Improwizacja w oparciu o charakter i konstrukcję osoby. Rozmowa z Konradem Kuzyszynem
Adam Mazur: Zacznijmy od tego, kim właściwie jesteś?
Konrad Kuzyszyn: Jestem. Jestem właściwie. To najuczciwsza odpowiedź na filozoficzne pytanie.
Jesteś białym mężczyzną w średnim wieku urodzonym w Białymstoku, który
przygotowuje wystawę dzieł sztuki…
Tak. Jestem biały. To brzmi dzisiaj wieloznacznie… Przygotowuję wystawę, jako jedno dzieło wielorakie, w problematycznym i ważnym dla mnie miejscu.
Dlaczego Białystok jest dla ciebie problemem?
Białystok jest nie tyle problemem, co istotnym miejscem w moim życiu i pamięci, przede wszystkim tej emocjonalnej. Tam zostawiłem swoje dzieciństwo, wczesną młodość i znajomych, którzy byli siłą napędową. Tam mieszkali do końca swoich dni moi rodzice, choć przybyli z odległych stron. Tam w końcu spłonęła mi Mama…
Kim byli twoi rodzice?
Byli „wykształciuchami” (Mama – historyk, Tato – scenograf po krakowskiej ASP), więc rosłem w cieniu ich zainteresowań. Szkoła Mamy i teatr Ojca. Teatr Dramatyczny im. Węgierki był ważnym miejscem, w którym ukształtowała się istotna część mojej wyobraźni. Tato zabierał mnie tam prawie codziennie. Pamiętam ten patos, zapach i piękną logikę międzywojennej architektury, spieprzonej późniejszymi dobudówkami. Aktorów i pracowników teatru, oddanych sprawie, wybujałych, ale o nienagannych manierach, spotkania i rozmowy do białego rana, sen na atrapach mebli, ekscesy za dekoracjami, domowe jedzenie w bufecie, etc. Po liceum pracowałem tam przez chwilę w pracowniach plastycznych. Zobaczyłem teatr i jego ludzi jeszcze inaczej. Krótka ale ważna cześć mojego życia. Tego nie da się zapomnieć.
Czy mógłbyś opisać miejsca w mieście dla ciebie szczególnie ważne?
Teatr, o którym wspominałem i jego pracownie. Miał kiedyś jednorodną bryłę szlachetnego modernizmu oraz piękne otoczenie. Przylegający park, który ciągnie się hektarami aż za miasto. Moje liceum im. Króla Zygmunta Augusta, Kino Ton i Pokój, gdzie chodziłem do DKF-u, kawiarnia empik, z pięknym wnętrzem z lat 60. oraz włoskim ekspresem ciśnieniowym, kościoły – farny i unikatowy św. Rocha, z lat 20. Tajemnicze podziemia z tajnymi zbiorami preparatów (pamiętają czasy carskie), w pałacowych budynkach Akademii Medycznej (obecnie Uniwersytetu Medycznego), Białostocki Teatr Lalek, gdzie Tato również pracował, stary Rynek Sienny oraz inne klimatyczne miejsca. Prawie wszystkie zmieniły się nie do poznania, jak całe miasto, lub zniknęły. Drewniane domy nie przeżyły rzezi. Resztę architektury „ostyropianizowano” w kolorach pasteli. Chiński granit przykrył resztki zieleni z tzw. starego śródmieścia. To nuworyszowski postęp, znany z całego kraju. W pamięci pozostawiłem „mój Białystok”. Powinienem dodać jeszcze miejsca szczególnie szczególne – domy przyjaciół, a zwłaszcza Moniki i Mariusza Szewczyków, czy Buby (Małgosi) Niedzielko , gdzie niezliczone godziny, przy jadle i popitkach, odmieniają człowieka na lepsze. Oby jak najdłużej.
Czy mógłbyś opowiedzieć o okolicznościach wyjazdu z Białegostoku?
Wyjechałem na studia i do dzisiaj szlajam się po kraju. To była też ucieczka… od rodziców. Musiałem zobaczyć, ile jestem wart, bez Nich obok.
