„Czekam aż se wszyscy pójdą” Piotra Bosackiego w Galerii Entropia

Anna Mituś: Jesteś po trochu artystą wizualnym, kompozytorem, poetą, filozofem języka. Wystawa Czekam aż se wszyscy pójdą we wrocławskiej Galerii Entropia po raz kolejny pokazuje jak nierozerwalne są dla Ciebie te płaszczyzny ujmowania świata. Trudno jest być w epoce Trumpa i socjalmediów artystą abstrakcyjnym?
Piotr Bosacki: Tak, nawet wczoraj powiedziała mi taka pani, że jestem po trochu malarzem. Chyba najbardziej jestem konstruktorem. Zdaje mi się, że obojętnie w jakiej dziedzinie coś tam składamy, to pod spodem leży schemat ideowy, taki wyrys konstrukcji i ten wyrys zawsze ma coś wspólnego ze składaniem słów. Bardzo łatwo jest być abstrakcjonistą w czasach Trumpa. Żeby w ogóle zrobić cokolwiek, więcej faktów musisz wyprzeć, niż przyjąć do wiadomości, i siłą rzeczy jesteś abstrakcjonistą.
Inspiruje cię Zohar i szerzej cała kabalistyczna kultura talmudyczna a jednocześnie zwrot modernistyczny w malarstwie. Co światy te mają ze sobą wspólnego?
Między tymi światami nie ma jakiegoś oczywistego związku, bo można być specjalistą od malarstwa modernistycznego, nie mając pojęcia o Zoharze i odwrotnie. Ale jak się uprzemy, to możemy ten związek wykazać. Zacznijmy od słuchowiska Czekam aż se wszyscy pójdą. To jest poemat napisany w tzw. układzie talmudycznym. Czyli mamy główny akapit tekstu i on jest otoczony z lewej i z prawej dwoma akapitami komentarzy. Akapit główny składa się jakby z luźnych zdań schizofrenika, skacze z tematu na temat. Ale jednak między tymi zdaniami jest ukryty związek. Ciąg jest skonstruowany w ten sposób, jakbyśmy na początku mieli sensowną opowieść i potem wyjęli z niej na przykład co ósme zdanie, w efekcie tok opowieści jest dziurawy. Akapity boczne starają się załatać te dziury, ale też nie wprost, a czasem przekomarzają się z akapitem głównym. Ostatecznie mamy do czynienia z czymś na podobieństwo zagadki detektywistycznej albo wielowymiarowej krzyżówki, w której każde słowo ma znaczenie, albo może je mieć.




Czyli boczne kolumny mają się do środkowej jak komentarz do księgi? Talmud czy Zohar do Tory? Ekspresja instrukcji, tak myślimy?
Myślę, że tutaj mamy do czynienia z powszechnym zjawiskiem odtwarzania raju dzieciństwa. Dla przykładu mamy piosenkarza, który urodził się w latach osiemdziesiątych i potem przez całe życie, nawet jak tego nie chce, odtwarza idiomy stylistyczne przebojów z okresu swej młodości, ponieważ tak został wyrzeźbiony jego ojczysty zmysł muzyczny. Zdaje mi się, że na podobnej zasadzie, ja mam szczególne zamiłowanie do struktur talmudycznych w sensie przenośnym a czasem w sensie dosłownym. Pod hasłem „talmudyczność” nie mam na myśli spraw religijnych, albo spraw judaistycznych itd. Chodzi o konstrukcję logiczną, o konstrukcję zdania na poziomie zagadki głębokiej tak zawiłej i abstrakcyjnej, że, mówiąc potocznie, odrywa się ona od rzeczywistości (cokolwiek to znaczy). To są moje ulubione klimaty. I sam widzę, że nawet jak staram się tego nie robić, przechylam się w stronę takich konstrukcji.
W Zoharze konstrukcje języka hebrajskiego nie służą opisywaniu tzw. świata materialnego. Jest raczej odwrotnie. Konstrukcje języka hebrajskiego mają być bardziej rzeczywiste niż świat materialny. To raczej świat materialny usiłuje odwzorować konstrukcje językowe. Świat materialny jest rzeczywistością z drugiej ręki, starym pokrowcem po czymś prawdziwym. I jeżeli zaakceptujemy ten szalony pomysł, to okazują się rzeczy niebywałe: w Torze (bo Zohar wyjaśnia głęboki poziom Tory) paradoksalnie nie ma żadnej mistyki, wszystko jest tam napisane bez przenośni, technicznie, jak z maszyny. Tylko przeważnie nie znamy klucza dekodującego.
Trzeba podkreślić, że nie jestem wielkim znawcą Zoharu. Nie zamierzam też być popularyzatorem pięcioksięgu mojżeszowego. Natomiast nie muszę być wielkim specjalistą, żeby nabrać prywatnego przekonania, że to jest najlepszy copywriting na świecie. To jest marzenie każdego abstrakcjonisty. Niczego lepszego w tym zakresie nie widziałem. A jest to właśnie zakres wielowymiarowych rebusów o charakterze zagadki detektywistycznej. I to jest w ogóle cud, że ktoś był w stanie skonstruować coś takiego. Wiesz, jak trudno ułożyć rebus, który nie jest głupkowaty? Chyba tylko jakiś ciąg wzorów fizycznych może być rebusem niegłupkowatym. Zresztą mówią niektórzy, że kabała (kabała to najgłębszy wyciąg z Tory i Zoharu) to stara mechanika kwantowa spisana zanim fizyka zaczęła być modna. Zmierzam do tego, że bez względu na dziedzinę wiedzy podstawy mechaniki zawsze sprowadzają się do wykresów i te wykresy wyglądają jak litery, albo jak totemy, albo jak ołtarze, albo jak organizmy żywe.
I teraz przechodzę do malarstwa: podobnie jak Tora nie służy do odwzorowania świata materialnego, tylko jest raczej odwrotnie, tak gdzieś w okolicach roku 1900 malarze europejscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że malarstwo na swym najgłębszym poziomie (cokolwiek to znaczy) nie służy do odwzorowania ludzkich twarzy, kwiatów w wazonach, koni i zachodów słońca, ale może pokazywać rzeczywistość na bardziej podstawowym poziomie tego co wizualne (cokolwiek to znaczy). Dlatego też niektóre obrazy abstrakcyjne wyglądają jak wykresy, schematy ideowe podstawowych zjawisk mechaniki widzenia, ponieważ właściwie nimi są. Pokazują coś w rodzaju podstawowych liter aktu percepcji wzrokowej. To przybliża się do formuły: Ten obraz jest taki, a tamten owaki. Odrzuć taki i odrzuć owaki, a zostanie sam obraz. Chodzi tu o wyciąganie syntez tak głębokich, że pozornie tracą już związek z materiałem początkowym. Na początku XX wieku mamy też pokrewną sytuację w naukach przyrodniczych. Najpierw rysowaliśmy zwierzątka, potem życie zeszło do komórek, potem jeszcze lepsze mikroskopy i jeszcze drobniejsze rzeczy, potem molekuły chemiczne, a jeszcze niżej są już właściwie tylko aspekty rzeczy, wykresy, które na poziomie notacji jeszcze jakoś wyglądają, ale zasadniczo nie różnią się od słów, albo liter. I tu wraca Zohar. Na samym dnie świata są słowa i litery. I to nie jest żadna przenośnia, tylko realizm ludzkiej neurologii.




Zohar jest nowoczesny jeszcze w co najmniej jednym sensie: Dzisiaj za sprawą Chata GPT schodzi pod strzechy, że tak powiem, świadomość składni. Coraz częściej zdajemy sobie sprawę, że życie, myślenie, świadomość, dusza, czy jak to tam nazwać, ma coś wspólnego ze składaniem słów, a składanie słów to są wykresy przestrzenne. Jestem też fetyszystą wykresów. Nie ma takiej myśli, której nie można narysować na kartce. Jeżeli czegoś nie można narysować, to znaczy, że to nie jest myśl.
Schodzi pod strzechy świadomość składni, czy jej nieświadomość? Uczymy się mówić, czy jesteśmy mówieni? Czy to wszystko jedno? Co struktury prezentowane na twojej wystawie w Entropii mówią nam o epoce uczenia maszynowego?
Wszystko jedno. Zdaje się, że epoka wczesnego uczenia maszynowego jest fascynująca. Uczenie maszynowe tak jak chyba wszystkie ważne przełomy pokazuje nam coś, co już od dawna leżało na wierzchu. Szanowni państwo, układami słów w naszej głowie rządzi gramatyka i składnia, którą można organizować statystycznie. Ludzie sto albo tysiąc lat temu myśleli o tym rzadziej, bo nie musieli. Ty czy ja w wieku czterech lat mówiliśmy płynnie po polsku, a to jest najtrudniejszy język świata. W wieku czterech lat byliśmy ekspertami od gramatyki bardzo trudnego języka i nawet o tym nie wiedzieliśmy. Procesy gramatyczne zachodzą w nas samoczynnie, na poziomie ciała, bo mózg jest częścią ciała i to główną. Podobnie trawimy pokarmy, przy czym nie musimy rozumieć procesu trawienia, bo on zachodzi samoczynnie na poziomie ciała.
Teraz ludzie od komputerów wzięli się na poważnie za rozszerzenie podręczników gramatyki i na pewno wynikną z tego ciekawe rzeczy. Najpewniej część tych podręczników będzie tajemna, a nawet już jest. Bo ludzie nie powinni wiedzieć wszystkiego. Ale wracając do gramatyki: jak mówię, my nie musimy wiedzieć właściwie nic o gramatyce języka polskiego, bo mamy ją wbudowaną w odruchy. I stąd ta czasem śmieszna sytuacja, że np. Holender, który uczy się języka polskiego zna na pamięć jakieś zasady odmiany czasowników w polszczyźnie, o których my nie mamy pojęcia, a przestrzegamy ich jenieświadomie. Czyli, krótko mówiąc, człowiek z zewnątrz może być czasem bardziej świadomy konstrukcji jakiegoś języka. I teraz wracamy do tej pani, która powiedziała, że jestem po trochu malarzem. Przypuszczam, że fakt, że jestem trochę spoza malarstwa, pozwala mi bez wahania organizować niektóre obrazy dosłownie wg. algorytmu.
Ta wystawa jest dla mnie również o komplikacji świata i o wielkiej ludzkiej potrzebie, żeby go sobie jakoś porządkować, co często jest nadinterpretowane jako podporządkowywanie. Zgodzisz się?
Zgadzam się. Przy czym jednak uważam, że z tego właściwie nic nie wynika. Muszę ci wyznać, że jestem skrzywiony zawodowo. Jestem nauczycielem na Akademii Sztuk Pięknych. Słyszałem bardzo wiele dyskusji na temat dzieła sztuki. I muszę powiedzieć, że w dziele sztuki przeważnie nie ma nic do rozumienia. Przysięgam, że nie oceniam tutaj niczego, ani nikogo. Po prostu stwierdzam fakt. Dzieło sztuki jest jak zupa. Albo ci smakuje, albo nie. Natomiast z uwagi na kulturową rolę sztuki, człowiek czuje się w obowiązku jakoś dzieło skomentować, i słusznie. Jednak w sytuacji, w której nie ma nad czym dyskutować, stosujemy tzw. tematy zastępcze, takie jak o pogodzie. Jednym z takich tematów zastępczych odnośnie dzieła zbudowanego z zauważalną dyscypliną jest pytanie: „czy porządkowanie nie jest podporządkowaniem?”. Oczywiście to pytanie ma różne szaty, bo tam się pojawiają terminy szufladkowania, automatyzacji, nawet kolonizacji. Natomiast, proszę mi wierzyć, zagadnienie „czy porządkowanie nie jest podporządkowaniem” do niczego nie prowadzi, a jeśli już, to wnioski z takiej rozmowy nie są warte wysiłku rozmówców. Marzę o tym, żeby ktoś napisał pracę magisterską na temat „Pytania zastępcze w rozmowach o dziele sztuki” albo coś koło tego. Już podpowiadam następne. Często bywa tak, że oglądamy jakiś obraz malarski, do którego przyklejone jest sznurowadło, albo pudełko zapałek. Czyli tzw. relief, asamblaż. Wtedy tylko czekam, aż ktoś zapyta: „No tak… ale czy to jeszcze jest malarstwo, czy już rzeźba?” i najśmieszniejsze jest to, że pytanie takie zazwyczaj pada, a z odpowiedzi nic nie wynika. Mówię wam, to jest ciekawy temat na pracę teoretyczną.




Podoba mi się to co mówisz o sztuce, że jest jak zupa, którą po prostu trzeba zjeść. A co ty lubisz jadać?
Królową zup jest rosół. To wiedzą wszyscy. Żurek jest wybitną zupą. Tam jest ta gra między kwasowością zakwasu czyli górą, a ciężarem części tłustych i mączystych czyli jakimś dołem. I do tego jajko jako taka dominanta poboczna, bo raczej fakturowa, niż smakowa, z silikonowym białkiem i mączystym żółtkiem. Świetny jest też barszcz czerwony. Z uszkami. Ale uszka często są trochę za małe. Powinny być większe, żeby grzyb wychodził na pierwszy plan. I zamiast brązowych kapeluszy dawałbym kanie. Tak zwane sowy. To niedoceniony grzyb o niebiańskim zapachu. Czasem myślę, że mógłby być składnikiem perfum. Są np. takie perfumy Coco Mademoiselle. Piękny zapach. On ma w bazie, czyli w tych cięższych nutach wanilię, paczulę, wetiverię i piżmo oczywiście, no i bardzo dobrze. Ale zdaje mi się, że tam jest trochę za dużo tej waniliowatości, pomarańczowości i całość jest za bardzo kwiatowa, za słodka. I czasem sobie marzę, żeby ta Mademoiselle była dosłownie uziemiona raczej kanią, niż wanilią, bo w kani ziemistość jest jakby cytrusowa, drewniana i potliwa.
No a z zup to jeszcze kwaśnica, która jest właściwie rozwodnionym bigosem. I tutaj mamy sprawę, że zupa to właściwie rozwodnione danie drugie. Ja jestem z Poznania. W Poznaniu w niedzielę na obiad powinna być kaczka z pyzami i z modrą. Ale pyzy w Poznaniu to są pampuchy drożdżowe, podobne do knedlików czeskich. I to jest świetna kompozycja. Gdybym miał ułożyć zupę, to bym rozwodnił to właśnie danie. Czyli byłby to raczej zawiesisty bulion z kaczki. Do tego pyzy. Ale nie, że w zupie pływają kawałki knedlika. Chodzi o zakwas pszenno drożdżowy, trochę jak w żurku, z tą różnicą, że w żurku zakwas jest na mące żytniej. I na górę modra kapusta z nutą winną. Chyba dobra zupa. Nigdy nie jadłem.
Pytałam oczywiście metaforycznie – bo trawisz w swoich pracach choćby Strzemińskiego czy Fijałkowskiego, ale twoja odpowiedź – też przecież metaforyczna – jest pod innym względem bardzo ciekawa. Wywołała we mnie dużo skojarzeń z tym jak i z jakich elementów budujesz swoje prace. Składniki te są jednocześnie konkretne a jednocześnie kodują wiele subtelnych spekulatywnych poziomów. Opowiedz trochę o składni tych najnowszych prac.
No to drążyłbym metaforę zupy. Bo malarstwo ma ze sprawami kuchennymi więcej wspólnego, niż nam się wydaje. Na przykładzie zupy można wytłumaczyć unizm. Zresztą z tym unizmem Strzemińskiego są pewne kłopoty. Są teoretycy, którzy uważają, że Kompozycje unistyczne Strzeminskiego nie do końca spełniają jego własną teorię i też nie do końca wiadomo, o co mu chodziło. A tam chodzi o to, że jeden parametr ma rodzić drugi. Stąd powiedzenie „zrodzony, a nie stworzony”. Wracamy do żurku. W zakwasie jest baza mączna. Z tej bazy dzięki fermentacji drożdżowej wydziela się kwas. Czyli kwas jest pochodną mąki. To nie jest mąka pokropiona cytryną, tylko kwas z mąki. Podobnie jest w piwie. W dobrym piwie czujesz, że alkohol jest zrodzony ze słodu. W złym piwie jest ciepła zupa osobno i spirytus osobno, nie ma unizmu. Teraz metafora kostiumologiczna. Mamy koszulkę. Koszulka ma trzy parametry: krój, materiał i kolor. Strzemiński marzył o takiej koszulce, żeby z jej kroju organicznie wynikało, że jest ona jedwabna a z jedwabiu żeby organicznie wynikało, że jest złocista. A najlepiej by było, gdyby każdy z tych trzech parametrów był matką dwóch pozostałych i córką dwóch pozostałych jednocześnie. Zrodzoną jak kwas z mąki. I obraz ma być taką koszulką. Tylko że to jest bardzo trudne do zrobienia w praktyce.
Mój obraz Przelewki jest trochę unistyczny. Zwłaszcza na poziomie rysunku. Z tego powodu, że krzywe określające rysunek wyrastają z prostego algorytmu, z malutkiego zaczynu, trochę jak fraktal, trochę jak kalafior z nasionka. Stosunkowo złożony kształt jest zrodzony ze stosunkowo prostej instrukcji. Nie przypadkowo mówię tu o kalafiorze i o nasionku, bo przecież właściwie bez przerwy projektanci różnego rodzaju zastanawiają się, dlaczego kształt roślin i zwierząt jest taki, a nie inny i skąd się bierze. Też ważna jest sprawa symetrii, że w organizmach jest symetria, ale niedokładna i to lekkie załamanie symetrii daje np. ludzkim twarzom pewną iskrę czegoś. I ten problem mam chyba rozwiązany. Mogę projektować kwiatki, które są w sposób kontrolowany symetryczne, ale nie do końca. I to jest za sprawą tzw. przesunięcia fazowego. Przesunięcie fazowe jest wtedy, gdy maszynie do haftowania, która ma pleść tapetę z identycznych kwiatków, każemy systematycznie, co określony czas, spóźniać się o jedno oczko. W efekcie mamy ciąg kwiatków, które są podobne, ale jednak trochę inne. I ja to wziąłem z konstrukcji muzycznych. Z polifonii, z polirytmii. Czasem w utworze jeden głos gra struktury na 8, a drugi głos gra jednocześnie struktury na 9 i słyszymy taki pogłębiający się rozjazd. Ale po pewnym czasie ten rozjazd zacznie się zmniejszać i struktury na 8 i na 9 spotkają się znów po 72 jednostkach. Czyli to, co początkowo uznajemy za rozjazd, jest tylko elementem symetrii wyższego rzędu. Czyli kwestia, czy coś jest symetryczne, czy rozjechane, zależy od kontekstu. Albo czy coś jest parzyste, czy nieparzyste. Jeden z tych obrazów nazywa się Szoszana, co znaczy lilia, albo róża, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że w Zoharze szoszana to zgromadzenie wielu, ale też róża z 13 płatkami, a 13 płatków to podobno pierwsza liczba, przy której nie rozpoznajemy na pierwszy rzut oka, czy kwiatek ma parzystą, czy nieparzystą ilość płatków i ile jest osi symetrii. Mnie interesują takie rzeczy.






Relacja między instrukcją a realizacją jest kluczowa dla twoich prac. Jak pokazało przywołane przez ciebie odkrycie genetyki ten związek jest podstawą życia na Ziemi. A jak zasada ta ma się twoim zdaniem do procesów sterowanych przez społeczne odruchy takich jak ekonomia?
Jestem trochę hazardzistą. Trochę gram w krypto. Jeden z obrazów nosi tytuł Celestia. Obraz oczywiście odnosi się spraw astronomii w sensie dosłownym, ale tak naprawdę ten tytuł wziął się od kryptowaluty o nazwie Celestia. Dzisiaj jest 52 w rankingu. I ja się tak modlę do tych kryptowalut. Kupuję, jak ich cena spada i potem maluję dla nich taką laurkę, taki ołtarzyk, żeby urosły. Oczywiście nie wierzę w skuteczność tych czynności. Ale tym pilniej je wykonuję, bo jest takie powiedzenie, że podkowa przynosi szczęście bez względu na to, czy w to wierzysz, czy nie. Dzisiaj Celestia cienko przędzie, bo upadła jeszcze niżej i jestem stratny, ale zobaczymy, co będzie dalej. Jak patrzę na wykresy kursu krypto, to zawsze przypominają mi się słowa Lutra, tego od reformacji, bo on urodził się koło kopalni miedzi. Wtedy pojawiły się pierwsze papiery wartościowe na miedź. I Luter energicznie przeciwstawiał się tym papierom. Mówił, że to są zabawkowe pieniądze. To było 500 lat temu. Uważał za mocno podejrzane, że można kupować i sprzedawać miedź jeszcze nie wydobytą. Właściwie miał rację. Tylko, że w praktyce ta zabawkowość papieru okazuje się konieczna, bo bez niej handel na dużą skalę byłby niemożliwy, albo bardzo trudny. W każdym razie te wykresy giełdowe są kuszące i szatańskie, bo z jednej strony tam są pewne zasady. Są różne prawidłowości, wzorce postępowania, które przeważnie się sprawdzają, ale z drugiej strony ludzie wykonują pełno ruchów wbrew zasadom, które znają, co z trzeciej strony wcale nie jest jakieś szokujące.
W książce Pułapki myślania Daniel Kahneman, psycholog, noblista pisze, że w człowieku są jednocześnie dwa tryby myślenia. Jeden jest szybki, odruchowy, związany z tzw. wolą, i ten nazwijmy intuicyjnym. Drugi tryb jest oparty na samokontroli, przemyśleniu sprawy, związany z tzw. rozumem, i ten nazwijmy rozsądkowym. No i życie człowieka to ciągła walka między tymi dwoma trybami. Autor podaje dziesiątki przykładów. Jednym z nich jest właśnie obracanie papierami na giełdzie. Ogólna zasada rozsądkowa jest taka: Kupuj akcje miedzi wtedy, kiedy ich cena szoruje po dnie, a jeżeli już te akcje masz, to nie sprzedawaj ich wtedy, bo stracisz. Akcje trzeba sprzedawać na górce, kiedy ich cena zwyżkuje. Są natomiast ludzie którzy robią dokładnie odwrotnie. Sprzedają na dołku, a kupują na górce, i na dodatek dorabiają do tego jakieś pararozumowe uzasadnienie. I to się nazywa awaria trybu rozsądkowego. Mówię o tym dlatego, że usiłuję teraz napisać taką książkę, właściwie cykl pogadanek na temat sztuki w różnych przejawach. I wiele z tych pogadanek krąży wokół wniosku, że potrzeba czynności artystycznych, cokolwiek to znaczy, ma wiele wspólnego z potrzebą kontrolowanej awarii trybu rozsądkowego. Przy czym, jeśli taka potrzeba zachodzi, to oznacza, że pełni ona jakąś ważną rolę w ewolucji. (Na przykład fakt, że ja maluję laurkę dla kryptowaluty to jest typowa awaria rozsądku, ale może w tym się kryje jakaś metoda). Oczywiście nic tu nie jest jasne, bo coś, do czego jeden człowiek dochodzi w trybie intuicyjnym, inny osiąga w trybie rozsądkowym i odwrotnie, a to dopiero początek zabawy. No ale to są tematy na inną rozmowę.






Ale to bardzo ciekawe. Rozumiem dlaczego sztuka to awaria trybu rozsądkowego, ale dlaczego kontrolowana? Jeden z moich przyjaciół powiedział kiedyś, że artysta zawsze może zwariować. Może więc to jest siła sztuki?
Ten kontrolowany aspekt utraty kontroli to właściwie naturalna rzecz. Tego pilnuje kultura. Na przykład idea dni świętych. Nie powinno się odlatywać w narkotyki codziennie, dlatego w kulturach źródłowych mamy konkretne okazje, przy których wolno napić się jakiegoś halucynogennego zioła, a nawet jest to dobrze widziane. Jest to pewien sposób na rozsądne dozowanie tego odmiennego stanu, czy jak to tam nazwać. Kontrola tutaj jest czasowa i ilościowa. No i narkotyk, albo stan odmienny może być oczywiście rozumiany przenośnie. Przeżywanie sztuki też jest takim stanem odmiennym. Człowiek chce się lekko sztuką upić. Chce, żeby fikcja stała się prawdą. Tak jak w zabawie. Obrzędy na różnych poziomach życia to kontrolują. Pilnują tej granicy między świąteczną fikcją, a dniem powszednim. Idea teatru działa na podobnej zasadzie. Teatr to jest to pudełko, w którym dozwolone są rzeczy, które w normalnych warunkach są niedozwolone. To jest taki wentyl na stany odmienne różnego typu. W teatrze chudy może być gruby, ślepy może być ekspertem od kolorów, a ten okropny sąsiad, którego przecież nie zabijesz w prawdziwym życiu, w teatrze może zawisnąć na latarni. Ramy teatru to sposób na kontrolę tego szaleństwa. Teatr pojmujemy tu też przenośnie. Sama figura artysty to forma chodzącego teatru i dlatego artyści są raczej izolowani społecznie, na podobnej zasadzie na jakiej religia jest izolowana od państwa. I to jest normalne, ponieważ i religia i sztuka prezentują podobny rodzaj odrealnienia wobec spraw państwowych. I stąd jest również normalne, że czasem środowiska artystyczne, jak i środowiska wyznaniowe w sposób niekiedy tragikomiczny usiłują wykazać swą społeczną użyteczność. Podział na przestrzeń tzw. prawdziwego życia i przestrzeń teatru to pochodna rytmu dzień-noc, czuwanie-sen, praca-zabawa. Sztuka to oczywiście noc sen i zabawa. Tylko że noc we dnie, sen na jawie, i zabawa w pracy.
Inny aspekt kontroli nad utratą kontroli w zjawisku artystycznym, cokolwiek to znaczy, to technika. Po to istnieją szkoły muzyczne, żeby kompozytor przez długie lata ćwiczeń na fortepianie, budowania akordów itd. nabył umiejętność takiego układania nut, żebyś ty była tymi nutami oczarowana, żeby te nuty zawładnęły twoim sercem. Czyli dobry kompozytor kontroluje utratę kontroli u słuchacza. Jak hipnotyzer. W sztukach wizualnych jest podobnie. Jest takie powiedzenie, że najwyższa technika jest nieodróżnialna od magii. Dlaczego? Bo magia jest technologią. To są wszystko techniki. Tylko że duża część i artystów i publiczności nie chce tego wiedzieć, bo im ta wiedza nie jest do niczego potrzebna. Tak jak czteroletniemu dziecku, które jest de facto ekspertem w dziedzinie gramatyki języka polskiego, nie jest potrzebna wiedza o gramatyce.
Ale kiedy uczymy się jakiegoś języka to to jest ciężka orka rozsądkowego trybu myślenia. I dzięki wytrwałym ćwiczeniom pewne odruchy neuronalne obsługiwane pierwotnie przez tryb rozsądkowy, przechodzą w tryb odruchowy i intuicyjny. Mój pies przez cztery lata ciężkim wysiłkiem intelektualnym się uczył, że jak ja mu coś pokazuję palcem wskazującym, to żeby nie patrzył na palec, tylko na obiekt przez palec wskazywany. Zrozumiał ideę strzałki. I teraz odczytuje ten trudny symbol odruchowo. To jest jedno z moich największych osiągnięć w edukacji. I podobnie możemy wyrzeźbić sobie w ciele prostsze lub bardziej skomplikowane style przeżycia artystycznego. Dlatego jest ważne, czy dziecko między pierwszym a szóstym rokiem życia słucha Debussyego, Ravela i Messiaenna, czy raczej jakiegoś disco polo, czy też niczego. To się odbywa na tej samej zasadzie, że jesteśmy tym, co jemy i mechaniczność tego procesu jest zadziwiająca.
Rozum to dziwka na usługach woli. Kleci preteksty dla kapryśnych chcic. To cytat z Lutra? Brzmi całkiem aktualnie. Otwierasz nim poemat CASWP [Czekam aż se wszyscy pójdą], który dał tytuł całej wystawie w Galerii Entropia, a który to istnieje na niej – jak przystało na przyzwoite dzieło konceptualne w trzech postaciach – tu: wizualnej, dźwiękowej (dzięki współpracy z Cezarym Ostrowskim) i umysłowej.
Rozum to dziwka na usługach woli. Tak, to cytat z Lutra. Chodzi o to, że statystycznie rzecz biorąc rozum (cokolwiek to znaczy) służy nie tyle do podejmowania decyzji, ile do usprawiedliwiania decyzji, które zapadły w nas za sprawą jakiejś woli ponadrozumowej. Luter był znakomitym teologiem, psychologiem, ale był też politykiem. Więc kiedy jakaś koncepcja była mu nie po drodze, to wówczas krytykował ją jako wytwór woli nieczystej, a jej, nawet sensowne uzasadnienia, nazywał przewrotnym pretekstem. Kiedy zaś inna koncepcja odpowiadała mu, wówczas nazywał ją zwycięstwem rozumu nad wolą. (Czyli powinniśmy przy tym pamiętać, że nawet abstrakcyjne idee z reguły nie przechadzają się z osobna, tylko zanurzone są w jakiejś grze interesów). Mówiliśmy natomiast, że w człowieku są dwa tryby myślenia: odruchowy intuicyjny oraz kontrolowany rozsądkowy. Zasadnicza różnica między mini polega na tym, że tryb rozsądkowy ma najpierw argumenty, a potem wnioski, czyli stara się postępować zgodnie z rozeznaniem statystycznym, natomiast tryb intuicyjny ma najpierw wnioski, a potem argumenty. Argumenty, które są dorabiane jakby post factum. Czyli w trybie intuicyjnym rozum, jak powiedziałby Luter, jest płatnym propagandystą z góry ustalonych założeń. Normalna rzecz. I z tego też powodu mówiliśmy, że często w sztuce, albo w zupie nie ma nic do rozumienia. Jeśli zupa mi smakuje, to jest to sprawa woli. Ja sobie mogę potem, w drugiej kolejności, wytłumaczyć, że zupa smakuje mi, ponieważ jest w niej np. odpowiedni balans tłustego do kwaśnego. Ale to rozumowe wytłumaczenie nie jest konieczne, bo zupa będzie mi smakować i bez tego wytłumaczenia. I dlatego to wytłumaczenie, czyli komentarz do zupy albo do sztuki, w praktyce nie musi być sensowne. Może być nawet ozdobnym masażem słownym, jak opis wina na tylnej etykiecie. I dlatego w komentarzach odnośnie sztuki często pojawiają się urojone problemy. Na przykład: „czy porządkowanie nie jest podporządkowywaniem i czy czasem nie jest to już kolonizacja myśli przez hierarchiczną strukturę uprzywilejowanej władzy sądzenia”. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy znam wytłumaczenie dlaczego zupa jest dobra – jeśli chodzi o ten balans tłustego do kwaśnego i jeśli wytłumaczenie to jest prawdziwe – to wtedy jako konstruktor zup mogę stosować ten balans w swoich zupach i w ten sposób, za sprawą procedury statystycznej, wywoływać konkretne poruszenia woli u jedzących.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Piotr Bosacki
- Wystawa
- Czekam aż se wszyscy pójdą
- Miejsce
- Galeria Entropia
- Czas trwania
- 09.04–06.05.2025
- Osoba kuratorska
- Alicja Jodko
- Strona internetowa
- entropia.art.pl/view_news.php?id=785