Dzida ciągle leci. Rozmowa z Mirosławą Jarmołowicz i Mikołajem Iwańskim
Ostatnio przyglądaliśmy się polskim uczelniom artystycznym dziewięć lat temu, w pierwszym numerze „Szumu”. Tymczasem w międzyczasie zaszła znacząca zmiana. Skończyły się wielomilionowe programy unijne, dzięki którym wybudowano nowe gmachy i wyremontowano stare. Powstały nowe wydziały. Przy akademiach funkcjonują ważne periodyki naukowe. Na agendzie pojawiały się kwestie szeroko rozumianego równouprawnienia, choć w tym względzie jest jeszcze wiele do zrobienia. Miała też miejsce reforma szkolnictwa wyższego. W zeszłym roku zaszła też jeszcze jedna zmiana – personalna, a przy okazji pokoleniowa. W 2021 roku nowych rektorów – z pokolenia 40- i 50-latków – wybrały społeczności uczelni w Warszawie, Krakowie, Katowicach i Szczecinie. Rozmawiamy z nimi po roku ich działalności. Przed jakimi wyzwaniami stoją dzisiaj uczelnie artystyczne? Co należy zmienić? Co poprawić?
Karolina Plinta: Sterujecie Akademią Sztuki od września 2020 roku. Jak wyglądała wówczas sytuacja na Akademii i od czego zaczęliście działania?
Mikołaj Iwański: Zaczęliśmy od podłączenia Internetu w wielu miejscach Akademii.
Mirosława Jarmołowicz: Jako architekt porównałabym tę sytuację do zburzenia domu. Trzeba go zburzyć, aby postawić na nowo, bo nawet nie nadawał się do adaptacji. Gdzie nie sięgnęliśmy była zgroza. Struktura była tak ustawiona, że funkcjonowały dwa kolegia – muzyczne i plastyczne. To było niezgodne z przyzwyczajeniami ludzi i z historią funkcjonowania uczelni. Wydziały nie miały swojej autonomii, tak jak zazwyczaj to bywało. W naszej Akademii działały dwa kolegia, którymi zarządzali przeciążeni obowiązkami dziekani. Zajmowali się wszystkim – od spraw naukowych po dydaktyczne. Musieliśmy to wszystko zmieniać. Wszystko po kolei – sprawy prawne, organizacyjne, strukturalne. No i strategia. Jeżeli jej nie ma, to nie wiadomo, w którą stronę statek płynie. A strategii w Akademii nie było od 2017 roku. Dopiero 30 grudnia 2020 roku – po przejęciu przez nas władzy – Senat zatwierdził strategię jednogłośnie.
Jak to?
MI: Właśnie ostatnio skończyła się kontrola ministerialna i pani kontrolerka też była zaskoczona, że uczelnia przez prawie 4 lata nie miała strategii.
Co zawierał wasz program?
Poszłam do Samorządu i powiedziałam „słuchajcie, przychodzi do was wróżka i pyta, co byście chcieli? Ja to zrealizuję”. A oni na to „chcemy psychologa”.
MJ: Pierwszym, natychmiastowym działaniem musiało być nakreślenie nowej strategii, która powstała na bazie mojego programu wyborczego, który wcześniej wspólnie wypracowaliśmy. Ta strategia prezentuje dalekosiężne widzenie w zakresie dydaktyki, spraw interdyscyplinarnych, infrastruktury, umiędzynarodowienia. Przede wszystkim chodziło jednak o słuchanie studentów. Poszłam do Samorządu i powiedziałam „słuchajcie, przychodzi do was wróżka i pyta, co byście chcieli? Ja to zrealizuję”. A oni na to „chcemy psychologa”.
MI: To był problem, niezałatwiony od dłuższego czasu. Nam się udało w pierwszych tygodniach załatwić psychologa, który do dzisiaj udziela studentom stałej pomocy interwencyjnej.
MJ: To była baza, ale tak naprawdę chodziło o pracę od podstaw. Nie było miejsca, w którym można by było wspólnie napić się kawy. To są przecież podstawy, aby nawiązywać kontakty i przyjaźnie. Najogólniej mówiąc wszystko ma zmierzać ku interdyscyplinarności. Chodzi o to żebyśmy się bardziej poznali, chcieli ze sobą współpracować. Żeby nie tworzyć murów, a budować mosty.
Jak dokładnie wygląda strategia Akademii? Co ta interdyscyplinarność oznacza w praktyce?
MI: Chcemy być w pewnych kierunkach czołową uczelnią w kraju. Na niektórych wydziałach to już się dzieje. Jeżeli chodzi o interdyscyplinarność – trzeba zbudować pomost między środowiskiem sztuk wizualnych a środowiskiem muzycznym. Część muzyków głosowała na panią Rektorę. Z nimi mamy duże porozumienie, w szczególności – z instrumentalistami. Natomiast problem jest już nie tylko polityczny, ale i kulturowy – część środowiska muzycznego jest zapatrzona w XIX wiek. Nasze wydziały są zapatrzone w końcówkę XX wieku. Niektórzy nawet w wiek XXI. Dlatego został złożony wniosek o otwarcie kierunku „jazz i muzyka estradowa”, który docelowo ma zostać Wydziałem Jazzu i Muzyki Estradowej. W ten sposób uda się pozyskać ludzi oraz tak zbudować program, aby dało się łączyć różne grupy. W programie jazzowym studenci tego kierunku będą musieli na pierwszym roku zaliczyć jedną pracownię z Wydziału Sztuki Mediów, który jest w strukturze sztuk wizualnych. Mamy nadzieję, że to wytworzy kontakty interpersonalne między studentami. Te zawsze owocują jakimiś projektami.
