Galeria anarchistyczna. Rozmowa z Kamilem #2
Piotr Policht: Jak długo prowadzisz Śmierć Człowieka?
Kamil #2: Już prawie dwa lata. Przeprowadziłem się do Warszawy w październiku 2016 roku i przez dwa miesiące remontowałem mieszkanie, żeby przygotować swój pokój pod galerię.
Czyli od początku planowałeś otworzyć galerię w mieszkaniu?
Nie do końca. Zawsze mam pewne cele, ale zwykle dopiero po jakimś czasie odnajduję odpowiedni kontekst, w którym realizuję to, co kiedyś zaplanowałem. Tak akurat się zdarzyło, znalazłem świetne miejsce; przed wakacjami tego samego roku miałem jeszcze wystawę w Różni, więc to mnie dodatkowo zdopingowało. Byłem świeżakiem w Warszawie, więc pomyślałem, że to dobry pretekst do poznania ludzi. Sam pomysł powstał wcześniej, jeszcze we Wrocławiu, skąd pochodzę, gdzie przed ESK przyznawano mikrogranty. Udało mi się nawet znaleźć fajną przestrzeń, ale nie miałem wystarczającej ilości pieniędzy. A warszawskie miejsce idealnie się na galerię nadawało, bo nie wymagało aż tak dużych środków, wystarczyło ogarnąć ściany i oświetlenie, żeby wyglądało to w miarę profesjonalnie.
Wcześniej działałeś przede wszystkim jako artysta, skąd się wziął pomysł założenia galerii, którego tak mocno się trzymałeś? Miałeś jakieś doświadczenia instytucjonalne?
Nie miałem, nie kończyłem też akademii. Zajmuję się bardzo określonym rodzajem niefiguratywnej sztuki cyfrowej, która nie jest szczególnie popularna. To taka semiotyczna zabawa w przekształcanie znaczeń. Brakowało mi galerii, które wspierałyby taką sztukę. Choć we Wrocławiu niby jest WRO Art Center, kolebka sztuki cyfrowej w Polsce.
Cyfrową estetyką zajmuję się od jakichś siedmiu lat i na początku podobała mi się w niej intensyfikacja. Otwierasz sobie program i tworzysz jakąś rzecz. Teraz robię to pod kątem druku, więc to trochę inny pułap. Nie ma to swojej nazwy, dla mnie to poziom estetyczny, ale rozumiany też w kategoriach semiotycznych, po prostu zabawy znaczeniem.
Ale chyba dość oldskulowej, nie w takim wydaniu, jakie ciebie interesuje?
Tak, to sztuka poruszająca się na bardzo ograniczonej płaszczyźnie multimedialnej, która dla mnie jest może ciekawa, ale budzi ogromny niedosyt. Miałem więc problem z wystawami jako osoba spoza środowiska. Zresztą środowiska związanego ze sztuką, jaką uprawiam, praktycznie nie ma. Galeria powstała też z jeszcze jednego powodu – nieświadomości odbiorców. Chodziło mi o zainicjowanie kontaktów i uświadomienie odbiorcom jak bardzo pole cyfrowej sztuki jest zróżnicowane. Różnorodność jest bardziej widoczna w muzyce, ale to trochę osobny świat.
Czyli postanowiłeś stworzyć miejsce, którego tobie samemu brakowało i skonsolidować środowisko?
Tak, bardzo imponuje mi pod tym względem środowisko czeskie. To też oddzielne inicjatywy, ale bardzo konsekwentne. W Polsce bardzo tego brakuje.
Jakie inicjatywy masz na myśli?
Na przykład BCAA, Plato w Ostrawie, praską Futurę. Oni są gdzieś wokół zjawiska, które mnie interesuje, eksplorują bardziej „alienową” niż cyfrową estetykę. W Śmierci Człowieka zależało mi przede wszystkim na tym, żeby program kuratorski był konsekwentny, konkretnie ukierunkowany, ale i otwarty, bo nie mogę sobie pozwolić na pokazywanie wyłącznie tego, co mi się podoba, jeśli chcę rozszerzać środowisko.
Jak byś więc zdefiniował tę estetykę, o której mówisz?
Cyfrową estetyką zajmuję się od jakichś siedmiu lat i na początku podobała mi się w niej intensyfikacja. Otwierasz sobie program i tworzysz jakąś rzecz. Teraz robię to pod kątem druku, więc to trochę inny pułap. Nie ma to swojej nazwy, dla mnie to poziom estetyczny, ale rozumiany też w kategoriach semiotycznych, po prostu zabawy znaczeniem. Albo przeciąża się znaczenie, co w cyfrowej estetyce jest bardo popularne, albo unika się go – ja jestem raczej po tej stronie. Można to znaleźć w Polsce w pracach postfotograficznych, czasami w malarstwie, ale nie ma określonego kierunku. Na samym początku, kiedy zaczynałem, niektórzy artyści osiągali niesamowite sukcesy w USA. Teraz idzie się raczej w stronę alien artu.
Może ta estetyka się po prostu zużyła?
Tak, ale moim zdaniem to dobrze. Wszystko ma swój etap heroiczny. Zużył się przede wszystkim język, według mnie to on daje potencjał. Na początku tworzy się język najbardziej ogólny, który dopiero później się specjalizuje. Może brakuje w tym kierunku konkretnych specjalizacji. Według mnie sytuacja jest bardzo podobna do tej w muzyce. Kiedyś jej podstawą były manualne instrumenty, później doszły do nich narzędzia cyfrowe, które radykalnie poszerzyły spektrum możliwości. Cyfrowa estetyka w sztukach wizualnych też daje niesamowite możliwości, choć jest niedoceniania. Brakuje przede wszystkim przewartościowania, od artystów, przez odbiorców, po krytyków. O akademiach nie wspominając.
Czy dla programu galerii ma znaczenie jej przestrzeń, to że jest to artist-run space w pokoju ukrytym w domu na Mokotowie?
To ma znaczenie przede wszystkim dlatego, że wspieram młodych artystów. Przestrzeń z góry narzuciła specyfikę samych wystaw. To intensywne, jednodniowe wydarzenia, raczej kameralne. Niby w zamkniętym środowisku, ale odbiorcy cały czas rotują, przychodzą ludzie spoza świata sztuki, którzy interesują się kulturą, ale szukają czegoś spoza bardziej oficjalnego kręgu wydarzeń. Podoba mi się ta specyfika, przestrzeń sprawia też, że łatwiej jest nawiązywać kontakty. Nie mam z tego nic pod względem finansowym, ale największym atutem jest dla mnie poziom relacji międzyludzkich.
We wspomniany oficjalny krąg wszedłeś jednak biorąc udział w WGW.
Tego jeszcze nie wiem.
Pod względem kapitału symbolicznego na pewno. W końcu powstało nawet Warsaw by Art, alternatywny weekend galeryjny dla tych, którzy się do pierwszej ligi nie załapali. Tobie się udało.
Nie wiem, czy to się na coś przełoży, ale może łatwiej mi będzie dostać jakieś granty. Choć nie planowałem startu w WGW. To była propozycja artystki, Ady Zielińskiej. Dzięki niej zorientowałem się, że jest w ogóle jakiś open call na udział w WGW.
Mówisz o grantach, a co z możliwościami komercyjnymi? Nie dostawałeś takich pytań podczas WGW?
Dostawałem, ale myślę że kolekcjonerzy jeszcze bardziej niż reszta nie są przygotowani na to, co pokazuję. Pierwszy raz miałem w ogóle kontakt z kolekcjonerami. Do tej pory funkcjonowałem poza tym kręgiem. Widzę potencjał niektórych artystów, których mógłbym reprezentować, ale trzeba mieć jednak środki, by robić to w rozsądny sposób. Teraz zawsze dokładam jakieś grosze, ale jest mi autentycznie przykro, kiedy nie mogę nawet opłacić w pełni transportu prac na wystawę. A chciałbym też poza pieniędzmi na jedzenie mieć środki, które mógłbym poświęcić na własną twórczość. Aktualnie myślę bardziej o rozszerzeniu idei i założeniu galerii na wodzie.
Czemu akurat na wodzie?
Bardzo podoba mi się niezależność aktualnej przestrzeni, jej niemal anarchistyczny charakter. Wydaje mi się, że z galerią na wodzie byłoby podobnie, miałoby to symboliczne znaczenie, trochę piracki charakter, zwłaszcza że prawo jest w tym przypadku nie do końca określone. Wymaga to sporych pieniędzy, ale jak na własną przestrzeń nie aż tak dużych. Myślę, że byłaby to dobra reklama. I byłby potencjał, żeby się z taką galerią dosłownie ruszyć. Aspekt ekonomiczny dalej jest problematyczny wśród galerii, które cały czas się przemieszczają, muszą szukać nowych lokacji, mają problemy z deweloperami, często też z sąsiadami…
Barka na rzece byłaby więc paradoksalnie najbardziej trwała?
Tak, chciałbym też zrobić to na zasadzie open source, stworzyć plan, który inni ludzie mogliby na własną rękę powielać, tworzyć własne miejsca. Podoba mi się to, że nasza przestrzeń już dopinguje ludzi do tworzenia swoich inicjatyw.
Zastanawiam się, czy da się stworzyć strukturę polityczną, która dawałaby artyście możliwość obrony przed różnymi atakami. W polityce naszego państwa sztuka to rodzaj fasady, dekoracji, której używa się w konkretnych celach i którą łatwo atakować. Członkostwo w organizacji, o której myślę, dawałoby narzędzia do obrony przed takimi atakami.
Program tej galerii byłby kontynuacją tego ze Śmierci Człowieka?
Tak, jedno piętro byłoby galerią, drugie biurem i pracownią, z której artyści mogliby korzystać. Takie inicjatywy już powstawały, tylko że deweloperzy wzięli pieniądze i nic nie zrobili. Koledze z Trójmiasta udało się na crowdfundingu zebrać 120 tysięcy złotych, a teraz musi chodzić po sądach…
Zaznaczałeś przed rozmową, że nie chcesz opowiadać o drugiej galerii funkcjonującej naprzemiennie w tym samym miejscu, Sercu Człowieka, niegdyś LAW. Dlaczego?
Mam taką koncepcję schizoidalną, dualistyczną, która wydaje mi się idealnie pasować do naszej rzeczywistości. Polega ona na tym, że tworzę sobie dwa różne światy, które mają swój odpowiedni czas i kontekst funkcjonowania. Staram się, żeby były one od siebie inne i nigdy się nie przeplatały. W naszej rzeczywistości dominują dwie polityki: albo linearna, albo super rozproszona. Mówi się również w przypadku tej ostatniej, a w szczególności kobietom, że można pstryknąć palcami i ubrać się w inne ciuchy, przybrać inną postawę… Jakkolwiek według mnie to bardzo zła polityka. Swoją osobowość trzeba trzymać w odpowiednich ryzach, gdyż inaczej będzie się mieć problemy, takie jak depresja, apatia. Dualizm ten można oprzeć na wielu rzeczach, jak wiara, stosunek do ludzi i rzeczy, otwartość i tak dalej. Najważniejsze jest, by na tym zbudować bardzo zróżnicowane i złożone światy. Dla mnie schizoidalna postawa jest na tę sytuację dobrą odpowiedzią. I dlatego Śmierć Człowieka idzie w całkowicie innym kierunku niż Serce Człowieka i staram się unikać mówienia publicznie o nich obu naraz.
Wspominałeś też, że planujesz utworzenie kościoła…
Ma to kilka różnych podstaw. Ideologicznie chodzi przede wszystkim o przewartościowanie kategorii wiary, która opiera się na dogmatach i wierze w absolut. Nasze myślenie bazuje w znacznym stopniu na wierze, myśleniu metaforycznym. Sztuka ma charakter okołowierzeniowy, na poziomie intelektualno-emocjonalnym jest bardzo bliska wiary. Ma to charakter afirmacji lub odrzucenia, a czasami z kolei apatii.
W jakim znaczeniu?
Często wśród odbiorców sztuki i artystów bywa tak, że na pewnym etapie są bardzo blisko twórczości, ale przechodzą załamanie. To jest dla mnie bliskie rozumienia wiary.
Kryzys wiary?
Trochę tak, ale kościół, o którym myślę ma też drugie dno. Chodzi o wykorzystanie tego samego języka, jaki wykorzystuje się wobec artystów i twórczości. Zastanawiam się, czy da się stworzyć strukturę polityczną, która dawałaby artyście możliwość obrony przed różnymi atakami. W polityce naszego państwa sztuka to rodzaj fasady, dekoracji, której używa się w konkretnych celach i którą łatwo atakować. Członkostwo w organizacji, o której myślę, dawałoby narzędzia do obrony przed takimi atakami.
Chodzi o korzystanie z prawnych przywilejów organizacji religijnych?
Tak, na przykład policja ma ograniczony dostęp do miejsc kultu, stosunkowo łatwo zbierać pieniądze…
Czy w polskich realiach zarejestrowanie nowego kościoła jest w ogóle wykonalne? To chyba nie tak łatwe, jak chociażby w USA.
Do pewnego poziomu jest to łatwe, nietrudno uzyskać status organizacji religijnej, choć nie wiem, na ile ona ma polityczne możliwości. Niedługo przyjdzie etap dyskusji o tym pomyśle, choć wątpię, żeby od razu zaangażowało się w to wielu ludzi. Podejrzewam, że będę tę organizację zakładał w dość radykalny sposób – załatwię sobie notariusza i będę zbierał członków przed większymi wystawami. Ale ponoć o wiele łatwiej założyć organizację religijną niż fundację lub stowarzyszenie. Wychodzę z założenia, że nie ma co się zbytnio zastanawiać, lepiej działać. Ważne tylko, żeby mieć do tego odpowiedni kontekst.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
Więcej