruszam temat pracy, np. „krajobraz po i przedrewolucyjny”.
Ale przewidujesz, że sztuka się bardziej zradykalizuje?
Nie mam pojęcia, jak zareaguje sztuka na zmiany, natomiast wiem, jak reagują politycy lewicowi, twórcy, filozofowie. Moja przyjaciółka Ewa Majewska (filozofka, feministka, działaczka) w „medium#publicznym” zrelacjonowała spotkanie ruchu DIEM25 w Volksbuhne w Berlinie. Jest to nowy ruch społeczny na rzecz zmiany Europy. Na tym spotkaniu zabrali głos m.in.: Miguel Urbán Crespo, Julian Assange, Slavoj Żiżek. Mówili o konieczności zamiany naszych teatrów w parlamenty obywatelskie i równościowe, ponieważ nasze parlamenty zamieniły się w teatry; Julian Assange – o braku wspólnego marzenia, braku wizji, który popycha Europę do szpiegowania, ograniczania praw i kontroli; Slavoj Żiżek – o potrzebie rezygnacji z dużych wizji na rzecz małych gestów, od których rozpocznie się prawdziwa rewolucja. Dla mnie to bardzo ważne spostrzeżenia, opisujące braki, potrzeby, konieczności, którymi czas się zająć, również na polu sztuki.
Ciągle definiowana jesteś jako „radykalna feministka”. Jak to widzisz?
Gdzieniegdzie jestem radykalna, a gdzie indziej nie. Balansuję na cienkiej linii. Wszyscy się zmieniamy, ja też się zmieniam. Trzeba mieć swoje granice, ale też dobrze jest czasem je otworzyć i przewietrzyć swoje wnętrze. Brakuje nam w tej chwili ogólnoświatowej rewolucji, buntu. Wystarczy zrobić jeden dzień, może dwa ogólnoświatowe dni bez pracy i cały kapitalizm straci swoją moc. Siła jest po naszej stronie, tylko wydaje nam się, że jest inaczej. Lucyferyczna sprawa. Ale też oczywiście utopijna – na razie. Ludzie dążą jednak bardziej w kierunku prawicowego populizmu… W Polsce, na Węgrzech… I dlatego dużo rozmawiamy ze znajomymi o tworzeniu czegoś w rodzaju wspólnot, żeby nie tylko przetrwać, ale i przeciwdziałać. Będąc samotnymi wyspami nie damy rady brunatnej sile.
Podsumuj, proszę, swój projekt „Obiegu TV”. „Obieg” się skończył w znanej nam formie. Jak wspominasz to działanie?
Telewizję wernisażową wymyśliłam około dziesięciu lat temu, zaczynając od dokumentacji wernisaży. Adam Mazur, wówczas redaktor naczelny magazynu, zgodził się od razu na mój projekt. W pewnym momencie mojego życia kamera przyrosła do mnie. Chciałam być na wernisażach, ale jednocześnie odczuwałam strach przed ludźmi. Kamera była dla mnie tarczą, oddzielającą mnie od reszty świata, dzięki niej stawałam się niewidoczna. Była też protezą pomagającą pokonywać lęki i strachy, filtrem rzeczywistości. Takie jest źródło mojego filmowania na wernisażach. Po jakimś czasie moje nastawienie do świata zmieniło się, zmienił się też sposób filmowania. Przestało mnie również interesować filmowanie wernisaży. Zaczęłam myśleć o bardzo subiektywnym oprowadzaniu mnie i mojej kamery przez artystów. Przyklejałam się do nich w taki sposób, żeby móc sfilmować twarz, ręce i dzieło, o którym opowiadają. Chciałam zarejestrować emocje i gesty pojawiające się w czasie opowiadania o poszczególnych pracach, stworzyć bardzo subiektywny przekaz. „Tunelowanie świadomości” – tak to nazwałam. Przełomowym filmem było oprowadzanie Ryszarda Woźniaka po jego wystawie w 2009 roku. Weszliśmy jak w masło w skręcenie kilku setek. Fakt, że sama jestem artystką, bardzo pomógł mi w takim sposobie siostrzenia się i bratania z innymi artystami. Z perspektywy czasu porównuję to z performatywnym tańcem wykonywanym przed dziełami sztuki
Zrobiłam ponad 300 filmów jako „Obieg.tv”, nie tylko z wystaw, ale też z demonstracji, parad, manif, miejskich partyzantek. Teraz jestem na innym etapie życiowym. Zakończenie „Obieg.tv” idealnie się z tym zbiegło. Bo życie i sztuka to jedno ;).
Dziękuję za rozmowę.
Na zakończenie chciałam bardzo podziękować wszystkim , którzy pomogli w realizacji mojego projektu, przede wszystkim Agacie Smalcerz, Ninie Hobgarskiej, Ewie Majewskiej, Stachowi Rukszy za inspirujące rozmowy i lektury, Joannie Figiel i Krzysztofowi Grzybaczowi za pomoc w wymyślaniu tytułu moich działań, Zuzannie Ziółkowskiej/Hercberg za mega wsparcie, dokumentację i niesamowitą podróż, Katarzynie i Zbigniewowi Szumskim za namaszczenie na nową drogę życia.
Rozmowa odbyła się w lutym 2016 roku w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu.