Czego mogą chcieć pomniki?
Narzędzie do zakrzywiania czasu
Na długiej liście pytań, które warto zadawać pomnikom, pytanie tytułowe nie jest zapewne ani tym najważniejszym, ani – wbrew pozorom – najbardziej skomplikowanym. Zresztą stawianie dziś pytania o pragnienia akurat pomnikom – spośród wszystkich przedmiotów, spośród wszystkich obrazów – nie powinno właściwie nikogo dziwić. W końcu mało kto zaprzeczyłby, że pomniki żyją w tej chwili w Polsce własnym życiem; że ich działania nie zawsze zgodne są z intencjami twórców, fundatorów, postaci przez nie wyobrażanych i upamiętnianych, tych, którzy składają pod nimi kwiaty, i tych, którzy chcą te monumenty obalać. Powiedzieć, że pomniki skłaniają ludzi do robienia pewnych rzeczy, to w Polsce truizm. Dowodów dostarcza codzienność. Jak by nie patrzeć, totemizm, ikonoklazm i idolatria są obecnie prawnie ugruntowanymi fundamentami państwowej polityki historycznej i przestrzennej. Tak zwana ustawa dekomunizacyjna z 1 kwietnia 2016 roku to przecież nic innego niż wykład z teologii politycznej o mocy obrazów i symboli.
Ustawa ta jest również nieusuwalnym tłem wszelkiej aktualnej refleksji nad pomnikami prowadzonej w Polsce, choćby refleksja ta chciała umknąć jak najdalej krótkoterminowym politycznym kontekstom czy to w historię (i historię sztuki), czy w plan globalny, w którym dynamikę sporów o pomniki wyznacza amerykańska debata o monumentach poświęconych pamięci bohaterów Konfederacji. Prezentowana w Królikarni wystawa Pomnik. Europa Środkowo-Wschodnia 1918–2018 wykonuje ten pierwszy ruch – jest wystawą rocznicową, podsumowuje stulecie i, z drobnymi wyjątkami, ogranicza się do historii pomników w Polsce. Jednak wspomniany kontekst sprawia, że przygotowana przez Agnieszkę Tarasiuk z zespołem ekspozycja pokazuje czasem więcej niż, być może, (początkowo) zamierzała.
Z jednej strony bowiem, jakby w odpowiedzi na pytanie otwierające ten esej, otrzymujemy wyraźną wizję życia pomników. Wystawa wprost – układem sal, porządkiem zwiedzania – wyznacza jednokierunkową oś czasu: od narodzin koncepcji (raczej z potrzeby władzy niż społeczności lub artystów) po śmierć i usunięcie pomnika z pola widzenia. Owszem, na tej osi istnieją wariantywne ścieżki, wiele z nich urywa się bardzo szybko i nigdy nie zostaje przeciągniętych na etap realizacji, ale kierunek i wizja linearnego czasu nie ulegają zmianie. Z drugiej strony sama wystawa – jako gest wobec pomników – przywraca co najmniej na chwilę (jakieś) życie monumentom, które jakoby miały raz na zawsze umrzeć: między innymi (żeby trzymać się tylko ostatniej sali i ostatniego wrażenia, z którym opuszczamy Królikarnię) pomnik Feliksa Dzierżyńskiego z Warszawy, Matki Polki z Sejn czy zdemontowany (faktycznie: zdemolowany) kilka miesięcy temu pomnik (wcześniej nagrobek!) Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej ze stołecznego parku Skaryszewskiego. Takie zakrzywienie czasu nie jest, jak się wydaje, wyjątkiem w biografii pomników – jak by nie było, narzędzi do zakrzywiania czasu właśnie: umieszczania przeszłości w teraźniejszości – lecz raczej otwiera możliwość pomyślenia ich „życia” w sposób mniej schematyczny.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 24 numerze Magazynu „Szum”.