Kabaret i zadymka. Rozmowa z Galerią Kubeł
Piotr Policht: Jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o chęć zostania galerzystką, ale też Kubeł nie jest zwykłą galerią. Czym właściwie jest ta inicjatywa?
Galeria Kubeł (Karolina Plinta): Utarł się taki schemat, że krytycy towarzyszący danemu pokoleniu artystów często zakładają galerie. Oznacza to zwykle rezygnację z pisania o sztuce, ale dzięki temu dany krytyk-galerzysta może walczyć o interesy wybranej przez siebie grupki artystów innymi narzędziami. To jest dość ciekawy model, ale w moim przypadku byłby trudny do realizacji w tej chwili, z różnych względów. Można powiedzieć, że założenie galerii w kuble na śmieci wynika z mojej obserwacji sceny galeryjnej w Warszawie, potrzeby robienia czegoś niezależnie od pracy w „Szumie”, a zarazem świadomości, że moja dotychczasowa działalność jako krytyczki nijak ma się do idei białego sześcianu wypełnionego estetycznymi formami. Jeśli mam być szczera, takie wnętrze kojarzy mi się z więzienną celą.
A może po prostu nie masz „swoich” artystów?
Wydaje mi się że sytuacja, kiedy jako krytyk trafiasz na „swoich” artystów, jest fantastyczna. Ja w zasadzie miałam kilka takich momentów, kiedy oglądałam prace jakiejś młodej artystki lub artysty i myślałam: „Wow, nadchodzi nowe”, ale tym momentom towarzyszyły różne okoliczności niesprzyjające. Taką artystką była na przykład Petra Cortright, prekursorka sztuki postinternetowej. Jednak ona mieszkała w Los Angeles, a ja w Warszawie, więc byłam świadoma tego, że dzieli nas cywilizacyjna i geograficzna przepaść. Mam też problem z modnym obecnie na świecie minimalistycznym post-konceptualizmem, który jest bardzo popularny także wśród młodych artystów z Polski, dajmy na to w stylu galerii Wschód czy Stereo. Wydaje mi się, że o tej sztuce lepiej pisać niż ją sprzedawać.
Dlaczego? Skoro jest popularna, to chyba dobrze ją sprzedawać?
Zależy jak na to patrzeć. Dla młodego galerzysty z aspiracjami rynkowymi taka sztuka to na pewno łakomy kąsek. Bardzo elegancka, posługująca się międzynarodowym językiem estetycznym, jednak często wyabstrahowana od lokalnego kontekstu. Uniwersalność wiąże się ze standaryzacją, co mi zawsze przeszkadzało, wyśmiewałam to już w pierwszych postach na swoim blogu, choćby poprzez nawiązywanie do nowego wtedy terminu hipster. Artysta-hipster to był dla mnie taki artystyczny łosiek, ewentualnie leming, który ubiera swoją sztukę w ładne opakowanie i nie myśli o tym, że w środku może być pusto.
Jak Kubeł ma się do twojej działalności jako krytyczki? Z tego co pamiętam określałaś się czasem jako krytyczka gonzo.
Chyba należy powiedzieć, że jest kontynuacją tego co robiłam wcześniej. Pisanie gonzo o sztuce było rodzajem krytyki wymierzonej także w pewien uładzony sposób pisania o sztuce i Kubeł też można potraktować jako podobny rodzaj krytyki, tyle że skierowanej już w nieco inną stronę. Kiedy rozmawiam czasem ze znajomymi, to odnoszę wrażenie, że oni pomysł założenia galerii w Kuble interpretują jako gest rozpaczy. „Biedna musi chodzić z tym kubłem”, „to pewnie frustracja” i tak dalej. Tymczasem z mojego punktu widzenia Kubeł jest naprawdę niezłym formatem – czymś innym niż blog, dającym nowe możliwości, a zarazem pozostającym w zgodzie z moimi tekstami i stylem krytyki. Na dodatek jest realnie zabawny i przystępny. Taki kosz jak mój można kupić w Ikei za niecałe sześć złotych, każdy może go mieć i pewnie wielu posiada. Na dobrą sprawę można powiedzieć, że Galeria Kubeł znajduje się w każdym domu i każdy z nas może stać się galerzystą. Nie trzeba do tego wcale dużych pieniędzy ani znajomości, wystarczy zajrzeć pod stół, zlewozmywak czy do kąta. Galeria już tam czeka i można do niej wrzucić dosłownie wszystko.
Głównym antypatronem Kubła jest fundacja Griffin Art Space, to głównie w stosunku do niej Kubeł jest w kontrze.
Kubeł w kontrze do Griffina? Skądże, w Kuble uwielbiamy Griffin Art Space i właśnie dlatego spółka ta zagościła na naszej pierwszej wystawie, której tytuł podkradliśmy z wystawy odbywającej się ówcześnie równolegle w Domu Słowa Polskiego. A tak na serio, ostatnio uświadomiłam sobie, że moja trudna miłość do warszawskich deweloperów nie zaczęła się do Kubła, tylko od tekstu Hipster do kotleta? o Galerii Czułość działającej w Hali Koszyki. To było trzy lata temu i miało konkretne towarzyskie konsekwencje – z powodu tego tekstu część środowiska się na mnie obraziła i rok temu, podczas Warsaw Gallery Weekend, zostałam wyproszona z galerii. W międzyczasie także z dużym zainteresowaniem obserwowałam co się dzieje w DSP, oglądałam wystawy, które robili tam znajomi i to skłoniło mnie do przykrej refleksji, że moje pokolenie w zasadzie nie kwestionuje faktu, że artyści i galerzyści dokładają cegiełkę do gentryfikacji Warszawy, a młode galerie bez pomocy „wielkiego brata” – dewelopera – mają problem żeby w ogóle zaistnieć, tracą adresy albo zimują w piwnicach z wielkim kiblem w głównej i jedynej sali wystawowej. I z tej perspektywy galeria w kuble nie jest takim złym pomysłem, jest to realnie niezależna przestrzeń.
Współpraca z deweloperem to dla tych galerii często być albo nie być. Powinny podziękować i zrezygnować z działalności?
Ale czy faktycznie nie ma żadnych alternatyw? Na pewno są, tylko mam wrażenie, że środowisko galerzystów ich nie szuka, biernie się temu wszystkiemu poddaje. Nie chciałabym, żeby te galerie, które teraz korzystają z lokali od dewelopera, musiały się zamykać, wolałabym, żeby po prostu mogły poradzić sobie w inny sposób. Tymczasem sytuacja kooperacji z deweloperami staje się ogólnie przyjętą normą. Griffin w końcu nie współpracuje, lub współpracował, tylko z prywatnymi galeriami, ale także z instytucjami, np. WRO Art Center, był też najemcą Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przypadek MSN-u chyba najdobitniej pokazuje, jak polityka miejska zgrzyta w kontekście działań kulturalnych. Rozwiązaniem tej sytuacji ma być kuriozalne przeniesienie Pawilonu Emilia pod Pałac Kultury. To nie jest rozwiązanie, tylko zasłona dymna, która ma tuszować temat.
Traktujesz Kubeł jako narzędzie krytyki instytucjonalnej?
Czy ja wiem? Kubeł dotyczy innego problemu, czyli uwikłania sztuki w rynek i miejską politykę. Odkąd piszę o sztuce, problemy z miastem sukcesywnie narastają i stają się coraz bardziej wyraźne także w polu sztuki. W 2011 roku odbyła się pierwsza edycja WGW, bodaj od 2012 roku Griffin Group działa jako artystyczny mecenas, w 2016 roku w Warszawie wybuchła afera reprywatyzacyjna. Kubeł powstał niedługo po tym fakcie.
Jako krytyczka nie pisałaś bezpośrednio o polityce, skupiałaś się raczej na sztuce, a teraz w Kuble zorganizowałaś tworzenie „dzieła dla Glińskiego”. Czemu weszłaś w bezpośredni dyskurs polityczny właśnie w takiej formie?
