Jestem po stronie zwierząt, które pochylają się nad głupią ludzkością. Rozmowa z Agnieszką Brzeżańską
Ewa Opałka: Jak się ma Matrix-Sratrix do „gender-srender”?
Agnieszka Brzeżańska: Ha ha ha. Ktoś mnie już o to pytał. Ale nie, tytuł wziął się z filmu „Matrix” braci Wachowskich. Oglądałyśmy go z dziewczynami z galerii Kasi Michalski, żeby sobie przypomnieć, co tam się dzieje, odświeżyć sobie fabułę, bo to jest jednak strasznie stary film. I to była wersja, w której „Matrix” tłumaczone było jako „Macierz”. Tych tłumaczeń jest zresztą przecież więcej. Ja się odwołuję przede wszystkim do znaczenia pop-kulturowego.
Czyli jakiego?
Czyli do podstawowego przesłania filmu, że rzeczywistość jest złudzeniem. I można ją nazwać „matriksem”, tak, jak wcześniej można było nazwać ją „mają”. Można ją też różnie nazywać w oparciu o współczesną naukę – „twarde” nauki nie pozostawiają wątpliwości co do naszych – słabych – możliwości poznawczych i tego, jak nasze zmysły i kultura definiują nasze zachowania.
Ale czy sam pomysł na wystawę i „sratrix” po „matrix” w tytule, nie zdradza twojego dystansu do takich założeń, mówienia o poznawalnej rzeczywistości w kategorii złudzenia? A szerzej – czy nie chodziłoby o dystans do założeń rozdzielności poznawalnej i niepoznawalnej rzeczywistości, świata pozoru, reprezentacji i jakiegoś prawdziwego świata?
Jeśli byś się uparła, mogłabyś to tak opisać. Ale to jest jednak trochę prostsze. Można uznać, że tak jest (tzn. istnieje taka rozdzielność?), ale nie musimy być uwiązani do tych definicji, a najsensowniej byłoby, gdybyśmy się z tego całego „matriksa” wymiksowali.
Ale masz na myśli wymiksowanie się z „matriksa” jako ułudy czy poruszania się w obrębie tego dualistycznym modelu, zakładającego rozróżnienie na świat pozoru i świat prawdziwy?
Dualizm określa naszą rzeczywistość tak bardzo, że trudno jest sobie wyobrazić, nawet teoretycznie, rzeczywistość niedualistyczną. Współczesna nauka próbuje wymknąć się z tego modelu, jednak pozostaje to ogromnym problemem, zadaniem filozoficznym. Właściwie dochodzi raczej do pogłębiania się tej polaryzacji. To jest na przykład niezwykle wyraźne w polityce, a w szczególności już w Polsce.
Ale czy ty, mówiąc Matrix-Sratrix, postulujesz właśnie wyzwolenie się od samego, skonstruowanego na dualizmach, modelu? Bo zastanawia mnie ten aspekt, nazwijmy go, humorystyczny, prześmiewczy.
Na razie jesteśmy na takim etapie, że musimy wyraźnie zobaczyć jak ten „matrix” jest skonstruowany, jak funkcjonują te klisze kulturowe, poznawcze. Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że one istnieją. W tym celu na wystawie posłużyłam się na przykład tym telewizorkiem.
To jest ekran z przekazem „na żywo” Programu Pierwszego Telewizji Polskiej. I ekran jest częściowo zakryty – jaki to rodzaj materiału?
To jest takie pazłotko…
…z którego zrobiona jest taka urocza, uśmiechnięta buzia. Wracając jednak do relacji Matrix-Sratrix do „gender-srender”, bo wydaje mi się ona intrygująca w kontekście przekształcania się braci Wachowskich w siostry Wachowskie…
Ja o tym długo nie wiedziałam. Zorientowałam się całkiem niedawno. Czy nie jest to wspaniale ciekawe?
Ja myślę o tym jako o rozwinięciu w realnym życiu twórców tych cyberpunkowych założeń, dążenia do nie bycia w pełni zdeterminowanym jako podmiot przez materialne, dane niejako ciało. A cyberpunk jest w swoich założeniach właśnie dość metafizyczny, żeby nie powiedzieć manichejski. Więc w takim kontekście ten rodzaj poszukiwania swojej właściwej płci zaczyna jawić się jako dość dziwny konstrukt.
