Dobra, koniec, wychodzę. Rozmowa z Renatą Piotrowską-Auffret
Teresa Fazan: Twój najnowszy spektakl Wycieka ze mnie samo złoto rozpoczyna się od wielogłosu: razem z dwoma innymi tancerkami odczytujecie opowieści kobiet o ich osobistych doświadczeniach związanych polityką reprodukcyjną (aborcją, inseminacją, in vitro). Czyje to głosy?
Renata Piotrowska-Auffret: To opowieści kilku kobiet z różnych krajów, niektóre z nich znam osobiście, a inne są mi całkiem obce. Pracując nad spektaklem, dużo czasu poświęciłam na research, na rozmowy z osobami, które osobiście doświadczyły tego, co dzieje się, gdy pragnienie posiadania lub nieposiadania dziecka zderza się z rzeczywistością społeczno-polityczną. Szczerze mówiąc, nie było wcale trudno znaleźć kobiety uwikłane w zasady funkcjonowania polityki reprodukcyjnej, które chciały ze mną porozmawiać, podzielić się swoją historią. Wbrew wyobrażeniom niektórych osób, problem in vitro, inseminacji czy aborcji dotyka ogromnej części społeczeństwa. Źródłem cierpienia wielu osób – tak było także w moim przypadku – jest tabuizacja tych zagadnień. Nie mówienie o tym, co jest tak ważne prowadzi do sytuacji rozdarcia i alienacji, wrażenia, że twoje osobiste uczucia nie przystają do reszty rzeczywistości. Moim sposobem radzenia sobie z taką sytuacją jest praca, czyli tworzenie spektakli. Impulsem była potrzeba upublicznienia mojego doświadczenia, równocześnie wiedziałam, że nie chcę mówić wyłącznie o sobie, że chcę zebrać różne historie. Wysłuchanie ich mnie uspokoiło i ośmieliło, bo poczułam, że jestem częścią wielogłosu w ważnej sprawie, a moja historia to tylko jedna z wielu perspektyw. Dzielenie się własną historią jest ważne, jest początkiem dialogu, a także źródłem wiedzy. Może to brzmi patetycznie i naiwnie, ale miałam poczucie misji związane z realizacją tego spektaklu, chciałam, żeby głos kobiet wybrzmiał.
Niedawno urodziłaś dziecko i teraz wyprodukowałaś spektakl o macierzyństwie. Mam wrażenie, że ta decyzja wskazuje na bezpośredni związek sztuki i życia, sprzeciwia się fałszywemu przekonaniu, że to, co prywatne (życie rodzinne) i to, co publiczne (praca artystyczna) to sfery oddzielne.
Ja jako artystka zawsze wychodzę z założenia, że to, co prywatne jest polityczne. Dotykamy w tym momencie istoty tematu macierzyństwa: wbrew pokutującym wyobrażeniom, polityka reprodukcyjna nie dotyczy czegoś, co jest prywatną sprawą kobiet i jest społecznie nieistotne. Nasze pragnienia są osadzone w systemie społeczno-politycznym, w którym funkcjonujemy, są uwarunkowane nim i realizują się w jego ramach. Dlatego temat pragnienia posiadania lub nieposiadania dziecka przesuwa się z pola indywidualnej woli w przestrzeń polityki życia społecznego. Powinniśmy zatem o tym dyskutować, czynić to przedmiotem debaty, a także – sztuki. Kobiety żyją w przeświadczeniu – które jest budowane w dużej mierze przez dyskursy i naciski polityczne – że zachodzenie w ciążę i rodzenie dzieci to jest ich wybór i co za tym idzie: ich odpowiedzialność i wina. Oczywiście do pewnego stopnia tak jest, tylko zastanówmy się – jaki to jest wybór? Podejmujemy decyzje w ściśle określonych ramach tego, co jest i nie jest możliwe, wiele naszych decyzji jest normatywnie ocenianych. Podlegamy niezwykle silnej presji, jesteśmy manipulowane, a później w momencie krytycznym zrzuca się na nas odpowiedzialność. Uwikłanie nie jest sytuacją podejmowania niezależnych, wolnych decyzji.
Mam wrażenie, że dla wielu osób – nie tylko mężczyzn – macierzyństwo i poród nie są tematami wystarczająco istotnymi i uniwersalnymi, by robić o nich sztukę. Że to od razu skazuje twój spektakl na bycie „sztuką kobiecą” albo „dla kobiet”. Dlaczego uważasz, że to powinny być tematy dzieła sztuki?
Ponieważ to jest temat publiczny. Sztuka zajmuje się tym, co istotne dla nas prywatnie, jako ludzi i artystów, a także tym, co ważne społecznie, co należy do sfery publicznej. To jest temat istotny i powszechny – dotyczy naprawdę bardzo wielu ludzi – a pozostaje utrzymany w sferze tabu i nieodmówień. W różnych krajach problem przyjmuje różną skalę, Polska jest akurat dość drastycznym przykładem, wiem to z opowieści i z własnego doświadczenia. O tym trzeba mówić, bo rozwiązania tych problemów stanowią o naszym życiu, o naszej przyszłości – mojej rodziny, ale także całej wspólnoty.
Trudno jest pogodzić życie artysty z byciem rodzicem – oczywiście są świetne przykłady, także artystek, które samodzielnie wychowują dzieci. Jednak dla niektórych to wielkie wyzwanie, potęgowane przez nieco paranoiczną presję: z jednej strony jesteśmy w pełni kobietami, tylko gdy mamy dzieci, z drugiej jako artystki powinnyśmy wyrzekać się tych doświadczeń i w pełni poświęcać pracy.
Sama możliwość zajścia w ciążę diametralnie zmienia sytuację kobiet na rynku pracy, także w świecie sztuki. Czy doświadczyłaś tego problemu? Bałaś się mówić o tym, że planujesz dziecko, bo wiedziałaś, że to osłabi twoją sytuację rynkową?
Osobiście nie doświadczyłam drastycznej zmiany w sposobie traktowaniu mnie w pracy. Długo nie mówiłam o tym, że staram się o dziecko. Po pierwsze dlatego, że wstydziłam się, że mam problemy z płodnością, po drugie dlatego, że chciałam pracować. Byłam zatrudniona jako choreografka w spektaklu dramatycznym i gdy byłam pewna, że jestem w ciąży, poinformowałam o tym pracodawców. W tym przypadku to nie był problem, zostałam wysłuchana i zrozumiana. Być może dlatego, że reżyserka sama jest pracującą matką, zresztą też była wtedy w ciąży. Pytanie tylko, jak byłoby, gdybym pracowała w innych warunkach, z innym pracodawcą? To nie jest specyficzne dla środowiska artystycznego, ale dotyczy wszystkich miejsc zatrudnienia. Świadomość, że kobieta może – a nie daj boże chce – zajść w ciążę, nagle zmienia warunki pracy: umowę na czas nieokreślony zastępuje umowa tymczasowa, zostaje zawieszona możliwość awansu. To jest połączenie systemu neoliberalnego, nastawionego na optymalizację czasu i wydolności pracowniczej z wciąż powszechnym patriarchalnym sposobem myślenia, w którym możliwości kobiety oceniane są przez pryzmat jej funkcji biologicznych. Twoja wydajność spada w ciąży, kiedy musisz karmić i wychowywać dziecko. To bolesna krótkowzroczność systemu, bo przecież kobieta wykonuje tutaj realną pracę, która prowadzi do wytworzenia nowego podmiotu ekonomicznego, który w przyszłości będzie potencjalnie napędzał produkcję i konsumpcję. Ale kiedy dziecko jest małe, zajmowanie się nim jest pracą niebraną pod uwagę jako opłacalna: siedzenie w domu, karmienie i usypianie nie sprawia, że PKB podskakuje. Ciąża jest postrzegana jako słabość, niedyspozycja czy wręcz choroba.
Czy coś się zmieniło odkąd stałaś się matką? W twoim życiu jako choreografki, artystki?
Mam poczucie, że zmieniły się priorytety w moim życiu. Jako freelancerka samodzielnie muszę dzielić swój czas między pracę nad spektaklem a bycie z synem i mężem. Podział czasu wygląda inaczej niż przed porodem, co ma wymiar mobilizujący – szybko podejmuję decyzje, muszę być bardziej skoncentrowana, bo mam mniej czasu na pracę. Ta zmiana wymaga wysiłku, a o tym też rzadko się mówi – jak wygląda życie kobiety, która pracuje i wychowuje dziecko, że w pewnym sensie nagle dochodzi dodatkowy etat, który na dodatek pochłania środki, zamiast je generować. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – nawet jeśli kocham moją pracę, to odczuwam smutek, kiedy muszę opuścić dziecko. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, jaka jest praca choreografki: prekaryjna, niestała, wymagająca ciągłego stanu gotowości, by wyjechać na rezydencję, zmienić miejsce pobytu i warunki pracy. Chcę pracować na sali, tworzyć, to jest dla mnie zawsze ekscytujące, ale materialny i pragmatyczny wymiar tej pracy jest wykańczający. Z tego nie byłoby mi trudno zrezygnować na rzecz większej ilości czasu spędzonej z synem. Trudno jest pogodzić życie artysty z byciem rodzicem – oczywiście są świetne przykłady, także artystek, które samodzielnie wychowują dzieci. Jednak dla niektórych to wielkie wyzwanie, potęgowane przez nieco paranoiczną presję: z jednej strony jesteśmy w pełni kobietami, tylko gdy mamy dzieci, z drugiej jako artystki powinnyśmy wyrzekać się tych doświadczeń i w pełni poświęcać pracy.
W spektaklu poruszasz temat tego, z jakimi kosztami muszą liczyć się osoby, które chcą przerwać ciążę – legalnie lub nie – i te, które chcą urodzić dziecko za pomocą nowoczesnych metod medycznych.
Przestrzeń biznesu reprodukcyjnego – aborcje, inseminacje, in vitro – niezależnie czy legalne, czy nie, to obrót wielkiego kapitału. Ludzie biorą kredyty, żeby móc spełnić swoje pragnienia reprodukcyjne, bez żadnej gwarancji sukcesu. Nowe technologie dają nadzieję, wymuszają inwestycję ogromnych środków, a rząd obecnie nie gwarantuje stałego i regularnego dofinansowania czy pomocy w utrzymaniu dziecka. Uważam, że trzeba przemyśleć politykę prorodzinną, realnie wspierać osoby chcące mieć dzieci. Ile artystek nie ma stałych umów i możliwości otrzymania zasiłku, kiedy przestają być zdolne do wykonywania zawodu na czas ciąży? Pora przestać dzielić życie na prywatne i polityczne, na rodzinę i pracę, bo to jest podział wtórny i szkodliwy. Wychowywanie dziecka naprawdę nie jest wyłącznie prywatną sprawą kobiety. Ona pracuje na rzecz kształcenia człowieka, który będzie w stanie szczęśliwie współżyć z innymi, tworzyć społeczeństwo, pracować na rzecz jego rozwoju. Spychanie odpowiedzialności na barki pracujących kobiet jest naprawdę nieporozumieniem.
Poród naturalny bez znieczulenia to sytuacja, której absolutnie nie kontrolujesz: nie możesz jej zatrzymać, podjąć jakiejkolwiek decyzji, zrezygnować. Kobiety często doświadczają takiej myśli i mnie też to spotkało: „dobra, koniec, wychodzę, zróbcie to za mnie”.
Wycieka ze mnie samo złoto to spektakl autobiograficzny, opowiadasz w nim swoją historię. To bardzo trudna sytuacja, którą komplikuje fakt twojego zawodu. Dlaczego?
Moja historia zachodzenia w ciążę jest skomplikowana: trwała kilka lat i nie od razu zdawałam sobie sprawę z własnego uwikłania. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że czułam się winna, bo wielokrotnie słyszałam, że muszę zmienić zawód, że jako artystka freelancerka nie mam warunków, by zachodzić w ciążę, rodzić i wychowywać dziecko. Miałam poczucie, że sama doprowadziłam do tej sytuacji, że moje ciało jest niezdolne do rozrodu, bo przez lata obciążałam je pracą. Długo nie akceptowałam tego, że jest problem, że mam faktyczne trudności z zachodzeniem w ciążę i że jestem przez to „gorsza w byciu kobietą”. Nadal pokutuje wyobrażenie – zwłaszcza w Polsce – że kobieta, która nie jest matką, nie jest pełna; że jak nie może naturalnie zajść w ciążę, to w ogóle coś jest z nią nie tak. To funkcjonuje tak silnie, że wiele kobiet internalizuje ten schemat, ja sama wpadłam w poczucie winy. Wstydziłam się o tym mówić, obwiniałam się o niepłodność. Specyfika zawodu artysty sprawia, że bardzo mocno nachodzą na siebie sfera tego, co prywatne i tego, co publiczne. Leczenie niepłodności, często też kontrola ciąży wymagają bycia stale w jednym miejscu, posiadania określonych środków finansowych, a dla ludzi wolnych zawodów to jest często sytuacja kompletnie nieosiągalna. Czułam się wykorzystywana: gdy procedura inseminacji za publiczne środki się nie powiodła, udałam się do kliniki prywatnej, gdzie musiałam ponownie przechodzić przez skomplikowane procedury i za wszystko płacić, rezygnować z różnych rzeczy, także z tworzenia. Równocześnie nikt nie chce ponosić takich kompromisów, rezygnować ze swojej pracy i dotychczasowego życia.
Ostatecznie nie zrezygnowałaś: wykorzystałaś tę sytuację, by zrobić spektakl. Wydaje mi się to istotne, bo macierzyństwa zbyt rzadko staje się tematem sztuki. Próżno szukać literackich opisów porodów, problem rzadko pokazywany jest w kinie, a jeśli jest, często ulega stereotypizacji i estetyzacji. Jest w spektaklu scena, wykonywana przez Olę Osowicz, która jest jedną z najciekawszych parafraz porodu, jakie widziałam. Czy możesz opowiedzieć o pracy nad nią? Czy sięgałyście do własnych i cudzych doświadczeń?
Tekst tej sceny napisałam na podstawie mojego doświadczenia porodu naturalnego, które ujęłam w literacką i choreograficzną metaforę. Napisałam go niedługo po porodzie, próbując wrócić do zachowanego w pamięci cielesnej doświadczenia. Tekst ma dzięki temu strukturę strumienia świadomości, potoku cielesno-mentalnych doświadczeń, których podczas rodzenia dziecka przeżywa się naprawdę wiele. Duże znaczenie miała praca z dźwiękiem, tak jak duże znaczenie ma krzyk podczas porodu. Zaproponowałam Oli wytwarzanie ruchu na bazie relacji między fizycznością ciała a fizycznością dźwięku. Scena jest przetworzeniem doświadczenia: nie chodzi o zilustrowanie porodu, ale o przekazanie pewnych psychofizycznych wrażeń, które są obecne w trakcie. Poród naturalny bez znieczulenia to sytuacja, której absolutnie nie kontrolujesz: nie możesz jej zatrzymać, podjąć jakiejkolwiek decyzji, zrezygnować. Kobiety często doświadczają takiej myśli i mnie też to spotkało: „dobra, koniec, wychodzę, zróbcie to za mnie”. To sytuacja paradoksalna, bo z jednej strony jest panika, lęk, ból, chęć ucieczki, a z drugiej – zaufanie, wiedza, jaki jest finał tej sytuacji i często pragnienie, by do niego doszło. Organizm jest zaprogramowany w odpowiedni sposób, działa na zasadzie współpracy dwóch ciał – rodzącego i rodzonego. Masz w pewnym momencie wrażenie, że to nie ma żadnego związku z jakimkolwiek racjonalnym czy nawet emocjonalnym myśleniem. Często towarzyszy nam partner czy partnerka i to jest oczywiście wspaniałe, ale oni tak naprawdę niewiele mogą pomóc. Ostatecznie chodzi o cielesność, o to, że możesz się kogoś chwycić, o coś zaprzeć. To jest zdecydowanie doświadczenie graniczne na poziomie fizycznym, co jest oczywiście dla mnie jako tancerki i choreografki niezwykle ciekawe.