Czyli właściwie czym jest dla ciebie to miasto?
Białystok jest wyspą w pamięci. Jest też wyzwaniem, gdyż po wielu latach wracam tam z moimi emocjami, które powinienem zrekapitulować. Nadać sens przeszłości, która jest składową większości tego, co moje. Białystok to zdarzenia świetliste i mroczne, ludzie, których noszę w sobie. Dla siebie i dla nich robię tę wystawę.
Co w takim razie pokażesz na wystawie?
To po części introspekcja i retrospekcja. Mieszam techniki, wątki, prace istniejące z nowymi, aby stworzyć kolejną formułę wypowiedzi, skroplić emocje, które się we mnie nagromadziły. Pracuję nocami, gdyż wtedy racjonalność przycicha. Kroi mi się coś nowego, jakiś inny język albo stan postrzegania, istotny być może jedynie dla mnie. Zobaczymy, czy dam radę wyłonić z nieistnienia to, co wyczuwam. Przeważać będzie – jak zawsze u mnie – obraz rejestrowany. Zaczynam ponownie korzystać z zasobów zdjęć, przetwarzam je. Chcę powołać tajemnicę, wzbudzić niepokój albo choć zaciekawienie, wspomnieć niektóre ważne wątki, a przede wszystkim – jak lubię określać – spowodować doznanie.
W jaki sposób twoje życie i doświadczenia natury egzystencjalnej przekładają się na tworzoną przez ciebie sztukę?
W sposób trudny do określenia słowami. Starałem się dokonywać syntezy zjawisk i form, które np. w fotografii stają się tzw. motywem kluczowym, egzemplifikującym najpełniej stany zbliżone do tych doświadczeń. Zrozumiałem, że właśnie w fotografii – albo szerzej, w obrazie rejestrowanym, charakteryzującym się nieograniczonością motywów – należy odszukać swój kluczowy, który jak litery czy nuty, staje się językiem, kodem, przekaźnikiem emocji czy idei. Brzmi górnolotnie, ale dla mnie ma sens. Tak odkryłem motyw czy ikonę ciała człowieka, traktując go jako archetypiczny język. Najpierw był to człowiek odarty, choć przez to lśniący sensem i siłą wyrazu egzystencjalnej formy (Collegium Anatomicum w Łodzi). Potem była to postać mojego ciała, którą wpasowywałem w kolejne wątki czy rozstrzygnięcia. Za każdym razem intuicyjny sygnał był pretekstem do szukania formy najbliższej doświadczeniom pochodzącym przecież z wnętrza samego siebie. Mięsny skafander to my sami, nasza tożsamość. Siebie mamy zawsze. Sobą odczuwamy i doświadczamy rzeczywistość. Wydaje mi się to proste, a jednocześnie uniwersalne.
To brzmi jak sztuka ciała, czy ten nurt jest dla ciebie ważny?
Szuflada skrzypi. Ważny jest człowiek.
Byłeś łączony również ze sztuką krytyczną, ale się temu sprzeciwiałeś, dlaczego?
Bo skrzypią szuflady właśnie. Staram się rozumieć, że z punktu widzenia osób piszących pewna systematyka jest nieodzowna. Można jednak zagubić wątki istotne, kategoryzując indywidualne postawy artystów za pomocą cech wspólnych lub słów, które są innym porządkiem, odmiennym stanem opisu czy ustanawiania sensów. Sztuka krytyczna miała swój tok, porządek opisowy, swoje gwiazdy. Nie było mi z tym wszystkim po drodze. Dreptałem z boku, własną ścieżką…
I dokąd doszedłeś?
Wciąż drepczę. Jestem tą drogą. Jednocześnie konstatuję, iż ten wybór albo unikanie szuflady, doprowadziło do odstawienia na tzw. boczny tor. Właściwie nie ma mnie w opracowaniach sztuki lat 90. To prawdopodobnie ocena albo cena, jaką płacę…
Często powracasz do tematu śmierci i przemijania. Wynika to z lęku, ciekawości?
Ze zbyt częstego doświadczania tego fenomenu w moim życiu. Śmierć, jako immanentna część życia, po prostu jest obok nas. Wypieramy ją z oczywistego strachu. Wyrzekliśmy się śmierci, a ona nas nie… A dlaczego u licha zawsze w towarzystwie „śmierci” pojawia się to patetyczne i epickie „przemijanie”? Trochę tak, jakby lukrować śmierć… choć rozumiem, że to literacka figura stylistyczna.
Jesteś artystą czy fotografem?
Podpuszczasz mnie chyba, rozłączając te dwie kategorie. Nie można być jednym i drugim?
Nie podpuszczam, pytam.
Mam spore doświadczenia w byciu artystą fotografującym. W pracowni zalegają setki negatywów i odbitek. Wykonuję sporo zdjęć, ale równie dużo filmuję, rzeźbię w mydle, lepię w silikonie czy żywicy, rysuję… Nie widzę zatem sensu definiowania siebie poprzez wybór narzędzia. Ukończyłem uczelnię plastyczną, która dała mi dość wszechstronne umiejętności operowania formą i językiem artysty wizualnego. To ważne. Już na studiach obraz rejestrowany był dla mnie zjawiskiem samym w sobie, ale też kanwą albo elementem do budowania bardziej złożonych komunikatów. Czuję miętę do fotografii, a jednocześnie fascynują mnie nowe narzędzia, które pozwalają poszerzać możliwości wyrazu albo generują samoistnie kolejne sensy. Lubię eksperymentować.
Jak definiujesz medium?
Medium to pojęcie – metafora, a jednocześnie semantyczna pułapka. Powszechnie używane w języku zawodowym najczęściej oznacza zespół narzędzi czy środków dotyczących ogółu sztuk wizualnych. Jest swego rodzaju przekaźnikiem. Jednak coraz nowsze technologie i narzędzia generują z jednej strony nowe możliwości, a z drugiej – odwrót od stosowania jakichkolwiek narzędzi budujących formę i zwrot ku pojęciom czy kontekstom zdarzeń jedynie, przy jednoczesnym przeniesieniu akcentu na inne obszary aktywności twórczej. Tak więc określenie „medium” coraz bardziej odchodzi od sfery pojęciowej związanej z tzw. plastyką. Coraz częściej omijamy wręcz tę kategorię, szukając słownego zamiennika dla nowych zjawisk współczesnej sztuki. Przewrotnie odpowiem za Jerzym Olkiem, że „medium sztuki to sama sztuka”.
W takim razie czym dla ciebie jest sztuka?
Stanem osobnym, możliwością poszerzania doświadczania rzeczywistości, a jednocześnie jej kreowaniem, mającym jakąś wspólną cechę z prokreacją. Dziś tak ci odpowiadam. Doświadczam stwarzania bytów wcześniej nieistniejących, które podlegają mojej racjonalizującej uwadze wytwarzania. Utwory te z doznania pochodzą i mają powodować doznanie, jak wspomniałem, choćby natury formalnej czy estetycznej.
Które z bytów przez siebie stworzonych uważasz za najdoskonalsze, najbliższe twojej wizji?
Nie mam wizji. To, co stwarzam, co wychodzi spod mojej ręki, często zaskakuje mnie samego. Pojęcie doskonałości w mojej praktyce nie istnieje. Zawsze coś bym zmienił. Czasem to zaskoczenie, o którym wspomniałem, miesza się z satysfakcją albo zdziwieniem. To miłe dla mnie uczucie.
Nie wiem, czy to nie wykracza poza zakres tego dialogu, ale w rozmowach z tobą często powraca temat twojego syna. Jeśli to nie problem, czy mógłbyś opowiedzieć o waszych relacjach, a także o roli jaką odgrywa w twoim – również artystycznym – życiu?
Syn to istotna część życia. Zwierciadło moich wzlotów i klęsk. Rośnie fajny facet. Gdy był mniejszy, fotografowałem Go często. Zrobiłem kilka obiektów z tych zdjęć. Może pokażę jeden z nich. Relacje z synkiem? Trudny do opisania w kilku słowach proces ścierania się poobijanych wrażliwców.