No tak, ale właśnie pozbywanie się ciała jest wejściem głębiej w sam „matrix”. Współcześni naukowcy, jak Stephen Hawking czy wiele innych wybitnych postaci, zwracają uwagę na niebezpieczeństwa związane ze sztuczną inteligencją. Istnieją też teorie, bardziej ezoteryczne, które zresztą pojawiają się też w science-fiction. Mówię na przykład o „Pasożytach umysłu” Colina Wilsona, będących formą fantazji o tym, że inteligencja przybyła na ziemię w postaci niefizycznej z innych wymiarów – mości sobie na Ziemi gniazdko i przerabia jej ludzkie, biologiczne zasoby w rodzaj twardego dysku. To jest ciekawa koncepcja, ale na potrzeby samej wystawy nie musimy w nią się zagłębiać. Sama wystawa jest jednak skoncentrowana na tym, co dzieje się obecnie.
No dobrze. Więc w samej wystawie, kiedy filtruję ją jeszcze przez zamieszczony w katalogu tekst Łukasza Zaremby, który podkreśla chęć zachowania dystansu wobec samego modelu dualistycznego, wyczuwam jednocześnie nawiązanie do anachronicznej bolączki związanej z nadmiarem obrazów, nadmiarem informacji wizualnej. Mam, niedające się przezwyciężyć, skojarzenia z teoriami francuskich postmodernistów, takich jak Jean Baudrillard (zapośredniczających się zresztą jeszcze u Waltera Benjamina), związanymi z rozwojem technologii (re)produkcji obrazów na moment przed pojawieniem się internetu jako takiego, a potem ze wzmożeniem informacyjnym, wizualnym, które temu rozwojowi technologicznemu towarzyszyło. Kiedy czytam tekst zamieszczony w katalogu, w którym autor pisze na przykład: „Brzeżańska nie protestuje przeciw codziennym albo błahym obrazom. Wytwarza kolejne, jednoznacznie sygnalizując, że nie widzi w nich zasłony utrudniającej nam dostęp do prawdziwego świata”, trudno mi jest się z tym do końca zgodzić. Trudno jest jednoznacznie określić, jakie stanowisko zajmujesz. Czy faktycznie zachowujesz dystans do takiego, w gruncie rzeczy dość oldschoolowego utyskiwania na zalew potwornych, zreprodukowanych, odklejonych od rzeczywistości obrazów? Czy może ten nadmiar i chaos wizualny wiążesz jednak z katastrofą? Bo można interpretować twoje działania w ten sposób, że włączasz się w tę turbinę, w której krążą obrazy i znaczenia, i sama wytwarzasz, niemal kompulsywnie, kolejne hybrydy, czyli ulegasz temu zalewowi. Ale można też powiedzieć, że górę bierze opanowanie ich poprzez zdystansowany, kontemplacyjny, selektywny rodzaj pracy polegający na uważnym wyborze. Wydaje mi się jednak, że w każdej z tych interpretacji te obrazy są niepokojące i stanowią jakiś problem do przepracowania.
To już są właściwie dwa pytania. Z mojego punktu widzenia to, co starałam się zrobić z tymi obrazami, wykorzystując technikę kolażu, było próbą syntezy tych informacji, które do nas docierają z internetu, głównie przez media społecznościowe. Większość z wykorzystanych przeze mnie obrazów jest powszechnie rozpoznawalna, każdy z nich zrobił jakiś rodzaj kariery poprzez linkowanie. Jest to jednocześnie rodzaj prasówki, próba kontestacji natłoku tych różnych wyobrażeń. W rezultacie prostego zabiegu nałożenia na siebie dwóch zdjęć powstały małe syntetyczne kompozycje, a w nich powstają całkiem nowe sensy tych wydarzeń. A jeśli chodzi o pytanie, po której stronie jestem – jestem zdecydowanie po stronie tych zwierząt, które się pochylają nad głupią ludzkością.
Chodzi o te zwierzęta reprezentowane na fotografiach wykorzystanych w kolażach?
Tak. Jest na przykład kolaż, na którym widać takich trzech przyjaciół – niedźwiedź, tygrys i lew – którzy pochylają się nad bombardowaną Gazą.
Zaczyna wyłaniać się z tego taka atmosfera profetyczno-biblijna. Wyraźnie dostrzegalny jest też element katastrofy.
Ja tam nie widzę katastrofy, tylko świadome ludzkie działania i ich konsekwencje.
Ale jakiś koniec świata w tym majaczy.
Ja widzę to w ten sposób, że dzieje się to w obrębie systemu, o którym rozmawiałyśmy, a który jest samobójczy, zbrodniczy i zmierza do zagłady Ziemi.
No właśnie, to miałam na myśli, kiedy mówiłam o katastrofie, o aspekcie apokaliptycznym. Wspomniałam też o katastrofie, pamiętając o twoich wcześniejszych pracach. Odnoszę się między innymi do wywiadu z 2005 roku, który przeprowadziła z tobą Paulina Reiter dla „Obiegu”. W nim też mocno widoczny jest ten element katastroficzny. Zawsze myślałam o twojej twórczości w tych kategoriach. To znaczy, że przechodzi przez nią rodzaj sinusoidy, że miewasz momenty wyciszenia, malarskiej kontemplacji. Kojarzą mi się z nimi twoje prace z roślinami czy te z wystawy Ziemia rodzinna.
Ziemia rodzinna zawierała w sobie między innymi komentarz do tego, co właściwie dzieje się obecnie z glebą. Mówiła o tym, że ziemia jest żywa, więc wyjaławianie jej prowadzi do zgładzenia ekosystemów. Tak działa rolnictwo przemysłowe i to ma ogromny potencjał katastroficzny. Również na poziomie symbolicznym. W moich różnych pracach pojawiają się te same wątki, tylko czasami nie mówię o tym wprost. Tak jest na przykład w przypadku dwóch obrazów, które prezentuję na ostatniej wystawie, będących rodzajem narzędzia (lub portalu do innego wymiaru) pozwalającego na wydobycie się ze stanu, w którym jesteśmy.
Ale z czego konkretnie?
Z tego „matriksa”. Wszyscy czujemy, że coś jest nie tak ze światem. Niech każdy to nazwie tak, jak uważa. A sposób, w jaki możemy to zrobić, jest w naszych umysłach albo raczej w naszej świadomości – to jest lepsze słowo, bo świadomość obejmuje też duszę – czy jakkolwiek inaczej można określić ten rodzaj świadomości, który nie jest rozumowy i jest większy od nas. I to na tej płaszczyźnie podejmuje się tę decyzję, dzięki której można się wyzwolić z tego świata i może nawet zmienić całą rzeczywistość. Nie chodzi o negowanie materii i ucieczkę od rzeczywistości, ale o to, jak w ogromnym stopniu nasza świadomość tę rzeczywistość tworzy. Poczynając od naszych indywidualnych doświadczeń, które się przekładają na to, jakie decyzje podejmujemy jako zbiorowość.
I znowu mam wrażenie, że wracamy do modelu metafizycznego, wręcz w klasycznie Platońskim wydaniu – z pojęciem anamnezy i obcowaniem za pomocą zmysłów jedynie z pozorami oraz możliwości kontaktu ze sferą, która wykraczałaby poza to doświadczenie i nosiłaby jakieś znamiona pełni.
Cały proces wychowawczy trenuje nas do takiego stanu. Edukacja zawęża nam percepcję i sposób rozumienia świata i oducza bazowania na własnym doświadczeniu i intuicji.
Wracając w tym kontekście jeszcze do stosowanych przez ciebie technik. Na przykład malarstwo, w przypadku ostatniej wystawy są to dwa wielkoformatowe obrazy, specyficznie wybrzmiewa na tle kolaży i tego potoku internetowej fotografii. Jest to malarstwo, które można spokojnie określić mianem abstrakcyjnego, w dodatku z całym zapleczem tego, co charakterystyczne dla tego typu malarstwa na poziomie mistycznym. To objawia się na poziomie twoich wyborów związanych chociażby z kolorem. Pojawia się złoty, myślę, że nieprzypadkowo, a jest to tradycyjnie kolor związany z rodzajem epifanii, objawienia. Pojawia się zatem ten poziom tajemnicy, braku figuratywnego przedstawienia itd.
Proste figury geometryczne obarczone są ogromem znaczeń. Czy nie przypominają piramid? A może to są piersi? Albo góry lub światło reflektora… Podobne kompozycje można znaleźć u trzech malarek: Agnes Martin, Emmy Kunz i Hilmy af Klint. Interpretacja ich twórczości może pomóc w odczytaniu moich prac, jeśli ktoś znajduje przyjemność w oglądaniu malarstwa w ten sposób… Nie jest to jednak konieczne. Ale bardzo polecam te artystki.
Ale chciałabym, żebyś to rozwinęła w kontekście własnego doświadczenia z medium malarstwa – czym ono jest dla ciebie. W związku z tym wrócę jeszcze na chwilę do tego wywiadu z 2005 roku, który zresztą nazywał się dość symptomatycznie: „Nadwrażliwość na czytanie znaków”. Wywiad odbył się w związku z wystawą Free-Doom w CSW Zamek Ujazdowski. Składały się na nią między innymi zdjęcia, widoki zbierane przez ciebie niejako z przestrzeni miejskiej. To były fotografie takich zwyczajnych rzeczy, przypadkowych zestawień z dość ponurego, miejskiego, krajobrazu, za którymi czaił się rodzaj grozy…
To była dosłowna „podróż na koniec świata”. Pojechałam do Finisterre, tam gdzie przed Kolumbem kończył się świat na horyzoncie. Byłam wtedy na rezydencji w ETH w Zurichu i odwiedzałam różne instytutu naukowe, w tym CERN i rozmawiałam z naukowcami o końcu świata.
I kiedy mam wrażenie, że te fotografie – gotowe obrazy, pejzaże wizualne, które zbierasz bądź z przestrzeni miasta, bądź z internetu, są obrazami grozy wyłaniającymi się ze swoistego wizualnego chaosu, to obrazy malarskie są dla mnie rodzajem zaklęć wobec tej katastroficznej, chaotycznej rzeczywistości wizualnego nadmiaru. Tytuł obecnej wystawy – Matrix-Sratrix – w moim odczuciu brzmi jak zaklęcie, tym razem strzegące dostępu do nadmiernej interpretacji, do wypracowywania teoretycznych narzędzi, którymi można by było „rozbrajać” twoje prace.
Tak, bardzo dobrze to odczytałaś. Mnie najbardziej odpowiada sytuacja wystawy, gdzie interpretacja jest otwarta. Bardzo nie lubię wypowiadać się na temat własnych prac i wystaw ze względu na to, że jeśli ustalę apriorycznie jakieś znaczenie, to odbiorcy nie czują potrzeby wchodzenia dalej. Opis blokuje proces otwierania się na przekaz samych prac, kontaktu z własnymi, wewnętrznymi procesami myślowymi. Jeśli poda się konkretny opis i informację (to jest charakterystyczne dla stylu amerykańskiego), odbiera się widzowi przygodę i przeżycie psychiczne, które wydaje mi się w sztuce najważniejsze. Jednak zwykle zaopatruję prace w tytuły lub wizualne cytaty, które odsyłają widza dalej – do krainy różnorakich i ciekawych interpretacji. Zawsze buduję wystawy na bazie wielu książek, teorii i odniesień, z bardzo różnych punktów widzenia.
W Stanach Zjednoczonych stawia się na komunikację i przekazywanie informacji, co bardzo mi się podoba. Z drugiej strony jest tradycja francuska, która bywa, moim zdaniem, odrobinę nieznośna. Rozumiem przez to sposób interpretacji, który tonie w słowach i wszystko każe przez nie filtrować. W polskiej, spauperyzowanej adaptacji tej francuskiej tradycji, pojawia się rodzaj nieznośnego fetyszyzmu terminologii, kiedy nagle całą masę różnych zjawisk przez kilka kolejnych lat określa się jakimś słowem-wytrychem, jak na przykład niesamowite. Zazwyczaj podawanym jeszcze jako anglojęzyczne uncanny, bez poczucia konieczności odnoszenia się do unheimlich. I te terminy robią się potwornie mętne. I właśnie dlatego Matrix-sratrix skojarzyło mi się z „gender-sredner”, bo to w pewnym momencie było zawołanie osób, które irytowały się na powierzchowny fetyszyzm terminologii. Broniłabym jednak potrzeby interpretacji jako takiej.
Ale ja lubię interpretacje. Lubię interpretacje autorskie.
Ja lubię interpretacje w dialogu i w rozmowie. Na tym według mnie polega też rola krytyka – żeby otwierać dyskusję. Dlatego zastanawiałam się nad tym, czy ten tytuł nie jest jednak rodzajem zaklęcia wzbraniającego interpretacji. Mówię o tym również w kontekście twojego ostatniego cyklu obrazów, które były swoistymi kalamburami, były niejako malowane takim zaszyfrowanym językiem wizualnym. Miałam wrażenie, że jest w nich widoczna praca nad stworzeniem kodu, który praktycznie niczego nie szyfruje, że to jest rodzaj zmyłki. I to mi dało do myślenia. Stwierdziłam, że to jest jednak rodzaj złośliwości względem odbiorcy, który patrzy na obraz, zaczyna się zastanawiać, rozszyfrowywać, interpretować, a potem się okazuje, że tam jednak nic nie ma. Albo jest coś innego.
Jest to moje ulubione doznanie psychiczne w obcowaniu ze sztuką. Bez żadnej złośliwości.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Agnieszka Brzeżańska
- Wystawa
- Matrix-Sratrix
- Miejsce
- Kasia Michalski Gallery
- Czas trwania
- 31.03-25.05.2016
- Strona internetowa
- www.kasiamichalski.com