Czy wykorzystałaś to doświadczenie także na innym poziomie, nie tylko jako temat spektaklu?
Kwestia polityki reprodukcyjnej była istotna nie tylko jako temat mojego spektaklu, ale także jako inspiracja w procesie tworzenia go. Pracując nad materiałem, sporo korzystałam z reprodukowania już stworzonych elementów, swego rodzaju recyklingu treści. To jest nowy, niezależny projekt, ale opiera się na ponownym wykonaniu istniejących już materiałów choreograficznych. Mam poczucie, że w sztuce zbyt rzadko wykorzystuje się możliwość recyklingu i dokonuje się nadprodukcji treści. Czasami wytworzenie czegoś nowego polega na ponownym przemyśleniu i odtworzeniu, na podzieleniu się materiałem i wykonaniu go przez inną artystkę. Każda tancerka ma inną budowę fizyczną i ekspresję, wykonuje moją choreografię inaczej. Zderzenie tego, co stare z nowym wykonawcą tworzy nowy materiał. Miałam szczęście współpracować z dwiema niezwykle kreatywnymi performerkami. Wspomniałaś wcześniej o Oli Osowicz, a ja teraz myślę o Karolinie Kraczkowskiej, która w niezywkły sposób zawłaszczyła mój materiał i we współpracy ze mną rozwinęła go w rejony, które stały się zdecydowanie nową wartością. Nie chciałam sama wykonać sceny porodu. Pracowałam z Olą nad tą sekwencją, robiłyśmy ją razem, ona czerpała ze mnie i dodawała coś ze swojej własnej ekspresji cielesnej. Oddanie Oli tej sceny dobrze steruje dynamiką władzy w produkcji chorografii. Zależało mi na tym, żeby dzielić się pracą. Dzięki temu własność opowiadanej historii się rozmywa, tworzymy podmiot zbiorowy, który przeżywa skomplikowanie tego doświadczenia. Dochodzi do uwspólnienia, dzięki czemu to nie jest tylko historia o mnie, ale o czymś, co jest udziałem wielu kobiet. Decentralizacja otwiera, tworzy przestrzeń, w której jest szansa na współdzielenie się odpowiedzialnością i przyjemnością płynącą z tworzenia.
Jakie jest zakończenie spektaklu i wypływająca z niego konkluzja?
Koniec spektaklu z jednej strony przywołuje moment, który czasem zdarza się po porodzie: dochodzi do pewnej transformacji. Graniczny wymiar tego fizycznego doświadczenia sprawia, że kobieta naprawdę znajduje się gdzieś indziej, dochodzi w niej do przemiany. Choreografia wykorzystana w końcówce jest ucieleśnieniem tego stanu, jakieś nowej jakości. Chodziło mi o znalezienie się w pewnym określonym stanie psychofizycznym: uwrażliwienia, uspokojenia, poczucia siły. Z drugiej strony chciałam, żeby na końcu jeszcze raz wybrzmiał wielogłos kobiet. Bo to, że poród jest doświadczeniem transformującym, że samej ma się poczucie odrodzenia, nie znaczy, że potem wszystko jest już dobrze, że to jest pozytywne doświadczenie dla każdej kobiety. Nie jest tak, że jak się już urodzi, to się zapomina o tym, co było wcześniej. Po porodzie zmieniło się moje samopoczucie psychofizyczne, szybko wróciłam do pracy, w trzy miesiące po porodzie już tańczyłam. Nie miałam problemu z powrotem do formy, ale wiem, że to jest bardzo indywidualne, dla wielu kobiet to spore wyzwanie. Czuję rodzaj odpuszczenia, spokoju, wyciszenia, ale również potrzebę upublicznienia tego, co sie wydarzyło. Na końcu jest znak zapytania, bo uwikłanie w system ma swoje konsekwencje. Nie da się zapomnieć, przez co się przeszło, i nie widzieć, że nasze doświadczenia i decyzje, które podejmujemy są osadzone w konkretnym systemie społeczno-polityczno-ekonomicznym.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- Maurycy Jan Stankiewicz