Jezu, strasznie bym to chciała mieć w swoich rękach. Rozmowa z Karoliną Jarzębak
Anna Batko: Mija rok od otwarcia Jak zapomnieć. To ciekawe, że galerię otworzyłaś w Sylwestra, w dzień który jest trochę starym, trochę nowym rokiem. I który upływa wszystkim pod znakiem nadchodzącej imprezy.
Karolina Jarzębak: Tak, i jest to przegrana impreza, bo wszyscy chcą, żeby było fajnie. Całe to napięcie z tym związane sprawia, że jest to zawsze najgorsza impreza w roku… Więc dlaczego nie otworzyć wtedy galerii? Takich rzeczy się zwykle nie robi. Nikt nie robi wernisażu w Sylwestra.
Wystawa zatytułowana była JUŻ i działa jak duży environment, całość budowałyście wspólnie z Martyną Kielesińską.
Martyna pokazała mi wtedy różne szkicowe screeny z Toma i Jerry’ego i wspólnie je oglądając doszłyśmy do wniosku, że to takie obrazkowe pokazywanie tego, że coś na przykład jebło, coś się deformuje albo na chwilę odkształca, te wszystkie wizualne onomatopeje, to jest w tym najciekawsze. Zobrazowanie czegoś, co się wydarzyło, a czego nie widać w rzeczywistości, coś się już dzieje, stało się albo dopiero się wydarzy… Przypomnij sobie, co o Disney’u myślał Eisenstein. Chciałyśmy ufizycznić całą tę sytuację w przestrzeni galerii. I ten Sylwester też nam pasował, bo tak jak mówisz, to był trochę stary, trochę nowy rok, totalnie nic się nie dzieje, a coś się niby wydarza… Ale tylko symbolicznie, bo przecież tego i tak nie widać. Interesowały nas graficzne znaki, smugi, które znaczą ruch, obłoki, w których kotłują się postacie. Zaprosiłyśmy do tego projektu Bartka Buczka, który nam bardzo pomógł, napisał tekst, zajął się aranżacją i montażem, stąd też jego funkcja, trochę taka hybrydyczna, kuratora technicznego.
We współczesnym świecie jest tyle rzeczy, o których wolelibyśmy nie wiedzieć albo zapomnieć, ale mówiąc o tych rzeczach, uświadamiając je siebie, możemy coś zmienić. Trochę pewnie naiwnie, ale też mocno idealistycznie, nawet jeśli dużo jest w tym cynizmu, wierzę, że jest to możliwe.
Dlaczego „Jak zapomnieć”? To też dość symptomatyczna nazwa w kontekście noworocznego kaca.
Jak zapomnieć to tytuł hip-hopowej piosenki, śpiewał ją chyba Jeden Osiem L. To hicior z początku lat dwutysięcznych. Z naszej strony to trochę manifest, a trochę metafora, ale też coś, co opisuje jak się czujemy, to też, jak myślę, odczucie całego pokolenia milenialsów. Zresztą ostatnio dowiedziałam się, że wcześni milenialsi to są już młodzi boomerzy. We współczesnym świecie jest tyle rzeczy, o których wolelibyśmy nie wiedzieć albo zapomnieć, ale mówiąc o tych rzeczach, uświadamiając je siebie, możemy coś zmienić. Trochę pewnie naiwnie, ale też mocno idealistycznie, nawet jeśli dużo jest w tym cynizmu, wierzę, że jest to możliwe.
Skąd wziął się pomysł na otwarcie galerii?
Jeszcze na studiach, razem z Olą Nowakowską, Michałem Sypieniem i Martyną Kielesińską prowadziliśmy na Stradomskiej taką przestrzeń, galerię 404. To była właściwie nasza pracownia. Potrzebowaliśmy swojego miejsca, Michał chciał się sprawdzić jako kurator, a my chciałyśmy robić swoje rzeczy, też wokół takiej estetyki, której wtedy nie było w ogóle na akademii, zresztą teraz też jej nie ma. Zrobiliśmy jakieś pięć, może sześć wystaw. Jedną wokół postinternetu, drugą wokół liquid autismu, terminu zapożyczonego z forum dla trolli. Raz wypełniliśmy wszystkie pomieszczenia pianką do tapicerowania kanap, to była wystawa House of Mixed Emotions, o tym co jednocześnie piękne i żenujące. Zrobiliśmy w tej piance tunel, taką dziurę do chillowania, wokół były solne lampki, grał też didżej, Wojtek Ratajczak. I chyba wtedy dostałam kręćka na tym punkcie. Okazało się, że lubię robić wystawy, sprawia mi to mega przyjemność i dobrze się w tym odnajduję. Odkryłam też, że totalnie nie chcę malować, a już na pewno nie same obrazy jako obrazy, i że chcę tworzyć instalacje, rodzaj environmentów, pracować bardziej w przestrzeni. I teraz tak właśnie pracuję. Robię bardziej obiekty, ale też cały czas myślę o przestrzeni wokół nich. Ambient. To dla mnie ważne słowo. Wchodzisz w jakieś otoczenie, wytwarzasz je, coś dodajesz albo odejmujesz. To coś więcej niż instalacja site-specific.
404 w pewnym momencie się rozjechało i zaczęłaś wtedy pracować z Olą jako kolektyw Smutna Buźka.
Tak, Michał wyjechał, Martyna zaczęła robić trochę inne rzeczy, a my z Olą zrezygnowałyśmy wtedy z wynajmowania pracowni. Była za droga na nas dwie. To był dość burzliwy związek, wszystko się w nim miksowało. Razem byłyśmy na roku, razem się broniłyśmy. Wspólnie zrobiłyśmy wystawę w Widnej i brałyśmy też udział jako Smutna Buźka w wystawie zbiorowej w Bunkrze. To była wystawa Zwierzęta domowe, gdzie pokazałyśmy darkroom przeniesiony z Ciemni.
Jak zapomnieć zaczęło się właściwie od znalezienia na Dietla dwóch małych lokalików połączonych drzwiami. Wtedy pomyślałam o Szmatach, które mogłyby jakoś na to wszystko zarabiać. I to jest też ważne. Lubię ciuchy i ich wyszukanie po szmateksach, odnawianie ich czy przerabianie sprawia mi przyjemność. Nawet jeśli golenie swetrów jest strasznie hardkorowe…
No to teraz musimy powiedzieć, czym jest Ciemnia.
Ciemnia jest miejscem spotkań krakowskich artystów. Chodzimy tam czasem na jedno piwo i papieroska.
To takie współczesne Krzysztofory. Pamiętam, że kiedy pokazywałyście tę pracę w Bunkrze, to w Ciemni chyba akurat zlikwidowano te darkoomy albo tylko wymontowano drzwi, bo pamiętam że wiele osób traktowało tę pracę trochę jak pomnik albo manifest. Karol Sienkiewicz w tekście dla „Dwutygodnika” pisał o tej pracy w kontekście słodkiego kaca, ale też potencjalnych scenariuszy, które mogłyby się okazać niestosowne w recenzji wystawy.
Ostatnio podobno znowu wyciągnęli drzwi, ale nie wiem, bo dawno tam nie byłam. To miejsce się rzeczywiście zmieniło, kiedyś jak się tam szło, to można było spotkać wszystkich. Ten darkroom to była właściwie opowieść o queerowej osobie, która trochę się zatraca w imprezie, a trochę czuje się niezrozumiana i samotna. We wnętrzu powypisywałyśmy teksty ogłoszeń z takiej instagramowej stronki, gdzie queerowe osoby piszą, że są takie i takie i szukają tego i tego, napisz do mnie itd. Cały darkroom był zapisany tymi ogłoszeniami, a na małym telewizorku leciał film z koszatniczką, która sama sobie robi loda. To było troszkę ironicznie skomentowane na ścianie w postaci smutnego „xD”. Był tam też tekst Rupi Kaur, poetki, autorki Mleka i miodu, która pisze „Umieraliśmy odkąd tu przybyliśmy i zapomnieliśmy jak cieszyć się widokiem” i wideo inspirowane podobnym filmem z youtube’a, gdzie ludzie w kaptury wsadzają sobie głowy manekinów, a potem tańczą z nimi. To my plątający się po tej naszej Polsce.
Wracając do Jak zapomnieć, to wszystko zaczęło się od Szmat.
Po 404, zajęłam się dyplomem, działałam też z Olą jako Smutna Buźka, ale w środku coś mnie wewnętrznie darło. Wiedziałam, że chcę dalej powadzić galerię, mieć swoje miejsce. Dobrze się odnajdywałam w tej sytuacji, w takim kontakcie z ludźmi. Jak zapomnieć zaczęło się właściwie od znalezienia na Dietla dwóch małych lokalików połączonych drzwiami. Wtedy pomyślałam o Szmatach, które mogłyby jakoś na to wszystko zarabiać. I to jest też ważne. Lubię ciuchy i ich wyszukanie po szmateksach, odnawianie ich czy przerabianie sprawia mi przyjemność. Nawet jeśli golenie swetrów jest strasznie hardkorowe… I postanowiłam to połączyć. Bardziej byłam zajawiona na galerię niż na second hand z wyselekcjonowanymi rzeczami, ale to Szmaty pozwoliły mi odłożyć trochę pieniędzy na pierwszą wystawę. A potem jakoś poszło, dołączył do mnie Tomek Nowak, a potem Arek Dec i teraz w trójkę tworzymy Jak zapomnieć. Dzielimy się wszystkim po równo, nikt tutaj nie jest zatrudniony, nikt nie jest na etacie. Dobrze się dogadujemy. Nawet jeśli w wielu kwestiach się różnimy, to mamy wspólną wizję, podobną estetykę. Arek jest pedalskim raperem, który występuje jako Aro0700 i w swojej twórczości dekonstruuje z jednej strony bycie gejem, bycie chłopcem, ale też relacje między hetero i homo normami, przenikanie się standardów związków i seksualności. Debiutował w Jak zapomnieć. A Tomek studiuje relacje międzyludzkie, kreowanie wizerunku i projektowanie ubioru, dlatego myślimy o tym, żeby w przyszłości wypuścić jego albo naszą wspólną kolekcję… W każdym razie on będzie jej mózgiem, bo umie projektować, szyć itd. Zresztą Arek teraz też zaczął robić swetry, takie trashowe, na drutach, i je też będziemy sprzedawać w Szmatach.
No właśnie, z jednej strony Szmaty, a z drugiej Jak zapomnieć. Second hand i galeria. Zdarza się, że te dwa obszary waszej działalności na siebie nachodzą. Pamiętam między innymi akcję Salon Piękności z Valą Foltyn.
Z Valą w ogóle była super zabawna sytuacja. Po prostu pewnego dnia do mnie przyszła i mówi: „Wiesz co, ja wyjeżdżam i w sumie to chciałabym rozdać wszystkie swoje rzeczy. Może zrobimy wydarzenie?”. Vala ma super energię, taką matczyno-ciepłą. I to fajnie wyszło. To była performatywna sytuacja połączona z wyprzedażą ciuchów w Szmatach. Vala powiesiła w sali galeryjnej swoje ubrania, puszczała tam muzykę i zaaranżowała swój pokoik. Jeśli chciałaś, mogła cię wystylizować albo zrobić ci queerowy makijaż. O każdym ciuchu i ubraniu opowiadała też historię, o tym gdzie to kupiła albo od kogo dostała itd. Pamiętam też, że zrobiła się z tego taka trochę buduarowa sytuacja. Jak wiesz, mój tata robi meble i miał u siebie taką błękitną kanapę, całą z weluru, na której siedzi się z obu stron. Wyglądała trochę jak latający talerz. Zresztą zrobił ją dla Wierzynka. Przywieźliśmy ją tutaj. Zrobiła się z tego właśnie garderoba z taką dziwną wyspą na środku.
W relację z przestrzenią Szmat wchodziła też instalacja Fat Guy White T-shirt.
To była instalacja, którą zrobiliśmy w ramach Nadmiaru, razem z Tomkiem, wystawę kuratorował Kamil Kuitkowski. Właściwie to była pierwsza instalacja Tomka. To zabawne, jak łatwo można stać się artystą. Punktem wyjścia było miejsce do odpoczynku w centrum handlowym. Chcieliśmy, żeby było ono trochę mroczne, postapokaliptyczne, stąd właśnie te fontanny albo zbiorniki z wodą z obrysem o ostrych kątach. Te zbiorniki zrobiliśmy z metalu, wlaliśmy do nich wodę i wrzuciliśmy węgiel. Węgiel był metaforą zużycia energii i wyniszczania ziemi. Był tam też, skoro już wszyscy go tak nazywają, kulfon z dżinsu. Taka rzeźba uszyta z wypchanych dżinsów znanych firm, jak Dolce&Gabbana, Versace, czy Hilfiger, ale tak paskudnych, że nikt ich nie kupił. Uszyliśmy z nich rodzaj siedziska.
Pamiętam, że pracowałaś nad tą wystawą kiedy byłyśmy razem w Gdańsku i biegałyśmy po wszystkich centrach handlowych w poszukiwaniu fontanny…
A skończyło się pod prysznicem, a biały podkoszulek był tylko na zdjęciu w tle. Częścią instalacji był też samotny kwiatek w doniczce, takiej oprawce z szortów. I nad tym wszystkim wisiała spalona świetlówka, to było jedyne oświetlenie w całej galerii. Ludzie przychodzili i mówili, że to wygląda jak scenografia z filmu, gdzie kilka osób i zombie są zamknięci w centrum handlowym i albo wszyscy płaczą, albo biją się o jedzenie, albo się ostatni raz ruchają. I w sumie te dżinsy wyglądały trochę jak kotłujące się ciała ludzkie lub ciała przeżarte przez zombie.
Rok wcześniej, też w ramach festiwalu Nadmiar, pokazywałaś z kolei performans. I to też jest ważna część twojej działalności.
To był performans o byciu biseksulanym i byciu niebinarnym. Byłam w makijażu drag queen i przez cały czas trwania perfo na przemian przyszywałam i odpruwałam sobie biodra i piersi. Miałam tam też dwie poduszki, takie jakie mają fanki mangi. Jedna była z mangowym chłopcem, a druga z dziewczyną. Do nich też przytulałam się na zmianę. W tle leciała piosenka Haddaway What Is Love. Tych performansów było więcej. Lubię zwłaszcza ten, który robiłyśmy z Olą Nowakowską, z chińskimi zupkami. Najpierw zbudowałyśmy z tych zupek mur, a potem po prostu za nim siedziałyśmy. W schronie, który symbolizował strefę komfortu, odnosił się do sytuacji, kiedy leżysz w barłogu i nic nie musisz robić, bo wszystko jest tak łatwo i szybko dostępne jak te zupki.
Jak zapomnieć charakteryzuje dość specyficzna estetyka, mocno postinternetowa, która jest też bardzo twoja, wyrasta z doświadczeń 404, ale i Smutnej Buźki.
Zawsze były mi bliskie sytuacje trashowe i pewnie to widać w sposobie aranżowania wystaw, ale więcej bym tu mówiła o tematyce niż estetyce. Każdy artysta ma inną estetykę, więc sami siłą rzeczy ją sobie dobieramy wspólnie z chłopakami. Ciągle przewija się tutaj motyw opresyjnej sytuacji, jakieś odczucia pokoleniowe, widmo apokalipsy albo nawet postapokaliptyczny klimat. Jest też dużo retoryki antykapitalistycznej. Nie wiem, czy jest to postinternet, bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy nim przesiąknięci. Ja nie robię nic cyfrowo, ale lubię urzeczywistniać rzeczy znalezione w necie, lubię wyciągać rzeczy z shitpostowych obrazków, przekręcić znaczenie mema na takie, jakie mi odpowiada. To, co znajduję na forach internetowych często staje się leitmotivem moich prac. Dla mnie jest to nowa plemienność, praca ze współczesnością. Z nową plemiennością związane są też np. emoji, które działają jak pismo obrazkowe.
Od tego zaczęła się też twoja praca dyplomowa, od znalezienia w necie żaby Pepe.
Praca z Pepe powstała w czasie ostatnich wyborów prezydenckich w Stanach. Wtedy dużo czasu spędzałam na 4chanie i podobnych forach, gdzie Pepe zawsze był tym zjaranym ziomkiem przy kompie i zawsze towarzyszył jej napis w rodzaju „świat jest beznadziejny, a ja muszę siedzieć i jarać przy kompie”. Zaczęło się od tego, że Trump zapostował obrazek z Pepe jako prezydentem elektem za mównicą, na swoim twitterze, i później to miało miliony retweetów. Zwolennicy Trumpa zrobili sobie przypinki z Pepe do marynarek. Potem był wywiad z Richardem Spencerem, ultraprawicowym i neonazistowskim aktywistą, i ktoś go zapytał o tę przypinkę, co to jest. Inny koleś do niego podbiegł i dał mu w pysk. Wydrukowałam sobie ten fragment, jak on dostaje w pysk i jednocześnie pokazałam prace, które nawiązywały do tego, że w latach 90. były modne meble z litego drewna, dosyć bogato zdobione i właściwie prawie nikogo nie było na nie stać, dlatego ludzie obklejali zwykle meble takim samoprzylepnym patternem, drewnianą okleiną. Zrobiłam jedną kostkę z intarsją z tej okleiny, a potem stwierdziłam, że chciałabym zrobić prawdziwą intarsję. Na jednej była żaba, a na drugiej po bokach napisane „lol”. I to znowu jest ten smutny lol. Po prostu szukam w necie rzeczy, które są moje. To wynika też z tego, że czasem zobaczysz na ekranie jakąś taką mega skurwiałą rzecz i zaraz myślisz sobie: „Jezu, strasznie bym to chciała mieć w swoich rękach”. Ostatnio w Elementarzu dla mieszkańców miast zrobiłam tunel dla samochodzików hot wheels z włosów. Jedna vlogerka zrobiła sobie to wcześniej na głowie, a ja wzięłam włosy z peruki, posprejowałam je i wybudowałam ten tunel w przestrzeni wystawy. To doświadczenie shitpostu w rzeczywistości jest totalnie inne. Ciekawy był też kontekst wyświetleń, bo przecież ktoś zarabia na tym, że tak ogromna liczba ludzi to ogląda.
Nie chcę zabrzmieć jak stara baba, która mówi „kiedyś to było”, ale jest coś takiego, że teraz wszędzie czuje się presję, czyjś oddech na plecach. A oglądanie śmieciowych rzeczy przynosi ulgę. Jest też zabawne, a te momenty ulgi mogą produkować inne dziwne rzeczy.
Ta wystawa w Elementarzu zatytułowana była Wubba lubba dub dub i zaaranżowana została jako Muzeum Ludzkości.
Pomocniczą postacią był obcy, który przylatuje na ziemię i próbuje sobie poskładać do kupy wizję człowieka, znajduje różne rzeczy i doświadcza ich trochę inaczej. Idzie też do muzeum, ogląda jakąś wystawę, a potem próbuje zrobić coś podobnego. Buduje właśnie jakieś muzeum ludzkości. Natrafia na rzeczy najbardziej popularne, filmiki na youtubie, ale też durnostojki, które nie do końca wiadomo do czego służą. Tutaj były to takie drewniane grzybki, którym dorobiłam heavymetalowy makijaż. Kupiłam je w jakimś ciucholandzie, zawsze przy okazji zakupów do Szmat znajduję dla siebie jakieś itemki. To są rzeczy z rodzaju tych „na chuj ci to”, ale kiedy ktoś ma urodziny albo imieniny, a ty go lubisz, to chcesz mu coś dać. I przynosisz mu jakieś porcelanowe figurki albo coś, co sama ulepisz z plasteliny. Znajdujesz na krakowskich plantach kasztana i dajesz drugiej osobie, a potem ona nosi tego kasztana w kieszeni i przypomina sobie o tobie. Nie mieści się to w twoim standardowym rozumieniu piękna, ale też to odczucie jest niewspółmierne do ładunku emocjonalnego. Dużo tam było tego typu rzeczy. Pokazałam tam też koszulki, które jakaś para zrobiła sobie na rocznicę ślubu i t-shirt z katolickiej pielgrzymki. Zrobiłam pod te wszystkie rzeczy takie charakterystyczne półeczki. Zielone, no bo wiadomo, kosmici.