Czy mógłbyś pokrótce opowiedzieć o trzech szkołach, z którymi byłeś i jesteś związany? To dość nietypowe, gdyż w większości artyści, jeśli wiążą się z jakąś uczelnią, to już do grobowej deski.
Łódź, gdzie studiowałem, a potem pracowałem ponad 15 lat, to specjalny rozdział w moim życiu, jak rodzinne miasto. Wspaniały kapitał twórczy i intelektualny tworzyło środowisko powojenne, wyrastające z łódzkiej awangardy. Jedyne Muzeum Sztuki – okno na świat. Sytuacja unikatowa w skali kraju. Uczelnia jednak nie zbudowała swego profilu bazującego na tych dokonaniach. Projektowanie oraz tzw. przemysł kreatywny stały się jej domeną. Uczelnia pełna sprzeczności, ze sporym potencjałem ludzkim, który moim zdaniem nie jest należycie zagospodarowany. Stworzyłem tam od podstaw Pracownię Multimediów, którą swego czasu doceniono w Polsce. Byliśmy aktywni, ale i wyalienowani przez ambiwalentny stosunek kolegów z wydziału. Trzeba to było zakończyć i tyle. Potem (częściowo jednocześnie) był Kraków i budowanie podwalin obecnego Wydziału Intermediów. Pracowałem tam pięć lat, także tworząc od podstaw program Pracowni Kreacji Cyfrowej (nazwa odziedziczona). Specyfika środowiska krakowskiego i mojej nieprzystawalności jako „obcego” mobilizowały do pracy. Wspaniała atmosfera miasta oraz budowanie wspólnoty w miejscu oddzielonym od wielkiej academos, pozostaną niezwykłym wspomnieniem. Miałem tam kolegów i studentów, których wspominam do dzisiaj. Po zaskakującej propozycji, aby objąć pracownię po prof. Stefanie Wojneckim, przyjechałem do Poznania i pracuję tu ponad trzy lata. Nowe, intensywne doświadczanie kolejnego miejsca i ludzi zmienia mnie jeszcze inaczej. Tu się bardzo ofensywnie pracuje. Nie umiem porównać uczelni ani środowisk, choć znacznie się od siebie różnią. Suma tych doświadczeń stanowi unikalny kapitał. Kosztowało mnie to bardzo wiele pracy i wysiłku, ale nie żałuję niczego.
Co oznacza dla ciebie praca w strukturach uczelni?
Struktura to dość paskudne słowo. Pracuję już w trzeciej uczelni artystycznej i mam coraz bardziej zasadniczy pogląd na to, czym jest, a czym powinna być tzw. struktura tejże. Jednak nie chce mi się go rozwijać, gdyż gorzki to temat. Jednocześnie w innej pracy sobie siebie nie wyobrażam.
Szkoda. W takim razie dlaczego jesteś na uczelni?
Bo to praca z artystami. Daje mi coraz więcej satysfakcji dzięki kontaktom z młodymi, ich potencjałem, twórczym nerwem, świeżością, niekiedy jakże cenną naiwnością. Uczelnia częściowo zapewnia poczucie bezpieczeństwa socjalnego, ale też usypia wewnętrzną mobilizację. Trzeba być czujnym. Swoją drogą pracujemy na jednym wydziale…
Jak traktujesz rolę pedagoga?
Bycie belfrem to wbrew pozorom trudny chleb. Nikt mnie tego nie uczył. Musiałem wypracować sobie własny sposób porozumiewania się z coraz młodszymi ode mnie artystami. Ten kontakt wzbogaca, choć wymaga czasem wielkiej cierpliwości, uwagi oraz energii.
Pracujesz z Mateuszem Sadowskim, jaka jest specyfika waszej pracowni?