Ten gest można rozumieć jako żartobliwą odpowiedź na kwestię zaangażowania sztuki współczesnej. Wiadomo, że jest to drażliwy temat – krytycy bardzo często domagają się od artystów, żeby byli zaangażowani, a ci drudzy z kolei uważają to za nacisk i próbę odbierania im autonomii. Bardzo wielu artystów odżegnuje się od polityki, bojąc się że ich sztuka zostanie sprowadzona do dziennikarskiego komentarza i przemieni się w działanie propagandowe. Z kolei Galeria Kubeł nie ma żadnego problemu z politycznym komentarzem, tutaj jest on wręcz rutynową formą ekspresji, ponieważ właścicielką galerii jest krytyczka. Postanowiłam więc wyręczyć co bardziej zdystansowanych artystów, animując działania jawnie publicystyczne, odnoszące się do konkretnych sytuacji tu i teraz. Dlatego często mówię o Kuble, że to pojemnik reagowania błyskawicznego. Jest to też narzędzie do demonstracji mojej indywidualnej postawy wobec świata i rzeczywistości, podanej w formie partyzanckiej czy to przeze mnie, czy przez kolaborujących ze mną artystów.
Galeria Kubeł nie ma żadnego problemu z politycznym komentarzem, tutaj jest on wręcz rutynową formą ekspresji.
Co do dzieła dla Glińskiego, można powiedzieć, że jest ono odpowiedzią na pewne zapotrzebowanie. Ostatnio dużo mówi się o tym, czy będą powstawać dzieła „pod Glińskiego” i postanowiłam, że Galeria Kubeł będzie pierwsza. Z pomocą znajomych zrobiłam dla niego kolaż-laurkę, którą chciałam mu dostarczyć do rąk własnych. Poszłam w tym celu do Pałacu Prezydenckiego na konferencję inaugurującą Rok Awangardy (odbyła się 4 listopada), w której uczestniczył prezydent Duda, wicepremier i minister Gliński oraz dyrektorzy kilku najważniejszych instytucji artystycznych. To było dla mnie dość emocjonujące wydarzenie, bo omawiano podczas niego między innymi kwestię państwowotwórczej roli sztuki na przykładzie współpracy artystów z politycznym establiszmentem II RP. Ja, jako dyrektorka Galerii Kubeł, z dedykowanym wicepremierowi dziełem pod pachą, pasowałam tam idealnie. Niestety Gliński wyszedł z konferencji wcześniej i do tego w otoczeniu BOR-u, nie udało mi się do niego podejść, więc dzieło przekazałam przez Biuro Podawcze. Dołączyłam do niego list z prośbą o odpowiedź.
Udało ci się za to spotkać z eks-ministrem Zdrojewskim na Kongresie Kultury. Co jemu zaprezentowałaś i jak zareagował?
Na Kongresie Kultury byłam częścią wystawy Nic o was bez nas, kuratorowanej przez Szymona Żydka, który, jak lubi to powtarzać, odkrył mnie jako artystkę. Na kongresie zrobiłam akcję Wyrzuć to, która polegała na zbieraniu głosów uczestników kongresu. Udało mi się też porozmawiać z ministrem Zdrojewskim, ale on dyplomatycznie stwierdził, że wrzucanie czegoś do Kubła jest negatywnym gestem i on nie może tego zrobić. Za to na hasło „dzieło dla Glińskiego od Galerii Kubeł” poruszyły mu się kąciki ust i wydawał się trochę rozbawiony.
Nie boisz się, że kolejne działania Kubła mogą zostać sprowadzone do czystej beki i mieć mniejszy oddźwięk niż poważny tekst krytyczny?
Problem w dyskusji o relacji środowiska artystycznego i deweloperów jest taki, że jest to na dobrą sprawę temat oczywisty, o którym wszyscy wiedzą, jednak dziwnym trafem nic z tego nie wynika. Wszyscy teoretycznie krytykują gentryfikację, wyburzanie socmodernistycznych obiektów itp., ale jakoś nikt o tym głośno nie mówi, współpraca z gentryfikatorami kwitnie na poziomie prywatnym i publicznym. Ja kilka razy już usłyszałam, że nie ma sensu o tym pisać… No więc skoro pisanie nie ma sensu, to może pora na performans? Myślę, że pojawienie się Kubła w kontekście wydarzeń artystycznych Griffina, na przykład wystawy Ćmy, kraby, fluidy, jest sugestywnym komunikatem na temat charakteru tego typu wydarzeń. Powiedzmy, że za sprawą akcji rodzaju Kukułki, Raczki, Galaretki Kubeł przypomina, jaką realną funkcję mają wystawy w miejscach typu Hala Koszyki, i że nie chodzi tu o promocję sztuki cybernetycznej, tylko reklamę nowej jadłodajni dla bogatych warszawiaków. Z tego samego powodu razem z Filipem Madejskim zapaliliśmy świeczki pod wyburzaną Emilką.
Pytanie o stosunek środowiska artystycznego do mecenatu spółek deweloperskich jest dla mnie o tyle ciekawe, że główną regułą tej relacji jest jej tuszowanie. Na przykład galeria Czułość, współpracując z Griffinem, lansowała się na najbardziej niezależną i punkową galerię warszawską, gdy tymczasem było na odwrót, to była raczej grupa młodych, fajnych, ale jednak grających do kotleta artystów. Trochę inaczej wygląda to w przypadku galerii Stereo, która w tym roku przygotowała pod kuratelą Griffina wystawę w Domu Słowa Polskiego. W ramach Disappointment Island udało im się wykreować iluzję niesamowitej sytuacji poza przestrzenią i czasem, rodzaj raju estetycznego, w którym możemy sycić się doskonałą formą i dzięki temu zapomnieć o tym, co nas w rzeczywistości otacza. Doceniam pracę, jaka musiała zostać włożona w przygotowanie tego typu wystawy, ale jako krytyczka nie muszę jej łykać, ponieważ oceniam nie tylko formę, ale i kontekst.
Kubeł robi też wystawy artystom, na przykład Rafałowi Żarskiemu. Co Rafał wrzucił do Kubła i dlaczego wybrałaś akurat jego?
Galeria potrzebuje artystów, jest również otwarta na działania kuratorów, ja jestem tylko dyrektorką. W pewnym sensie można powiedzieć, że o rozpoczęciu działalności galerii zadecydował artysta. Myśląc o galerii, napisałam do Rafała z pytaniem, czy wziąłby udział w wystawie w kuble na śmieci, gdybym mu to zaproponowała. Rafał odpisał, że tak. W tym momencie zdecydowałam się założyć galerię, bo stwierdziłam, że to ma sens. Wybrałam Rafała, ponieważ podczas WGW zobaczyłam jego wideo Last revolutionary, bardzo zabawne i pasujące do filozofii Kubła. Na tym filmie Rafał wciela się w rolę wojownika-neofity. Jest ranek, budzik dzwoni, Rafałowi nie chce się wstawać, więc wali budzikiem o ścianę. Później jednak niechętnie wstaje, prasuje swoją kominiarkę i przygotowuje dzidę, zrobioną z patyka i puszki od coli. Gdy broń jest gotowa, wybiega z pokoju i biegnie przez miasto – warto dodać, że moje rodzinne miasto, Szczecin – sam, w niewiadomym kierunku, trochę na bezdurno, trochę jako postać z komputerowej gry. W końcu znika na horyzoncie jako tajemniczy last hiro.
Kubeł to forma otwarta, i to w dosłownym sensie, więc ja też jestem otwarta na różne sytuacje i propozycje.
W ramach swojej wystawy Rafał wrzucił do kubła sprej i wykres sprzed kilku lat, rodzaj mapy myśli poświęconej problemowi relacji pracy i odpoczynku. Cała ta rozpiska kończyła się zdaniem „Błogosławiony ten, który siedzi”. To jest cytat z poematu Césara Vallejo, a także motto filmu Roya Anderssona Pieśni z drugiego piętra. Moim zadaniem było przekazywanie tej myśli dalej, przy pomocy podarowanego mi spreju. Wystawa trwa do wyczerpania farby, pomimo wykonania kilku napisów nadal jest jej sporo, jest to więc wystawa dziejąca się w Kuble równolegle do reszty…
Kto jeszcze się zaangażował w działania w Kuble? Widziałem, że Przemysław Kwiek bardzo dobrze odnalazł się w tej formule.
Z panem Przemysławem miałam dosyć zabawne przeżycie, kiedy tuż po zakończeniu Kongresu Kultury w niedzielę spotkałam go w lokalu_30. Był przekonany, że Galeria Kubeł jest inicjatywą kogoś innego, więc spierałam się z nim przez chwilę trzymając Kubeł w ręku i przekonując, że to moja galeria. Ale spodobał mu się ten pomysł, co w zasadzie mnie nie dziwi. Podobnie jak on, Galeria Kubeł jest przecież ostatnim rewolucjonistą… Pan Przemysław przyszedł na wieczorek twórczy Kubła i tam dopracował swoje unikatowe dzieło. To jest najbardziej plastyczny element całego kolażu dla Glińskiego.
Jak wygląda?
Sam kolaż był pomyślany jako szkolna praca, więc przyniosłam do niego klasyczne elementy kojarzące mi się ze szkołą, czyli brystol, bibułę, wycinanki i mazaki. Pasowało to do motywu laurki, a przy okazji mieściło się w ramach moich umiejętności technicznych, które zatrzymały się gdzieś na etapie gimnazjum. Więc pan Przemysław też użył tej bibuły i mazaków, zrobił z niej kompozycję, z prośbą o zwrot pieniędzy. Swoją drogą, zderzenie z techniką w ramach działania Kubła jest dla mnie fascynującą sprawą. Kiedyś nawet lubiłam malować, w podstawówce chodziłam na zajęcia z malarstwa, ale od liceum moimi głównymi narzędziami pracy są długopis, kartka i komputer. I teraz za każdym razem, kiedy pojawia się problem aranżacji wystawy w Kuble, to pierwszą myślą zawsze są kartki. Zróbmy coś na kartkach, wrzućmy kartki do Kubła, rozdawajmy kartki z Kubła, dokumentacja z papierków… i tak dalej. Z tych względów coraz bardziej cenię artystów i chętnie oddaję im Kubeł, żeby oni sami coś tam zrobili. Ostatnio Kubeł był nawet na artystycznej rezydencji, podczas której opiekował się nim Filip Madejski. Filip razem ze znajomymi zorganizowali Kobiecą Pracownię na warszawskiej ASP, która była częścią Czarnego Protestu. Kubeł był jedną z atrakcji Kobiecej Pracowni, w której oprócz tego odbył się na przykład wykład Ewy Majewskiej czy przedzaduszkowe Dziady.
Jak będzie rozwijać się Galeria Kubeł?
Kubeł to forma otwarta, i to w dosłownym sensie, więc ja też jestem otwarta na różne sytuacje i propozycje. Filip zaproponował, że sam zaopiekuje się Kubłem, więc uznałam, że to jest jego działanie, ale w innych przypadkach staram się wpisać występy artystów w Kuble w określoną narrację, która określa tożsamość miejsca (a może – Miejsca?). Tak jest na przykład z Wystawą 3 D, która odbyła się 5 listopada przy okazji wystawy Karoliny Mełnickiej w Różni. Swojego czasu Karol Komorowski i Staszek Szumski zaproponowali, że zrobią coś z Kubłem. Nie było do końca jasne: raz rzucili coś o kiszeniu ogórków, innym razem mówili o „jaranku”, ale stwierdziłam że OK, przyniosę Kubeł do Różni i zobaczymy. Spodziewałam się działania site-specific, więc nazwałam to wydarzenie Wystawą 3 D i potraktowałam jako odpowiedź na pojawiające się tu i ówdzie zarzuty, że Kubeł jest brzydki i są w nim tylko jakieś papierki. Efekt końcowy działania Stacha i Karola był dla mnie bardzo satysfakcjonujący, bo faktycznie udało im się zrobić z Kubła instalację w stylu Matthew Barneya, która doskonale pasowała do postinternetowych prac Mełnickiej.
Wiele osób chciałoby, żebym wreszcie spoważniała. Problem w tym, że żyjemy w dość niepoważnych czasach, rządzą nami niepoważni ludzie i sztuka też bywa niepoważna.
11 listopada w Kuble była za to wystawa Liliany Piskorskiej, ale to znowu jest sytuacja bardzo zaaranżowana przeze mnie. Liliana mieszka w Toruniu, przesłała mi tylko pliki z pracami, aranżacją musiałam więc zająć się ja. To oznaczało powrót do estetyki kartkowej – zamierzałam rozdawać prace artystki podczas marszów w Warszawie, niczym ulotki. Miało to sens, zważywszy na fakt, że te prace to memy, które wirowały jakiś czas temu w internecie, a teraz mogły wirować w świątecznym tłumie. Biorąc pod uwagę jawnie krytyczny i prześmiewczy charakter tych memów, postanowiłam na wszelki wypadek założyć sportowe buty, które ułatwiłyby mi potencjalną ucieczkę z miejsca akcji. Myślę, że w tym działaniu najbardziej ekstremalna jest sama decyzja wyjścia z domu w święto niepodległości, stąd więc w tekście kuratorskim nawiązałam do performansu Honoraty Martin Wyjście w Polskę.
Przypomina to trochę Szaloną Galerię.
Pomiędzy Szaloną Galerią a Honoratą Martin jestem ja wbiegająca w tłum narodowców z Kubłem. Ona, idąc, poznawała siebie, badała swoje granice, a ja chciałam dowiedzieć się czegoś być może nie o sobie, ale o nich. Przy okazji powtórzyć gest Szalonej Galerii, wyjść do ludu z edukacyjną wystawą.
A nawet spełniać marzenia o nawiązaniu dialogu między skrajnymi środowiskami.
Dialogu, który kończy się kabaretem i zadymką, jak to w Kuble zwykle bywa. Swoją drogą, w kontekście działań generacyjnych planuję także wystawę rodzinną. Moja rodzina nie interesuje się sztuką, dla nich to są jakieś głupoty i z każdą wizytą w domu muszę przechodzić przez męczący rytuał dyskusji o sztuce, z której mój ojciec i brat robią sobie po prostu bekę. Mój brat twierdzi na przykład, że on też mógłby być artystą i ma pretensje, że do tej pory nie urządziłam mu wystawy w naszym garażu, a jako krytyczka powinnam go także zacząć lansować w „Szumie”. Jak do tej pory nie wchodziło to za bardzo w grę, no ale teraz, gdy mam wreszcie własną przestrzeń – dlaczego nie, Galeria Kubeł zaprasza.
Niektórzy odbierają Kubeł jako wyraz tęsknoty za Sztuką na gorąco, czyli twoim pierwszym blogiem.
Jeśli chodzi o pisanie, to wszystkie swoje pomysły mogę spokojnie realizować w „Szumie”, także takie podchodzące pod poetykę Sztuki na gorąco. Decyzja założenia galerii sztuki w kuble to kwestia charakterologiczna, wynika z mojego usposobienia, temperamentu i specyficznego podejścia do życia. Często spotykam się z tego powodu z krytyką i pewnie wiele osób chciałoby, żebym wreszcie spoważniała. Problem w tym, że żyjemy w dość niepoważnych czasach, rządzą nami niepoważni ludzie i sztuka też bywa niepoważna, nawet jeśli staramy się udawać, że jest na odwrót. Uważam, że głównym problemem polskiej kultury jest nadwyżka powagi, co często owocuje upodobaniem do sytuacji martyrologicznych. W kraju, w którym wszyscy są śmiertelnie poważni, muszą być też osoby niepoważne, które będą równoważyć ten układ. Jedną z nich mogę być ja.
Od redakcji: w pierwotnej wersji rozmowy pojawiła się informacja, że Muzeum Sztuki Nowoczesnej współpracowało z Griffin Art Investments. Na prośbę przedstawicieli tej instytucji przeredagowaliśmy ten fragment, by pełniej oddawał relację Muzeum z deweloperem.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
Więcej