Tytuł, który brzmi trochę jak zaklęcie i przyśpiewka, zapożyczyłaś z Ricka i Morty’ego.
Rick to szalony naukowiec, który cały czas pije i tylko krzyczy „wubba lubba dub dub”. I dopiero w drugim sezonie razem z jego wnukiem, Mortym, dowiadujemy się, że to powiedzonko znaczy tyle co: „strasznie cierpię, pomóż mi”, wcześniej myślimy, że to pijacki okrzyk starego grzyba.
Z tego co pamiętam to Rick używa tego okrzyku zarówno w chwilach radości, jak i zwątpienia. A znaczenie tych słów odkrywa przed nami dopiero postać z innej galaktyki. Twoja wystawa też w dużej mierze opowiadała o języku, nowej plemienności, ale dużo tam też było nostalgii…
Albo nawet żałości. Ludzie wychodząc w świat jednocześnie wchodzą w całe to gówno. I potem muszą się czymś odmóżdżyć, jakimś netfliksem albo filmikiem na youtubie. Każdy czasem potrzebuje takiego hedonizmu. Tak już jesteśmy zhackowani. Nie chcę zabrzmieć jak stara baba, która mówi „kiedyś to było”, ale jest coś takiego, że teraz wszędzie czuje się presję, czyjś oddech na plecach. A oglądanie śmieciowych rzeczy przynosi ulgę. Jest też zabawne, a te momenty ulgi mogą produkować inne dziwne rzeczy. Wracając do wystawy w Elementarzu, to najwięcej takich rzeczy po sobie pozostawimy. Takich, które nie są tak piękne, jak się wydają.
Na przykład taką Polskę. O niej zresztą opowiada wasza ostatnia praca, którą pokazujecie we wrocławskim BWA na wystawie Cała Polska.
Tę pracę zrealizowaliśmy we trójkę. Zatytułowaliśmy ją Idziemy do piekła i odnieśliśmy się w niej do psychopatycznego ciernia, co w medycznej terminologii wiąże się ze zubożonym życiem psychicznym kompensowanym przez narcyzm. Wykorzystaliśmy boazerię i kostkę Bauma, mieszczańskie symbole kapitalistycznego dobrobytu, i wpletliśmy je w narrację o nowej plemienności, mitologii kapitalizmu. Było też wideo, na którym wycięty z papieru ludzik jest miotany basem z głośnika. Zastanawialiśmy się, jakie jest źródło tego ciernia szczególnie w polskim kontekście.
Wywiad nagrywamy pod koniec 2019, ale znowu, ukaże się on już w nowym roku. Pewnie będziemy go czytać na kacu. O czym będziemy próbowali zapomnieć w 2020?
O trzeciej wojnie światowej, jak się będzie dało. I o wyborach, jeśli znowu wygra Trump i jeśli znowu wygra PiS. O tym, że się nic nie zmieniło. O tym, że rzeczywistość idzie w dół. O żebrzących o wodę poparzonych misiach koala i ludziach zanurzonych w morzu, patrzących, jak płoną ich domostwa. O braku zrozumienia, tolerancji i agresji wobec odmienności, która nie powinna być odmiennością. O reprezentowaniu określonego standardu, bo społeczeństwo tego od nas wymaga. Ale pamiętać przede wszystkim o tym, by być sobą i być otwartym na oglądanie rzeczy ze wszystkich punktów widzenia.