Mateusza dostrzegłem, oglądając jego wczesne prace wideo na jakimś przeglądzie. Prawie dwa lata temu wygrał konkurs na asystenta. Rozwija się dość szybko, szukając swego indywidualnego języka. We wspólnej pracy swoją scjentystyczną, chłodną koncepcją sztuki stanowi dla mnie przeciwwagę. Posiada zdolność syntetyzowania zjawisk i racjonalizowania doświadczeń. To dopiero półtora roku, więc trudno o bardziej złożone wnioski. Pracownia, którą prowadzimy jest programowo otwarta na współpracę ze studentami, których naturalnym środowiskiem ikonicznym są obrazy rejestrowane. Mówi się o niej pracownia multimedialna. Staramy się poszerzać doświadczenia związane z rejestracją o nowe narzędzia, łącząc obraz still z mov. Tak powstało pojecie płynności obrazu, którym w praktyce się posługujemy. Mimo natłoku i wyjałowienia multimediów, sporo jest jeszcze do zrobienia w tym zakresie. To wciąż aktualny język pokolenia. Kierujemy też uwagę studentów na szeroko pojętą performatywność działań związanych z rejestracją. Wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie, abym w wyraźny sposób potrafił wyodrębnić tożsamość pracowni. To proces, który trwa latami, a ja dopiero zaczynam, po raz kolejny. Jestem jednak przekonany, iż pracując intensywnie, zbudujemy dobrą markę.
Rozumiem, w takim razie czy mógłbyś opisać specyficzną dla ciebie metodę pracy ze studentami? Jakieś charakterystyczne zadania, problemy, które poruszacie w trakcie pracy?
Wielokrotnie stawiano mi to pytanie. Nie ma jednej metody. To zawsze improwizacja w oparciu o charakter i konstrukcję osoby, z którą pracuję indywidualnie. Nalegam jednak, by odbywała się w obecności reszty studentów. A są oni tak różni, mają tak nieprzewidywalne reakcje i problemy, że żadna metoda by tego nie wytrzymała. Ta praca jest interakcją, za każdym razem inną. Ma coś z performansu. Dlatego to fenomenalna, rozwijająca, ale i mocno wyczerpująca praca. Zadania prawie co semestr piszę nowe. Jest już ich sporo w moim dorobku, więc pozwalam sobie je mieszać i łączyć, by odpowiadały rodzajom napięć teraźniejszości. Jednym z popularniejszych ostatnimi laty była „pętelka”, czyli utwór czasoprzestrzenny. Wyznał, że pozazdrościł mi go Dominik Lejman. Jednak zadania to tylko iskrowniki. Najczęściej student obiera własna drogę interpretacji i wykonania. Powstaje autorska praca. Byle sensotwórcza, oryginalna lub nieoczywista. Staram się rozwalać schemat myślenia, przyzwyczajenia w traktowaniu formy czy medium. Problemy, które poruszamy dotyczą sztuki postępowania w sztuce, jak i w życiu. Czasem można to nazwać strategią, której rezultat ma zaskakiwać nas samych, et cetera. Nieograniczone pole problemów. Umów się ze mną na korektę, a doświadczysz…
Masz opinię wykładowcy lubiącego spór, może nawet walkę, jak to wygląda z twojej perspektywy?
Dobrze, niech to się tak nazywa. Jestem nieustępliwy w docieraniu do sensu powstania pracy, jej – za przeproszeniem – skuteczności. Zależy mi, aby powstawały rzeczy ważne, choćby w wymiarze jednostki, która wybitną akurat nie jest. Na jej miarę trzeba dokonać wysiłku, a ja muszę to egzekwować – więc walczę. Tylko taki jest sens zajmowania się sztuką – robić rzeczy istotne. Uczę, że od siebie należy wymagać. Poza tym człowiek jest samoukiem albo nieukiem. Trzeba chcieć. Niechcących nie chcę albo z nimi walczę. Wymagam również zaangażowania w budowaniu wspólnoty. Z tym obecnie w uczelniach jest najwięcej problemów, gdyż to, co kiedyś społeczne, zastąpiło indywidualne, wyalienowane. Ciężko jest, ale jest też pięknie… nie zamienię tej pracy na żadną inną.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Konrad Kuzyszyn
- Wystawa
- STĄD/WSTECZ
- Miejsce
- Galeria Arsenał w Białymstoku
- Czas trwania
- 13.02-19.03.2015
- Fotografie
- Maciej Zaniewski
- Strona internetowa
- galeria-arsenal.pl