Dziewczyna i pistolet
Odkąd pamiętam, uwielbiam noc. Zaczynam pisać ten tekst w nocy – w pensjonarskim pokoiku wynajętym u pani Elli na Fuerteventurze. Noc jest tutaj bardzo dziwna, bo ciemności trwają naprawdę długo, do 8.00 rano. Dla osoby cierpiącej okresowo, jak ja, na bezsenność to istne katusze: ilekroć mój umęczony wzrok spoczywa na szparze pomiędzy okiennicami, w której przez wiele, wiele godzin nie widać światła, gdy tylko przewracam się z boku na bok, wraca poczucie, że moje męki się nigdy nie skończą.
Pod koniec maja 2018 roku zupełnie przypadkowo trafiłam na tydzień na pustynię wyspy Fuerteventura z powodu nieoczekiwanego zlecenia. Odbieram telefon i słyszę: „Czy poleciałabyś na taką jedną wyspę kanaryjską? Tam jest taka wystawa, jakiś pałac, Dom Pułkowników, trzeba tam pojechać i o niej napisać”. Tydzień samotności, spacerów pośród pustyni i gór, bardzo silnego, wyniszczającego wiatru, wręcz wichru, a niestety także tydzień stanów lękowych, flashbacków z wyjątkowo nieinteresującej przeszłości.
Może dlatego nie do końca potrafię przyjąć wersję feminizmu spod znaku czystej łagodności i dobroci. Nie, my kobiety też jesteśmy zdolne do przemocy i agresji. Na samą myśl o gazowaniu cadillakiem przez pustynię, w czarnym kostiumie z lakierowanej skóry i ze spluwą chcę rzucić wszystko i właśnie to robić.
Wiele lat zajęło mi pozbycie się przekonania, że mój intelekt stanie się wybitniejszy, jeśli będzie „męski”. Zachowywanie się jak mężczyzna było dla mnie czymś w rodzaju testu końcowego na intelektualistkę. Czytając Pod wulkanem Malcoma Lowry’ego i samotne pijąc w barach, pochłaniając wszystkie „męskie” powieści, podświadomie dobierając garderobę tak, aby nie podkreślała kobiecości, miałam się w końcu nią stać. Skoro poniosłam porażkę jako kobieta, całkowicie zatrę ślady kobiecości, będę lepszym mężczyzną – w istocie będę lepszym mężczyzną, niż oni sami, będę najlepszą uczennicą w klasie, będę najlepiej pisać, a potem zostanę pisarką! Wbrew obiegowej opinii, że dziewczynki co prawda mogą osiągać sukcesy w szkole, ale koniec końców najlepszymi pisarzami, reżyserami, muzykami i tak dalej są zawsze mężczyźni.
Czy dlatego kiedy przyjechałam na Fuertę, od razu zaczęłam sobie wyobrażać western, a siebie jako dziewczynę-rewolwerowca? Niedawno, oglądając Pewnego razu w Hollywood Quentina Tarantino, zdałam sobie sprawę, do jakiego stopnia moją wyobraźnię ukształtowały ekranowe przygody mężczyzn i że oczywiście identyfikowałam się z nimi, a nie z dziewczynami będącymi tylko trofeami. Na Fuercie w wyobraźni inscenizowałam sobie, że zwołuję gang podobny do tego z Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij! Russa Meyera.
Może dlatego nie do końca potrafię przyjąć wersję feminizmu spod znaku czystej łagodności i dobroci. Nie, my kobiety też jesteśmy zdolne do przemocy i agresji. Na samą myśl o gazowaniu cadillakiem przez pustynię, w czarnym kostiumie z lakierowanej skóry i ze spluwą chcę rzucić wszystko i właśnie to robić. Prawie co noc śni mi się, jak pędzę samochodem z maksymalną prędkością i rozwalam wszystko na swojej drodze. Thelma i Louise to pierwszy film, który zaszczepił w moim młodym umyśle ideę, że mogę być agresywną samotnicą i że nie ma w tym nic niewłaściwego.
Pisanie tego eseju przypadło na politycznie najgorszy rok, jaki pamiętam. Staram się nie czytać wiadomości zbyt często. Czasem pisanie było ukojeniem, czasem wręcz przeciwnie. Ambicje tego eseju nie są wielkie i nie wykraczają poza próbę odpowiedzenia samej sobie na kilka prostych pytań: po co kobietom (mnie) podróżowanie? Czy podróżowanie w obecnym politycznym kształcie świata może być etycznie w porządku?
Kiedy pierwsza noc u pani Elli wreszcie dobiegła końca, dopadło mnie znajome uczucie: znowu jestem w jakimś dziwnym miejscu, nie wiadomo po co, w obcym łóżku i w obcym mieszkaniu. Znowu mnie gdzieś rzuciło. Pojawia się nachalna myśl, że kiedyś trzeba będzie wstać, ubrać się, nałożyć jakąś akceptowalną maskę, która nie wzbudzi podejrzeń, odpowiednio się zachowywać, mieć ochotę na śniadanie, mieć plany, chcieć zwiedzać, podtrzymywać small talk. Byłam tym już naprawdę zmęczona. Niemniej wstałam, otworzyłam okno, poczułam chłód. Okazało się, że wzięłam całkiem nieodpowiednie ubrania. Wydawało mi się, że skoro jadę na Wyspy Kanaryjskie, to będę pewnie siedzieć na plaży w upale, nudzić się, czytać, pływać w oceanie i użalać się nad sobą.
Tymczasem znalazłam się w maciupeńkim opuszczonym miasteczku, może nawet wsi, gdzie całymi dniami można było nie spotkać żywej duszy, a wszystkie okna domów były szczelnie pozamykane. Tylko gdzieniegdzie na słońcu prażyły się jakieś zwierzęta domowe, a psy szczekały ostrzegawczo. W dodatku było mi potwornie zimno. Zrozumiałam, że najbliższy tydzień to będzie najśmieszniejsza luksusowa katorga w życiu, w towarzystwie ludzi, których nie znam i nie mam siły poznawać, w totalnym wyobcowaniu, które uniemożliwi czerpanie z wycieczki jakiejkolwiek radości, bo jestem całkiem pozbawiona energii i rześkości. Jestem zgorzkniała, zła, obolała wewnętrznie, pełna smutku i żalu, bo od wielu lat codziennie gotuje się we mnie małe, nieznośne piekiełko.
Nauczyłam się myśleć, że moje cierpienie nic nie znaczy, że nikogo nie będzie obchodziło, jeśli powiem, jak jest naprawdę. Przeciwnie, zacznę być postrzegana negatywnie, jako psujzabawa, będę czuła się gorsza.
To zbyt skomplikowane, by opowiedzieć wszystko naraz, ale kłopoty na pewno zaczęły się w chwili, gdy zaczęłam zyskiwać samoświadomość, czyli około dziesiątego–jedenastego roku życia. Relacje między rodzicami pogarszały się z roku na rok, intensywność kłótni i wzajemna nienawiść wciąż narastały. Na zewnątrz rodzice udawali, że wszystko jest okej. Pamiętam siedzenie w kościele – musiałam mieć wtedy najwyżej sześć lat, byliśmy na mszy w kaplicy przy przedszkolu prowadzonym przez zakonnice, do którego rodzice mnie posłali. W niedziele też uczęszczaliśmy do tej kaplicy, nawet jak już ze starszą siostrą poszłyśmy do szkoły. W kaplicy panowała ogromna duchota od nadmiaru perfum, potu i kadzidła. Czułam palący ból pod pachami. Byłam bliska omdlenia. Zakłamanie mojej rodziny, fizyczny i psychiczny ból, który odczuwałam, tworzyły mieszankę ponad dziecięce siły. Nie chcę wdawać się w szczegóły, jak wyglądało moje wychowanie, ale dość wcześnie pojęłam, że rzeczywistość życia w toksycznej rodzinie, przemoc fizyczna i psychiczna będące na porządku dziennym to zniekształcona fantazja – rodzice wmawiali mi, że to, co się wydarzyło, nie miało miejsca, bądź bagatelizowali minione wydarzenia, przed światem każąc udawać, że wszystko jest w porządku. Dysonans między rzeczywistością a iluzją był tak silny, że w środku czułam, jak moje „ja” odrywa się od ciała i ulatuje w sobie tylko znanym kierunku na wycieczkę, zwłaszcza kiedy musieliśmy udawać szczęśliwą rodzinę. To wtedy zaczęły się okresy poczucia dysocjacji i wewnętrznego rozpadania się, naturalnej reakcji ochronnej, kiedy moja świadomość uciekała od codziennych warunków naszego życia jako rodziny. To, co postrzegałam jako „rzeczywistość”, zostało mi odebrane. Rozróżnienie na prawdę i fałsz, jasne pojęcia dobra i zła, co więcej, potrzeba postawienia między nimi granicy, zostały zniszczone. Nauczyłam się myśleć, że moje cierpienie nic nie znaczy, że nikogo nie będzie obchodziło, jeśli powiem, jak jest naprawdę. Przeciwnie, zacznę być postrzegana negatywnie, jako psujzabawa, będę czuła się gorsza.
Choć i tak czułam się gorsza. Zaczęłam więc wymyślać inne sposoby ucieczki, zarówno od tej części życia, która wydawała się chronicznym udawaniem, że wszystko jest w porządku, jak i od koszmarnej atmosfery w domu. Ten rozdźwięk były w stanie złagodzić tylko używki i nałogi. To one stały się moimi pierwszymi „tripami”, a kiedy zaczęłam zarabiać własne pieniądze, odbywałam prawdziwe tripy. Od dziecka wiedziałam, że chcę uciec od wszystkiego, co mnie otacza: od hałasu w mojej głowie, chaosu, który wywoływało nieustanne zderzanie się nieprzystających do siebie światów. Najpierw uciekałam w czytanie: pochłaniałam książki dziesiątkami, czytałam książki wykraczające poza mój wiek i odczuwałam szczególną satysfakcję, nawet rodzaj dumy, że podczas gdy wszystko inne w moim życiu to gruzy przysypane popiołem, to jedno, intelektualne samodoskonalenie, wychodziło mi dobrze. Brakowało mi dyscypliny, ale nie entuzjazmu i skłonności do oddawania się marzeniom. To naprawdę było wszystko, co zostało na tej jałowej ziemi. Szukałam czegoś, co mogłabym wreszcie z pełnym przekonaniem kupić, co nie jechałoby na kilometr fałszem. Miłość, zadurzenie, niestety nawet przyjaźń, do której nie byłam zdolna, nie dawały tego poczucia, dawała ją tylko samotność, najlepiej bardzo daleko od rodzinnego domu. Oprócz książek alkohol zaczął umożliwiać powrót do siebie samej, kiedy przetrwanie kolejnego dnia sprawiało, że odpływałam. Kupowałam wino i papierosy, chowałam je w szafie, a kiedy wszyscy szli spać, wychodziłam z domu do ogródka zapalić. Wtedy też oglądałam filmy „dla dorosłych” i podbierałam alkohol tacie. Marzyłam o wyjeździe na stałe.
Czytanie, podróże i używki stały się moimi substytutami życia i ratunkiem. Już w liceum byłam całkowicie przekonana, że to będzie mój sposób na życie, nie trzeba będzie przynajmniej udawać przed ludźmi, że dobrze się bawię. Miałam swój mały sekret. Kiedy zamieszkałam sama, picie alkoholu i podróżowanie będące moimi środkami uspokajającymi, chroniącymi przed stanami lękowymi i okresami depresji, stały się łatwiejsze. W czasach najgorszych kłótni, wyklinania przez rodziców i opuszczenia czułam ulgę, że nie będę musiała tego już dłużej znosić, że mogę się odciąć. Zaczęłam wyłączać uczucia częściej – najpierw celowo, a potem wyłączały się już same.
