Figura zatrzymania. Rozmowa z Krzysztofem Maniakiem
Karolina Plinta: Pochodzisz z Tuchowa, gdzie obecnie także mieszkasz i pracujesz. Mógłbyś mi powiedzieć coś więcej o tym miejscu?
Krzyszof Maniak: Tuchów to siedmiotysięczne miasteczko, które prawa miejskie uzyskało w 1340 roku. Cała jego aglomeracja skupiła się praktycznie wokół rynku i jest umiejscowiona pomiędzy dwoma dolinami, które otaczają wzgórza. Ja właśnie mieszkam na jednym z tych wzgórz, przy tak zwanym Księżym Lesie, gdzie jak do tej pory umiejscawiałem większość swoich działań. W tym miejscu zaczynają się już tereny typowo wiejskie.
Czemu zdecydowałeś się zostać w Tuchowie? Uczyłeś się w Krakowie, ale po studiach wróciłeś do rodzinnego miasta.
Wróciłem do Tuchowa po części ze względów ekonomicznych, ale powodem było też miejsce do pracy – w Krakowie musiałbym mieć dwie przestrzenie, mieszkalną i do pracy, a w Tuchowie mam to wszystko pod ręką. Ważne jest dla mnie wyciszenie, które zyskuję mieszkając w Tuchowie; rytm życia jest tam wolniejszy niż w mieście, dzięki czemu mogę się bardziej skupić na tym co robię. Samo podróżowanie do Krakowa, czyli moment podróży pociągiem lub autobusem, uważam za ciekawe medium do myślenia nad pracami. Notoryczny kontakt z krajobrazem, który przesuwa się za oknem, z jego detalami i szczegółami jest bardzo inspirujący dla moich dalszych działań – dostrzeganie migających fragmentów świata jest ciekawe. Mój mobilny tryb życia wynika też z faktu, że na trzecim roku studiów miałem bardzo mało zajęć, więc nie opłacało mi się mieszkać w Krakowie i czekać na jedno czy dwa zajęcia w ciągu tygodnia. Wolałem spędzać czas u siebie i tworzyć. W czasie licencjatu faktycznie skupiałem się na krajobrazie natury, obecnie częściej pracuję w studio. Teren krajobrazowy wokół mnie nie jest już dla mnie tak istotny, ale ważna jest sama możliwość przyjazdu tu, przejścia w inną przestrzeń, gdzie czas płynie wolniej. W Tuchowie można spokojnie w ciągu jednego dnia ogarnąć bardzo wiele spraw i znaleźć czas dla siebie, w przeciwności do Krakowa, który spędzam na nieustannej bieganinie po mieście, od autobusu do tramwaju i tak dalej.
Nie czujesz się tam osamotniony?
Nie, w moim przypadku linkiem do większego świata są podróże do Krakowa lub Warszawy, w związku ze studiami lub wystawami, które są dla mnie okazją oderwania się od codzienności i nabrania innej energii.
Klasyczny słoik.
Można tak powiedzieć. Ważny jest dla mnie motyw podróżowania, drogi…
Także w twórczości? W zasadzie nie postrzegałam cię jako podróżnika.
Chodzi mi raczej o wytyczanie pewnych odcinków tras, i coś takiego pojawiło się w mojej pierwszej pracy Ścieżki, rozpoczętej na drugim roku studiów w pracowni Sztuki Performance, w której wydreptywałem odcinki drogi znikąd donikąd. Są to więc podróże piesze i nie tak długodystansowe jak te odbywane pociągiem lub autobusem.
Czemu przemieszczasz się pieszo?
Ze względu na możliwość lepszej obserwacji i flanerstwa, patrzenia po różnych sytuacjach, małych wydarzeniach, które można dostrzec tylko spokojnie spacerując. Kiedy jest się w biegu i zgiełku, pośród mnogości sensorycznych doświadczeń, takie obserwacje nam umykają. Brak pośpiechu jest dla mnie bardzo istotny w konstruowaniu prac, jak również w obserwowaniu.
Ty nie tylko obserwujesz, ale także w tej przestrzeni działasz, i są to bardzo emocjonalne rytuały.
Kiedy już znajdę ciekawe miejsce, przez co mam na myśli także kwestie formalne, na przykład spodoba mi się układ drzew czy mozaikowa kompozycja krzaków, to wtedy mam ochotę się do niej zbliżyć i zaznaczyć ten moment poznania, wejścia w jeszcze mniejszy fragment rzeczywistości i skalowania z szerszego pola do mniejszego. Czyli dajmy na to idę, zbliżam się do jakiegoś punktu i w niego wnikam, następnie wkraczam dalej i zatapiam się w kolejną mniejszą mikro-przestrzeń.
