Dziękczynne piosenki. Rozmowa z Wojciechem Bąkowskim
Janek Owczarek: Na twojej wystawie Księżyc, gwiazda i górne światło w galerii Stereo zaprezentowałeś wyłącznie prace rysunkowe. Na wystawach rysunki zazwyczaj funkcjonują jako szkice, dopełnienia lub konceptualne gesty. Traktujesz to medium wyjątkowo autonomicznie.
Wojciech Bąkowski: Myślę, że to przekora i nuda. Debiutowałem w momencie rozkwitu multimedialnej sztuki i w tym się chyba sprawdzałem. W pewnym momencie nastąpił przesyt takimi formami i mnie multimedia też zaczęły nudzić. Wróciłem do klasycznych form, a w moim przypadku rysunek jest naturalny. Rysuję całe życie, nawet tworząc wcześniej te wszystkie multimedia, projektując je – zawsze rysowałem. To dla mnie naturalna forma wysiłku intelektualnego. Albo zabawy.
Już wcześniej ścinałeś swój język artystyczny, oczyszczałeś go do prostych wizualnie form. Czy obecne skupienie się na pracach rysunkowych jest kolejnym krokiem w artystycznym samoograniczaniu się?
Nie wiem, czy w tym przypadku chodzi o oczyszczanie. Rzeczywiście miałem kiedyś moment minimalistyczny, ale wiele razy powtarzałem, że człowiek musi szukać swojej wagi. Tak jak bokserzy, artyści powinni znać swoją kategorię, aby móc nokautować. Nie wiem czy znajdę swój najlepszy cios. Być może te „nokautujące” mam już za sobą. W każdym razie po tym oczyszczeniu formy, momencie minimalistycznym, zacząłem naturalnie wracać do gęstszych przedstawień, bogatszej symboliki. W końcu ociepliłem swoją twórczość do temperatury, którą miała na początku.
Moja twórczość zawsze była oniryczna, a teraz nawet bardziej dosłownie. Wcześniej na poziomie samego języka próbowałem oddać rodzaj pomieszania pojęć, które występuje w logice snu. Teraz, przez to że ściślej interesuję się mózgiem, percepcją i ogólnie życiem wewnętrznym, sny jako temat zdominowały moje rysunki i wpłynęły na technikę, którą się posługuję.
Masz na myśli pierwsze Filmy mówione?
Tak. Te rysunki są tak gęste, pełne przedstawień jak moje debiutanckie filmy. Oczywiście są inne, bo w moim guście wiele się po drodze zmieniło, ale na pewno jest to jakieś zatoczenie koła.
Tworzysz jeszcze obiekty? Jesteś z nimi mocno kojarzony. W ostatnim czasie pojawia się ich niewiele, a kiedyś układałeś z nich całe wystawy.
Tym też chwilowo trochę się znudziłem, ale główną rolę odegrało co innego. Po prostu przygnębia mnie świadomość, że prace niszczeją w magazynach różnych instytucji, albo nie działają na wystawach bo ktoś nie dopilnował kogoś, kto miał nacisnąć dwa przyciski. Przez to zacząłem unikać tworzenia obiektów. Na szczęście lubię pracować na płaszczyźnie i przejście na taką formę nie jest dla mnie bolesne. To zresztą nie tylko rysunki. Na wystawie pokazałem dwa dźwiękowe reliefy.
Co to były za dźwięki?
Dźwięk starego blaszanego budzika i wiatru na mikrofonie. Może przeceniam ten gest, ale wydaje mi się, że dał dużo dobrego wystawie. Stworzył jej wyraźniejszą atmosferę.
Wspomniałeś o gęstej, rozedrganej formie twoich rysunków. Jak ona ma się do zagadnienia snu świadomego, o którym ostatnio sporo opowiadasz? Czy w tych pracach można dostrzec konkretne sceny z twoich snów?
Na pewno. W ogóle, moja twórczość zawsze była oniryczna, a teraz nawet bardziej dosłownie. Wcześniej na poziomie samego języka próbowałem oddać rodzaj pomieszania pojęć, które występuje w logice snu. Teraz, przez to że ściślej interesuję się mózgiem, percepcją i ogólnie życiem wewnętrznym, sny jako temat zdominowały moje rysunki i wpłynęły na technikę, którą się posługuję.
Opowiedz coś o niej. To nie są typowe szkice węglem.
Przecieranie tektury papierem ściernym i wcieranie w nią węgla wzięło się stąd, że próbowałem oddać obraz podpowiekowy, czyli wyłaniający się z pikselozy, która jest w głowie człowieka. Próbowałem naśladować wyobrażenia, hipnagogi oraz przewidzenia w niedoświetlonej przestrzeni. Podczas wybudzeń w nocy często widzę różne nieprawdziwości. Robiąc te rysunki, starałem się oddać ich materię.
Niektóre motywy i rzeczy przedstawiasz bardzo czytelnie, inne – tam gdzie węgiel jest grubo dociśnięty – trudno rozpoznać.
Chodzi o przyjemność mózgową z rozczytywania niewyraźnego obrazu. Bardzo lubię przyglądać się takim rzeczom, zarówno w snach świadomych jak i w ogóle. Lubię przebywać w swoim mieszkaniu o zmierzchu, kiedy szczegóły tracą ostrość i na przykład przez pomylenie perspektywy pojawiają się halucynacje. Stąd ta technika. Długo szukałem, żeby ją osiągnąć. Najlepiej by to wypadło, gdybym jako wyróżnika kształtów używał kolorów, ale nie mam talentu do malowania. Nie umiem, a bardzo dużo chciał bym opowiedzieć tym językiem.
Sny masz kolorowe?
Zawsze, przy czym ten kolor jest przygaszony – jak w niedoświetlonym filmie albo zniszczonym VHS. Pojawia się dużo wibracji, rodzaj ziarna snu. Sny świadome występują w fazie płytkiej, pojawiają się kiedy jesteś bliski wybudzenia. Dlatego pod względem wizualnym są słabe, mają tendencję do gaśnięcia. Stosuję techniki z podręczników świadomego śnienia, na przykład podtrzymywanie obrazu czy zmuszanie sennych wizji do utrzymywania się dłużej. To są grafomańskie, ezoteryczne książki, ale zawierają wiele dobrych porad. Te metody rzeczywiście działają.
W sprawach śnienia jestem noobem, najczęściej śni mi się latanie albo wypadanie zębów. Wydawać by się mogło, że w snach świadomych kontrola umysłu pozwala między innymi na wydłużanie trwania obrazów.
Świadomość we śnie jest intruzem. Myśli człowieka pochodzą z wrażeń. Trudno sobie wyobrazić mózg odcięty od wszystkich zmysłów, nie wiadomo co by się w nim działo. Wszystko, co się w nas dzieje, ma swoje źródło w świecie zewnętrznym, tak sądzę. Natomiast sen jest zjawiskiem odwrotnym – to myśli wywołują obrazy. Konstrukcja snu jest dlatego tak filmowo pocięta i pełna gliczy, bo struktura myśli musi zostać odtworzona wizualnie. Jakaś osoba występuje w roli innej, mieszają się przestrzenie, pojawia się fałszywa pamięć i tym podobne zjawiska. I kiedy we śnie zjawia się świadomość, ona zaczyna to wszystko obserwować. Rozpad tego świata odbywa się na jej oczach. Widać, że mózg naprędce organizuje dekorację dla myśli i często się potyka.
W pracach które są oniryczne – ale oniryczne w dobrym sensie, czyli podejmują logikę snu zgodnie z jej naturą – pojawia się duża głębokość metaforyczna. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby motywy oniryczne nie były tylko udziwnieniami, takimi które mają sprawić, że moja sztuka jest ćpuńska i cool. To zupełnie nie mój świat.
Nie wiem, czy nadążam.
Podam przykład. W śnie świadomym znalazłem się na moim podwórku, na Piątkowie w Poznaniu. Wiedziałem że śnię i mogę latać. Wzbiłem się w powietrze żeby znaleźć się kawałek dalej. Śniłem o latach 80. i chciałem zobaczyć konkretne miejsce z wtedy, więc poleciałem tam i kiedy wylądowałem, byłem znów w tym samym miejscu, na podwórku, ale odwróconym względem kierunków świata. Tak jakby mózg nie nadążał za moimi chęciami i gliczował, szybko kopiował jakąś przestrzeń i przestawiał ją w inne miejsce, z pośpiechu robiąc to źle. Tak jakby w Photoshopie ktoś brał część mapy, przekładał w inne miejsce i przez przypadek ją obrócił. Te wszystkie błędy są dla mnie inspirujące. One dużo mówią o konstrukcji wewnętrznej w sensie ogólnym.
To brzmi jak zgliczowana albo zmodowana gra komputerowa. Jak staniesz w odpowiednim miejscu na moście i strzelisz w sztachetę możesz wylecieć nawet do Meksyku. Albo komputer nie nadąża z poprawnym wczytaniem świata gry i przez krótki moment wszystkie postacie wokół ciebie robią popularny T-pose.
Tak. Świat gier komputerowych jest inspirujący w takim samym sensie. W ogóle sny świadome bardzo podobne są do gier, dlatego używam słowa glicz. Ciekawe jest też to, że pod pewnymi względami wszyscy jesteśmy mózgowo identyczni. Dzięki temu istnieją fenomeny snu świadomego, których można używać jako znaków. I to jest na przykład liczenie palców. We śnie zawsze gliczuje matematyka. Jeśli podejrzewasz, że śnisz – musisz spojrzeć na dłoń. Ilość palców zawsze się nie zgadza. Jest ich za dużo, za mało lub cała dłoń się zmienia, jak u Michaiła Tala.
W jednej z prac przedstawiasz taką dłoń.
Polidaktylia. Jest to nadmiar palców. Tutaj łączą się moje dwie fascynacje. Percepcja i sny oraz wady genetyczne i ogólniej, uszkodzenia ciała. W dzieciństwie fascynowałem się np. amputacjami, odcinałem żołnierzykom nogi, opatrywałem je itd. Pamiętam, że kalekom przyglądałem się z wielką fascynacją. Mam to do dzisiaj. Jeżdżąc metrem czy tramwajami łapię się na wręcz niestosownym gapiostwie.
Świadomy sen to naprawdę doświadczenie tak różne od zwykłego śnienia?
Różnica jakościowa jest wielka. Świadomość zmienia wszystko. Kiedy śnisz normalnie, nie masz dystansu do swoich przygód, jakkolwiek byłyby nielogiczne. Kiedy pojawia się świadomość, zaczynasz je obserwować i to jest zjawisko transcendentne. Jeśli się wyćwiczysz, możesz patrzeć z boku na to, jak logika twoich myśli się zmienia, jak pojęcia są zastępowane innymi, jak z myśli wyłaniają się obrazy i na odwrót – jak gasnący sen przeradza się w myśl. To jest moment fascynujący, bardzo trudny do uchwycenia.
Przygotowujesz się jakoś do tych snów?
Trzeba pobudzać pragnienie, dużo o tym myśleć, ćwiczyć. Ja co chwilę liczę palce, oglądam dłonie, dziwnie podskakuję, sprawdzając czy mogę latać. Chodzi o to, żeby w normalnym życiu wyćwiczyć w sobie wątpliwość w realność świata, później ta wątpliwość jako odruch przedostaje się do snu – człowiek częściej wątpi w to co widzi, więc wątpi też w snach. Wtedy może rozpoznać że śni i rozpocząć zwiedzanie. Jest technika, która nazywa się WBTB. Sen świadomy występuje zwykle nad ranem po uprzednim wybudzeniu się. Trzeba obudzić się w porze, o jakiej normalnie się nie wstaje i przez jakiś czas utrzymywać mózg w stanie pobudzenia, zająć się czymś, co angażuje inteligencję. Ja idę zwykle z laptopem do toalety i oglądam dużo zdjęć i filmów. Chcę wypełnić moje sny konkretnymi obrazami.
Jakimi?
Chcę wrócić do lat 80. Wiem, że w moim mózgu istnieje baza obrazów z tamtych czasów i najbardziej cenię sobie sny skompilowane z nich. Siedzę na toalecie i oglądam przez długi czas zdjęcia mojego osiedla z lat 80. z nadzieją, że kiedy wrócę do łóżka, dużo z tych obrazów przeciśnie się do snu świadomego.
I co, działa?
Tak sobie. To strasznie trudne, np. obecnie mam czas kilku miesięcy bez snów świadomych. Jest o tym mowa we wszystkich książkach na ten temat. Zaniki LD zdarzają się wszystkim wtajemniczonym. Zauważyłem, że bardzo dużo ma z tym wspólnego wola. Jeśli się bardzo chce, to snów świadomych jest więcej. Łatwo to zaniedbać, odrobinę mniej pragnienia i już ta ilość spada. Tutaj nie można złapać żadnej rutyny, trzeba się tym cały czas fascynować. To zresztą podobne do seksu, który w swojej naturze ma ten sam mechanizm. Pobudzenie fascynacji jest bardzo ważne. Jest to pewnie związane z pierwotnymi cechami umysłu. Ale wiele razy udało się bardzo dobrze. Latałem nad moim osiedlem, widziałem rozkopane rowy, w których bawiłem się w dzieciństwie itp. To są wzruszające rzeczy. Jeśli człowiek już wie, że śni, następuje rodzaj euforii nieporównywalny z jakimkolwiek odurzeniem. To lepsze od alkoholu. W tych snach śpiewam nawet dziękczynne piosenki, które mają wyrażać moją radość z tego stanu. Siłą rzeczy zacząłem to wpychać do moich prac.
No właśnie. W zasadzie dlaczego? Wysłuchiwanie cudzych snów rzadko kiedy bywa zajmujące.
Czuję, że jest w tym jakaś wartość ogólna. Nawet dla kogoś, kto wcale nie interesuje się snem. W pracach które są oniryczne – ale oniryczne w dobrym sensie, czyli podejmują logikę snu zgodnie z jej naturą – pojawia się duża głębokość metaforyczna. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby motywy oniryczne nie były tylko udziwnieniami, takimi które mają sprawić, że moja sztuka jest ćpuńska i cool. To zupełnie nie mój świat.
Masz w tych snach jakiś cel? Czy są konkretne sytuacje, miejsca lub czasy, które chciałbyś zobaczyć?
Tak, to wiąże się z moimi wierzeniami. Jestem przekonany, że jesteśmy bytami całkowicie fizycznymi, ale wierzę w życie pośmiertne. To przez subiektywne poczucie czasu. Wystarczy wypalić mocny narkotyk i zmienia się jego percepcja. Np. jeden mój kolega mył ręce przez dwie godziny. W wypalarkach DVD w ciągu kilkunastu sekund można wypalić płytę zawierającą pięciogodzinny materiał filmowy. Podobnie może być z mózgiem. W agonii, która trwa na przykład minutę, DMT lub inna mózgowa substancja może wytworzyć poczucie czasu bardzo długiego, na przykład kilku lat. Dlatego bardzo boję się złej agonii. Gdyby ktoś strzelił mi w głowę i uszkodził jakąś konkretną część mózgu, mógłbym wylądować na kilka miesięcy np. w wielkim smrodzie i bólu. Albo znaleźć się w latach mojego dzieciństwa i żyć w wielkim szczęściu, nie wiadomo jak długo. Przeszłość jest zjawiskiem, które całkowicie dominuje mój świat wewnętrzny. W snach świadomych dążę do tego, żeby ją zobaczyć. Gdyby zapewniono mi po śmierci choćby tydzień w Poznaniu z 1987 roku, chętnie bym natychmiast umarł.
Dużo mówisz o snach świadomych, percepcji, uwadze. To wszystko wsobne kategorie, charakterystyczne dla nauki, kultury i sztuki w drugiej połowie XIX wieku. Wzmożone zainteresowanie nimi opisuje się czasami jako efekt szybkich przemian społecznych, ekonomicznych i technologicznych tamtych lat. Czy ty w jakikolwiek sposób odnosisz swoją twórczość do podobnych problemów?
Raczej nie, chyba że wychodzi z tego jakaś fajna metafora. Np. ostatnia scena Analizy wzruszeń… ma takie odniesienia. A tendencji, o których mówisz, dziś jakoś nie widać, mimo też szybkich przemian. Panuje płaskie, polityczno-publicystyczne myślenie. W dodatku pogardza się nauką, króluje ezoteryka. Ja zaangażowaną sztuką brzydzę się od zawsze, a z tamtymi czasami rzeczywiście coś mam, choć raczej z literaturą a nie sztuką. Szczególnie Schopenhauer mnie bierze. Myślenie dzisiejszych intelektualistów wydaje mi się mdłe. To pewnie przez ogólne porzucenie zainteresowania ludzką naturą i wypchnięcie wszystkich problemów na zewnątrz. Ludzi teraz wzrusza rewolucja. Mnie takie rzeczy przygnębiają.
Ciągle wspominasz o latach 80. To czas twojego dzieciństwa. Coś jeszcze cię fascynuje w tym okresie?
W latach 80. nie ma nic szczególnego. Nie ma wartości w tym, że urodziłem się właśnie wtedy. Po prostu, ludzki umysł jest najbardziej chłonny w okresie, kiedy się kształtuje. Gdybym od dziecka wiedział, że te lata będą dla mnie ważne, dokumentowałbym wszystko. Miałbym wielkie archiwum i najprawdopodobniej nie miałoby ono dla mnie wartości. Wartość pochodzi stąd, że to utracone. Niedawno poznałem człowieka, który prowadzi kanał na youtubie poświęcony mojemu osiedlu, publikuje materiały VHS z biblioteki swojego ojca. To, co on prezentuje, jest nawet lepsze od tego, co ja mógłbym zarejestrować, bo moja osoba w tamtych latach trochę mnie krępuje i denerwuje. Chętniej oglądam tamte czasy z perspektywy kogoś obok, klatkę dalej. Nie chodzi o moją osobę, tylko o świat, który był wokół. Ledwo go widziałem i doceniałem. Stąd ta fascynacja teraz. To jest mitologizowanie przegapionego szczęścia.
Gdybyś urodził się wcześniej o, powiedzmy, 20 lat…
Gadałbym to samo o latach 60. Ciekawa sprawa z internetem. Przez nadprodukcję obrazów, ludzie urodzeni później mają dużo więcej materiałów. Być może dla nich przeszłość będzie miała już dużo mniejsze znaczenie.
Wydaje mi się, że dużo ludzi wzdycha do swojego dzieciństwa. Zwłaszcza im starsi.
To chyba nie wiek, tylko geny. Jedni ludzie rodzą się bardziej sentymentalni, inni mniej. Z urodzenia jestem człowiekiem wzruszającym się przeszłością. Nikt tego u mnie nie wyćwiczył, nie uzyskałem tego żadną pracą. Dostaję psie nagródki w mózgu ilekroć zobaczę jakiś strzęp przeszłości.
Rozpoznanie swoich możliwości jest w udanym życiu konieczne. Trzeba wiedzieć, do czego ma się smykałkę. Do szachów na pewno nie mam, ta zabawa jest moją prywatną słabością. W sztuce staram się jednak coś osiągnąć. Mam jakieś tam ambicje.
Dla niektórych przeszłość wcale nie jest interesująca.
Niektórzy ludzie patrzą w przyszłość albo interesują się bardziej czasem teraźniejszym, chwilą obecną. Więcej wtedy jeżdżą na nartach, żeglują, podniecają się rozpruwaniem przestrzeni itp. Zupełnie to rozumiem i nie sądzę żeby moje podejście było jakkolwiek lepsze. Po prostu taki się urodziłem.
Na co komu wgląd w twoją przeszłość, historie i wspomnienia?
Sam mechanizm budowania ołtarzy z własnych przeżyć jest chyba interesujący w sensie ogólnym. Nie mam na to dowodów, ale sądzę, że w ten sposób można dobić się do wszystkiego. Tak jak napisała Flannery O’Connor – można obejść cały świat i nic nie zrozumieć, można siedzieć w miejscu i zrozumieć wszystko. No ale może być też na odwrót. Dlatego mówię, że to jest raczej kwestia urodzenia, struktury genetycznej i tego w jaki sposób buduje się ludzka uważność i wrażliwość. Moja akurat tak, więc robię co mogę z tym materiałem.
Od jakiegoś czasu namiętnie grasz w szachy.
Tak, tu też bierze mnie głębokość metaforyczna. Dlatego lubię też boks, szachy są zresztą do boksu podobne.
„Boks to nie szachy, tu trzeba myśleć” – mawiał Jerzy Kulej. O jakiej głębokości metaforycznej mówisz?
Chodzi o dokładność z jaką życie przystaje do szachów. Większość przysłów tu działa np. „Myślał indyk o niedzieli…”, „Trafiło się ślepej kurze ziarnko” albo „Mieczem wojujesz…”. Poza tym, w stylu gry manifestuje się charakter człowieka i to jest fajne.
Marcel Duchamp w pewnym punkcie kariery poświęcił swoją twórczość artystyczną na rzecz szachów. Jest uważany za jednego z najlepszych amatorskich szachistów w historii, grał w zasadzie na poziomie mistrzowskim. Mógłbyś zdecydować się na podobny krok?
Nieee, szachistą jestem marnym, nie mam do tego talentu. Za to fascynację mam wielką. Lubię spędzać czas w tym świecie. Podkreślam tutaj sprawy urodzenia. Rozpoznanie swoich możliwości jest w udanym życiu konieczne. Trzeba wiedzieć, do czego ma się smykałkę. Do szachów na pewno nie mam, ta zabawa jest moją prywatną słabością. W sztuce staram się jednak coś osiągnąć. Mam jakieś tam ambicje.
W ostatnim czasie te ambicje niekoniecznie krzyżują się z ambicjami instytucji. Twoje prace są rzadko pokazywane na przygotowanych przez nie wystawach.
Sądzę, że moja nieobecność w tym świecie pochodzi z trendów, o których mówiłem. Instytucje chwilowo, mam nadzieję, zajmują się umoralnianiem i polityką, czyli moją odwrotnością. Na szczęście rynek nie daje się tak łatwo nagiąć do tych mód i prywatne galerie wciąż robią poetyckie lub estetyczne wystawy. Dzięki temu jakoś żyję. Ratuje mnie krwiożerczy kapitalizm (śmiech).
Słyniesz z apodyktycznych i nierzadko kontrowersyjnych sądów dotyczących sztuki. Na ASP w Warszawie prowadzisz swoją pracownię.
To trudna robota. Im starszy jestem, tym więcej zwracam uwagę na wrodzone możliwości. Po prostu widzę, że ktoś jest artystą albo nie. Oczywiście nie mogę robić szczerych uwag na ten temat, ale sugestie tak, bo czasem ktoś nie docenia swojego talentu w innych dziedzinach. W każdym razie, edukacja artystyczna to jest najwyżej trzydzieści procent, jakie można z człowiekiem zrobić. Mam na to pewne pomysły, niestety niezgodne z tendencjami w edukacji. W ostatnim czasie odpycha się studentów od pracy. Robią coraz mniej. Krytyka jest w zaniku, to też przez snowflake’owe podejście samych studentów i strach pedagogów przed oskarżeniem o „przemocowość”. Sądzę, że studenci powinni pracować jak najwięcej. Powinni gęsto, nawet bezmyślnie trzepać prace, bo w praktyce wychodzi najwięcej.
Dostrzegasz wpływ, jaki wywierasz na studentów i studentki? Zdarza się naśladowanie?
Tak i szczerze rozmawiam z nimi na ten temat. Inspiruję się tutaj postawą Zdzisława Beksińskiego. W sensie mentalnym ten człowiek jest mi bardzo bliski. Beksiński wymieniał emaile z moim przyjacielem Normanem Leto, z tego powstała bardzo ciekawa książka zatytułowana Detoks. Elegancja, z jaką on przeprowadził skuteczne uzdrawianie Normana z wpływów własnych zrobiła na mnie wielkie wrażenie. W ogóle oryginalność jest dla mnie najważniejszym kryterium i na nim się skupiam w pracy ze studentami. Staram się znaleźć w ich postawie oraz pracach to, co dla nich najbardziej charakterystyczne. Na tym tle czasami zdarzają się sytuacje przykre, nawet konfliktowe. Na szczęście są też obiektywne sukcesy. Niektórzy studenci rozwijają się błyskawicznie i doskonale.
Janek Owczarek – ur. 1990, historyk i krytyk sztuki, kurator. Współpracuje z magazynem „Szum”. W 2019 r. wspólnie z Darią Grabowską i Piotrem Polichtem zorganizował ogólnopolski turniej artystyczny Tekken Art Tournament. Pracuje w Muzeum Literatury w Warszawie.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Wojciech Bąkowski
- Wystawa
- Księżyc, gwiazda i górne światło
- Miejsce
- Galeria Stereo, Warszawa
- Czas trwania
- 13.02–20.03.2021
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Galerii Stereo
- Strona internetowa
- galeriastereo.pl