Kiedy, jeśli nie jutro. Kiedy, jeśli nie wczoraj
Olga Kowalska, Obietnica sukcesu I (2017); Obietnica sukcesu II (2037)
Galeria Studio, Warszawa; galeria !, Los Angeles
kurator: Hubert Gromny;
19 stycznia – 10 lutego 2017; 20 stycznia – 20 lutego 2017
Wydaje się, że pokonkursowa wystawa laureatki nagrody Artystycznej Podróży Hestii – Olgi Kowalskiej Obietnica sukcesu, mimo że nie przeszła bez echa w środowisku sztuki, poruszyła przede wszystkim fizyków i badaczy zjawisk paranormalnych. A przecież połączenie z przyszłością miało odpowiedzieć na pytanie, które nurtuje każdą artystkę: czy wysiłek i czas wkładany w pracę zostanie rozpoznany i uznany oraz czy lokata sił, jaką jest sztuka, ostatecznie się opłaci. Chciałabym powrócić do pracy Olgi Kowalskiej i w rozmowie z założycielką galerii ! Robyn Rihanną Fenty spróbować znaleźć odpowiedź na fundamentalne pytanie o życie, wszechświat i całą resztę, która w naszym przypadku oznacza sztukę. Po 3-letnim banie na połączenia z przeszłością, jedyne stabilne połączenie udało się nawiązać z rokiem 2044, odpowiednio w dwadzieścia siedem i sześć lat po Obietnicy sukcesu I (2017) i Obietnicy sukcesu II (2037).
Sasza Mojzess: Dziękuję, że zgodziłaś się na wywiad. Wiem, że nie było to najłatwiejszy proces.
Robyn Fenty: Muszę uprzedzić, że nasz poprzedni kontakt, mam na myśli podwójną wystawę Olgi, wprowadził w czasoprzestrzeni nieco zamętu i jednak zmienił zbyt wiele. Ogólnie mówiąc, okazało się, że zagrożeniem nie jest to, że wy (my z przeszłości) poznacie przyszłość, ale że to my „poznamy” przeszłość. To jakieś skomplikowane sprawy, ale mam obowiązek ci o tym powiedzieć. To też warunek naszej rozmowy postawiony przez konsultantów z Time Institute… Tak więc ty możesz zadawać pytania bez ograniczeń, ja jednak mam pewne wytyczne, których muszę się trzymać. Teraz chyba możemy przejść dalej.
Dzisiaj znana jesteś nadal jako piosenkarka. Co skłoniło cię do zajęcia się sztuką?
Dotarłam do miejsca, z którego muzycznie nie miałam bardzo gdzie iść dalej, wyczerpałam limit możliwych ścieżek. Mogę co prawda konkurować z muzyką generatywną i artystami-awatarami, ale zwyczajnie mi się nie chce. Szczerze mówiąc, wolę słuchać ich, a nie „żywych” twórców. A może dojrzałam do momentu, w którym wolę torować drogę innym? Zajmowanie się sztuką idzie też w parze z prowadzeniem fundacji.
Dlaczego na nazwę swojej galerii wybrałaś samotny wykrzyknik? Pierwsza myśl, co prawda tendencyjna, która przychodzi mi do głowy to albo ekspresja zaskoczenia, szok, albo jakiś brak: brak słowa, a co za tym idzie, brak głosu…
Przede wszystkim, porzuciłam dawno tytuł galerzystki. Działalność, którą prowadzę nazwałabym wystawienniczą, jednak [ta] przestrzeń to raczej venue niż gallery, a już na pewno nie white cube. Jeśli chodzi o nazwę, to jestem tak znana, że galeria, która najpierw nazywała się RF! po zredukowaniu do esencji stała się po prostu !.
Czy jako ! zajmujesz się zabezpieczaniem „swoich” artystek i twórców?
Raczej użyczam im swojego !, co można traktować jak jakieś zabezpieczenie. Wiąże nas kontrakt – dzisiaj najważniejsze narzędzie rynku sztuki. Jednocześnie nie kontroluję ściśle tego, co opuszcza pracownie związane z moim nazwiskiem. Nie muszę, każdy pilnuje się sam, hahaha. A na poważnie – mam kontakt ze swoimi artystkami, a reguły naszej współpracy są przejrzyste, pracujemy jak holding albo konsorcjum – w tym układzie ja zajmuję się tworzeniem atmosfery, użyczaniem pola widoczności. Nie jestem typem szarej eminencji. W systemie ekonomii uwagi i trust structures, przez swoją osobowość i sieć znajomości tworzę heat i velocity wokół pewnego środowiska artystycznego. Pomagam utylizować artystom własną ciemną materię. Jeśli wydarzy się jakiś skandalik, to nie ma większego znaczenia, nawet na to jest miejsce. Wiesz, gram o wyższe stawki niż pojedyncze nazwiska. Możesz to nazwać zakładem, grą drugiego stopnia.
Nawet biorąc poprawkę na różnicę czasową, mam wrażenie, że miraż celebrytów i tzw. sztuki jest odbierany co najmniej podejrzliwie? Jak jest w twoim przypadku?
Są rzeczy, które się nie zmieniły. Galerie, muzea, kolekcjonerzy także, wszyscy lubią nazwiska. Ktoś 25 lat temu mógł powiedzieć, że nie pozostało dla mnie wiele przestrzeni, które mogę jeszcze skolonializować i zgadzam się z tym. Chociaż czasem czuję się jak w tym filmie Cosmopolis (mam nadzieję, że czeka mnie weselszy koniec), nie jestem wyłącznie spekulantką w finansowym sensie. Zarzuca się mi oportunizm i to, że nie mam pojęcia o sztuce, ja po prostu uczyniłam widocznym to, co i tak napędzało rynek sztuki chyba od zawsze – spekulacje i hazard. Przeszliśmy już fazę waszego Simchowitza, co nie znaczy, że ogólny obraz znacząco się różni. Sztuka to dalej często tylko rytuał dla bogatych. Dalej się na nią snobujemy. Dalej zdarza się też, że nie opuszcza magazynu. Dalej następują po sobie jakieś przewroty, awangardy i manifesty, których nawet nie trzeba „pacyfikować”. Jak wasze emancypacyjne ruchy, są w większości przeterminowane. A też mają swoje miejsce w ekosystemie, zapewniają obieg, przewiew dla establishmentu.
Malujesz niesamowicie ponurą wizję. Nie wiem sama czy to hipokryzja, cynizm czy coś jeszcze gorszego!
Czyli według ciebie to znaczy, że nie można być już autentycznym? Nie sądzę…
Zostawmy może przyszłość sztuki na boku. Co myślisz o wystawie Obietnica z 2017?
Wystawa to dość duże słowo. Nazwałabym to raczej realizacją. Jeśli się nie mylę obejmowała, przepraszam, obejmuje oprócz zapisu rozmowy, biurko i lampkę… Podobała mi się scenograficzność tego przedsięwzięcia. To był taki minimalistyczny post-internet na poważnie. Swoją drogą, jak nie miałam problemu ze zrozumieniem śmiechów, które rozlegały się w siedzibie !, to do dzisiaj nie wiem, dlaczego śmiali się niektórzy z was. Co było tak śmiesznego w tym, że Olga sypia ze swoimi uczniami? Nie żeby nie było tego wcześniej. Albo w czytaniu kariery z twarzy adepta sztuki? Dzielimy chyba to same podejście i wiedzę o tym, jak działa koniunktura na „artystów”, czy może o czymś zapomniałam?
W performansie Olga denuncjuje się, zrobi to jeszcze wiele razy, przed najsurowszym z sądów – swoim własnym, tym „nagim”, a jednocześnie wcielonym w jury i swoje „rywalki” i „rywali”.
Druga sprawa, po co to przepraszanie na końcu? Oczywiście, Olga powinna wziąć odpowiedzialność za siebie z przyszłości, ale to usprawiedliwianie się wydało mi się niepotrzebne. Artystka przywołała Marinę Abramović, a ona przyznaje, że nigdy nie słucha krytyki – Olga nie powinna też nigdy nikogo przepraszać! Zresztą, skąd wiecie, że to nie była kreacja? Może Olga postanowiła się trochę ze sobą i resztą podroczyć… Ale to nie jest chyba miejsce na rozmawianie o autentyczności, sztuczności, pozie czy fikcji i naturalności… A tak w dwóch słowach, bo jestem bardzo ciekawa, jaki był odbiór wystawy u was?
Ciekawe, że o to pytasz… Towarzyszyła jej dość krótka, w niektórych środowiskach całkiem ożywiona dyskusja. Opinie jakie słyszałam były pozytywne. „Udało się”, cytując Olgę z przyszłości, choć jak dodała, ciężko będzie o wymierny wynik. Natomiast o pracy, hmmm… Myślę, że artystki zawsze mają sobie coś istotnego do powiedzenia. Trudno też powiedzieć, że performance dotykający kwestii związanych z edukacją artystyczną albo z sytuacją sztuki jest czymś nowym, jednak nikt nie posunął się tak daleko. Olga Kowalska spełnia marzenie o przemieszczeniu, o byciu w dwóch miejscach jednocześnie: tu i teraz – gdzieś i kiedy indziej. To zniekształcenie czasu dało wrażenie momentu przejrzystości. Tym jednym performansem Olga naprawdę uczyniła ze swojego życia obietnicę sukcesu – sztukę; a zarazem coś radykalnie od sztuki innego. Dawno nie widziałam tak dosłownie performatywnego działania i jest to zdecydowanie komplement. Interakcja ze sobą z przyszłości wymagała odwagi, innej niż przy niszczeniu rzeczy i wysiłku fizycznym, bezpośrednim ataku i krytyce czy czymś w tym stylu, ale niewątpliwie trzeba mieć śmiałość, żeby sprawdzać, odkrywać karty, których jeszcze nie ma się w ręku. Ten gest wydał mi się smutny, ale nie desperacki, tylko melancholijny. Zastanawiam się tylko nad tym, czy nie jest to przypadkiem pułapka, a jeśli tak, to czy można się od niej uwolnić?
No tak. Artystka sama sobie odpowiedziała, że do wystawy dyplomowej niczego raczej nie sprzeda. Na jej miejscu nie martwiłabym się zbytnio. Jak to mawiają, kiedyś trzeba zacząć. Ważne, że jej pokonkursowa prezentacja przyciągnęła uwagę. I tutaj, i tam… Wyszedł z tego podwójny zysk. Stając w obecności innych osób przed samą sobą, stworzyła referencyjny punkt, do którego każdy, od tamtej chwili, może się odwołać – myślę, że ta świadomość to duży ciężar. To jakby sama się do sukcesu predestynowała. To tworzy pewien paradoks i w tym przypadku obietnica to dobre słowo, niebezpieczne. Coś jest obietnicą właśnie dlatego, że może się NIE spełnić. Jakoś cię taka obietnica ustawia, a w zasadzie to ty się wystawiasz na konsekwencje – to nie tylko badanie siebie, swojego stosunku do przyszłości (próba swojej przesądności), ale też ludzi, którzy towarzyszą tu i teraz, tam i wtedy.
Sztuka to wołanie o uwagę. Ciężko robić to poza systemem uznania, który już istnieje i jak widać jest oporny na zmiany.
Wydaje mi się, że ta sama zasada dotyczy konkursów – widziałam to tysiące razy, jeszcze gdy działałam w przemyśle muzycznym i później, gdy się przebranżowiłam, również. Dopóki jest to „przemysł” i „rynek”, konkursy to efektywne i sprytne narzędzie porządkowania świata sztuki i ustawiania hierarchii. Czasem mam wrażenie, że jakaś kosmiczna ekonomia, zależna od układu planet albo innych tajemnych koniunkcji, a może ludzkie pojęcie, które każe mi myśleć, że takowa istnieje, dąży do równowagi. Ale obserwując sztukę bez mała 20 lat, dochodzę do wniosku, że nieustanne wahanie odsłania tylko fakt, że ta „równowaga” to tak naprawdę przerzucanie, jak gorącego kartofla, długu. Długu, który nigdy nie znika – przytrzymany parzy. Trzeba czym prędzej podać go dalej, żeby potem, po jakimś czasie nieuchronnie wrócił, i tak bez końca. Nie podejmę się tu próby określenia, co generuje ten uniwersalny dług, ale nie ma cienia wątpliwości, że sztuka, w szczególności rynek razem z krytyką, z niego korzystają – same chcą mieć po prostu mniejszy debet.
I jak na artystkę wpływa taki ukonkursowiony proces autoryzacji? Czy można powiedzieć, że jest to odpodmiotowienie siebie przed komisją, która bada bliżej nieokreślone zasługi i właściwości, a potem wydaje werdykt czy dana osoba dobrze rokuje?
Wygrana to akt publiczny. Żeby się dokonał, nabrał wagi, potrzebuje uwagi. Jednym słowem: świadków. Jednocześnie taką publikę dopiero właśnie buduje. Z tej perspektywy drugie miejsce nie różni się zbytnio od pierwszego. Myślę, że to główna zaleta wygrywania konkursów; że jako laureatka, powiedzmy konkursu Hestii (notabene ubezpieczyciela – czy sama nazwa nie jest jakąś ironiczną obietnicą?), masz możliwość autoprezentacji. Jeśli ktoś zobaczy „predyspozycje”, wtedy otrzymujesz wieczne namaszczenie, tyle że w jednej, posągowej postaci – dla sukcesu pozwalasz zamknąć się w autopojetycznej pętli feedbacku, rekurencji konkretnego wizerunku. Ale sztuka to wołanie o uwagę. Ciężko robić to poza systemem uznania, który już istnieje i jak widać jest oporny na zmiany. Można tworzyć w zaciszu domowym, ale będzie to traktowane albo jak hobby albo, w najlepszym przypadku, dostanie się łatkę outsidera. Można powiedzieć, że jesteś artystką, jeśli staniesz na forum, pokażesz się jako ucieleśniona możliwość i pozwolisz nadawać sobie znaczenia. Tak jak Olga. W performansie denuncjuje się, zrobi to jeszcze wiele razy, przed najsurowszym z sądów – swoim własnym, tym „nagim”, a jednocześnie wcielonym w jury i swoje „rywalki” i „rywali”. Wydaje mi się, że komentarz kuratora trafnie wylicza instancje osądu oraz wskazuje relację uwewnętrzniania i uzewnętrzniania, która łączy je z „ja” artystki.
Jeśli już wspomniałyśmy Huberta Gromnego, to jak on radzi sobie w przyszłości? Na wystawie jego wystąpienie oburzyło niektórych – jak zdążyłam usłyszeć – złamaniem czystości performansu.
Gromny to ciekawy przypadek. Widziałam go zaledwie trzy razy w życiu, choć jego nazwisko można było usłyszeć dość często, w najróżniejszych kontekstach, nie wiem, czy wszystkie by mu odpowiadały, ale to nie jest tu istotne. Może to zniesmaczenie spowodowane było raptownością przeskoku z performansu do apendyksu, który był utrzymany w zupełnie innym, teoretycznym tonie. Być może to kwestia stylu – mieliśmy do czynienia z takim krótkim spięciem. Ale mimo że te dwie części nie były do końca stylistycznie ze sobą zgodne, to zbudowały właśnie coś nowego. Przecież sztuka i tak nie wymknie się teoretycznemu komentarzowi! To żadne tabu.
Olga stała się medium już jakiś czas temu – po wystawie stała się sensacją z powodu swoich nadprzyrodzonych zdolności.