Czego szukasz w takich miejscach?
Z jednej strony wyciszenia, ale także doświadczeń psychofizycznych i osamotnienia. Ono swoją drogą często bywa na granicy absurdu, szczególnie kiedy zdaję sobie sprawę, że dosłownie 300-400 metrów dalej znajduje się „normalne życie” – ktoś idzie do sklepu, jedzie autem – a ja w tym momencie stoję sam pośrodku łąki otoczony gęstymi krzakami i nic poza tym się nie dzieje; czasem dostrzegę jakąś butelkę porzuconą nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo kiedy. Jest to ciekawe doświadczenie, prowokujące do pytań o granice tego poznania, a nawet przywodzące wizje postapokaliptyczne.
Czy tradycja konceptualizmu lat 70. ogrywa jakąś rolę w twoich działaniach?
W moim zainteresowaniu sztuką dużą rolę odegrały lektury, jakie miał mój ojciec w swojej bibliotece. Były tam w dużej mierze książki literackie, ale także takie pozycje jak Piotra Krakowskiego O sztuce nowej i najnowszej. Czytając tę publikację zawsze skupiałem się na ostatnich rozdziałach ze sztuką efemeryczną i konceptualną. Bardzo mnie pociągała jej enigmatyczność i nawet sam sposób, w jaki ją poznawałem: w książce nie było zbyt wiele fotografii, więc wszystko musiałem sam sobie wyobrażać. Bardzo pociągała mnie możliwość pozostawienia jakiegoś śladu obecności, anegdoty, czegoś co zniknie i zostanie tylko zapisane, lub ewentualnie szczątkowo udokumentowane. Pamiętam, że nabrałem wtedy ochoty do tworzenia takich prac, ale to był mały epizod który został przefiltrowany przez liceum, pierwsze plastyczne i drugie ogólnokształcące, więc ten mój pierwotny wzór gdzieś się rozpłynął. Ale gdy zacząłem tworzyć prace w naturze, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że faktycznie gdzieś te korzenie sztuki konceptualnej we mnie zostały. Niektóre moje prace są bardzo bliskie sztuce ziemi, jak na przykład Ścieżki które nawiązują do pracy Richarda Longa A Line Made By Walking, z tym, że ja robiłem ścieżki przez cały rok kalendarzowy, co tydzień jedną, a u Richarda Longa był to jednorazowy gest wytyczenia w tym wypadku geometrycznej linii.
Dlaczego zdecydowałeś się powtarzać swoją wędrówkę przez cały rok?
Początkowo z racji studiowania, miało to być ćwiczenie semestralne, ale też sam wolałem konkretne okrągłe jednostki czasowe, miałem też potrzebę pracowania cyklami. Cyklem tygodniowym, miesięcznym albo właśnie rocznym, w nawiązaniu do kosmogonii roku, jego powtarzalności i zamknięcia w pętli. Przy okazji była to też mapa, która rozciągała się pomiędzy czasem a przestrzenią, na granicy czasu mitycznego, powtarzającego się na przestrzeni pór roku; to skontrastowane jest z krótkotrwałym, efemerycznym gestem zrobienia pracy, która prawdopodobnie za miesiąc, dwa, jak nie po tygodniu, zniknie.
Czy mógłbyś mniej więcej przedstawić etapy swojej pracy?
Ciężko jest je zarysować, ponieważ kolejne ewolucje w moich pracach wychodziły dość naturalnie, brak tutaj jakiś punktów kulminacyjnych. Na przykład zaraz po pracy Czas i przestrzeń pokazywanej w MSNie, w której było dużo odniesień do obrazu zapętlonego, rytualistycznego podejścia do gestu i przestrzeni. Kolejne prace polegały na skupieniu się na bardzo małym odcinku ruchu, kiedy te zapętlone kadry były na granicy fotografii i filmu, składały się z kilku klatek ruchomego obrazu. Więc na tej podstawie mogę powiedzieć, że kolejnym etapem było zredukowanie filmu do jednej klatki, czyli do fotografii.
Dlaczego zdecydowałeś się na zmianę medium?
