Coś poszło nie tak. Rozmowa z Mariolą Przyjemską
Joanna Ruszczyk: Publikacja do wystawy w Zachęcie Konsumpcja, konstrukcja i melancholia przypomina twój katalog D’Arcy of Art z 2001 roku. Wygląda jak magazyn lifestylowy.
Mariola Przyjemska: Z tą różnicą, że w tamtym były reklamy, które mieszały się z ogłoszeniami organizacji społecznych. Teraz reklam nie ma. Są teksty kuratorskie, kalendarium i opisy cykli. Reklamą jestem ja. Plakaty będą niebawem na mieście, w czterech odsłonach, z moim wizerunkiem.
Czekałaś na tą wystawę?
W zasadzie nie mam z niej wielkiej radochy, bo się zestarzałam. Jak się widzę teraz na zdjęciach, to trochę wymiękam. Przechodzenie w wiek dojrzały jest czymś dramatycznie ciężkim. Jak mnie Libera zostawił, wpadłam w depresję. Nieustająco myślałam o samobójstwie, ale nie wiedziałam, jak się zabić. Myślałam, żeby wyskoczyć przez okno, ale jak z niego wyglądałam, to było za wysoko. Na dole jest kratka. Bałam się, że jak spadnę, to się poszatkuję i moja gospodyni będzie miała problem do końca życia. Popełnić samobójstwo jest niezwykle trudno. Miesiąc byłam w szpitalu.
Bardzo mi przykro. Miałam założenie, że nie zapytam cię w ogóle o Liberę…
O, to się chwali! Bo Libery o mnie nigdy nie pytali. Ale sama zaczęłam. Bo to trudne – 25 lat razem. Teraz się przyjaźnimy, również z jego nową żoną, Ewą. Podziękowałam Zbyszkowi na wernisażu za to, że był. Że wspomagał. Wzruszył się. Nie widział wszystkich moich prac razem. Mam ich dużo i teraz udało się to zebrać. Chociaż z kilku cykli zrezygnowałyśmy – na przykład, z Sektora 9, czy Skarpetek.
Skarpetek?
Jest przezabawny, ale dziewczyny – kuratorki Ewa Majewska i Ewa Opałka – nie wiedziały, gdzie go wcisnąć. Konstrukcja? Konsumpcja? Może higiena? Czy jeszcze coś innego? W katalogu więcej cykli zostało opisanych niż jest na wystawie.
Najbardziej chyba znany Metki zaczęłaś w pierwszej połowie lat 90-tych. Skąd w ogóle te metki?
Czułam, że chcę robić sztukę blisko ciała. I wyszło dosłownie. Trafiłam na metki.
Zawsze się jarałam znakami, symbolami – malowałam je już na początku, w okresie mistycznym. Pierwszą metką była Alaska. Uwiódł mnie ten obrazek, że idą misie. A jak zaczęłam metek poszukiwać, to okazało się, że są niesamowite. Całe pejzaże. Mogłabym to do końca życia robić.
Dochodzenie do Metek było na wielu poziomach. Przyjaźniłam się z rzeźbiarzami i zaczęłam „rozbierać” obraz jako rzeźbę. Czym on jest? Blejtram, płótno z osnową i wątkiem. Malowałam kreseczki jak nitki i tak pojawiał się materiał. Na Biennale w Wenecji w 1993 roku zobaczyłam prace Kiki Smith i Pipilotti Rist. W Polsce sztuka ciała dopiero się zaczynała, a tam były takie mocne prace! Smith zrobiła wtedy klęczącą kobietę, która robi kupę, a ta wpada jej do ust. Już bardziej o ciele nie można. Czułam, że chcę robić sztukę blisko ciała. I wyszło dosłownie. Trafiłam na metki.
Dużo tematów można z nich odczytać. Szczególnie, że robiłaś interwencje, zmieniałaś litery, nazwy, odwracałaś je…
Starałam się, żeby były moje. Zawłaszczam je.
Dzisiaj twoje prace odczytywane są jako krytyczne wobec konsumpcji. Ale wtedy, w latach 90-tych, nie mogłaś być krytyczna wobec kapitalizmu, bo on w zasadzie dopiero się w Polsce rodził.
Najpierw myślałam o metkach jako obrazkach, dopiero potem zdałam sobie sprawę, jakie to jest nośne. Że to marka. Mówi o statusie, przynależności, systemie, uwikłaniu. Zachwycamy się, a dopiero potem zdajemy sobie sprawę, czym to jest. Na początku ludzie nie wiedzieli, co z Metkami robić. Zaczęłam je przed sztuką krytyczną, może dlatego środowisko zareagowało tak ostro w stosunku do moich prac. Nie wchodziło to w obraz sztuki krytycznej.
To znaczy?
W Polsce mnie pomijano, nikt się nie interesował tym, co robię. Może się mnie bali, bo byłam inna? Byłam zagrożeniem?
Wykluczali mnie krytycy, którzy zaczęli tą sztukę opisywać i nazywać. To nie było tak, że nie miałam wystaw. Miałam. Jeździłam nawet po świecie. Ale w Polsce mnie pomijano, nikt się nie interesował tym, co robię. Może się mnie bali, bo byłam inna? Byłam zagrożeniem? Ale chyba o to chodzi w sztuce, żeby była ona różnorodna? Trwało to 15 lat i było dla mnie totalnie przykre. Miałam dość całego polskiego układu w sztuce. Ale robiłam swoje.
Przyjemska krytykuje konsumpcję czy jej ulega? Jest drwiąca czy słodka? Żartuje czy jest poważna? Jest zdystansowana, ironiczna czy zaangażowana i obsesyjna? Jesteś sprzeczna. Intuicyjna, emocjonalna. A sztuka, często z pomocą krytyków, lubi być przeintelektualizowana. Wręcz bywa nadęta, uporządkowana, z tezą.
Myślę, że intuicyjność może zrobić dobrą sztukę. Jak ktoś wie od początku do końca, co chce zrobić i to robi, to jest to wyrachowane i wychodzą z tego sztywne dyskursy. Jednoznaczność. Ja to rozpuszczam. Tak jak ten przekaz markowy przechwyciłam i rozpuściłam. Czasem jest to surrealistyczne i odnosi się do sztuki, a czasem bezpośrednio do polityki i na przykład Americanos nie jest Americanosem – tylko jakimś Harlemem i nagle jest to o rasizmie.
Metki kojarzą się też z nowymi faktami i sprawami. Ewa Majewska Frontfix kojarzy z Frontexem – Europejską Agencją Straży Granicznej i Przybrzeżnej.
Frontfix to słoweńska metka, od jakiegoś Serba ją wyrwałam. Był na niej napis „chemiczne czyszczenie”, a ja zmieniłam na „etniczne czyszczenie”. Odnosiłam to do wojny w Jugosławii. Zafiksowany front. Front wojenny. Pętla. Powtarzalność. Polityka zaczęła mi się wtedy klarować w głowie. Niestety to wciąż aktualne.
Wczoraj słuchałam w radio o filmie Dług Krauzego z 1999 roku, że to chyba jedyny film o polskiej transformacji i bolesnej utracie złudzeń. O tobie mówi się „artystka transformacji”.
Nie da się tak tej metki czy szufladki zrobić. Transformacja jest nieustająca. Moje prace z serii Metki są właśnie o tym, żeby nie dać się zametkować. Cały czas rzeczywistość ma na nas wpływ – obyśmy i my mieli na nią wpływ. Jestem żyjącą artystką, może pożyję jeszcze 20 lat. I będę się zmieniać!
Po Metkach zrobiłam Kosmetyki i Alkohole. Alkoholu się wszyscy boją. Co z nim zrobić? Jest kuszący, ale żeby przypadkiem nie namawiać do picia… Mówiłam, że alkohol jest bardzo blisko ciała, dotyczy dosłownie wnętrzności, duszy. Z kosmetykami mocno poleciałam – zaczęłam w 1997 roku i pociągnęłam przez trzy lata, a potem do nich wróciłam w 2005 roku.
