Jak nie wypaść z realu? „Enter Full Screen” Wojtka Ziemilskiego
Kobyłka pod Warszawą, Polska, jesień 2020 roku. Po deszczowych przedmieściach przechadza się Janek-gej i przez Zooma streamuje otaczającą go rzeczywistość: sklepy, przystanki, przejeżdżające samochody, pojedynczych pieszych. Dowiadujemy się, że Kobyłka to jedna ze „stref wolnych od LGBT”. Dookoła powoli się ściemnia. Czy Janek czuje się bezpiecznie? Czy my boimy się o Janka? Czy fakt, że Kobyłka znajduje się w Unii Europejskiej coś tutaj zmienia? W swoim najnowszym projekcie Enter Full Screen Wojtek Ziemilski zaprasza widzów do dyskusji na temat trwającej w Polsce nagonki na osoby LGBT, roli wspólnoty europejskiej i tego, czym właściwie jest „real” w pandemicznym, onlajnowym świecie.
Spektakl ma wymiar ponadnarodowy: w całości jest po angielsku i mam wrażenie, że niekoniecznie kierowany jest do polskiego widza, bo stara się tłumaczyć stan rzeczy, który dla nas jest już dość oczywisty (pisząc „nas” mam na myśli Polki i Polaków, którzy znaleźli lub znajdą się pośród widzów Nowego Teatru).
Pierwszy raz biorę udział w spektaklu na Zoomie, a jednak czuję się, jakby był to już któryś z kolei. Może to kwestia generycznego interfejsu, którego się już naoglądałam dziesiątki (setki?) razy w tym roku? Albo poczucia, że ludzie teatru spróbowali już naprawdę wszystkiego i że w jakiejś zbliżonej formie coś podobnego się już zdarzyło? A może po prostu znużenia, wrażenia, że boli mnie głowa od patrzenia w ekran jeszcze zanim rozpoczął się spektakl? A rozpoczął się, jak każde spotkanie na Zoomie, od kilku czy kilkunastu minut ospałej niepewności, w czasie których na ekranie pojawiają kolejne czarne prostokąty i wszyscy w intymności własnego statusu „wyciszonego” i „bez obrazu” zastanawiają się, wpatrzeni w pokafelkowaną ciemność, czy to już, czy jeszcze nie? To zresztą dość typowe doświadczenie teatralne, które pamiętam z „prawdziwej” widowni: odkąd jakiś czas temu pospadały kurtyny, często trudno powiedzieć, czy spektakl się zaczął i wypadałoby zamilknąć, czy można jeszcze chwilę poszeptać. W pewnym momencie słyszę jednak: „ekran twojego komputera to scena” i wiem już, że cały performatywny wstęp, który już zaczynałam uważać za część Enter Full Screen, był po prostu przypadkową scenką we foyer. Po krótkim intro dotyczącym obsługi Zooma jako maszyny scenicznej przechodzimy w końcu do sedna, czyli zoomowego teatru zaangażowanego.
Zaangażowanie jest deklaratywne, bo spektakl stanowi bezpośrednią reakcję na bieżącą sytuację polityczną. Proponowany przez twórców opis mówi sam za siebie: „Dawno, dawno temu, w krainie Zooma, transmitowanych na żywo selfików i snapchatowych filtrów, był sobie kraj ze strefami bez LGBT.” Pierwsze zdanie opisu nie jest przypadkowe: baśniowy wstęp zapowiada baśniową konwencję. Opowieść fikcyjna, jak w tradycji teatru, który dzięki masce i zmyśleniu pozwala wypowiadać prawdę, to z jednej strony metoda badania rzeczywistości, a z drugiej narzędzie projekcji, próby wyobrażenia sobie świata poza czy pomimo niebezpiecznej radykalizacji konserwatywnej. Zespół Ziemilskiego postawił sobie pytanie, jak na zaistniałą sytuację reagujemy jako wspólnota, a konkretnie „zjednoczeni wartościami Europejczycy”. Spektakl ma wymiar ponadnarodowy: w całości jest po angielsku i mam wrażenie, że niekoniecznie kierowany jest do polskiego widza, bo stara się tłumaczyć stan rzeczy, który dla nas jest już dość oczywisty (pisząc „nas” mam na myśli Polki i Polaków, którzy znaleźli lub znajdą się pośród widzów Nowego Teatru). Wątek europejskości i rzekomo uniwersalnych wartości jest problematyzowany na kilka sposobów. Okazuje się, że powszechna jest na pewno przyjęta czy narzucona homogeniczność środków komunikacji – języka angielskiego jako formy i internetu jako przestrzeni. Kwestia uniwersalizmu samych wartości nie wydaje się jasna. Nie przez przypadek ucieleśnieniem Europy stanie się aktor w „kostiumie” (kostiumami są filtry i maski dostępne na platformie) śliniącej się staruszki, która deklaruje bliżej niesprecyzowane sojusznictwo z Polakiem-gejem.
Próby do spektaklu trwały z przerwami od czerwca i co istotne, odbywały się prawie wyłącznie online. Twórcom udało się spędzić razem tydzień, potem już każdy skazany był na własne cztery kąty i swój sprzęt. W czasie spektaklu, odbywającego się co prawda na Zoomie, ale jednak „na żywo”, każdy z aktorów jest u siebie, czyli w różnych krajach: Adrian Pezdirc i Andjela Ramljak w Zagrzebiu, Claudia Korneev w Berlinie, Tenzin Kolsch w Stuttgarcie a Ewelina Pankowska w Warszawie. Jedynie Jan Sobolewski, grający Janka-geja, znajduje się poza mieszkaniem i jak prawdziwy youtuber nagrywa własną podróż. Jak to w baśniach, w Enter Full Screen pojawiają się zwierzęta i magiczne stwory. Przez opowieść prowadzi nas narrator-karaluch. Na swojej drodze Janek napotyka kolejne duchy: wątpliwości, zmartwień, prawdy. Każdy sieje w bohaterze nowe dylematy: pierwszy przypomina o osamotnieniu, drugi podkreśla złudność rzeczywistości, a trzeci pokazuje zdjęcia osób LGBT pobitych pod wpływem trwającej w kraju nagonki. Zaproponowaną wizję kontrują dwie nowe zjawy: duch super mocy i duch Zooma, które roztaczają przed Jankiem pełną otuchy wizję onlajnowych streamingów jako przestrzeni spotkania i porozumienia. Doniosłość wirtualnej wspólnoty puentują dźwięki Ody do radości, a duch Zooma zaprasza widzów do udziału w ankiecie związanej z tematem spektaklu: czy jesteś członkinią społeczności LGBT? Czy mieszkasz w strefie przyjaznej czy „wolnej od” LGBT? Pytania dotyczą także wiary w możliwość zmiany: czy bycie razem w przestrzeni wirtualnej coś zmienia (43% odpowiedzi na tak), czy wartości Europejskie mogą pomóc (65% na tak), czy się martwisz (74% na tak)?
Enter Full Screen to kolejny projekt komentujący stan wyjątkowy: przez COVID ludzie teatru stracili możliwość pracy na scenie i jak inni twórcy z braku alternatyw szukają przystani w świecie wirtualnym.
Tak jak w Europie język angielski jest zastępnikiem języków narodowych, tak w internecie Zoom staje się substytutem sceny. Enter Full Screen to kolejny projekt komentujący stan wyjątkowy: przez COVID ludzie teatru stracili możliwość pracy na scenie i jak inni twórcy z braku alternatyw szukają przystani w świecie wirtualnym. Teatr-Zoom to teatr bez czwartej ściany: komunikator, jako narzędzie służące codziennej komunikacji dość skutecznie markuje realizm. W spektaklu cały czas negocjowane są granice pomiędzy teatralnością, wirtualnością i realnością. Aktorzy przywdziewają co prawda kolejne maski, ale postaci zachowują ich imiona i mówią o sobie jako o aktorach. Kwestia realności staje się także jednym z tematów spektaklu: czy bardziej rzeczywista jest Polska ze „strefami bez od LGBT”, europejska wspólnota wartości, czy może oglądana przez nas teatralna przypowieść? Bohater zastanawia się, dlaczego „real” wydaje mu się tak nierzeczywisty i nie podoba mu się rola, w której został „obsadzony”: nie chce być gejem-symbolem, gejem-ofiarą czy gejem-bohaterem, ale sobą, aktorem, zwykłym, nienacechowanym „nienormatywną” orientacją podmiotem. To zresztą kolejny komentarz o charakterze meta-teatralnym, wyrażający niezadowolenie z wymuszonego stanu wyjątkowego. Mimo dość standardowego podziału pracy – podobnie jak w tradycyjnym teatrze mamy reżysera, dramaturżkę (Sodja Zupanc Lotker), scenografa (Wojciech Pustoła) – nowe medium przesuwa odpowiedzialność produkcyjną na stronę aktorów. Przykładowo Sobolewski jest nie tylko aktorem, ale także operatorem i oświetleniowcem. Pozostali aktorzy podkreślali, że odosobnieni od reszty zespołu, bez cielesnego doświadczenia pracy długo nie czuli się aktorami, dopiero użycie cyfrowych „kostiumów” w jakimś stopniu uwiarygodniło ich rolę w przedsięwzięciu.
Jako narzędzie debaty o bieżącej sytuacji politycznej taki zoomowy spektakl wydaje się wartościowy zwłaszcza z następującą po nim rozmową – może służyć nie tyle za wykładnię światopoglądu artystów, co swego rodzaju grupę wsparcia dla odizolowanych i zdezorientowanych jednostek.
Po spektaklu odbyła się rozmowa z twórcami, co również zdarza się w tradycyjnym teatrze. Choć i tu podobnie, ale inaczej: niektórzy widzowie znacznie swobodniej dzielili się emocjami, podnosząc głos bez skrępowania czy zgłaszania się, jak w trakcie rozmowy ze znajomymi na Skypie, inni wprost komentowali własne onieśmielenie medium i stres związany z uczestniczeniem czy wypowiadaniem się w takiej sytuacji (nowa forma wymaga nowych konwencji: czy można palić, skoro na „normalnej” widowni nie można? Siedzieć w piżamie? Same na bieżąco negocjujemy etykietę nowej sceny). Wiele osób zwracało uwagę na realny, poruszający wymiar umożliwionej za pomocą Zooma komunikacji i na internet jako przestrzeń neutralną i wolną (czy wręcz bezpieczną, w przeciwieństwie do „stref wolnych od LGBT”). Muszę przyznać, że nie do końca podzielam te wrażenia, co z jednej strony wiąże się z moją emocjonalnością, a z drugiej – z towarzyszącymi mi niepokojami dotyczącymi nowych mediów i platform komunikacyjnych, które, nie da się przecież ukryć, stały się przestrzenią pogłębiania się różnic i eskalacji antagonizmów (pomyśleć wystarczy o relacji między obecnością mediów społecznościowych a liczbą samobójstw młodych osób narażonych na hejt, co w przypadku spektaklu o rosnącym problemie homofobii w Polsce wydaje się dość znaczące). W finałowej scenie spektaklu postaci biorą udział w „grze w płakanie”: losują jedną z wybranych przez siebie smutnych piosenek, a kto pierwszy się rozpłacze, ten wygrywa. Mimo podniosło-depresyjnego wydźwięku (jako adekwatny kontekst dramaturgiczny przywołana zostaje sama Sarah Kane) nie było mi do płaczu. Może to kwestia medium? A może ironii, która kontrowała problematyzowane tematy?
Teatr to czy nie teatr? Mimo zmęczenia dyskusją o medialności teatru czy teatralności nowych mediów najciekawsze wydały mi się właśnie wypowiedzi twórców – Pustoły, Ziemilskiego, a także aktorów – o pracy z Zoomem jako medium teatralnym, specyficzną formą, którą trzeba odkryć na nowo dla celów artystycznych. W pospektaklowej rozmowie miałam wrażenie wyraźnego oddzielenia rozmowy o treści od rozmowy o formie. Być może to taki moment dla teatru: sytuacja pandemii prowokuje dyskusję, która zwraca uwagę na kwestie formalne. Pustoła przyrównał pracę na Zoomie do konstruowaniu pierwszego samolotu, który co prawda lata i się nie rozbija, ale lot to krótki i niewysoki. Praca z Zoomem była dla niego pracą z prototypem: oswojona platforma okazuje się czymś nowym, gdy użyć jej do tworzenia czegoś, co medium traktuje nie wyłącznie jako sposób przekazu, ale inherentny element obcowania z podjętym tematem. Ziemiliski wspominał o licznych problemach o charakterze softwarowym, na które natrafiali w trakcie produkcji, a także o nowej dla niego konieczności formułowania i stosowania się do instrukcji, które w fizycznym teatrze nie są potrzebne. Warto zauważyć, że to dość dyskusyjne stwierdzenie: w tradycyjnym teatrze również istnieją zasady działania, po prostu dla ludzi teatru mają one charakter oczywisty, co dodatkowo – i za tę uwagę dziękuję Idzie Ślęzak, która „siedziała obok mnie na widowni” – decyduje o ekskluzywności teatru jako medium. Być może więc pandemia postawiła przed teatrem wyzwania, które zmuszają do przemyślenia kwestii, które z przyzwyczajenia zaczęły być traktowane jako oczywiste. Z kolei jako narzędzie debaty o bieżącej sytuacji politycznej taki zoomowy spektakl wydaje się wartościowy zwłaszcza z następującą po nim rozmową – może służyć nie tyle za wykładnię światopoglądu artystów, co swego rodzaju grupę wsparcia dla odizolowanych i zdezorientowanych jednostek. Zwłaszcza jeśli potencjalnie choć odrobinę podnosi inkluzywność raczej eksluzywnego medium: warunkiem uczestnictwa nie jest mieszkanie w dużym ośrodku, „wejściówka” kosztuje 10 PLN, wirtualna widownia wydaje się z gumy, a stanie się jej częścią nie naraża na złapanie COVID-u.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- reż. Wojtek Ziemilski
- Tytuł
- Enter Full Screen
- Miejsce
- Teatr Nowy, Warszawa
- Strona internetowa
- nowyteatr.org