MJ: Kierunki, które powstają i te, których powstanie planujemy – może już nie za mojej kadencji – zakładają interdyscyplinarność. W przyszłym roku przygotowujemy się do uruchomienia kierunku „jazz i muzyka estradowa”. Z początkiem tego roku akademickiego rozpoczęliśmy kształcenie na kierunku „gry komputerowe i rzeczywistość wirtualna”. Jest to dziewiąty kierunek, który powstał na bazie specjalności prowadzonych dotychczas na wydziałach Architektury Wnętrz, Grafiki oraz Wzornictwa. Świetnie wpisuje się w interdyscyplinarność łącząc w sobie obszary dźwięku i obrazu. W ramach wymiany doświadczeń podjęliśmy doskonałą współpracę z uczelniami z Japonii – realizujemy wspólne wystawy, konferencje, spotkania. Ta współpraca bardzo dobrze rokuje na przyszłość.
Na Wydziale Architektury uruchomiliśmy w tym roku pracownię scenografii, co stwarza już podstawy do utworzenia specjalności. A w niedalekiej przyszłości – Wydziału Teatralnego, którego istotą jest przecież interdyscyplinarność. Są już podjęte istotne kroki, jest także zespół, który pracuje nad wnioskiem o otwarcie kierunku w dyscyplinie „sztuki teatralne i filmowe”. W przygotowaniu jest również wniosek dotyczący kształcenia na kierunku „studia kuratorskie i organizacja wystaw”. Zespołowi przewodzi dr Jarosław Lubiak.
Mamy świetnie wyposażone laboratoria. Jedne z najlepszych w Polsce. Mamy Centrum Przemysłów Kreatywnych, gdzie możemy wykonać wszystko – począwszy od stołu, poprzez biżuterię, buty, ubiór i ceramikę. Są też robocze pomysły uruchomienia „reżyserii światła i dźwięku”, co wspomagałoby kierunki kształcące w zakresie sztuki teatralnej i filmowej. Staramy się badać rynek, sondować jakie jest zapotrzebowanie, a co jest popularne. Tak, aby nie kształcić ludzi, którzy mogą stać się bezrobotni.
Wspomnieliście na samym początku o pracowni jazzu. Wydaje mi się to lekko oldschoolowe. Jazz to trochę gatunek z XX wieku. A jeżeli ktoś ma ambicje być muzykiem eksperymentalnym?
MI: Taka osoba najlepiej odnalazłaby się na Wydziale Sztuki Mediów, stąd pomysł wspólnych zajęć na pierwszych latach.
MJ: Na Sztuce Mediów mamy bardzo dobrą grupę. Dr hab. Zorka Wollny, która teraz przebywa na stypendium w Kopenhadze w Królewskiej Akademii Sztuki, szkoli się właśnie w temacie interdyscyplinarności. Tę wiedzę przeniesie na nasz grunt. Jeżeli chodzi o łączenie sztuk muzycznych i plastycznych, to prof. Wollny podjęła już te działania. W samej Akademii jest więcej muzyków ściśle współpracujących z artystami sztuk wizualnych, a wśród nich – Alicja Pilarczyk. To artystka, która podejmuje z dużymi sukcesami działania eksperymentalne i interdyscyplinarne, włączając we wspólne działania inne uczelnie, jak Akademię Muzyczną w Bydgoszczy.
MJ: To świetne działania prowadzone w ramach specjalności wizualnych. Niemniej już są podejmowane próby z muzykami. Tak jak kontrabasista Karol Nasiłowski, który eksperymentuje i współpracuje z grafikami. Takie działania, które integrują, wymagają czasu. Nie da się zmienić mentalności z dnia na dzień.
MI: Oba środowiska przez pierwsze 10 lat istnienia Akademii były szczelnie od siebie odseparowane.
…co do dzisiaj jednak rezonuje. Zmiana władz na Akademii i wizji jej działalności zakończyła się konfliktem i medialną aferą.
MJ: Tak było. Podeszliśmy do tego bardzo uczciwie. Były Rektor, a w tym momencie pracownik, przedstawił w mediach nieprawdziwy obraz uczelni i mojej osoby jako zarządzającej. Jako osoba wiarygodna – poinformował opinię publiczną, że doszła do władzy osoba, która jest niegospodarna i zatrudniła w bardzo krótkim czasie wielu nowych pracowników. Były to kłamstwa, które podziałały na szkodę nie tyle mnie jako osoby, ale uczelni. To się później odbiło w rekrutacji i negatywnej opinii o aktualnej kondycji szkoły.
MI: Rekrutacja po stronie muzycznej naprawdę była słaba. Szczególnie na wydziale byłego Rektora – Wydziale Edukacji Muzycznej.
MJ: Kolejnym pokłosiem tej afery była fluktuacja pracowników. Wiele osób z administracji poprzedniego Rektora po prostu pozwalniało się z pracy. To było około 20 osób w skali roku. Działo się to w najgorszym okresie – rekrutacji i dyplomów, gdy działy studenckie są bardzo obciążone. Szkody były bardzo poważne. Mocno nadwyrężyły kondycję uczelni.
Jak rozwiązaliście ten konflikt?
Z feminatywami było jednak sporo nieporozumień. Spotkałam się z opinią, że jakaś dziwna osoba doszła do władzy, która każe na siebie mówić „rektora”.
MJ: Mediacje, mediacje, mediacje… Prawo obowiązuje każdego. Mieliśmy swój wewnętrzny regulamin – ustalił go zresztą były Rektor. Kto idzie na zewnątrz i działa na szkodę uczelni poprzez przekazywanie nieprawdy na jej szkodę, może się spodziewać kary dyscyplinarnej w postaci zwolnienia. W wyniku mediacji doszło w końcu do tego, że pan prof. Dyczewski sprostował tę wypowiedź. Został przywrócony do pracy.
MI: W każdym razie pan Rektor senior zgodził się na zaproponowane na początku warunki. Opublikował sprostowanie i od 1 października ponownie pracuje na uczelni.
Jak teraz wygląda relacja z MKiDN? Słyszałam, że oberwało wam się za feminatywy?
MJ: Dużo by opowiadać. Mnie najbardziej cieszy nagroda Sztuki im. Marii Anto i Elsy von Freytag-Loringhoven za wdrażanie zmian równościowych na uczelni.
Z feminatywami było jednak sporo nieporozumień. Spotkałam się z opinią, że jakaś dziwna osoba doszła do władzy, która każe na siebie mówić „rektora”. Nie o to chodziło. Formy są trzy: rektor, rektorka, rektora – w zależności od tego, co kto woli. Są różne środowiska i musimy to uszanować. Każdy polityk musi uznać, że te środowiska istnieją i będą istnieć – szeroka grupa LGBT, bardzo duża grupa feministek. To jest ukłon w ich stronę, ale również ukłon w stronę konserwatystów – w papierach oficjalnych figuruję jako „pani Rektor”. Tak to funkcjonuje i uważam to za bardzo dobry ruch, który pokazuje naszą różnorodność. To bardzo ważny atut.
MI: Z drugiej strony trwa proces przepisywania wielu dokumentów wewnętrznych i regulaminów z użyciem feminatywów – sam statut, w którym zostały szeroko użyte, jest pierwszym elementem zmian. Do poprawy są także regulaminy i pojedyncze dokumenty. Wystawiliśmy już kilka aneksów do umowy o pracę przy awansie na stanowisko profesory. Nie robi się tego z automatu, tylko w porozumieniu z daną osobą. Ten proces postępuje. Co ciekawe, ludzie o poglądach konserwatywnych używają feminatywów bardzo starannie. No i najważniejsze jest to, że zrobiliśmy to jako pierwsi w Polsce, bo tak naprawdę nikt do końca nie wiedział, jak to zrobić. Bardzo pomogła nam Beata Siemieniako, która prowadzi obsługę prawną pionu rektorskiego w naszej uczelni. Miała doskonały pomysł jak to przepisać. Myślę, że kolejne duże nowelizacje, duże statuty z szerokim zastosowaniem feminatywów będą wzorowane na tej wizjonerskiej pracy, którą wykonała Beata. Inne uczelnie dopisywały sobie po prostu mały punkcik, że dozwolone są również formy żeńskie, co tak naprawdę jest kwiatkiem do kożucha. U nas cały statut został przekopany z góry na dół, a nowelizacja miała chyba 50 stron.
Czy akcja z feminatywami miała dla Akademii jakieś negatywne konsekwencje?
MI: Nic nie straciliśmy, zdecydowanie zyskaliśmy. Mamy bardzo dużą autonomię jako uczelnia wyższa i osobiście poza niewielkimi, dosyć nieśmiałymi głosami nie odnotowałem wielkiego oburzenia z powodu pojawienia się feminatywów. Było za to mnóstwo pozytywnych publikacji i głosów. Tak naprawdę sprawa wisiała w powietrzu: która szkoła zrobi to jako pierwsza.
MJ: Często miałam rozmowy, na których wprost pytano się mnie „czy pani jest lewaczką?”. Ze względu na feminatywy [śmiech]. Zawsze wyjaśniam, że moje poglądy nie mają nic do rzeczy, bo nie reprezentuję siebie prywatnie, tylko całą społeczność, która jest bardzo różnorodna.
MI: Żyjemy w czasach, które sprzyjają polaryzacji. Wprowadzenie feminatywów to pierwszy krok. Następnym było ustanowienie stanowiska Rzeczniczki ds. Równego Traktowania. Na tym stanowisku przez pierwszy rok była Zorka Wollny. Prowadziła postępowania, proponowała zmiany w przepisach wewnętrznych. Teraz tę funkcję pełni Agata Kiedrowicz. Obydwie współpracowały z psychologami w różnych sytuacjach – na przykład, gdy padło pytanie o usunięcie deadname’u osób transpłciowych, chociażby w adresach maili szkolnych. Udaje się to robić bardzo płynnie. Chodzi też o przygotowanie regulaminu etyki, który jest wzorowany na regulaminie gdańskim. Określa on bardzo dokładnie relacje pomiędzy wykładowcami, studentami i pracownikami. To również jest wypracowywane w porozumieniu z panią psycholog, Samorządem Studenckim i Rzeczniczką ds. Równego Traktowania. Ten regulamin wejdzie na najbliższy Senat. [został uchwalony przed publikacją wywiadu – przyp. K.P.]. Pewne normy społeczne musimy tutaj bardzo uściślić, chociażby z tego powodu, że jednak nauka w szkole artystycznej jest czynnością bardzo kameralną. To nie są takie liczby jak na dużych uniwersytetach, gdzie jest 300-500 osób na roku – tutaj na roku jest 10-12 osób. Wielu wykładowców pracuje ze studentem jeden na jeden – w szczególności szczególnie u artystów muzyków. W związku z tym nie można wyłącznie zdawać się na ogólne normy kulturowe, czy normy przyzwoitości w relacjach między studentami, studentkami a wykładowcami. Trzeba niektóre rzeczy sformalizować także po to, aby bardzo wyraźnie postawić granice. Po to, żeby ta szkoła była bezpieczna i spokojna.
Jak to wygląda w praktyce, gdzie są granice? Jak miałby wyglądać taki wzorowy kontakt?
MI: Może wyglądać bardzo różnie, ale najważniejsze, aby nie wymuszać na żadnej ze stron kontaktu o charakterze intymnym; żeby wszelkie tego typu rzeczy miały charakter czysto konsensualny; żeby nie wykorzystywać pozycji władzy; nie przechodzić na prywatną stopę ale utrzymywać profesjonalny dystans. Każde złamanie regulaminu etycznego jest uznawane za naruszenie godności nauczyciela akademickiego. To otwiera drogę do postępowania dyscyplinarnego
Co do regulaminów i etyki – jeden z waszych pracowników został oskarżony o molestowanie.
MJ: To oskarżenie jest w trakcie postępowania wyjaśniającego.
MJ: Po zgłoszeniu takiego przestępstwa sprawa jest kierowana do Rzecznika Dyscyplinarnego, który ma ją rozpatrzeć i podjąć decyzję o postawieniu zarzutów lub umorzeniu postępowania – ma pełne prawa i niezależność.
MI: Najważniejsze czynności udało się przeprowadzić w przeciągu miesiąca. Jak na warunki akademickie to jest błysk. Razem z Beatą Siemieniako opracowaliśmy procedurę postępowania. W momencie, kiedy padło tego typu zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, wykładowca został zawieszony, więc studentki nie mają z nim kontaktu. Zostały przesłuchane przez rzecznika w obecności psychologa i prawniczki. Dostały gwarancję tylko jednego przesłuchania, jak i tego, że nie będą musiały konfrontować się z podejrzanym. Decyzja o skierowaniu sprawy do prokuratury jest podejmowana w konsultacji ze studentkami, które mają zapewnioną pomoc psychologiczną. Ich zeznania zostały w części zanonimizowane. Wszystko zostało przeprowadzone bardzo szybko – pierwsze czynności zostały podjęte przez rzecznika w ciągu 4-5 dni od momentu, gdy pani Rektora została poinformowana o zajściu. Dodam, że postępowania dyscyplinarne na uczelniach najczęściej kończą się przedawnieniami, bo są prowadzone w koszmarnie długi sposób. Natomiast przy odrobinie dobrej woli można zrobić z tego narzędzie, które działa w miarę sprawnie. Pozwala też wprowadzać standard – jeżeli raz potraktuje się tego typu zgłoszenie bardzo poważnie i zastosuje się tę procedurę, to działa ona niesamowicie odstraszająco na wszystkich potencjalnych innych sprawców. W ten sposób podnosi się poziom bezpieczeństwa studentów i studentek.
Jak rozmawiam z różnymi osobami o Akademii Sztuki, to często pojawia się element zwątpienia, że ok, to jest dobra szkoła, ale dlatego, że jest nowa, a pewnie za ileś lat zdziadzieje i będzie taka jak reszta akademii w Polsce. Zastanawiacie się nad tym?
Możliwość stworzenia nowej szkoły to kapitalna sprawa. Dzięki temu może ona działać na nowych zasadach, a wprowadzenie takich zmian w starszych akademiach jest bardzo trudne. My mamy ten przywilej – robiliśmy wszystko od nowa i można było uniknąć wielu błędów.
MI: Możliwość stworzenia nowej szkoły to kapitalna sprawa. Dzięki temu może ona działać na nowych zasadach, a wprowadzenie takich zmian w starszych akademiach jest bardzo trudne. My mamy ten przywilej – robiliśmy wszystko od nowa i można było uniknąć wielu błędów. Również wynik zeszłorocznych wyborów przypieczętował tę zmianę. Uczelnia mogła pójść albo w stronę klasycznej uczelni artystycznej, albo można było kontynuować eksperyment, który rozpoczęto 12 lat temu. Społeczność akademicka – w tym również muzycy – zdecydowali, że chcą kontynuować eksperyment. W związku z tym, przez najbliższe lata jesteśmy spokojni o losy Akademii jako uczelni nowoczesnej i eksperymentalnej.
Rozumiem, że eksperyment polega na fuzji sztuk wizualnych i muzyki?
MI: Eksperyment polega też na tym, że zatrudniamy przede wszystkim czynnych artystów. To była rzecz, którą prof. Kamil Kuskowski postawił jasno od samego początku. Dzięki temu udało mu się ściągnąć do pracy w Szczecinie wiele osób, które nie były w stanie odnaleźć się na zwykłych uczelniach. To zadecydowało o naszym sukcesie, którego mamy świadomość.
Na starych akademiach ciągle bardzo ważny jest klasyczny warsztat. Widać to na każdym końcoworocznym przeglądzie – prace młodszych roczników to z reguły bardzo tradycyjne akty i martwe natury. Jak to wygląda u was?
MJ: Wygląda to bardzo różnie – wiele zależy od prowadzącego, który ma pełną autonomię jako mistrz. To on ustala program i za niego odpowiada. Może być tak, że wymyśli sobie w klasyczny sposób, że rysujemy akty. Dlaczego nie? To nie będzie jednostkowe działanie, tylko element procesu, który prowadzi do celu. Ale są też prowadzący, którzy w ogóle nie używają rysunku w wypowiedziach artystycznych. Przede wszystkim wydaje mi się, że wspaniałe jest to, że mistrz nie narzuca samego siebie. To on wyszukuje w studencie wartości, które w każdym drzemią, ale te nie mogą być narzucane z góry.
MI: Mamy trochę alergię na pojęcie mistrzostwa. Praktycznie wszyscy nasi wykładowcy z Wydziałów Sztuki Mediów i Wydziału Malarstwa mają dosyć traumatyczne wspomnienia po swoich studiach. Tutaj mają możliwość zrobić to zupełnie inaczej. W związku z tym, nie ma figury nobliwego profesora, który prowadzi pracownię. Są współprowadzący, a relacje z asystentami są zdecydowanie partnerskie. Dla przykładu – mamy kilka pracowni ewidentnie prowadzonych na zasadzie partnerskiej. Mamy dwóch doktorów habilitowanych, dwójkę artystów w podobnym wieku, z podobnymi stopniami… Tak na marginesie – nie ma drugiej grupy zawodowej tak czułej na punkcie stopni i tytułów jak artyści. Oni są zakochani w tytułach! Nawet Jerzy Hausner to zauważył, kiedy pisał o szkolnictwie artystycznym, że poziom celebracji tytułów na uczelniach artystycznych go przeraził.
Tymczasem akademie artystyczne są najmniej naukowe.
MI: W ogóle nie są naukowe! Ale celebracja tytułów to jest jeden z rytuałów. To wymaga obszernego badania i interpretacji.
MJ: Dlatego tak trudno jest ustalić kryteria w ewaluacji. W przyszłym roku akademickim od tego, jaką dostaniemy kategorię, zależeć będą finanse i przyszłość uczelni w różnych wymiarach.
Figura mistrzostwa jest podstawą edukacji muzyków klasycznych i w tym miejscu zdecydowanie nie znajdujemy wspólnego języka.
MI: Nie ma twardych kryteriów oceny. Można zastosować szerokie spektrum subiektywnych kryteriów i to będzie po prostu jakiś zastępnik. Ale wracając do poprzedniego pytania – atmosfera jest jednak bardziej partnerska. Prof. Kamil Kuskowski, który zakładał nieistniejący już wydział Malarstwa i Nowych Mediów [obecnie są to trzy osobne wydziały – przyp. K.P.] bardzo na to zwracał uwagę. Natomiast tutaj jest też taka sprawa, która nas różni z muzykami. Figura mistrzostwa jest podstawą edukacji muzyków klasycznych i w tym miejscu zdecydowanie nie znajdujemy wspólnego języka. Mistrzostwo w muzyce klasycznej jest absolutne, może jeszcze w improwizowanej wygląda to trochę inaczej…
MJ: Także ta struktura u muzyków jest zupełnie inaczej poukładana. Żyjemy trochę obok siebie, ale powoli z osób, które chcą współpracować tworzą się grupy projektowe, artystyczne, które mają swoje własne plany.
MI: Mamy na przykład wykłady monograficzne, na które zapraszamy ludzi z zewnątrz. Prowadzą po 15-30 godzin zajęć na tematy, którymi się zajmują. W zeszłym roku taki wykład prowadził Karol Sienkiewicz. Piotrek Bujak miał fajne zajęcia o sztuce japońskiej. W tym roku są to Agata Pyzik i Agnieszka Kłos. Staramy się, żeby uczelnia była otwarta na ludzi z zewnątrz.
Jakiś czas temu na łamach portalu „Miej Miejsce” wasza absolwentka Wiktoria Walendzik żaliła się, że Akademia Sztuki nie przygotowała jej do życia po akademii. Podobno problemem jest na przykład przygotowywanie portfolio, odnalezienie się w systemie sztuki…
MI: Wiktoria studiowała na wydziale Sztuki Mediów, gdzie przez rok prowadzę socjo-ekonomikę sztuki, podczas którego dokładnie czytamy najbardziej przygnębiające teksty o tym, jak wygląda życie artysty [śmiech]. Na Prawie Autorskim prowadzę sporo zajęć na temat tego, jak wyglądają i jak nie powinny wyglądać umowy, więc jakaś wiedza powinna zostać. Są osobne zajęcia prowadzone w zakresie przygotowywania portfolio i każdy student musi to odbębnić. Ale akurat Wiktoria należy do tych absolwentek, które sobie całkiem nieźle radzą po studiach.
MJ: Od lat prowadzimy marketing, prawo autorskie, projektowanie portfolio. Mamy Biuro Karier, które śledzi jak nasi absolwenci radzą sobie na rynku.
I jak sobie radzą?
MI: Są widoczni. Z każdego rocznika jakaś osoba – jedna czy dwie – zdobywa widoczność i ją utrzymuje. Co roku dostaję ankiety od studentów w ramach badania jakości pracy wykładowców. Studenci piszą, że moje zajęcia są bardzo ciekawe, ale niesamowicie przygnębiające. Ale chyba lepiej, żeby to się wydarzyło na studiach, niż zaraz po ich zakończeniu. Jednak widać, że wielu naszych studentów i absolwentów ma całkiem dużą świadomość jak funkcjonuje świat sztuki i posiada też odwagę w generowaniu krytycznych głosów. Widać to było chociażby po ubiegłorocznym konkursie Hestii. Nasza absolwentka Natalia Galasińska potrafiła doskonale wyartykułować problem, który miała z tym konkursem.
MJ: Podjęliśmy zdecydowane kroki współpracy z miastem odnośnie mieszkań dla absolwentów i uzyskaliśmy z TBS-u [Towarzystwem Budownictwa Społecznego – przyp. K.P.] trzy świetne mieszkania, które już zostały wykorzystane przez asystentów. Teraz pracujemy nad umową o następnych mieszkaniach dla absolwentów. To w interesie miasta leży, żeby zatrzymywać w Szczecinie utalentowanych młodych ludzi.
MI: Był też program dotyczący pracowni miejskich, który w Szczecinie jakoś działał i wielu naszych absolwentów z tego korzystało.
MJ: Przede wszystkim też będziemy się starać stwarzać im dobre warunki do życia po studiach. Wcześniej będziemy organizować staże, możliwość współpracy z różnymi firmami w przypadku kierunków projektowych – wzornictwa, architektury… Ale też praktyki w miejscach, które później mogą się wiązać z pracą.
Z tego, co wiem, obecnie ciągle niewiele osób decyduje się zostać w Szczecinie. I tu pojawia się pytanie, jaki Akademia ma wpływ na samo miasto.
MI: Tak, oni też przyjeżdżają z takim zamiarem, że po skończeniu studiów wyjadą. Niektórzy zmieniają zdanie. Niektórzy po prostu krążą. Mimo tego Akademia przez 12 lat wytworzyła jakiś zarys środowiska artystycznego w Szczecinie, którego nie było wcześniej w tej formie. Są też już ludzie, którzy ze względu na samo to środowisko decydują się tu zostać. Ten wpływ jest ewidentny.
MJ: Uważamy, że Akademia Sztuki w jakimś sensie kulturalnie uratowała Szczecin i przyczyniła się do konsolidacji istniejących tutaj środowisk. Dzięki niej w mieście pojawiają się młodzi ludzie, a ci, którzy stąd pochodzą – nie muszą wyjeżdżać.
Ale wielu z nich jest tu na chwilę, po studiach wyjeżdżają.
MI: Na pewno, ale tego już nie powstrzymamy, natomiast środowisko będzie ich przyciągać. Zresztą sam jestem przyjezdny. Możliwe, że kiedyś wyjadę ze Szczecina, ale póki co bardzo dobrze mi się tutaj mieszka.
Jak wyglądają wasze relacje z miastem? Spotkałam się z opiniami, że polityka w Szczecinie to „pasztet”.
MI: W zakresie kultury jest ciężko, ale z oczywistych powodów nie mogę mówić o szczegółach. Są jednak momenty, kiedy decyzje podejmuje Prezydent Piotr Krzystek – tu nie ma problemu.
MJ: Mamy również dobrą relację z panem Marszałkiem Witoldem Geblewiczem. Teraz będziemy mieć spotkanie w sprawie przyjmowania osób z Białorusi i Ukrainy, w czym miasto i urząd marszałkowski chce nas wspomóc. Ma ono dotyczyć nowoprzyjętych uczniów i uczennic. Obecnie mamy 11 osób – większość z nich ma status uchodźcy. Wkrótce będziemy mogli przyjąć jeszcze więcej. Podobnie rzecz wygląda z uchodźcami z Ukrainy, którzy w tym semestrze funkcjonują na zasadzie rezydentów na poszczególnych wydziałach. Od przyszłego roku ci, którzy wyrażą taką wolę, zostaną objęci zwykłym tokiem studiów.
MI: Mam wrażenie, że Akademia jest tym elementem Szczecina, który z perspektywy ogólnopolskiej bywa widoczny. Nie wiem, czy inna uczelnia w Szczecinie – poza Uniwersytetem Medycznym – może się cieszyć podobną pozytywną rozpoznawalnością i widocznością.
Akademia się rozbudowuje, kupujecie nowe obiekty i planujecie otwarcie przestrzeni wystawienniczej.
MJ: Dużo dokonaliśmy w zakresie działań infrastrukturalnych. Mamy bardzo dobrą współpracę z miastem, podpisaliśmy list intencyjny w sprawie przekazania przez miasto działki przy ul. Łaziebnej pod budowę nowoczesnego centrum sztuki. Od 2016 roku próbowano pozyskać od miasta ten teren, ale problemem były prywatne garaże z lat 60. Mamy już zapewnione przekazanie działki, a sprawa z garażami jest w trakcie rozwiązywania.
MI: W Centrum Sztuki Łaziebna znajdzie się między innymi wielofunkcyjna sala na 150 miejsc oraz dwupoziomowa galeria. Mamy już gotowy projekt architektoniczny.
Co się tam będzie działo?
MJ: To będzie miejsce nie tylko dla nas, ale dla miasta i mieszkańców. Sala koncertowa, sale wystawiennicze, kawiarnia, pokoje gościnne, administracja obiektu. Ponadto, w ostatnim czasie nabyliśmy Pałac Joński. Po pierwsze po to, żeby nie było już konfliktów funkcjonalnych i aby pozyskać dodatkową przestrzeń do rozwoju, po drugie – aby scentralizować infrastrukturę i stworzyć kampus. Obecnie mamy pięć obiektów, w tym budynek przy ul. Kolumba przy dworcu. Obecnie zupełnie nie nadaje się do prowadzenia dydaktyki. Nie spełnia norm BHP i nie jest dostępy dla osób z niepełnosprawnością.
MI: …ale znajduje się na genialnej działce z dostępem do wody. Mamy jeszcze Sztukaterię na ulicy Śląskiej – taki nasz hostel, który już jest w likwidacji i będzie sprzedany oraz pałac przy al. Niepodległości. Docelowo mamy urzędować w dwóch miejscach, czyli na Niepodległości, w wielkim Pałacu Ziemstwa Pomorskiego oraz na mikro-kampusie przy placu Orła Białego, który składa się z kilku budynków. W ten sposób uczelnia będzie w centrum miasta – tak jak powinny być lokowane uczelnie. Będzie ożywiała tą okolicę. Dzięki temu również studentom będzie wygodnie, bo nie będą musieli biegać pomiędzy różnymi dzielnicami Szczecina. Zakupiliśmy od Banku Pekao SA Pałac Joński, budynek w bezpośrednim sąsiedztwie głównej siedziby – Pałacu Pod Globusem.
W trakcie tej kadencji powinny się zacząć – a możliwe, że nawet się zakończą – prace nad Centrum Sztuki Łaziebna. Dwa budynki – kamienica przy ul. Kolumba oraz kamienica przy ul. Śląskiej – zostaną sprzedane i częściowo sfinansują tę inwestycję. Pozostanie tylko dokończenie remontu wielkiego Pałacu Ziemstwa Pomorskiego.
MI: Pałac Ziemstwa to wybudowany pod koniec XIX wieku pruski biurowiec. Docelowo będą tam odbywać się głównie aktywności związane z działalnością wydziałów muzycznych. Jesteśmy już po pierwszym etapie remontu. Pałac został kupiony kilka lat temu przez poprzednie władze Akademii. Teraz tylko trzeba dokończyć remont. W tym momencie cenę tej operacji szacujemy na około 60 milionów złotych, a już około 10 zostało w niego zainwestowane.
MI: Pałac Joński jest z kolei w genialnym stanie, ponieważ bankowcy go bardzo solidnie wyremontowali. Wystarczy wymienić wykładziny, zburzyć parę ścianek, przebić się z tego poziomu przez ścianę i będzie gotowe.
MJ: Już wszystko tam zaplanowaliśmy. Pracownie malarskie i graficzne z ul. Kolumba zostaną przeniesione na parter pałacu. Warunki są idealne, ponieważ cały parter jest byłym dziedzińcem, przeszklonym na powierzchni około 450 m2. Kiedyś była to bankowa sala operacyjna. Jest tam idealne światło i mnóstwo przestrzeni. Na pierwszym piętrze znajduje się 17 pokoi skierowanych do dziedzińca, które mogą służyć między innymi muzykom do ćwiczeń. Od frontu – 8 pokoi przeznaczonych na administrację oraz na zajęcia dydaktyczne. Będą też pokoje gościnne, których nam teraz bardzo brakuje. Obecnie korzystamy z uprzejmości innych uczelni. Zrobimy 5-6 takich pokoi w Pałacu Jońskim, każdy z łazienką. Generalnie ta adaptacja nie jest bardzo czasochłonna, ale przez różne formalności proces może potrwać na tyle długo, że w całości obiekt uruchomimy dopiero za rok.
MI: …ale na pewno, w jakimś stopniu, będzie wykorzystywany już od przyszłego semestru.
Co do parkingu, ponoć Akademia utrudniała proces odbetonowania placu Orła, bo mieliście tam miejsca parkingowe.
MJ: Tak? Pierwsze słyszę.
MI: Nikt nas o to nie pytał, ale ta zielona murawa wygląda. Jeszcze bardziej by pomogło wyrównanie poziomów powierzchni, ale na to żaden architekt się nie odważy, bo jest za dużo archeologii pod spodem.
MJ: Chcemy otworzyć Akademię. Także w sensie fizycznym – dla mieszkańców, nie tylko na dzień otwarty. Jakby spojrzeć na plan pałacu Pod Globusem, to po lewej stronie jest przejezdna brama, którą można przejść do pierwszego dziedzińca, który miałby charakter wystawowy. Z niego jest bezkolizyjne wejście do środka Akademii – do sali teatralnej, do dwóch galerii. Można tam nawet wjechać na wózku inwalidzkim. Od frontu nie jest to możliwe ze względu na schody. Modernizacja pozwoli na lepszy szlak komunikacyjny, na robienie wystaw, dostęp dla mieszkańców. Drugi, większy dziedziniec będzie miał funkcje rozrywkowe – co weekend będzie mogła tam grać muzyka na żywo, znajdzie się też miejsce dla gastronomii. Jest też plac Orła Białego, na który do tej pory nie ma pomysłu. Myślę, że to jest świetne miejsce na rynek akademicki. Tym bardziej, że Szczecin nie ma starego rynku.
Ale jak to nie ma pomysłu? Kampania animacyjna tego placu trwa od jakiegoś czasu, w lato jest kino plenerowe, regularnie odbywają się tam też jarmarki.
MJ: Chcielibyśmy, żeby było to miejsce życia akademickiego, gdzie odbywają się konsultacje, korepetycje, warsztaty. Można to zrobić w formie jarmarku z muzyką po to, żeby te kontakty były żywe i dotyczyły różnych form współpracy między studentami i pracownikami uczelni szczecińskich. Myślę, że ten plac jako akademickie centrum spotkań może się bardzo dobrze sprawdzić. Tym bardziej, że nasza uczelnia będzie miała dwa budynki dostępne od placu Orła Białego. Niedaleko jest Pomorski Uniwersytet Medyczny, Średnia Szkoła Muzyczna, Liceum Plastyczne, Muzeum Narodowe, Zamek, Opera czy Trafostacja Sztuki.
MI: Uczelnie zdominują tę część miasta.
Co jest dla was teraz priorytetem, jeśli chodzi o rozwój Akademii? Mam na myśli cele generalne.