Skąd ta jazda na kosmetyki? Drogie kosmetyki – obiekty pożądania?
Nie miałam drogich kosmetyków. Tanioszki. Teraz ludzie mi naznosili prezenty – perfumy, kredki, szminki, pudry…
To pudełeczko śliczne.
A widzisz, widzisz! Ostatnio byłam w sklepie kosmetycznym, teraz to już jest szaleństwo! Piękne formy. To jest o uwodzeniu. Uwodzeniu przez kapitalizm też. Kosmetyki są narzędziem polityki. Widziałam film o historii szminki – aż mnie poraziło! Adolf Hitler lubił naturę, naturalność, żadnych kosmetyków. Podczas II wojny światowej protestem w Ameryce była czerwona szminka. Robotnica stoi przy maszynie, ale ma czerwoną szminkę na ustach.
Czytam w książce Ewy Majewskiej, że nie chciałaś być włączona w nurt sztuki feministycznej. O co chodzi?
Bo zobacz – biorę szminkę i nie robię pomalowanych ust, kobiecości, pocałunku. Robię architekturę. Wieżowiec.
Bo niestety czasem feministki tak się zapieklają na siebie, że z feminizmu i siostrzeństwa robi się draka. Oczywiście chodzę na manify, protesty, jestem za i z kobietami, ale jeśli chodzi o sztukę, to myślę, że te podziały szkodzą. Cenię sztukę uniwersalną. Kobiety, róbmy dobrą sztukę! Chyba intuicyjnie to ominęłam, bo nie chciałam być zaszufladkowana, że robię sztukę kobiecą. Nie mówi się „sztuka męska”. Albo coś jest dobre albo nie. Bo zobacz – biorę szminkę i nie robię pomalowanych ust, kobiecości, pocałunku. Robię architekturę. Wieżowiec.
Kobiety mają szminki, a mężczyźni projektują miasta? Fundacja Katarzyny Kozyry w 2015 roku zrobiła badania o obecności kobiet na uczelniach artystycznych. Ty już w 1988 roku napisałaś teoretyczną część do swojego dyplomu Tak mało kobiet.
Czułam, że coś jest nie tak – faceci robią kariery, a kobiety? Powołałam się w tej pracy na wielu, na Gombrowicza, między innymi. Że śmiechem, drwiną będę z tym walczyć. Byłam wolna, pracowita, utalentowana, ładna. Nie miałam traum z dzieciństwa. Miałam dobry start. Ale zorientowałam się, że jako kobieta będę musiała włożyć więcej siły, przebicia, energii i pracy. Nie ma równo. Faceci dominują.
Na twoich obrazach kosmetyki to nie tylko budynki, ale też broń. Szminki-naboje.
Wabik. Zawsze były kosmetyki i kobiety się malowały. Ale malowali się i malują również mężczyźni. To jest temat od zarania dziejów.
Na przykład Indianie. Rdzenne ludy.
Malują znaki, odprawiają szamańskie rytuały. To jest ważne. Dość mocno byłam związana z subkulturą, która się rozwinęła w Górach Izerskich, w Wolimierzu – Jemiołka Izerska, Klinika Lalek, Konstancja Uniechowska. Tam mówi się dużo o ekologii, jest wszystko super-ekologiczne, naturalne, odwracalne. Ich bogiem jest kompost.
Powrót do natury może okazać się nową drogą. Ta melancholia w tytule jest o tym, że ani socjalizm, ani kapitalizm się nie sprawdził?
Akurat ostatnio oglądałam Człowieka z marmuru i Człowieka z żelaza. To się nie mogło udać. Może to sztuka może dać jaśniejszy, krytyczny obraz rzeczywistości; że człowiek dostrzeże więcej? Z drugiej strony – jak widzę, że młodzi artyści, na przykład na grafice, przy pracach dyplomowych dają cenę i numer telefonu, to wydaje mi się to niskie. Sztuka powinna być niezależna od pieniędzy, ale to też się oczywiście nie udaje.
