Dla ludzi i o ludziach. Rozmowa z Magdaleną Komornicką
Karolina Plinta: Plac Małachowskiego 3 to drugi letni cykl performatywny w Zachęcie. W zeszłym roku byłaś kuratorką cyklu Lepsza ja, poświęconego idei ulepszania siebie. Tym razem bierzesz na warsztat sam budynek galerii. Wydaje się, że są to dwa zupełnie różne tematy. Skąd pomysł na tegoroczny projekt?
Magdalena Komornicka: Wszystko zaczęło się właśnie od Lepszej ja. Format tego cyklu był bardzo intensywny, opierający się na działaniach – w osiem tygodni zrealizowanych zostało osiem projektów. Pierwszy raz robiłam wystawę performatywną i skala logistyki takiego żyjącego projektu mnie zaskoczyła – finalnie spędziłam osiem tygodni na salach, konfrontując się z publicznością i jej uwagami. Zmotywowało mnie to do przejrzenia wpisów w księgach skarg i wniosków i to, co mnie uderzyło, to fakt, że generalnie nie dotyczą one wystaw. Przede wszystkim są na temat budynku i działania galerii – że godziny wydarzeń podane na stronie się nie zgadzają, że trudno było trafić, że jest za ciepło, za zimno, że nie ma gdzie usiąść, że śmierdzi, że w damskich toaletach nie ma wieszaków na torebki… Większość tych wpisów jest też dość emocjonalna. Z tego też powodu uznałam, że warto skupić się na budynku, na samej Zachęcie.
Fokus na budynek i publiczność wynika też z mojej potrzeby pracy na żywym organizmie instytucji. Pracuję w Zachęcie już długo, w zasadzie się tu wychowałam i czasem brakuje mi dystansu do tego miejsca. Stąd chciałam się skupić nie tyle na architekturze, co na systemie działania galerii, na pracownikach i publiczności, jako kolejnym czynniku, który buduje instytucję.
W rezultacie swojej refleksji nad charakterem Zachęty postanowiłaś jednak wyjść z tego budynku.
Ustawiona przed Zachętą instalacja Zuzy Golińskiej jest dla mnie symbolicznym rozbiegiem, dającym dystans potrzebny do przyjrzenia się instytucji. Razem z Zuzą zastanawiałyśmy się nad przestrzenią placu przy Zachęcie, dość trudną i brzydką – kładki miały zmienić sposób poruszania się po niej i same nie spodziewałyśmy się efektu, jakim jest widok. Dzięki kładkom nagle widzisz Zachętę. Przy okazji jest to też przypomnienie naszej walki o ten plac, bo od kilku lat próbujemy odzyskać go dla mieszkańców Warszawy i naszych gości, którzy chcą spędzić w Zachęcie więcej czasu i po zobaczeniu wystawy mieć gdzie usiąść i porozmawiać. Wystawione na zewnątrz leżaki są odpowiedzią na tę potrzebę.
O jakiej walce mówisz?
Miałam na myśli konkurs, który odbył się w 2014 roku. Poprzedziły go konsultacje społeczne i badania plenerowe, po czym odbył się konkurs miejski, po którego rozstrzygnięciu nic się z placem nie wydarzyło. Przy wsparciu Miasta i Zarządu Dróg Miejskich udało nam się w tym roku stworzyć tymczasową przestrzeń wypoczynku, która się świetnie sprawdziła. Chwilę wcześniej powstała też koalicja na rzecz placu, którą tworzymy z sąsiadami, bo okazało się, że wszystkim nam zależy na jego rewitalizacji.
Zeszłoroczny projekt Lepsza ja można było odebrać jako przejaw trendu na pokazywanie tańca w instytucjach sztuki.
Tamten projekt nie tylko odzwierciedlał aktualne tendencje w sztuce, co też po prostu moje zainteresowania. Lepsza ja była projektem bardzo osobistym. Zorientowałam się, że też tkwię w maszynie samodoskonalenia. Z różnych powodów zaczęłam obsesyjnie ćwiczyć, po czym zdałam sobie sprawę, że to mi wcale nie służy. Było to banalne oświecenie w rodzaju „o rany, jestem tego częścią – ja też jestem na diecie, chodzę na siłownię i próbuję być eko”.