Gromny długo jeszcze zachował umiejętność syntetycznego myślenia. Przez jakiś czas żył jak nomada, wyklęte dziecko sztuki; gdzieś na granicy między krytyką a internet entrepreneur, co najwyraźniej robiło mu całkiem dobrze. Oczywiście, także chciał sukcesu – i jak widać już zabiera głos w tej sprawie – ale jeśli na poważnie bierze swój sen o wspaniałej przyszłości, to powinien uważnie przyjrzeć się swojej ścieżce już teraz, bo nie wszystkim podoba się sposób, w jaki wykorzystywał swoją wiedzę o prawidłach historyczno-sztucznego dyskursu. Jego największa wystawa I Am Not Another Clickbait czerpała z nostalgii, tylko że w tym przypadku kwestia czasu okazała się kwestią praw autorskich i wywołała niemałą burzę. Przekora dalej może zaszkodzić… Wracając do „wystawy”. Wystawę z prawdziwego zdarzenia mieliśmy dopiero tutaj, w 2037 roku. Olga, po rozmowie, postanowiła nie tylko ją upublicznić, ale przygotowała także szereg realizacji towarzyszących, które okazały się dużym zaskoczeniem, bo jak sama mówiła, przez dłuższy czas zajmowała się prywatnym performansem. Gdy teraz o tym myślę… Wiesz, lata 30. to był bardzo dobry czas. Odwilż po nowym konserwatyzmie. 2038, 2039 to był już koniec. Potem, nie jakoś nagle, tylko powoli i nieubłaganie sztuka zaczęła popadać w apokaliptyczne tony – nic dobrego, jak możesz sobie wyobrazić. To męczące, że tak ciężko znaleźć coś w innym temacie. Trochę się łudziłam, że to chwilowe, ale ten trend tylko się nasila i staje się wręcz nachalny.
Co jest powodem takiej integracji czy może dezintegracji w świecie sztuki?
Do Ziemi zbliża się obiekt, potencjalnie niebezpieczna asteroida, z którą spotkamy się za jakieś 4 miesiące… Wiemy o tym od lat, ale czy to dziwne, że świat ludzi zaczyna opanowywać chaos reisefieber? W każdym razie, większość moich artystów i ja mamy zamiar pożegnać się z takim klimatem wystawą retrospektywną Time cultivated between fast and feast 2024-2044. Może nawet coś zaśpiewam, hahaha. Z przyjemnością zaproszę Olgę by mnie supportowała. Zbiega się to w czasie (sic!) z planowanym transferem świadomości osób urodzonych w latach przestępnych do chmury. To znaczy, że zarówno Olga, jak i ja niedługo pożegnamy się z fizycznym światem. Olga stała się medium już jakiś czas temu, hahahaha – po wystawie stała się sensacją z powodu swoich nadprzyrodzonych zdolności. Teraz przed nami nowy rozdział. Razem czy osobno, mam nadzieję, że w nowym środowisku dalej będziemy pionierkami.
To chyba wszystko, co mogłaś nam powiedzieć.
Chyba wszystko, o co mogłaś zapytać… Nie chciałabyś jeszcze zapytać o siebie, swoją przyszłość?
Nie, dziękuję, przynajmniej na razie wcale nie chcę jej poznawać, wolę, żeby zachowała coś ze swojej tajemniczości. Dziękuję za rozmowę. Czy jest za to coś, czego mogę ci życzyć?
Chyba tylko sprawnego transferu…
W takim razie miłej, bezbolesnej przeprowadzki.
Dziękuję, pomyślności w przyszłości.
19.01.2017 – 19.01.2037
03-08.02.2017 – 19-24.01.2044
Warszawa – Lublin – Los Angeles
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Olga Kowalska
- Wystawa
- Obietnica sukcesu
- Miejsce
- Galeria Studio w Warszawie
- Czas trwania
- 20.01 - 10.02.2017
- Osoba kuratorska
- Hubert Gromny
- Strona internetowa
- teatrstudio.pl