Szybkie przewinięcie do przodu, maj 2018 roku. Jestem kilka miesięcy po traumatycznym zerwaniu. Rany zaczynają się trochę goić. Nie tylko rany po ostatnim związku, ale także rany zadane kilkanaście, dwadzieścia kilka lat wcześniej. Z pewnością również dlatego, że poznaję bardzo ciepłego, dobrego chłopaka, który akceptuje moją ekscentryczność. Jest lepiej, ale kiedy ląduję sama na Fuercie, dociera do mnie wreszcie, że myśląc, że robię coś zupełnie innego niż zwykle, znowu zrobiłam to samo.
Tekst jest fragmentem z książki Dziewczyna i pistolet, będącej efektem współpracy między autorką Agatą Pyzik, kuratorką Katarzyną Karwańską, graficzką i artystką Martą Lissowską i Bartoszem Przybyłem Ołowskim, wydawcą i założycielem Fundacji Razem Pamoja.
W 2018 Katarzyna Karwańska stworzyła na kanaryjskiej wyspie Fuerteventura wystawę Dziewczyna i pistolet, która tropiła związki przemocy, seksu i kolonialnego wyzysku poprzez prace takich artystów, jak Miriam Cahn, Gustav Deutsch, Santiago Sierra, Bruno Schulz, Stanisław Grygny, Konrad Kwasek, Iwona Mysera, Grzegorz Sztwiertnia, Rafał Bujnowski, Youssuf Dara & Paweł Althamer & Daria Giwer, Marie Fahlin, Celina Kanunnikava, Dr. Lakra i Jadwiga Sawicka. Wystawa, której tytuł dał film Gustava Deutscha „FILM TO” (2009) mieściła się w Domu Pułkowników, kolonialnym budynku o mrocznej przeszłości, górującym nad resztą wyspy.
W czerwcu 2018 przyjechała na nią krytyczka Agata Pyzik, która miała napisać klasyczny przewodnik po wystawie. Zamiast niego powstała monumentalna (ponad 300 stron), choć niewielkich rozmiarów książka, która dzieli się na dwie części. Jedna to rozprawa na tematy poruszane na Fuerteventurckiej wystawie: przemoc, rasizm, nadzór, eugenika w kontekście kryzysów ostatnich lat, gdzie objawiają się ze szczególną ostrością: uchodźczym i klimatycznym, do którego epidemia COVID-19 dopisała epilog.
Druga to osobisty, autobiograficzny esej Pyzik o jej relacji z podróżowaniem i terapeutyczna przeprawa przez podróżnicze i filmowe wspomnienia. Książce towarzyszy kilkadziesiąt zdjęć i kolaży Pyzik, które powstawały w ścisłej współpracy z Martą Lissowską, artystką, graficzką i autorką całej koncepcji wizualnej książki. Książkę wydaje Fundacja Pamoja (Pamoja Press) Bartosza Przybyła-Ołowskiego. Wydanie planujemy na drugą połowę maja. Książka będzie dostępna online i w miarę możliwości po otwarciu instytucji również na spotkaniach autorskich.
Książkę można nabyć w sklepie internetowym Spółdzielni Ushrika.
Agata Pyzik – dziennikarka i krytyczka sztuki, publikuje teksty o tematyce politycznej, artystycznej, muzycznej i kulturalnej. Zajmuje się artystyczną i kulturalną historią Europy Wschodniej końca XX wieku pod wpływem socjalizmu i wschodzącego, neoliberalnego kapitalizmu. Autorka 2 książek: historii zimnej wojny Poor but Sexy (2014) i memuaru Dziewczyna i pistolet (2020). Jej teksty ukazywały się w Szumie, Dwutygodniku, „The Wire”, „The Guardian”, „Artforum”, „frieze” i in.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Agata Pyzik
- Tytuł
- Dziewczyna i pistolet
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Karwańska
- Fotografie
- Igor Pisuk
- Wydawnictwo
- Fundacja Razem Pamoja