Dla mnie był to kolejny etap zminimalizowania reprezentacji wizualnej na rzecz anegdoty, która mnie pociąga w działaniu, opisu i tego co może się dziać wokół jednego zdjęcia. Tworząc cykl, który pokazuję na wystawie konkursowej, dużo sobie notowałem. Były to krótkie impresje, zapisywane w zeszycie, opisujące sytuacje kontekstowe stojące za powstaniem danej fotografii. Na przykład są to zapiski o tym, jaka była aura w pomieszczeniu, pora roku, co się działo wokół mnie kiedy opierałem się o kamień, który widać na jednym ze zdjęć. Cały ten zbiór notatek, powstały na przestrzeni roku, zamknąłem w osobnej publikacji, która będzie miała swój debiut dopiero na moim dyplomie magisterskim. Cieszy mnie ta warstwa tekstowa, choć zastanawiałem się czy w ogóle kiedykolwiek pokazywać te notatki. Z drugiej strony bardzo kusiło mnie pozostawienie samego tekstu i odrzucenie fotografii. Ta idea została wypośrodkowana, teraz mamy dwie sytuacje. Myślę, że taka forma, poniekąd dyptyku, też jest interesująca, możemy dzięki niej poznać proces powstawania prac od kuchni i zwrócić uwagę na ich przenikania się.
Zastanawiam się, jakie jest twoje podejście do natury. Czy jest ono czysto estetyczne i kontemplacyjne, czy stoi też za nią refleksja innego rodzaju, na przykład polityczna?
Czasem lubię określenie „kolonizowanie”, w sensie zasiedlania pewnych miejsc. Bardzo mi bliskie jest podejście Dalekiego Wschodu, inspiruje mnie – choć może nie wprost – poezja haiku, która jest reprezentacją estetycznego doznania. Ono implikuje refleksję na temat przemijania, kruchości egzystencji i uniwersalności świata. Jest to dobra płaszczyzna posiadająca swoją dynamikę przekształceń, co powołuje kosmos możliwości poznawczych. Skupienie się na estetyce może być kolejnym etapem – rozpracowywanie jednego kadru, danej przestrzeni i jej dekonstrowanie na pojedyncze fragmenty, jak źdźbła traw. Może to być również praca o procesualności, niszczeniu i erozji, ale także może być to refleksja o mnogości bodźców, która zostaje uporządkowana w momencie wchodzenia w jakąś odosobnioną przestrzeń, w której po prostu czujemy się lepiej. Wynosząc jakieś gesty wyuczone w mieście do natury one przenoszą się w zupełnie inną sferę. Natura jest dla mnie sceną, tłem, tak jak deski teatralne – jest bardzo uniwersalna i czysta.
Właśnie, wnioskując z twoich wypowiedzi wychodzi, że dokonujesz bardzo silnego rozróżnienia na naturę i kulturę. Czy to jednak nie jest ryzykowny podział?
Oczywiście, nie chciałbym tego mocno dzielić, bo ten podział jest sztuczny. Nawet w moich pracach, kiedy przenoszę różne obiekty do przestrzeni galeryjnej lub wykonuję działania w terenie, to już jest rodzaj zapośredniczenia, na który można patrzeć przez pryzmat doświadczeń kulturowych.
A czy badając jakiś krajobraz bierzesz pod uwagę, że jest on zapewne rezultatem działań człowieka?
Na pewno staram się szukać miejsc, w których człowiek dawno nie był, w których nie ma śladów działalności ludzkiej. Nie wykluczam jednak, że mógłby to być kolejny wątek w moich pracach. Miałem kiedyś pomysł dokumentowania quasi artystycznych interwencji i obiektów niewiadomego pochodzenia znajdujących się na skraju lasu, których teoretycznie nie można określić jako dzieła sztuki, ale ich kształt jest intrygujący i budzą we mnie skojarzenia na przykład ze sztuką ziemi. Zastanawiałem się nad rejestracją takich obiektów, bez zaznaczania autorstwa, definiując je tylko jako rzeczy znalezione. W tych miejscach które do tej pory eksplorowałem najprawdopodobniej ja byłem pierwszy i jako pierwszy to miejsce naznaczałem. Zdaję sobie z tego świadomość, że utrwalając je czy to w opisie, czy fotografii już przenoszę je do świata kultury.
Powiedz mi, jakie znaczenie w twoim życiu miała natura? Mieszkasz w końcu w miasteczku, a to trochę coś innego niż na przykład bycie mieszkańcem wsi, który dajmy na to pracuje w polu.
Ja mieszkałem i mieszkam na obrzeżach Tuchowa, gdzie las był bardzo blisko. Doświadczałem więc natury poprzez częste spacery czy wypady na grzyby. Na pewno ważny był dla mnie moment grzybobrania, możliwości powrotu do pewnych miejsc i wiążąca się z tym czasem refleksja o cykliczności natury. Na początku traktowałem tego typu wydarzenia jako zwykłą część domowego rytuału, ale później zacząłem myśleć o tym jak o ciekawym temacie, który warto eksplorować i badać. Zacząłem więc przemierzać las samodzielnie, już bez konkretnego celu, był to dla mnie rodzaj relaksu czy próby zmierzenia się z samotnością, możliwość podróżowania, testowania i poszukiwań, na przykład odległości pomiędzy drzewami która byłaby równa wysokości mojego ciała. Była to także dla mnie okazja do zadawania sobie podstawowych pytań odnośnie mojego miejsca, tego co chce tam zrobić i znaleźć, żeby doznać olśnienia, jaki rodzaj doświadczenia czy przedmiotu miałby na to wpływ. Tak to sobie w głowie projektowałem. Czy jeśli by ktoś rozwiesił jakąś strukturę żyłek wędkarskich, która otoczyła by mnie z zaskoczenia, czy to byłoby coś co wywołałoby we mnie wrażenie estetyczne, sensualne czy opresyjne? Z takich pomysłów rodziły się kolejne działania, na przykład cykl Rysy – przedstawiają one mnie wchodzącego w gęstą masę zarośli, którą dzieliłem geometrycznymi liniami wykonanymi żyłką wędkarską. Efekt był taki, jakbyś patrzyła na fotografię porysowaną jakimś narzędziem, a docelowo była to instalacja na miejscu.
Dlaczego zdecydowałeś się użyć żyłek, po co było to przecięcie obrazu?
Przecięcie wyszło naturalnie, był to zapis mojego ruchu – podróży ręką po zaroślach. Był to gest wykreślania niezidentyfikowanego ruchu, który wodzi za punktami kompozycji. Efektem było wrażenie rys, pewnego dysonansu.
Jak zdefiniowałbyś swoją osobę w leśnym pejzażu? Twoja postać w końcu zawsze pojawia się na zdjęciach, tyle że zdefragmentowana. Czasem widać cię przyklejonego do konara, czasem na obrazie pojawia się tylko twoja ręka, wyłaniająca się niczym łapa potwora.
W swoich pracach chciałbym być człowiekiem nierozpoznawalnym, dostrzeżonym przez kogoś kątem oka, gdzieś na peryferiach obrzeży miast i lasów. Rzadko kiedy ujawniam swoją twarz, z reguły pokazuję zarys samej sylwetki lub właśnie fragment ciała. Jeśli zaś chodzi o postawę, to postrzegam siebie jako flanera, który się przechadza i robi niespodzianki dla przypadkowego odbiorcy, który nie wiadomo kiedy i po co odnajdzie się w tej przestrzeni.
Czy te niespodzianki mają jakiś konkretny przekaz? Czy niosą ze sobą jakąś wiadomość, możliwą do odczytania jeśli ktokolwiek ją znajdzie?
Dla mnie właśnie to „jeśli ktokolwiek” jest najbardziej nęcące. Fascynuje mnie ta potencjalność możliwości zobaczenia, ale raczej chodzi mi o figurę zatrzymania. Moje gesty nie są szczególnie dyskursywne, nie mówią o polityce czy o podziale topograficznym. Raczej chodzi o zwrócenie uwagi. Impuls. Coś, co będzie dla odbiorcy iluminacją i każe mu się zastanowić, czym jest ta praca. Czy to wytwór dzieł ludzkich rąk czy może śluz pozostawiony przez ślimaka, pajęczyna?
Jaki jest twój stosunek do dyskusji o nurcie wiejskim w sztuce, do którego zostałeś przyporządkowany?
Wiem, że zostałem do niego zaliczony, ale nie powiem, żebym faktycznie aż tak bardzo się z tym identyfikował. Moje prace nie dotykają wprost problematyki wiejskiej, ewentualnie zaznaczają jednostkowość, chęć samotnego powrotu do miejsca swoich urodzin. Jeśli już to bardziej zwracam uwagę na folklor, tradycje, ich wizualne aspekty, ornamentykę, motywy roślinne, wierzenia, przesądy. Chciałbym też, aby moje prace można było odbierać również w kategoriach czysto estetycznych, formalnych, jeśli odbiorca nie czuje w nich pokładów emocjonalnych, egzystencjalnych… Często słyszę porównanie, że struktury zarośli które przedstawiam na zdjęciach przypominają kompozycje Jacksona Pollocka. Te porównania bardzo mi się podobają i są trafione, skala, ruch, performowanie, rytuał, wszytko się zgadza.
Czyli traktujesz te fotografie jako rodzaj kompozycji. Bardzo widać to na zdjęciach pokazywanych na wystawie w konkursowej w MSNie. One nie są już nawet robione w plenerze.
Tak, jest to wynik wyciągania przeze mnie pewnych detali. Kiedy zbliżam się do jakiegoś miejsca, zdarza mi się ułamać jedną gałązkę, przenieść ją w inny wymiar i obfotografować, trzymając ją w dłoni lub przytulając. W nowej przestrzeni znalezione przeze mnie obiekty stają się zupełnie czymś innym, mogą być traktowane jako rzeźby albo intymny przedmiot, rodzaj talizmanu.
Uogólniając, można powiedzieć że w twoich pracach ciągle pojawia się postulat zbliżenia do natury…
Tak, ale czasem mam wrażenie, że także troszkę ją wykorzystuję. Z resztą już sam fakt, że moje prace koniec końców pokazywane są w przestrzeniach ekspozycyjnych jakoś burzy czystość moich działań w plenerze. Gdyby nie publiczność w galerii, pewnie nikt by się nie dowiedział, że chodzę po krzakach, zbieram gałązki, trzymam je w pracowni i fotografuję. Więc pod tym względem mogę mówić o wykorzystaniu.
No właśnie, skoro już jesteśmy przy temacie świata artystycznego, ciekawi mnie, co będziesz robił na rezydencji w Nowym Jorku, na którą pojedziesz jako laureat konkursu Artystyczna Podróż Hestii. To miejsce jest właściwie zaprzeczeniem twoich poszukiwań artystycznych, masz jakieś plany odnośnie pobytu w Stanach?
Mogę powiedzieć pół żartem, pół serio, że wyobrażam sobie sytuację, w której odnajduję w Nowym Jorku osobę pochodzącą z Tuchowa, która zaszyła się tam. Może udałoby mi się z taką osobą zrobić wspólną pracę, pospacerować, przeżyć jakąś przygodę.
Myślisz że jest to możliwe?
Ostatnio czytałem, choć teraz nie jestem pewien tych liczby, że w Nowym Jorku jest ponad 200 tysięcy Polaków, co stanowi 2,5% społeczeństwa tego miasta. Kto wie, może ktoś z okolic Tuchowa lub Tarnowa tam mieszka? W Tuchowie wiele osób jest ze sobą spokrewnionych, więc nie zdziwiłbym się, gdybym odnalazł w Nowym Jorku swoją odległą rodzinę (śmiech). Pod kątem pracy myślałem oczywiście o pracy w studio lub w naturze, choć oczywiście w Nowym Jorku z naturą może być gorzej, w grę na pewno wchodzi Central Park. Oprócz tego mogę przywieźć coś ze sobą i spróbować to zaszczepić w tym miejscu. Konkretny pomysł pewnie wyklaruje się niebawem. Na pewno muszę to wcześniej starannie przemyśleć, bo na miejscu raczej nie będzie czasu by oddać się spontanicznym działaniom.
A poza Hestią, jakie masz ostatnio plany na nowe działania?
Niedługo będzie moja obrona, na której pokażę zupełnie nowe prace. Do nich dodane będzie opowiadanie, które jest moim debiutem jeśli chodzi o pisanie dłuższych form.
O czym jest to opowiadanie?
O procesie powstawania prac i narodzin nowych pomysłów, tematów i wątków do nich. Powiedzmy, że jest to luźny miks refleksji na temat roli artysty, tego jak ja sam siebie postrzegam; są one mocno autobiograficzne. Do niego miałem plan stworzenia małych instalacji site specific w okolicach Tuchowa, przy użyciu takich materiałów jak beton i stal. Podobnie jak w przypadku innych działań, te prace były schowane i niezauważalne, ukryte w błocie czy też stertach gałęzi.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Krzysztof Maniak
- Wystawa
- Artystyczna Podróż Hestii wystawa prac finalistów 14. edycji konkursu
- Strona internetowa
- artystycznapodrozhestii.pl