Już nie liczy się ulica. Rozmowa z Pikaso
Vlepvnet: Od pewnego czasu bardzo konsekwentnie pracujesz z ideą syntetyku, sztuczności i symulacji rzeczywistości. Ale pamiętamy cię też z wcześniejszych lat (między innymi z wystawy w Viurze) jako eksperta od dzikiej i bezpośredniej ekspresji, malarza który gołymi rękami zmagał się mułem rzeczywistości. Jak doszło do tego zwrotu w stronę laboratoryjności, czy był nagły? Czy w ogóle zgadzasz się przeciwstawiać te dwa okresy?
Pikaso: Tak, zgadza się, od pewnego czasu tworzę bardzo dużo wirtualnie. Bardzo pochłania mnie internet – zresztą jak wiele osób. Jestem od niego mocno uzależniony. W pewnym momencie spostrzegłem, że jest dużo zależności pomiędzy internetem a ulicą. To praktycznie ten sam świat, te same śmieci. Więc dlaczego nie wykorzystać tego i nie przenikać tych dwóch rzeczywistości między sobą? W necie dziś coś jest, jutro tego nie ma, tak jak na ulicy. I tu i tu oddajemy część siebie innym aby zrobili z tym co chcą. Czerpanie z wizualnego śmietnika zawsze mi towarzyszyło. Czy maluję obraz na iPadzie czy na prawdziwym płótnie nie ma większego znaczenia to tylko inne medium. Gest jest w zasadzie ten sam. Z ulicą jest podobnie. To przejście było naturalne.
Od strony odbiorcy, kogoś czytającego lub konsumującego twoją sztukę, to rzeczywiście logiczny związek między dwoma artystycznymi obszarami, ale jak to wygląda od strony artysty? Malowanie to pewien żywioł, a w graffiti i Street arcie wręcz rytuał. Kilka lat temu malowałeś głowy z czarnymi oczodołami i wyglądałeś na takiego mrocznego „street-ekspresjonistę”. Teraz robisz bardzo intelektualne meta-malarstwo. Interesuje mnie jak na sobie jako malarzu przeprowadziłeś tą transformację?
Transformacja przyszła dość naturalnie. Do niczego się nie zmuszałem, zresztą nigdy się do niczego nie zmuszam, nie lubię tego. Nowe działania wynikają z bardzo wielu eksperymentów, oraz czasami z braku czasu i chęci tworzenia. Jakoś naturalnie zaczynam zmierzać w kierunku nowych mediów i łączenia ich ze street artem. Kiedyś chodziło o styl, o rytuał malowania, jednak szybko się połapałem że to pułapka. Dlatego z czasem zacząłem się interesować nieco innymi rzeczami niż wcześniej. Inaczej patrzeć na rzeczywistość. Sądzę że to, co oglądamy, jaki prowadzimy styl życia ma nas ogromy wpływ. Internet odgrywa tu ogromną rolę. Natomiast jeśli chodzi o estetykę to zafascynowały mnie lata 90. – których, jakby nie patrzeć, jestem dzieckiem.
Mówisz, że rytuał malowania to pułapka, ale ten rytuał pozostaje w centrum twoich zainteresowań, tyle, że – tak mi się wydaje – teraz celowo eksponujesz jego pustkę. Nadal produkujesz obiekty malarskie, wszystko pozostaje na swoim miejscu: płótno, blejtram, malarska faktura. Mówisz, że porwały cię nowe tematy, a mnie wydaje się jednak, że dokonujesz jakiejś okrutnej rozprawy z malarstwem, które uprawiałeś, a malarstwem streetartowym w szczególności. Jest w tym co robisz jakaś krytyczna potrzeba?
Zgadza się, bo ten rytuał pozostaje w centrum mojej uwagi. Tak jak mówisz nadal produkuję obiekty malarskie, tu różnica polega na tym, że to nowe medium i nowy sposób pracy. To jest nadal intensywna obserwacja oraz praca nad miastem. Teraz mam zawsze przy sobie „farby” i aparat. Szczerze mówiąc to nie chcę zrywać z tradycyjnym malarstwem. Natomiast z tą krytyczną potrzebą to nie wiem… Niby ostatni mural który zrobiłem na Katowice Street Art Festiwal w tym roku był krytyczny.
