Im się to po prostu należy. Rozmowa z Marta Shefter Gallery
Wystawa Zbigniewa Warpechowskiego jest otwarciem pierwszego cyklu wystawienniczego od początku istnienia waszej galerii. Dlaczego Azja?
Marta Błachut: Tutaj trzeba cofnąć się do czasu, kiedy Lucyna [Shefter] zjawiła się u Tehchinga Hsieha, później u Shinoharów, i kiedy pojechałyśmy do Japonii. Tak się składa, że i mnie, i ją fascynuje Japonia i cała Azja, nasze losy przeplatane są akcentami azjatyckimi. Kiedy pojechałyśmy do Japonii, to wiedziałyśmy, że to jest takie miejsce, gdzie mogłybyśmy zamieszkać.
W jakich okolicznościach tam trafiłyście i poznałyście tych artystów?
MB: Japonia była pierwszym krajem, do którego pojechałyśmy, szukając artystów do współpracy. Ale to też było oczywiście „z polecenia”, nie tak, że wysiadłyśmy i ruszyłyśmy na poszukiwania.
Z czyjego polecenia?
MB: Artur Tajber skontaktował nas z bardzo ciekawym, charyzmatycznym performerem Seijim Shimodą i nawet bardziej charyzmatycznym Osamu Kurodą, a także z małżeństwem Murayamów. Po tych spotkaniach wiedziałyśmy od razu, że to była dobra decyzja, żeby oprzeć program galerii na performansie, że to jest to, że z takimi ludźmi chcemy współpracować. Bardzo ciekawi ludzie, otwarci, z olbrzymim bagażem doświadczeń. Kontakty do nich miałyśmy z polecenia Artura Tajbera. Z kolei dzięki nowojorskim kontaktom spotkałyśmy się z Toru Ishiim, jednym z nielicznych artystów, którzy wykorzystują akcenty tradycyjnie japońskie w swojej sztuce – większość azjatyckich artystów z wysokimi aspiracjami dziś idzie raczej w stronę uniwersaliów. Toru używa na przemian najnowszych technologii z zapomnianymi już technikami barwienia tkanin. Po tych spotkaniach zdałyśmy sobie sprawę, że musimy nadać temu jakąś nazwę, zamknąć w całość.
Ale cykl jednak otwieracie wystawą „polskiego Azjaty”.
MB: Postanowiłyśmy też zaprosić do tego projektu artystów polskich. Pierwszy artysta, o którym pomyślałam, to „nestor polskiego performansu”, Zbigniew Warpechowski. Jak tylko padło słowo „Azja”, to od razu miałam przed oczami świetną, niezwykłą instalację, którą zobaczyłam w MSN na wystawie W sercu kraju.
Anna Batko: Od początku wyróżnikiem galerii był z jednej strony performans, a z drugiej właśnie fascynacja założycielek, czyli Marty i Lucyny, azjatyckimi wątkami i artystami stamtąd, która zaowocowała pierwszymi wystawami, Tehchinga Hsieha, małżeństwa Shinoharów i – w mniejszym stopniu – Ewy Zarzyckiej. Szybko zobaczyłyśmy, że wszystkie te wystawy bardzo wyraźnie ciążyły w stronę Wschodu. Metaforycznie i dosłownie. Jest to równocześnie na tyle szerokie pojęcie, że niczego nie zamyka, wręcz przeciwnie.
Zaczynamy od Azji Warpechowskiego, bo to i nestor polskiego performansu, i – jak chce Ewa Zarzycka – pierwszy Azjata, i zaproszenie go było w pewnym sensie konsekwencją programu realizowanego od początku istnienia galerii.
MB: To jest kierunek, w którym czujemy się dobrze, również dlatego, że Lucyna w Nowym Jorku ma wiele azjatyckich kontaktów. Ukończyła tam czteroletni kurs rzeźby u mistrza Seijchiego Saito, który przez rok praktycznie się do niej nie odzywał, mówił tylko „wrong sound, wrong sound” (śmiech). Dopiero jak wytrzymała te cztery lata, to zaczął ją poznawać ze swoimi przyjaciółmi, no i tak dotarłyśmy do Tehchinga i Shinoharów.