Interdyscyplinarność była dla mnie ważna, ale punktem wyjścia był wybór artystów, którzy już się jakoś z Zachętą mierzyli wcześniej. Są to więc takie osobowości jak Katarzyna Krakowiak, która pracowała już z budynkiem galerii, czy Paweł Althamer, którego zaprosiłam ze względu na jego projekty z czasów Spojrzeń, czyli działania z pracownikami Zachęty.
Ciekawe jest jednak to, że projekt ten został odebrany nie jako krytyka idei samodoskonalenia, co jej afirmacja. Dla Stacha Szabłowskiego stał się on wręcz przykładem rodzącego się populizmu w sztuce i z tego tytułu ukuł on hasło „fitness w sztuce”.
Starałam się podkreślać krytyczne aspekty Lepszej ja. Wydawało mi się, że w tekście kuratorskim jest to napisane wręcz wprost, ale kto wie, może to nie wybrzmiało wystarczająco na samej wystawie? Albo nie było dla wszystkich czytelne? Chociaż wydaje mi się, że zorganizowanie zajęć jogi w instytucji to już jest bardzo krytyczny gest.
Tylko w jaki sposób? Krytyczny wobec sztuki, żeby zamiast ją oglądać, ćwiczyć jogę?
Krytyczny wobec instytucji. To zwrócenie uwagi na jej cel i misje. Poza tym dla mnie to było pokazanie zjawiska. Joga jest symbolem kultury indywidualizmu, a o tym właśnie była wystawa. W jodze jest zarówno sport, kształtowanie sylwetki, ale i zatrzymanie się, uspokojenie, relaks – jest samodoskonaleniem ciała i ducha. Wystawa zwracała uwagę na to, że to część kultury, ale i styl życia i moda, czy siła napędowa rynku.
Kiedy na placu pojawiły się pomidory księgowych pomyślałam, że Plac Małachowskiego 3 naprawdę działa – aktywizuje pracowniczki, które stoją za swoją instalacją pomidorową i kłócą się o nią, odwołując się do argumentu autonomii sztuki. Myślę, że to są działania ważne dla samej instytucji, choć oczywiście mogą nie być tak ciekawe dla osób z zewnątrz.
W tym roku jednak zaprosiłaś już różnych artystów i artystek, nie tylko tancerzy.
Interdyscyplinarność była dla mnie ważna, ale punktem wyjścia był wybór artystów, którzy już się jakoś z Zachętą mierzyli wcześniej. Są to więc takie osobowości jak Katarzyna Krakowiak, która pracowała już z budynkiem galerii, czy Paweł Althamer, którego zaprosiłam ze względu na jego projekty z czasów Spojrzeń, czyli działania z pracownikami Zachęty. Co ciekawe, robiąc kwerendę projektów, które odnosiły się do budynku i jego historii, okazało się, że bardzo dużo tego typu realizacji powstało przy okazji konkursu Spojrzenia. Tak jak np. praca Cezarego Bodzanowskiego Atrament sympatyczny, którą powiesił w biurach, i do której publiczność wówczas nie miała dostępu. Podobnie jest z Izą Tarasewicz, która stworzyła instalacje z grzybów reishi na wystawę Ogrody. Wykorzystała w tym celu boczną klatkę schodową (niegdyś główną klatkę schodową dla pracowników) i myślałam, że także teraz będzie można jej użyć. Tym razem jednak zrobi Arenę III, czyli linę, którą oplecie, zwiąże Zachętę. Z Centrum w Ruchu pracowałam przy okazji Lepszej ja i to właśnie ich działania, które pozwoliły na niemalże dosłowne wytarzanie się w przestrzeni Zachęty, najbardziej otworzyły mi oczy na doświadczenie widza w przestrzeni galerii. W tym roku Weronika Pelczyńska prowadziła warsztaty z badaczką Aleksandrą Janus, które były próbą refleksji nad tym, w jaki sposób performans i praca z ciałem mogą posłużyć do budowania nowych sposobów komunikacji. Magda Ptasznik zaproponowała publiczności performatywne spacery po placu i budynku Zachęty, które były też wycieczką po miejscach i zdarzeniach wyobrażonych. Renata Piotrowska-Auffret pracowała w bibliotece Zachęty, Karol Tymiński na naszej zabytkowej klatce schodowej, Agnieszka Kryst pokazała performans Łuczniczki, a Iza Chlewińska i Karolina Kraczkowska weszły w dialog z wystawą Koji Kamoji. Cisza i wola życia.
To jednak nie koniec działań wokół Placu Małachowskiego 3, sporo wydarzeń zaplanowane jest na wrzesień.
Tak, we wrześniu będzie kolejna runda. Odbędzie się performans Marii Hassabi, Ramony de Barbaro i czytanie performatywne Bogny Burskiej. Planowane są też działania Anny Karasińskiej i Gosi Wdowik, których spektakle są dla mnie teatralnymi odkryciami ostatnich lat. Ich działania wprowadzają kolejną warstwę pracy z publicznością, lub też o publiczności – obie mają antropologiczną, czy też socjologiczną uważność i świetnie pracują z ludźmi.
To, co jeszcze udało się przy okazji pracy nad Placem Małachowskiegoto fakt, że wciągnęliśmy do działań także samych pracowników. Pewnego dnia Iwona Staszewska, Katarzyna Pałyska i Bożena Artyniew z działu księgowego poinformowały nas, że wymyśliły projekt na wystawę i chciałyby posadzić pomidory na placu. Swoją instalację nazwały Pomidor pomidor i traktują ją jako działanie artystyczne. Były też gotowe zaciekle bronić swojej pracy, kiedy jeden z informatorów zarzucił im, że źle posadziły te pomidory, zdaje się, że za gęsto. W końcu jedna z księgowych odparła zarzuty, mówiąc, że być może te pomidory są źle posadzone, ale to jest projekt „artystyczny” – czyli posłużyła się argumentem, którego wszyscy używamy, kiedy przychodzimy do nich, żeby zaksięgować różne dziwaczne zlecenia i faktury. Kiedy na placu pojawiły się pomidory księgowych pomyślałam, że Plac Małachowskiego 3 naprawdę działa – aktywizuje pracowniczki, które stoją za swoją instalacją pomidorową i kłócą się o nią, odwołując się do argumentu autonomii sztuki. Myślę, że to są działania ważne dla samej instytucji, choć oczywiście mogą nie być tak ciekawe dla osób z zewnątrz.
Nie tyle nieciekawe, co po prostu niewidoczne. Z mojej perspektywy jest to o tyle interesujące, że twoje działania oscylują na krawędzi publicznego i prywatnego, w kontekście instytucji publicznej właśnie.
Kiedyś któryś z krytyków apelował, że instytucje powinny performować same siebie. Można powiedzieć, że tą wystawą performuję instytucję zgodnie z tym postulatem (śmiech). Inna sprawa, że instytucje performują się na co dzień, więc jeśli projekt jest o miejscu, trudno pominąć jego warstwy – pracowników, budynek i jego otoczenie. Stąd też np. pomysł grilla sąsiedzkiego – taka wystawa i aktywizowanie placu to dobry moment, żeby się poznać z sąsiadami. Współdzielimy kawałek przestrzeni miasta, a na dobrą sprawę nie znamy się zupełnie. Mnie wchodzenie na takie rejestry interesuje, ale mam też wrażenie, że Zachęta tego potrzebuje.
A czy mogłabyś powiedzieć, jaka jest twoja wizja instytucji, powiedzmy, idealnej? I jak to ma się do rzeczywistości, z którą się zderzasz na co dzień?
Mam wrażenie, że nam, pracownikom instytucji, tylko się wydaje, że znamy naszą publiczność. Kuratorom się wydaje, że wiedzą co będzie zrozumiałe, atrakcyjne i jak się z publicznością komunikować. Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie, które tak naprawdę nie jest niczym poparte, siedzimy więc w swoich biurach i piszemy teksty, które mogą być niezrozumiałe nawet dla osoby siedzącej w pokoju obok. Z mojej perspektywy Plac Małachowskiego 3 jest więc wyrazem potrzeby lepszej komunikacji i robienia rzeczy wspólnie. Nie jest to opowieść o rozwoju publiczności w kategoriach rynkowych, czy tzw. public development, tylko raczej o robieniu rzeczy dla kogoś i o robieniu rzeczy razem, a nie tylko samemu dla siebie.
Masz poczucie, że dzięki temu projektowi poznałaś jakoś publiczność? Czegoś się o niej dowiedziałaś?
Wystawa jeszcze trwa, więc na wnioski jest za wcześnie, na razie mogę powiedzieć jedynie o swoich przemyśleniach. Choć czuję też, że brakuje mi narzędzi badawczych, nie jestem w końcu socjolożką ani antropolożką. Plac mnie bardzo zaskoczył, ponieważ zupełnie czym innym jest publiczność w galerii, która już do niej weszła i chce w niej być, a czym innym są ludzie w przestrzeni publicznej. Nie miałam do tej pory doświadczeń z pracą w przestrzeni publicznej, a okazuje się to być trudne w każdym sensie – od zamknięcia kawałka miasta dla samochodów po współżycie z ludźmi na placu. Pod tym względem plener Wiatrołomy był dla mnie jednym z ciekawszych przeżyć w Zachęcie w ogóle, w ciągu 12 lat pracy tutaj. Z sukcesu Wiatrołomów wnioskuję, że nasza publiczność szuka poczucia przynależności i doświadczenia wspólnoty, a poprzez spędzanie czasu z ludźmi na placu dowiedziałam się, że publiczność oczekuje od nas dialogu, że nasi widzowie chcą i potrzebują rozmawiać. Moje intuicje okazały się słuszne i dlatego chciałabym, żeby plac pozostał zamknięty na dłużej i żebyśmy mogli zrobić z tego projekt badawczy. Na razie jednak pracuję na zasadzie eksperymentu.
Co dokładnie działo się podczas Wiatrołomów?
W momencie, kiedy zaczęłam rozmowy z Pawłem Althamerem o jego działaniu w Zachęcie, niedaleko jego pracowni przewróciło się drzewo. Paweł i Roman Stańczak postanowili je wykorzystać i uznali, że trzeba spróbować coś zrobić z tym wspólnie. Podobne działanie, tylko na mniejszą skalę, Paweł przeprowadził w Polinie, na łące Leśmiana. Wydaje mi się, że to go teraz właśnie interesuje – nie tyle efekt, co proces, robienie rzeczy wspólnie. On nadal korzysta z metod wyniesionych z Kowalni i uważa je za skuteczne. W ramach Placu odbył się więc kongres rzeźbiarzy. Śmialiśmy się też oczywiście, że monumentalne rzeźby-pomniki w tej okolicy są teraz modne.
Rzeźby zrobione w pniakach trochę nawet przypominają portret Lecha Kaczyńskiego w brzozie, zrobiony przez Althamera w rocznicę katastrofy.
To działanie ma też w sobie coś magicznego i totemicznego, co miało zmienić energię placu. W rezultacie pomysłu Pawła i Romana odbył się realny, trwający dwa tygodnie plener, z przeróżnymi zaproszonymi gośćmi, na przykład Kojim Kamojim, Jackiem Markiewiczem, Sophie Masłowski czy zaprzyjaźnionymi młodymi rzeźbiarzami, którzy współpracowali z Pawłem przy innych okazjach. Jednym z gości była choćby Julia Bistuła, pracująca przy Almechu w Berlinie, gdzie robiła pierwsze almechowe odlewy twarzy. Był Natan Kryszk, który pomagał przy rzeźbie dla Polinu, Józef Gałązka, grupa Nowolipie, w tym Remigiusz Bąk, który obkleja teraz pniak blaszkami. Pan Remigiusz przychodzi na plac do dziś, codziennie, więc ciągle się tutaj coś dzieje. Pomysł zadziałał i wszyscy chcą, żeby Wiatrołomy zostały i funkcjonowały jako Wolna Akademia, miejsce spotkań przy pracy, ale też przy piwie. Doświadczenie bycia razem w ramach tego działania było i jest fantastyczne.
W tym roku postawiłaś na działania kolektywne, ale masz za sobą też inne projekty, wychodzące naprzeciwko oczekiwaniom publiczności. Weźmy na przykład wystawę Bogactwo, niezwykle popularną, na którą przyszedł nawet Tede. Była to wystawa idealnie instagramowa.
Za co została bardzo skrytykowana przez „Szum”. To była wystawa instagramowa w założeniu, ale razem z Katarzyną Kołodziej wpadłyśmy w pułapkę tekstu kuratorskiego – zamiast go pisać, może lepiej by było, gdybyśmy poleciały hasztagami na ścianach i wtedy nasze intencje byłyby bardziej czytelne dla krytyków (śmiech). Była to też wystawa autotematyczna. Bogactwo było więc o tym, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku, bez względu na to, czy jest się artystą-prekariuszem, czy pracownikiem instytucji, pracującym na etat. Bogactwo było o nas, czyli o sytuacji osób urodzonych w latach 80., dla których rynek pracy miał umowy śmieciowe, i o nas – dziewczynach z instytucji kultury, które pracują non stop i zarabiają poniżej średniej krajowej. To jest wspólne nam wszystkim, bo artyści też z doświadczenia znają raczej brak. „#bogactwo” było dla nas hasłem-żartem i dlatego punktem wyjścia do wystawy było wideo grupy Azorro Propozycja wzięcia udziału w prestiżowym projekcie bez budżetu. Okazało się, że publiczność ten żart zrozumiała, bo się z nim utożsamia.
Mnie w kontekście tej wystawy przede wszystkim ciekawi pytanie, jak powinny działać instytucje sztuki – czy dopasowywać się do upodobań szerszej publiczności, czy może raczej same wyznaczać pewne standardy? Czy mają być bardziej pop, czy elitarne?
Weź pod uwagę że my sami, czyli „specjaliści”, też jesteśmy publicznością i sami używamy hasztagów. Hasztag #bogactwo okazał się nam potrzeby w tym samym stopniu, co publiczności. W Zachęcie mamy możliwość, żeby kształtować program na kilku poziomach, dlatego pracujemy i z młodymi artystami, i z zasłużonymi kuratorami, robimy wystawy historyczne i problemowe, wystawy sztuki zagranicznej i sztuki polskiej, gwiazd i debiutantów. #bogactwo było faktycznie zapełnieniem niszy „pop”, ale to jest w końcu także część naszej kultury. To jest trochę tak jak ze słuchaniem Beyoncé, wypada to robić czy nie?
Dobrze jest wiedzieć, co robi.
No właśnie. Te problemy leżą w obszarze zainteresowań moich, ale i wielu artystów, i dlatego także o tym są wspomniane wystawy. Czy one są dla ludzi, czy o ludziach… mam nadzieję, że jedno i drugie.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Paweł Althamer, Roman Stańczak i goście, Cezary Bodzianowski, Bogna Burska, Centrum w Ruchu (Iza Chlewińska, Karolina Kraczkowska, Agnieszka Kryst, Ramona Nagabczyńska, Weronika Pelczyńska, Renata Piotrowska-Auffret, Magdalena Ptasznik, Iza Szostak, Karol Tymiński), Zuza Golińska, Maria Hassabi, Anna Karasińska, Katarzyna Krakowiak, Katarzyna Przezwańska, Paweł Sakowicz, Iza Tarasewicz, Gosia Wdowik, Zorka Wollny
- Wystawa
- Plac Małachowskiego 3
- Miejsce
- Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa
- Czas trwania
- 18.06–30.09.2018
- Osoba kuratorska
- Magdalena Komornicka
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl
- Indeks
- Agnieszka Kryst Anna Karasińska Bogna Burska Centrum w Ruchu Cezary Bodzianowski Gosia Wdowik Iza Chlewińska Iza Szostak Iza Tarasewicz Karol Tymiński Karolina Kraczkowska Karolina Plinta Katarzyna Krakowiak Katarzyna Przezwańska Magdalena Komornicka Magdalena Ptasznik Maria Hassabi Paweł Althamer Paweł Sakowicz Ramona Nagabczyńska Renata Piotrowska-Auffret Roman Stańczak i goście Weronika Pelczyńska Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki Zorka Wollny Zuza Golińska