Zrobiłeś również cykl realizacji – fantomów, istniejących tylko wirtualnie. To też chyba krytyczny gest wobec street artu? Ja to odczytuję podobnie jak projekt Blackarea 2sh, czyli testowanie wydajności pewnego kanału informacyjnego i jego podatności na wirusowanie. Zgodzisz się na to porównanie?
Wiesz, street art przede wszystkim żyje w necie. Doszliśmy do czasów, że już nie liczy się ulica. Najważniejsze to wrzucić obrazek zaraz po jego skończeniu w net. Cytując Zbioka: Miasto jako pole ekspozycji w sensie fizycznym jest nieistotne, można powiedzieć że jest zbędne, ponieważ głównym medium jest komputer a przestrzenią ekspozycji – internet?. Zgadzam się z nim. To jego stwierdzenie trafia w moją działalność prawie w stu procentach. Ja chyba po prostu idę z postępem do tego starając się spojrzeć na to wszystko z nieco innej strony.
W tekście, który cytujesz, Zbiok pisze o pewnej postawie polegającej na pomijaniu galeryjnego whitecuba poprzez alternatywne kanały ekspozycji i komunikacji i jeśli go dobrze rozumiem, tymi kanałami są dla niego zarówno sztuka uliczna, jak i jej internetowa reprezentacja – z rosnącą przewagą tej drugiej. Czy niezależność od galerii jest też twoim celem? A może chodzi raczej o zdobycie lepszej pozycji negocjacyjnej wobec galerii?
Street art jednak przede wszystkim istnieje w necie. Dużo prac, zwłaszcza tych nielegalnych, szybko znika z ulic miast. Nie oszukujmy się: niezależność od galerii nie była i nie jest moim celem. Mało galerii i festiwali mnie zaprasza, więc naturalną koleją rzeczy jest publikacja prac w internecie. W sumie internet i ulica mają wiele wspólnego. Tu i tu łatwo dotrzeć do odbiorcy.
Opowiedz proszę o technice w której wykonane są twoje nowe obrazy, jak wygląda proces ich wytwarzania?
Wygląda to w zasadzie prawie tak samo, jak w przypadku malowania akrylem lub olejami tyle, że jest czysto i farba szybko schnie. Od pewnego czasu pracuje wtedy, kiedy mam na to ciśnienie. Ciśnienie przychodzi, cięciwa się napina i wtedy maluję. Siadam wygodnie w fotelu z iPadem w ręku i działam. Praca jest o tyle wygodna, że mogę to robić wszędzie – trochę jak robienie na ulicy gdzie i kiedy mi się podoba. Obrazy z iPada łatwo jest magazynować, to też jest bardzo wygodnie dla mnie, bo nie posiadam obecnie żadnej pracowni, więc ciężko by było żyć z płótnami w pokoju. Finalnie obrazy są drukowane na sztucznym płótnie i podmalowywane różnymi mediami do farb, aby nadać im fakturę. To wszystko jest o tyle ciekawe, że przy pierwszych podejściach decyduję tylko o proporcjach a na sam koniec przy druku o wielkości obrazu. Zupełnie na odwrót niż przy zwyczajnej pracy z farbami i blejtramem. To mnie bardzo pociąga – najpierw obraz a potem decyzja o jego wielkości. W pewnym sensie nic mnie nie ogranicza.
To są pojedyncze egzemplarze czy edycje?
Jeśli chodzi o edycje, to tak, planuję edycje ale tylko niektórych prac i to też będą edycje po 5-10 sztuk. Na pojedyncze obrazy piszę oświadczenie, że nie będą wypuszczane w postaci edycji.
A dlaczego stosujesz syntetyczne płótna?
Uważam, że pasują do całości. Rozważam też lniane płótna, ale czas pokaże czy zacznę ich używać.
Chciałem zapytać cię o twoją ostatnią wystawę Sztuka na ścianie. Z kuratorskiego tekstu towarzyszącego wystawie można się dowiedzieć, że był to twój komentarz do zjawiska komercyjnego obrotu pracami streetartowymi i że akcentujesz płynący stąd zanik materialności prac streetartowych. Ja mam pewne wątpliwości, czy to słuszna teza. Wydaje mi się, że rynek sztuki działa odwrotnie, to znaczy nieuchwytność fali sztuki ulicznej zostaje zastąpiona przez namacalność konkretnych obiektów handlowych. Serie są limitowane, egzemplarze policzone i podsygnowane. Co ty na to?
Tak, zgadza się. Z jednej strony to miało być nabijanie się z kontekstu, z którego są wyrwane prace i w jakim później umieszczane przez nabywce. Ale też akceptacja tego zjawiska, jako naturalna kolej rzeczy. Artyści często powielają uliczne prace na płótnach czy serigrafiach więc twoja uwaga wydaję się być słuszna. Ale czy to nie jest to, o czym wspomniałem? W ten sposób można kupić uliczną prace na płótnie i umieścić nad kanapą. Wydaje mi się, że oboje mamy rację.
Zbierasz przedmioty? Kolekcjonujesz coś sam? Pytam o to, bo twój stosunek do materialnych obiektów estetycznych (na chwilę ucieknijmy od „dzieł sztuki”) wydaje mi się być kluczowy dla twojej twórczości, a jednocześnie dla mnie wciąż nie całkiem oczywisty.
W zasadzie to nie zbieram nic materialnego. Nie lubię zagracać swojego otoczenia. Lubię przestrzeń i luz dookoła siebie. Mogę dzięki temu swobodnie oddychać i funkcjonować, ale co ciekawe nałogowo zbieram obrazki z internetu. To jakaś obsesja. Prowadzę blog na tumblrze, gdzie wrzucam różne śmieci napotkane podczas wirtualnych podróży po śmietnikach internetu. Do tego prowadzę magazyn w aplikacji Flipboard gdzie wrzucam też obrazki oraz ciekawe artykuły o sztuce. Robię to nałogowo i już tego nie kontroluję… To straszne… W sumie mogę się nazwać kompulsywnym zbieraczem bzdur.
A czy tworzysz fizyczne prace nie na sprzedaż, lub wystawę, tylko dla siebie samego, żeby je po prostu mieć i na przykład powiesić na ścianie? Czy może jednak twój osobisty świat sztuki to już tylko wirtual, a cały obszar produkcji i ekspozycji artystycznych obiektów to spektakl i gra z konwencjami artworldu?
Prace fizyczne często tworzę dla siebie, to naturalne, pewne rzeczy trzeba czasami przepracować zanim się je pokaże. Natomiast często są one niszczone przeze mnie. To chyba wynika z tego lęku przed zagraceniem się. Od dłuższego czasu pracuję bardzo mocno intelektualnie, w związku z tym mniej eksperymentuję niż kiedyś. Dlatego też tych prac dla siebie samego jest mniej z racji, że czasami uznaje pewne pomysły za nietrafione już w fazie początkowej, ale to nie znaczy, że ich nie ma! Zabieram się za coś wtedy, jak jestem pewny w 100% że to przemyślałem w każdą możliwą stronę. Właśnie dopiero wtedy zaczynam eksperymentować i coś tam tworzyć do szuflady.
Powiedz mi proszę, jak to wygląda ilościowo – twoją pracownie opuszcza dużo obiektów? Potrafiłbyś wskazać szczególnie ważne dla ciebie prace lub realizacje?
Zbieram bardzo dużo tych obrazków. Natomiast od pewnego czasu pracownie opuszcza mniej rzeczy. To wynika z tego, co mówiłem wcześniej, że prace są bardziej przemyślane. Do tych ważnych przełomowych realizacji na pewno mogę zaliczyć „mural” a właściwie siatkę reklamową którą zawiesiłem podczas Katowice Streeart Festiwal w 2013 r. W jakimś sensie zaczął się wtedy jakiś nowy etap dla mnie. Ważnym etapem na pewno było też porzucenie malowania tylko i wyłącznie sprajem oraz później nowe spojrzenia na ulice i pracę z nią.
Regularnie pojawiasz się na aukcjach z młodą sztuką. Jak oceniasz te aukcje jako kanał sprzedaży prac?
Tak, to prawda. Regularnie biorę udział w jednej aukcji i chyba nie można już powiedzieć o niej, jako o aukcji młodych. New Art Order to jedyna aukcja w której chcę brać udział, bo gwarantuje mi jakiś pułap startowy większy niż sto złotych, jak to mamy okazję obserwować przy innych aukcjach. Jest to dobry kanał sprzedaży. Nie było aukcji, na której bym czegoś nie sprzedał. Nie są to może aukcje na poziome Nowego Yorku czy Londynu, ale uważam, że jest nieźle. Raz w roku daję pracę na aukcję organizowaną przez Stowarzyszenie Wielkie Serce i jest to aukcja charytatywna.
Poza ceną wywoławczą coś wyróżnia New Art Order?
Tak, fejm (śmiech). Mogę się pokazać obok znanych artystów takich jak Leto, Althamer, Sasnal, Nieznalska czy Żebrowska. New Art Order jest o tyle ok, że poza sensowną ceną wywoławczą jest dość mocna selekcja artystów, co mi osobiście odpowiada.
Interesujesz się rynkiem sztuki? Jakiego rynku sztuki chciałbyś w Polsce jako artysta?
Rynek interesuje mnie od dawna. Na potęgę oglądam w internecie katalogi aukcyjne z Phillipes de Pury, Sothebys czy Paddle8. W Polsce jest problem, brakuje nam tej klasy średniej, ludzie albo mają kasę, albo jej nie maja… a w większości nie mają. Natomiast ci, co mogliby sobie pozwolić na taką inwestycje najnormalniej w świecie inwestują w co innego. To smutne. Marzę, aby rzucić robotę na etacie w agencji reklamowej i móc zacząć żyć z pieniędzy zarobionych na aukcjach czy wystawach. Wiesz, nie oczekuję milionów, ale dorabiając na aukcji raz czy maksymalnie dwa razy w roku nie da się żyć…
Sprzedajesz prace również poza rynkiem aukcyjnym?
Bardzo rzadko sprzedaję poza aukcjami, chociaż zdarza się to raz na jakiś czas. Mam za to dużo pytań w tym temacie od wielu osób.
Jak myślisz, co buduje zainteresowanie twoimi pracami – twoja aktywność streetartowa, udział w wystawach i współpraca z galeriami, czy może właśnie aukcje?
Myślę, że to wszystko ma wpływ. W mniejszym lub większym stopniu. Wydaje mi się, że z tej sumy chyba jednak najbardziej decydują o tym aukcje. Jednak mało wystawiam, a od tradycyjnego Street artu się oddalam. Przez to, czym się teraz zajmuję chyba lepiej będzie tu pasowało określenie artysta pracujący z ulicą, czy coś w ten deseń.
Nie obawiasz się, że gra którą prowadzisz na pograniczu oryginału i kopii, realu i wirtualu może nie być czytelna dla typowych odbiorców rynku aukcyjnego? Z jednej strony podważasz obiektywność tych pojęć, ale z drugiej na końcu twojego intelektualnego procesu czeka organizator aukcji i jego klienci, którzy oczekują atrakcyjnego i trwałego przedmiotu.
Tak myślę, że w zasadzie mogę robić co mi się tylko podoba. Dziś maluję też te obrazy z iPada – ożywiam je – przede wszystkim dlatego, że mam cały czas potrzebę malowania. iPad to tylko medium tak samo jak akryl czy olej. Nigdy się nie zastanawiałem czy ta koncepcja malarstwa jest czytelna. Uważam, że malarstwo z iPada czy to iPhona wydrukowane na płótnie i przemalowane czystym medium to nadal malarstwo. Zobacz przecież tu nadal jest faktura, kolor, gest itd. Oczywiście stoi za tym koncepcja, jakaś nowa koncepcja malarstwa i nie jest to robione na pewno pod sprzedaż. Bo gdyby tak było to bym nadal tradycyjnie malował na płótnie.
(Wywiad został pierwotnie opublikowany na stronie vlepvnet.bzzz.net)