MI: Strategicznie takim długofalowym celem jest to, żeby Akademia była dobrym miejscem do studiowania i dobrym miejscem do pracy.
MJ: Dla wszystkich – bez względu na poglądy, kolor skóry, preferencje seksualne, pochodzenie, religię. To jest dla nas niesłychanie ważna sprawa – autonomia, tolerancja, akceptacja różnorodności.
MI: I po prostu wysoki poziom, żeby studenci tutaj dobrze spędzali czas. Myślę, że w coraz większym stopniu to się udaje, bo jesteśmy postrzegani jako pożądane miejsce do pracy. Nigdy nie mieliśmy problemów z przyciąganiem wykładowców, dzięki czemu udało nam się zgromadzić unikatową w skali kraju grupę znakomitych artystów. Studenci faktycznie są w stanie przejść przez cały cykl studiów nie rysując butelek i owoców, tylko od początku mają do czynienia z czynnymi artystami, którzy sami swoją osobą mogą stanowić dla nich wzór wyobrażenia tego, jak wygląda praca artysty.
MJ: Szkoła musi być dla studentów również w sensie infrastrukturalnym. Brakuje nam jeszcze przestrzeni socjalnych, pomieszczenia dla osób z dziećmi. Przestrzeni chilloutowej dla studentów, gdzie mogliby odpocząć. W Pałacu Jońskim jest wielki strych i ogromne przestrzenie, które można wykorzystać do tego celu. Wszystkie te potrzeby zaspokoimy, żeby studenci czuli się jak najlepiej. Wprowadziliśmy dłuższy czas otwarcia uczelni – od godziny 6 do 24. Najchętniej otworzyłabym szkołę na całą dobę, aby studenci mogli korzystać z tej infrastruktury bez ograniczeń. Ważna jest również opieka prawna i psychologiczna, aby zapewnić im poczucie bezpieczeństwa.
MI: Na co dzień zarządzanie taką uczelnią to tak naprawdę wykonywanie tysięcy niewidocznych, nudnych, technicznych rzeczy i wypracowywanie różnych decyzji. Decyzje, które widać na zewnątrz i faktycznie decydują o powodzeniu całej kadencji to zdecydowana mniejszość. To jest zwykła biurokratyczna młócka, gdzie trzeba mieć dużo uwagi, żeby całość szła w dobrym kierunku. Ja na przykład, poza prawem autorskim i sprawami naukowo-artystycznymi, zajmuję się jeszcze kontaktami ze związkami zawodowymi, co też zajmuje sporo czasu. Teraz, dla odmiany, jestem po drugiej stronie, bo wcześniej przez 4 lata byłem szefem Związku Zawodowego Nauczycieli Akademickich Akademii Sztuki, który był na pierwszym froncie konfliktu z poprzednimi władzami.
Zrezygnowałem z tej funkcji, gdy zostałem prorektorem. Mając takie doświadczenie, a także doświadczenie z Inicjatywy Pracowniczej, odpowiadam za kontakty z trzema związkami zawodowymi – z dwoma dochodzę do porozumienia doskonale, a ze Związkiem Zawodowym Solidarność…
MJ: …na pewno finalnie znajdziemy wspólny język.
Mikołaj, jak się czujesz będąc po drugiej stronie stołu jako reprezentant władzy?
MI: Mam w sobie jakieś poczucie winy po zmianie strony i staram się swoje obowiązki wykonywać jak najlepiej. Doskonale rozumiem związkowców. Natomiast mam także wrażliwość socjalną – wiem, jak wyglądają sprawy z drugiej strony. Staram się kolegów i panią Rektorę uświadamiać, że czasami związkowcy zdecydowanie mają rację. Tak naprawdę normalne kontakty ze związkami bardzo pomagają w funkcjonowaniu uczelni. Co do tego jestem cały czas przekonany.
Generalnie chodzi o to, żeby zrobić dobrą szkołę, taką w której sami chcielibyśmy studiować. A mamy dosyć wyrafinowane wymagania, także jest co robić.
MJ: Mikołaj jest tutaj osobą bezcenną. Jest wielowymiarowy, zna się na wielu sprawach. Poza tym jest młodym człowiekiem. Tak się uzupełniamy. Jestem najstarsza i mogę mówić, że w tym wieku ma się już doświadczenie – przynajmniej życiowe – czy umiejętność łagodzenia konfliktów. Chociaż to coraz gorzej mi to wychodzi. Czasem jestem bardziej radykalna niż panowie. Niemniej radzimy sobie dobrze, bo wszystko jest uczciwe i mamy dobry zestaw ludzi, którzy nie traktują swojej pracy partykularnie i dla własnego interesu.
MI: Generalnie chodzi o to, żeby zrobić dobrą szkołę, taką w której sami chcielibyśmy studiować. A mamy dosyć wyrafinowane wymagania, także jest co robić. Kilka dni temu Senat podjął decyzję o wszczęciu procedury nadania tytułów doktora honoris causa prof. Jarosławowi Kozłowskiemu i wybitemu jazzmanowi Adamowi Makowiczowi. Na marginesie dodam, że to będzie pierwszy doktorat honoris causa dla jazzmana w historii polskiego szkolnictwa artystycznego. Stało się to praktycznie jednogłośnie. Był to jeden z tych fajnych momentów, gdy cała szkoła mówiła jednym głosem. Nasz kolega, Rafał Bajena, po ostatnich wyborach powiedział z ulgą i nadzieją, że „dzida rzucona dekadę temu wciąż leci”. Chcemy by było tak nadal.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej