Ciągle muszę być w ruchu. Rozmowa z Katarzyną Kozyrą
Katarzynę Kozyrę zastaję w koszu na śmieci przed jej domem na Mokotowie – skacze po plastikowych opakowaniach, żeby je dobrze pozgniatać. Wspólnie pakujemy worki do koszy i przechodzimy do domu. Duża przestrzeń wypełniona jest roślinami i lampami przywożonymi przez Katarzynę z podróży. Pijemy czarną kawę i nim przejdziemy do rozmowy, Kozyra wymienia artystki, które także mogłyby się znaleźć w mojej książce. Na koniec dostaję jeszcze instrukcję, jak przygotować domowy kompostownik.
Zacznijmy od kobiet w sztuce.
Teraz odgrzebuje się wiele życiorysów i prac artystek, przynajmniej pośmiertnie się je docenia. Kobro, Berezowska, Stryjeńska… Żeby jakieś nazwisko funkcjonowało, musi być stale obecne w przestrzeni publicznej. Wdowy po artystach dbają o spuściznę po swoich mężach. W drugą stronę to rzadko działa. Faceci tak nie robią. Oczywiście nie można generalizować, ale kobiety częściej obtańcowują facetów. Poza tym męskie nazwiska są bardziej w cenie, mają większą wartość społeczną.
Czy to się zmienia?
Zmienia. Ale faceci nie muszą tak strasznie walczyć o pieniądze. Wystarczy obejrzeć rankingi. To, co dotyczy kobiet, przez męskie gremia na uczelniach artystycznych zostaje zepchnięte na drugi plan, bo nie jest uznawane za powszechne ludzkie doświadczenie. Babskie sprawy nie mogą przebić się przez barierę tego, co faceci uważają za ogólnoludzkie.
Powiedziałaś, że do czterdziestego piątego roku życia utrzymywała cię matka.
Zawsze sama zapewniałam sobie tak zwaną podstawę – miałam za co zjeść, ubrać się, kupić książki. Ale matka pomagała mi, dając pieniądze potrzebne na prace i wystawy. To dzięki niej mogłam robić takie prace, jakie robiłam, i zajmować się sztuką. Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradziła. Nie nadaję się do zarabiania pieniędzy. Powstałaby jedna praca, powiedzmy: Piramida zwierząt, a potem nie miałabym za co żyć. Przechodziłam różne kryzysy. Szukałam sobie zajęć. Nie miałam jednak przygotowania w innym kierunku. Chciałam czuć się potrzebna. Jak nie wiesz, co masz robić w życiu, czujesz się jak śmieć. Musiałam zajmować się sztuką, żeby udowadniać sobie, że nie jestem śmieciem.
Jakiej pracy szukałaś w tych chwilach zwątpienia?
Różnych. Przeglądałam oferty, na przykład jakaś obróbka skrawaniem… Na sekretarkę się nie nadawałam – nie umiem załatwiać spraw papierkowych, nawet własnych. Próbowałam być tłumaczką z niemieckiego na polski i z polskiego na niemiecki, ale tak się denerwowałam, że nie byłam w stanie. Potem się rozchorowałam i zostałam rencistką.
Sztuka jest mi potrzebna, bo potrzebuję akceptacji.
Od ludzi z zewnątrz?
Tak, nie wystarczy mi, że matka mnie akceptuje. Potrzebuję czuć, że nie jestem kimś, kto żyje, potem umiera i go nie ma.
Czyli żeby coś po tobie zostało.
A zostanie tylko, jeśli ktoś się tym zaopiekuje. Tyle było niesamowitych kobiet, którymi po śmierci nikt się nie zajął. Trzeba mieć szczęście, żeby cię potem odgrzebali.
Nie możesz zająć się sobą za życia? Masz fundację.
Jeśli fundacja przetrwa, to tak. Wszystko się zmienia ze względu na sytuację polityczną. Chyba każdy człowiek myśli o tym, co po nim zostanie. Ty nie?
Dużo myślę o śmierci.
Ja kiedyś myślałam dużo więcej niż teraz. Czułam, że mogę zejść w każdej chwili i mając tę świadomość, byłam szczęśliwa. Nie musiałabym różnych spraw układać. Teraz chciałabym trochę jeszcze pożyć. Muszę dbać o ogród. Od pięciu czy sześciu lat mam ten cholerny ogród i muszę robić wszystko, żeby to nie zdechło. Bez ogrodu nie miałabym żadnej struktury. Struktura pojawia się, kiedy ktoś do mnie przyjeżdża na parę dni – patrzę, co ten ktoś robi, i wpadam w pewien rytm.
A jak jesteś sama?
Zaniedbuję się. Jem byle co, aby się zapchać. Siedzę w ogrodzie tak długo, aż zacznie mnie boleć kręgosłup. Jak muszę gdzieś wyjechać, staram się uporządkować wszystkie sprawy: rachunki, śmieci, lodówkę, podłogę, kota.
Wszystko robisz sama?
Raz na tydzień czy dwa tygodnie przychodzi mi pomagać przyjaciółka.
Jak często siedzisz w ogrodzie?
Codziennie. Jeśli tylko jestem w Warszawie. Zbieram liście kasztanowców, sprzątam. Miałam pomidory, ogórki, różne inne warzywa. Trzeba to wszystko pozrywać i nawozić kompostem. Cholerna trawa cały czas rośnie – trzeba ją ściąć, nim śnieg spadnie, żeby nie zgniła, trzeba przedmuchać nawadnianie. Teraz muszę pochować wszystkie rośliny, które w ogrodzie były na wakacjach. I je podlewać, bo szybko wysychają. Brzmię jak paranoica.
Kiedy ogród cię tak wciągnął?
Dopiero po mojej pracy Summertime. Odpierdzieliło mi. Zaczęłam poznawać rośliny. Jestem na takim etapie, że znam wszystkie rośliny, które mam – zrozumiałam, dzięki dedukcji i organoleptycznie, czego one potrzebują. A ten ogród mam zapierniczony różnymi roślinami i każda potrzebuje czego innego. Ja wiem czego, więc już mi nie zdychają.
To ile godzin dziennie spędzasz w ogrodzie?
Prawie cały dzień. Ale ciało nie wyrabia, muszę dawkować. Kiedy za dużo siedzę przy komputerze, przeskakuję do ogrodu. Dotleniam się i wracam do komputera.
Czyli ogród zapewnia ci aktywność fizyczną.
Dopóki nie miałam ogrodu, codziennie chodziłam na basen. Pomagało głowie. W ogrodzie zapominam o innych sprawach.
Podczas autoryzacji tekstu Katarzyna Kozyra stwierdziła, że pewnie po przeczytaniu tej rozmowy niejednej osobie odechce się zostać artystą czy artystką.
Październik 2018
Tekst pochodzi z książki Agaty Napiórskiej Jak oni pracują II (wyd. W.A.B.).
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Agata Napiórska
- Tytuł
- Jak oni pracują II
- Wydawnictwo
- W.A.B.
- Data i miejsce wydania
- 2019, Warszawa
- Strona internetowa
- gwfoksal.pl
- Indeks
- Agata Napiórska Katarzyna Kozyra