AB: Zaczynamy od Azji Warpechowskiego, bo to i nestor polskiego performansu, i – jak chce Ewa Zarzycka – pierwszy Azjata, i zaproszenie go było w pewnym sensie konsekwencją programu realizowanego od początku istnienia galerii. Ważne jest też określenie tej „Azji” na mapie mentalnej. Można powiedzieć, że jest to wykluczające i że to jakiś odprysk kolonializmu w praktyce Warpechowskiego, ale z drugiej strony jest też określnikiem galerii, która mieści się w Europie Środkowo-Wschodniej, między Europą a Azją, na granicy cywilizacyjnego przeciągu.
Azja Warpechowskiego jest też kroniką czasów u progu transformacji ustrojowej, a „Azjatę” rozumie on podobnie do homo sovieticusa. Ale też z dzisiejszej postawy „awangardowego konserwatysty” wciąż posługuje się on tym określeniem, stosując je do krytyki środowisk liberalnych i lewicowych, o czym mówił na wernisażu wystawy. Nie odnosicie się na wystawie do tego, jak Warpechowski ocenia same skutki transformacji. Dlaczego?
MB: Wynika to z faktu, że Warpechowskiemu chcemy poświęcić dwa miesiące. Zaczynamy wystawą cyklu, natomiast później mamy plany świętować pięćdziesięciolecie jego aktywności; zamykać jego obecność w naszej galerii będzie wystawa i spotkanie wokół tekstu Projekt manifestu, jako punkt wyjścia do rozmów na temat samoidentyfikacji Awangardy Polskiej z 1983 roku podczas krakowskiego weekendu galeryjnego.
Jesteśmy otwarte na wszystkie inicjatywy wypływające od artystów, dajemy im całkowicie wolną rękę. Jeśli ktoś na przykład zaproponuje nam performans „dlaczego nie chcę jechać do Azji”, to proszę bardzo.
AB: To też tak naprawdę jest zamknięty cykl, bo pierwsza Azja powstaje w 1987 roku, kiedy Warpechowski jest po jednym z pożegnań z performansem, przeprowadza się z żoną do Sandomierza, ma dużo czasu, pisze, dużo myśli o kondycji artysty, zamkniętej między obiegiem sztuki oficjalnej, drugim obiegiem sztuki przykościelnej, wreszcie trzecim obiegiem, czyli m.in. Kulturą Zrzuty. Tutaj możemy mnożyć porównania chociażby z wystawą Mógłbym żyć w Afryce Michała Wolińskiego, gdzie pojawia się podobna metafora, w tym przypadku Afryki. Z drugiej strony kontekstem, który był dla nas ważny jest wystawa Lochy Manhattanu Józefa Robakowskiego, która pokazuje, że sztuka lat 80. to nie tylko młodzi nowi dzicy i kontestacja, ale też próba intelektualnego namysłu i trochę innej refleksji, która nawiązuje do sztuki nowych mediów i do konceptualizmu. Co oczywiście nie znaczy, że azjatyckość czy neozjatyckość to zamknięty dla Warpechowskiego rozdział. Dziś szuka jej on na Zachodzie, np. w Nowym Jorku, ale to już trochę inna historia. Tamta Azja kończy się w 1990 roku, kiedy Galeria Wschodnia wyciąga trójwymiarowy napis na zewnątrz, na powierzchnię. Wrzucając ją w przestrzeń publiczną.
To też poniekąd pokolenie, które padło ofiarą rewolucji lat 90. i dopiero po dobrych paru latach zaczęło być przypominane szerzej. Macie ambicję programowo reprezentować neoawangardzistów zajmujących się performansem?
MB: Może nie ambicję, ale na pewno chcemy zrobić ukłon w stronę tych artystów, bo po prostu im się to należy.
Dobrze, wróćmy do Azji. Mamy artystów azjatyckiego pochodzenia, wiemy co Azja jako metafora znaczy dla Warpechowskiego – coś jeszcze?
MB: Jesteśmy otwarte na wszystkie inicjatywy wypływające od artystów, dajemy im całkowicie wolną rękę. Jeśli ktoś na przykład zaproponuje nam performans „dlaczego nie chcę jechać do Azji”, to proszę bardzo; myślę, że Ewa Zarzycka na przykład by się z takim performansem świetnie tu odnalazła (śmiech). Chcemy, żeby artyści otworzyli się na konfrontacje. Będzie u nas japońsko-amerykański artysta, który spróbuje się zmierzyć z Wyspiańskim, to wszystko będą takie interakcje…
AB: … i budowanie dialogów. Czasami są one bardziej powierzchowne, czasami mniej. Czasami zahaczają o antropologię fotelową. Tak naprawdę przedsmakiem Azji było zaproszenie Shinoharów na trzytygodniową rezydencję do Krakowa, gdzie na przykład w przypadku Noriko powstał bajkowy mural inspirowany krakowskimi preclami, matrioszkami i grillem na Rynku Głównym i golonką… Przetykany historią jej trudnej relacji z Ushiem.
Marto, startując z galerią mówiłyście razem z Lucyną, że to właściwie jest realizacja waszego marzenia sprzed lat, żeby otworzyć wspólnie galerię w Krakowie. Dlaczego tutaj? Czy środowisko albo historia lokalnych działań performatywnych, związana z galerią QQ czy Fortem Sztuki jest dla was istotna?
MB: To wynika między innymi z bliskich relacji moich i Ewy Zarzyckiej, którą poznałam dwadzieścia lat temu i która tak naprawdę otworzyła dla mnie świat performansu. Poza tym mój mąż był studentem Artura Tajbera, teraz studiuje u niego mój syn. To wynikło bardzo naturalnie. Tu też poznałyśmy się z Lucyną. Ona bardzo chciała mieć galerię właśnie tutaj.
AB: My z Martą poznałyśmy się z kolei przy okazji działań z Fundacją Razem Pamoja.
Do tej pory wasze wystawy rozkładały się po równo między historyczne prezentacje i nowe, realizowane tutaj działania. Chcecie utrzymać taki balans, ma to związek z działalnością rynkową?
MB: Chyba najlepiej czujemy się w organizowaniu działań non profit, nie weszłyśmy jeszcze na dobre na poziom komercyjny, wszystko się jeszcze kształtuje. Tworzymy też cykl offowy, który Ania nazwała Performing the Present, który będziemy realizować w przestrzeni na drugim piętrze. Chcemy zapraszać młodych artystów, także studentów. Wierzę w to, że wszystko musi dziać się w pewnym rytmie i na wszystko przychodzi czas.
AB: Wzięło się to też z rozmów ze środowiskiem, jego potrzeb. Program jak najbardziej staramy się jakoś balansować. I szukać różnych grup odbiorców.
To interesujące, co mówicie o pomyśle na Performing the Present, bo do tej pory, może poza wystawą Ewy Zarzyckiej, skupiałyście się na bardzo klasycznym performansie, podczas gdy młodsza generacja coraz chętniej zwraca się w stronę choreografii czy nowego teatru… Czego się w takim razie u was spodziewać?
MB: Jesteśmy otwarte na wszelkie formy, choć zwracamy się ku temu, co najbliżej nas, czyli ku studentom i absolwentom krakowskich Intermediów. W rocznicę otwarcia galerii planujemy duże wydarzenie, chcemy zaprosić młodych performerów i ich mentorów, stworzyć coś na kształt jednodniowego festiwalu. Dzisiaj rozmawiałam z performerką, która kiedyś zajmowała się teatrem, a teraz od tego odeszła i co niedzielę wychodzi na spacer z kurą na smyczy i obserwuje reakcje ludzi w tramwajach… Wielu interesujących młodych ludzi spotkałam też na Dwubiegunowych Międzynarodowych Spotkaniach Performerów w Sopocie.
AB: Program nie jest ustalany z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, ale realizowany w sposób eksperymentalny, nieco po partyzancku. Trochę oddzielamy program Performing the Present od regularnej działalności galerii. Jest też całe mnóstwo artystów, którzy są w Polsce i w Krakowie przejazdem, a których chciałybyśmy prezentować niejako przy okazji.
Jednym z podstawowych postulatów przy zakładaniu galerii było budowanie jak największej ilości pomostów między galerią i innymi instytucjami, żeby się nie zamykać, nie budować konkurencji, ale współpracować.
MB: Arti Grabowski zwracał na to uwagę – często jest tak, że artysta przyjeżdża i mówi „jak chcecie, to mogę coś zrobić”. Ostatnio odwiedzili nas organizatorzy piotrkowskich Interakcji. Nawiązujemy też relację z Małopolskim Ogrodem Sztuki, jesteśmy jak najbardziej otwarci, będziemy się wymieniać, jeśli do nich przyjadą jacyś artyści, którzy będą chcieli się zaprezentować w mniejszej przestrzeni.
AB: Chodzi o stworzenie pewnej społeczności, ale i zaistnienie innej, bardziej efemerycznej przestrzeni. Myślimy też o rezydencjach. Jednym z podstawowych postulatów przy zakładaniu galerii było budowanie jak największej ilości pomostów między galerią i innymi instytucjami, żeby się nie zamykać, nie budować konkurencji, ale współpracować. Dzielić się kontaktami i doświadczeniami.
MB: Dlatego też podjęłyśmy się współpracy z Cricoteką. Doskonale wiedziałyśmy, że performans Ushio Shinohary Boxing Painting wymaga odpowiedniej oprawy i dlatego pomyślałyśmy o Cricotece i jej dziedzińcu, sąsiedztwie Wisły, zachodzie słońca i lustrach odbijających całą akcję. Tak chcemy działać.
Po Cricotece zwracacie się ku MOS-owi, który jest jednak dość skostniałą instytucją…
MB: Teraz pod dyrekturą Krzysztofa Głuchowskiego zaczyna się dziać, premiera spektaklu Wyzwolenie była wielkim sukcesem, tam już będzie inaczej.
Wchodzicie też w obieg festiwalowy – wspominałyście o Piotrkowie i Sopocie. Jeszcze jakieś plany?
AB: Współpraca z festiwalami jest bardziej oddolna, natomiast w przypadku Cricoteki i MOS-u myślimy bardziej o partnerstwach przy projektach.
MB: Staramy się też mieć relacje wymiany z tutejszymi Intermediami – każdy artysta, którego gościłyśmy u nas, prowadził warsztaty albo miał swój wykład na ASP. Staramy się wykorzystywać każdą ciekawą przestrzeń.
Planujecie budować swoją stajnię artystów?
MB: Jak najbardziej, chociaż wiemy o tym, że rynek polski jest trudny. Już teraz Lucyna zastanawia się nad wynajęciem przestrzeni w Nowym Jorku. Gdyby była szansa pokazać tam artystów, którzy by się z nami związali, to byłoby dopełnienie całej naszej działalności. Ale na to potrzeba czasu.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Zbigniew Warpechowski
- Wystawa
- Zbigniew Warpechowski. Pierwszy Azjata polskiego peformensu
- Miejsce
- Marta Shefter Gallery
- Czas trwania
- 19.02 – 20.03.2017
- Osoba kuratorska
- Anna Batko, Marta Błachut, Lucyna Shefter
- Fotografie
- StudioFILMLOVE
- Strona internetowa
- facebook.com/MartaShefterGallery