Sprzedajesz prace?
Nie za bardzo. Kilka sprzedałam, ale to takie sumy, że aż śmieszne.
Pokazywałaś prace na festiwalu „Warszawa w budowie” na wystawie Wreszcie we własnym domu o transformacji, deweloperce, wywłaszczaniu, mieszkalnictwie w kapitalizmie.
Wyjrzyj przez okno.
No właśnie. Masz szczęście, że jesteś tak wysoko, bo ludzie mieszkający niżej nie mają słońca.
Jak to budowali to drżałam, żeby mi nie zasłonili widoku. To jest cały kompleks, ta część niska i wysoka. Jak włączają wentylatory to tutaj jest ze 150 decybeli! Nie da się żyć. Ale ładnie się odbijają zachody słońca w tym szkle.
Zachwycasz się? Starasz się widzieć dobre strony?
Moi rodzice to inżynierowie-geodeci. Budowali stopnie wodne. W 1969 roku wyjechaliśmy na placówkę, na kontrakt. Ja z nimi jeździłam na budowę. Bardzo to lubiłam. Ojciec robił świetne dokumentacje. Na bazie jego zdjęć – a później też swoich, bo jeździłam po latach w te miejsca – zaczęłam malować „budowlankę”, czyli te konstruktywistyczne obrazy, na przykład, cykl Jazy. Byłam wkręcona w techniczność, zawsze lubiłam rysunek techniczny. Kiedy przez cztery lata miałam pod domem budowę drugiej linii metra obserwowałam. Filmowałam, fotografowałam, rozmawiałam z robotnikami. Lepiej ich znałam niż oni mnie, bo ich sobie ściągałam kamerą, przybliżałam.
Estetyzujesz poważne tematy?
Jestem na granicy. Jeśli chodzi o budowę metra, to się pozytywnie do tego zwracałam – szczególnie, że mój ojciec pracował jako geodeta przy budowie pierwszej linii. Metro jest dla ludzi. Ale biurowiec Sky Sawa jest masakrą.
Czy prawo w ogóle pozwala postawić budynek tak blisko drugiego?
Ten PHN czyli Polski Holding Nieruchomości, który tą inwestycję zrealizował, co chwila się tłumaczył. Że zrobili pasaż, że przepraszają…
A co ludziom z przeprosin? Jeden blok gdzieś tutaj został wyburzony, żeby zbudować biurowiec.
Ten kadr, kolory. To mnie zachwyca. Ale nie zachwyca mnie przechwycenie tego terenu, że to będzie bank, że nikt się nie liczy z mieszkańcami.
W tym budynku będzie bank. Zobacz, tu jest obraz właśnie z cyklu Sky Sawa. Strzelistość, odbijanie światła. Ten kadr, kolory. To mnie zachwyca. Ale nie zachwyca mnie przechwycenie tego terenu, że to będzie bank, że nikt się nie liczy z mieszkańcami. Kurwica mnie bierze na ten kapitalizm, taki bezczelny. Miasto nie wiadomo dla kogo. Chciałam coś zrobić o samochodach, ale słyszałam, że jest już w planach taka wystawa. Nawet nie chodzi o to, że to ropa i tak dalej, ale że samochody są bez kolorów. Straciły barwy. Zobacz na filmach, jakie kiedyś były kolorowe!
I to jest ważne?
To jest hierarchia statusu. Jak masz czarny samochód, płacisz większe ubezpieczenie. Samochód świadczy o statusie. Ten, który ma czarny jest lepszy od tego, który ma biały. Obrzydliwe. Pamiętam wspaniałą Palacię Pilar z The Rockefeller Foundation, którą spotkałam podczas stypendium w Bellagio Center. Powiedziała: „Mariolka, człowiek naprawdę nie potrzebuje dużo”. Podobno serial Pogoda dla bogaczy sporo szkody zrobił. Był puszczany podczas wielkiego boomu kapitalizmu. Ludzie podążyli tropem bogactwa. Zazdrościli. Każdy chciał mieć dom z basenem.
Teraz mamy serial Sukcesja, który pokazuje chyba kolejny etap kumulacji bogactwa a zarazem rozpad prawdziwych, bliskich relacji między ludźmi. Rodzina to biznes, gra, strategie…
Coś poszło nie tak. To chciwość ludzka napędzana reklamami i nie tylko. Nie jeden samochód, ale trzy! Nie wyjazd do babci na urodziny, tylko wyjazd z babcią na Haiti, żeby uczcić jej urodziny. Ludzie się rozwydrzyli. Bogaci chcą jeszcze więcej się nachapać. Doimy naturę. Zaczyna się wszystko rozpierdalać, ale to było przewidywalne.
Byłam na tej wystawie młodych w Zachęcie i źle się po niej poczułam. Problemy, doły, traumy, cierpienie. Turpizm. Mnie też boli. Ale chciałabym, żeby w sztuce widz sobie też coś dobrego znalazł, a nie tylko widział, że mi ząb wypadł. Bo to też chodzi o Polskę, gdzie nie ma ładnej architektury, gdzie nie można tak łatwo zobaczyć pięknych fresków czy malarstwa mistrzów. Najchętniej wysłałabym Polaków do Grecji czy Włoch, żeby zobaczyli piękno i nie żyli tylko kościołem albo posraną polityką.
Wystawa, którą kochacie nienawidzić. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w Zachęcie
Chodziłaś po kościołach i fotografowałaś rzeźby Jezusa. To jeden z twoich ostatnich cykli. Chodziłaś też po cmentarzach.
Sektor 9 robiłam na cmentarzu w Wólce Węglowej, po śmierci mojej matki. Zaczęłam oglądać polskie cmentarze. Zresztą zawsze lubiłam chodzić po cmentarzach i oglądać, jak ludzie zasłaniają śmierć różnymi gadżetami: choineczkami, jajkami, mikołajkami. Nawet na Sylwestra byłam sprawdzić, czy są jakieś sylwestrowe ozdoby grobów. Ale byłam sama. Śmigałam też po kościołach i badałam Jezusa. W Victoria’s Secret chodzi o ciało, o wcielenie Boga w ciało. Ale też pokazuję, że nie wiadomo, jakiej Jezus jest płci. Jest jedno zdjęcie, gdzie widać majteczki. Wchodziłam pod sam krzyż, zaglądałam mu w majtki. Żaden Jezus na krzyżu, którego widziałam, nie miał penisa pod perizonium. Jest na płasko.
Victoria’s Secret to też znana marka.
Jezus ma białe stringi, dlatego Victoria’s Secret. To jest o dualności Jezusa, też o kobiecości. Ta kropelka krwi na jego nodze wygląda jak menstruacyjna. Powychodziły mistyczne, sensualne zdjęcia. Wkręcam się w różne tematy i staram się je w miarę możliwości wyczerpać. Może jestem trochę medium, które przechwytuje? Jak jestem w naturze, to się staję bardziej naturalna. Jak jestem w komunie, w Wolimierzu, to się staje jeszcze bardziej dzika niż oni. Jak jestem w Grecji, to się staję bardziej Greczynką niż oni są Grekami. Tak jak w Zeligu Woody’ego Allena.
A tu, przy Rondzie ONZ, w samym centrum Warszawy?
Latem jest hardkor. Wychodzę i jeb! Beton, 40 stopni, 200 osób, samochody. Ale tutaj, w mieszkaniu, czuję się dobrze. Jest moje. Wysoko jestem, są chmury, niebo. Chcemy tutaj ze Zbyszkiem założyć fundację Przyjemskiej i Libery. I potem to mieszkanie przekazać sztuce…
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej