Bezustanne sztrykowanie. Rozmowa z Fundacją Wybudowania
sztrykować – w dialekcie lubawskim: robić na drutach
Olga Drenda: Macie siedzibę w Kurzętniku, działacie na obszarze ziemi lubawskiej. To bardzo ciekawy obszar pod względem historii i architektury. Sami też pochodzicie z regionu. Jak byście go krótko opisali i zarekomendowali?
Wybudowania [Marcin Zalewski]: Opisalibyśmy ziemię lubawską jako region daleko od ziemi lubuskiej i lubelskiej. A poważnie – to mikroregion wokół trzech miasteczek: Nowego Miasta Lubawskiego, Lubawy i Lidzbarka, który obecnie leży na południowo-zachodnich krańcach województwa warmińsko-mazurskiego. Ale Warmią ani Mazurami nie jesteśmy. Historycznie były to krańce Pomorza, a w okresie międzywojennym II RP. Teren posiada historię pograniczności – czasem etnicznej, czasem religijnej, zawsze administracyjnej – od jakichś 800 lat. Zarazem jest położony stosunkowo daleko od dużych ośrodków miejskich. Po wojnie nie nastąpiła tu wymiana ludności, więc mieszkańcy często potrafią sięgać korzeniami głęboko w przeszłość. Daje to wielkie pole do popisu w poszukiwaniach i dyskusji o tożsamości lokalnej czy racjonalności życia w Polsce niewielkomiejskiej. Krajobraz – nasz trzon myślenia o aktywności społecznej – jest tu mieszanką pojeziernej pagórkowato-wodności z polskim bałaganem przestrzennym. Spod tej kołderki wygląda sporo ciekawych artefaktów architektonicznej przeszłości z kamienia i czerwonej cegły. Jako Fundacja Wybudowania to otoczenie społeczno-krajobrazowe szeroko zachwalamy za malowniczość i przyrodnicze walory, choć nie brakuje tu zgrzytów późnonowoczesnego kapitalizmu w wydaniu rolnictwa wielkotowarowego czy niemądrej rekreacji. Ogólnie jest ładnie. Znajomi z większych miast podpytują o ceny działek rekreacyjnych. Jest na tyle ładnie i ciekawie, że po studiach, w 2016 roku wróciliśmy w swoje rodzinne strony. Dodam, że jako jedyni wśród naszych znajomych, którzy wyjechali na studia do Gdańska, Torunia czy Olsztyna i teraz wracają raz do roku na święta.
Zorgowność to gwarowe określenie zapobiegliwości. Ta wiejska zapobiegliwość objawiająca się w pomocy sąsiedzkiej, wzajemnym świadczeniu sobie usług, omijaniu wzroku państwa czy maksymalnym wykorzystaniu zasobów jest wciąż widoczna.
Punkt wyjścia to dla was krajobraz i to, jak kształtuje sposób życia – metody budowania, tryb pracy itp. Na ile to praca z zasobami archiwalnymi, a na ile ze stanem bieżącym? Chwilami wydaje mi się, że w ostatnim dziesięcioleciu polski krajobraz zmienił się w wielu miejscach nie do poznania i to dzieje się bardzo szybko, co oczywiście nie ułatwia dokumentowania – w czasie trwania projektu coś może się zupełnie przeobrazić. A może to tylko pozory i „długie trwanie” dzieje się na innym poziomie?
Zajmujemy się szeroko pojętą animacją kultury lokalnej i niewielkomiejskiej. W ramach owego animowania poruszamy się po wielu polach: sztuce, architekturze, krajoznawstwie, fotografii czy pracy z historią. A w zasadzie nie poruszamy, a pływamy z racji pełnego zanurzenia w środowisku lokalnym. Razem z Izą, drugim filarem fundacji i prywatnie żoną mamy tu pracę, rodzinę, znajomych, ulubione trasy rowerowe i znienawidzone inwestycje. To zanurzenie daje sporo impulsów do dostrzegania drobnych zmian, przesunięć czy stałości w otaczającej przestrzeni. Oczywiście jednocześnie straciliśmy „zewnętrzną” perspektywę, z czym godzimy się bez większego żalu.
Większość działań i projektów fundacji to mieszanka poszukiwań historycznych śladów w przestrzeni czy archiwaliach i oglądu współczesnej kondycji przestrzeni. Zmieniają się jedynie proporcje. Gdy jedziemy z wycieczką rowerową przy dawnym PGR Tylice, opowiadam o przeszłej własności biskupiej, architekturze zachowanego dworu i współczesnej polityce KOWR w kwestii dzierżaw gruntów rolnych. Gdy zapraszamy animatorkę teatru do przygotowania krótkiego spektaklu z dziećmi z Nielbarka, wtedy interesuje nas to, co namacalne i intrygujące w przestrzeni ich wsi.
Myślę, że najsolidniejszym naszym działaniem poświęconym krajobrazowi była dokumentacja kamiennego budownictwa wiejskiego regionu. W pandemii wolontariusze fotografowali kamienne szopy, parski (ziemianki) czy kapliczki. Budynki były często przerobione czy w złym stanie technicznym. Część przez minione trzy lata zniknęła. Zebraliśmy stan aktualny, okraszony komentarzem historycznym i to wystarczyło, by zainteresować wielu ludzi znaczeniem tego dotychczas niewidzialnego elementu dziedzictwa i podsunąć pomysł na jego zachowanie.
Podsumowując: w pracy takiej jak nasza wiedza o przeszłości i znajomość kontekstów jest nieodzowna. To na niej budujemy projekty edukacyjne czy badawcze. Dzięki wiedzy możemy próbować wzmacniać pewne długo trwające wzorce kultury ukryte chociażby w dialekcie czy relacjach człowieka z pracą.
Wasz region to miejsce, w którym pod względem architektury wiele się zmienia: powstają nowe domy, pewnie teraz często „nowoczesne stodoły”, okolica cieszy się renomą miejsca do praktykowania slow life, wesel w stylu romantyczno-rustykalnym itp. Z drugiej strony niektórzy skupują stare cegły i próbują budować z nich coś nowego. Jedna z waszych wystaw była poświęcona temu, co dzieje się, kiedy gospodarstwa tracą funkcję rolną. Jak wygląda to z waszej perspektywy, od środka?
Nowoczesne stodoły widuję raczej na Instagramie niż w rzeczywistości. Mamy to szczęście-nieszczęście, że nasza okolica nie jest tak intensywnie kolonizowana przez, muszę użyć tego słowa, Warszawiaków. Stąd brakuje tu fancy inwestycji z hektarami ogrodzonych pastwisk nad jeziorami. Te są za to coraz bardziej oblepione działeczkami rekreacyjnymi z drewnianym domeczkiem holenderskim do wynajęcia na imprezę panieńską. Dodam, że nie przynosi to korzyści dla ładu krajobrazowego czy lokalnych ekosystemów.
W 2020 roku zorganizowaliśmy edycję festiwalu sztuki Nowe Ciepło o podtytule Gospodarstwa bez ziemi. Zaprosiliśmy kilkoro fotografów, by poszukali historii o zatraceniu podstawowej funkcji gospodarstwa rolnego i o tym, jak ludzie radzą sobie z tą zmianą. Dodam, że uważam za pożądane, by stawiać w polu sztuki pytania adresowane najczęściej do socjologów czy ekonomistów. Odpowiedzi na pytanie o przemianę struktury rolnictwa i sieci osadniczej w naszym regionie jest wiele. Niektóre z nich na pewno dają możliwość odsłonięcia trwania takich cech lokalnej społeczności jak tzw. zorgowność. To gwarowe określenie zapobiegliwości. Ta wiejska zapobiegliwość objawiająca się w pomocy sąsiedzkiej, wzajemnym świadczeniu sobie usług, omijaniu wzroku państwa czy maksymalnym wykorzystaniu zasobów jest wciąż widoczna.
Podam przykład nie artystyczny, a ceglany. W 2015 roku dowiedzieliśmy się od rodziny o rozbiórce starego domu pod Nowym Miastem Lubawskim. Umówiliśmy się na odkupienie cegły. Razem z ekipą oczyściliśmy 14000 cegieł wyprodukowanych około 1905 roku w ówczesnym Neumark WPR. Następnie dogadany transport przewiózł je na plac do kuzyna, a później do nas na budowę. Znajomy majster pomurował ściany domu, kuzyn sąsiada je zafugował, pracownik niedalekiego zakładu wypiaskował, a ja zaimpregnowałem. Takim to sposobem historyczny, pusty dom zniknął. Pozostały dwa kasztany przy drzwiach wejściowych. W zamian mamy nowy budynek nawiązujący elewacją do wzorców regionalnych. I stare, i nowe siedlisko ceglane nie ma funkcji rolniczej. Ocenę wpływu na krajobraz pozostawiam otwartą.
Kto najchętniej angażuje się w wasze przedsięwzięcia? Ludzie, którzy pamiętają bardziej tradycyjny sposób życia, rodzice z dziećmi, architekci, a może ktoś jeszcze inny? Czy macie poczucie, że tożsamość regionalna jest silna i ciągła?
Mamy poczucie, że tożsamość wisi na kilku mało uświadomionych niciach i należy bezustannie je sztrykować i wzmacniać. Pociechą jest widoczny w całym kraju powrót do tożsamości lokalnych, których fasadowość w postaci kół gospodyń wiejskich czy kulinariów promuje państwo. Pod spodem jednak dzieje się dużo dobrego. Wiecznie niedofinansowani animatorzy pracują, powstają nowe publikacje czy zbierane są archiwalia. Daje to szeroki dostęp do odbiorców. Bez wątpienia Fundacja Wybudowania wzmocniła się lokalnie, gdy zaczęliśmy robić więcej projektów poświęconych tutejszemu dziedzictwu. Wtedy angażować mogli się mieszkańcy konkretnych miejscowości. Często projektujemy działania tak, że grupa wolontariuszy uczy się narzędzi badań etnograficznych czy wizualnych i wyrusza w teren. Dobrym przykładem takiej mieszanki są zeszłoroczne Zatyły czyli finansowany przez Narodowy Instytut Dziedzictwa obóz dla wolontariuszek. Uczennice technikum i podstawówki, nauczycielki, studentki architektury i historii sztuki oraz emerytki rysowały i fotografowały architekturę dawnego miasteczka Kurzętnik oraz prowadziły wywiady z najstarszymi mieszkańcami. Do tego był warsztat dla dzieci, spacer historyczny i wystawa. Przekrój odbiorców był bardzo duży, a przy okazji działanie przyciągnęło uwagę specjalistów z zakresu konserwatorstwa i urbanistyki. Idziemy więc szeroko.
Duże obszary w Polsce, zapewne też ziemia lubawska, dzielą podobny problem: przywiązanie do lokalnej tożsamości z potrzebą pragmatycznej, pośpiesznej modernizacji. Trudno być zupełnie lokalnym, gdy podstawowe sprawy typu praca, szkoła, zakupy są zawsze „gdzieś dalej”, gdy życie się rozprasza. Chcąc żyć w miarę komfortowo i dobrze, ludzie stawiają na modernizacje, które szybko i doraźnie poprawiają jakość życia, ale niszczą ciągłość, sprawiają, że wszystko staje się anonimowe i tymczasowe. Potrzebny jest supermarket, więc można jakoś przełknąć, że powstaje w kiepsko wyremontowanym historycznym budynku albo na jego miejscu, dom z nowych materiałów nie pasuje do otoczenia, ale ważne, że można zbudować go szybko itp. Czy to również wasza codzienność? Czy z waszym podejściem do dziedzictwa bywacie traktowani jako „hamulcowi”, marzyciele?
Staramy się nie oceniać indywidualnych wyborów ludzi, zwłaszcza tych posiadających niskie kapitały. Łatkę hamulcowego łatwo dostać w publicznej dyskusji czy w internecie. Inaczej jest w bezpośredniej dyskusji. Szafowanie takimi określeniami najłatwiej przychodzi samorządowcom, którzy stanowią niechlujne prawo i są skoncentrowani na szybkim i pozbawionym wybojów zatrzymaniu na swoim terenie maksymalnej ilości mieszkańców. Stąd każde zakwestionowanie MPZP, projektu inwestycji czy decyzji o wycince to zamach na Święty Rozwój. Inna sprawa, że w tak małym środowisku krytykując posunięcia władzy czy inwestorów łatwo popaść w infamię.
W skali spoistości naszego kraju jest niezmiernie ważne, by splatać ze sobą bardzo szybko oddalające się światy Warszawy, Gdańska czy Poznania z Kurzętnikiem, Koprzywnicą czy Kłobuckiem. My to czujemy i wielu ludzi programujących programy kulturalne również. Chyba jako społeczeństwo dojrzeliśmy do spostrzeżenia, że większość obywateli nie mieszka w miastach wojewódzkich.
Jak wygląda praca od strony organizacyjnej? Chcąc realnie i długofalowo działać w miejscu mniejszym niż największe miasta wojewódzkie, trzeba mocno, bezpośrednio zaangażować się w różne sprawy administracyjne, inaczej pozostanie się jedynie satelitą. Współpracować z burmistrzem, starostą, dyrekcją szkoły, centrum kultury – możecie trochę o tym opowiedzieć?
Wszystkie NGO wiszą gdzieś w polu finansowego trójkąta władza-działalność gospodarcza-darczyńcy. My jesteśmy małą organizacją ze skromnym budżetem żyjącą z dotacji i działalności odpłatnej. Z drugiej strony praca w fundacji to nie jest nasze jedyne źródło utrzymania. W niewielkich ośrodkach kluczowe są kontakty bezpośrednie i ich jakość. Gdyby zebrać wszystkich samorządowców powiatu nowomiejskiego, to tylko jeden nie lubi nas w sposób szczery i zaangażowany. Na początku, po powrocie do Nowego Miasta Lubawskiego ważny był fakt, że potrafimy pozyskać środki ze źródeł centralnych. Dało nam to poczucie niezależności. Była to także karta przetargowa w negocjacjach na przykład o użyczenie sali. Musimy też zdawać sobie sprawę z tego, o jakich środkach mówimy. Poza sportem i ochroną zdrowia, w 2023 roku najwyższa dotacja w całym powiecie nowomiejskim wynosi 12000 zł. Sprawuję rolę przewodniczącego Rady Organizacji Pozarządowych Powiatu Nowomiejskiego i dość dokładnie wiem, co robią poszczególne NGO w terenie. Myślę, że podmiotów niezależnych od środków samorządowych czy z KOWR jest około 10 na 170 organizacji.
A najlepiej zostać radnym albo radną, myśleliście o tym?
Najlepiej nie szarpać się z wnioskami, sprawozdaniami, pracą po nocach, podrzucaniem dzieci do babć i dać sobie z tym wszystkim święty sposób. A mówiąc poważnie, wypalenie aktywistyczne w małych ośrodkach to temat równie poważny jak w dużych miastach. Myślę, że dokładanie sobie na głowę kolejnych obowiązków nie byłoby zbyt zdrowe.
Jednocześnie nie jesteście jedynie lokalni, bo przecież współpracujecie np. z Narodowym Instytutem Architektury i Urbanistyki, który zresztą miał bardzo pożyteczny projekt o dziedzictwie Powiaty. To inspiruje mnie do pytania o relacje między dużymi a małymi instytucjami – widzicie siebie w roli pośredników? Czy ogólnokrajowe instytucje są w ogóle zainteresowane, czy macie poczucie, że działania regionalne są traktowane jak „michałki”?
Szczerze? Bez tych kontaktów nie byłoby naszej fundacji. Zresztą to jeden z podstawowych składników naszego paliwa – możliwość spotykania się i współpracy z ciekawymi, świadomymi ludźmi z całej Polski. Nie pozwala to zgnuśnieć. Co więcej, w ramach projektów często to oni przyjeżdżają do nas. To ważne dla higieny umysłu czy nawet wychowania naszych dzieci. Myślę też, że współpraca przedstawicieli instytucji z dużych ośrodków z nami to fajna przygoda i poznawanie (albo ponowne odkrywanie) innej Polski. Zresztą to w skali spoistości naszego kraju jest niezmiernie ważne, by splatać ze sobą bardzo szybko oddalające się światy Warszawy, Gdańska czy Poznania z Kurzętnikiem, Koprzywnicą czy Kłobuckiem. My to czujemy i wielu ludzi programujących programy kulturalne również. Chyba jako społeczeństwo dojrzeliśmy do spostrzeżenia, że większość obywateli nie mieszka w miastach wojewódzkich. Nie sądzę zresztą, by ktokolwiek z pracowników merytorycznych takich instytucji jak NIAIU czy NID miał protekcjonalne podejście do wsi czy mniejszych miast. Większym wyzwaniem jest namówienie polityków różnego szczebla do dzielenia się odpowiedzialnością za kulturę z podmiotami nieinstytucjonalnymi. Oczywiście gdzieś w tle zawsze są pieniądze i ich brak. Innym wyzwaniem jest krajowa polityka historyczna czy kulturalna, która bardzo premiuje pewne tematy i wprowadza dużą nieproporcjonalność w lokalnych ekosystemach kulturalno-społecznych.
Macie status „lokalnych archiwistów”, ludzie przynoszą wam pamiątki albo proszą o pomoc?
Przynoszą, ale są lepsi archiwiści od nas. Nie prowadzimy prywatnego muzeum i nie jesteśmy genealogami. Marzymy za to o powstaniu miejsca, gdzie można by profesjonalnie archiwizować i prezentować dokumenty oraz dary od mieszkańców. Może kiedyś uda się je utworzyć.
Ziemia, która nie rodzi, wzbudziła we mnie wielki niepokój i w mojej głowie powstało pytanie: czy traci ona na znaczeniu w czasach wielkiego ruchu migracyjnego, spowodowanego tak zmianami klimatycznymi, jak i politycznymi, gdy prawie każdy jest w stanie opuścić „swoją ziemię”?
Patrząc na archiwum waszych działań mam wrażenie, że coraz ważniejsze staje się w nich zaangażowanie, edukacja, animacja, wspólne działania ze współmieszkańcami – być może z bardziej badawczej instytucji zmieniacie się w edukacyjną. To chyba dobry symptom, bo świadczy o tym, że dziedzictwo jest żywe. Czy to efekt waszego „wrośnięcia” w miejsce?
To przede wszystkim wniosek z feedbacku naszych projektów. Organizacja festiwalu artystycznego jest bardzo energochłonna, a lokalnie przynosi mniejszy odzew niż na przykład porządkowanie nieczynnego cmentarza i wystawa fotografii. Na początku naszych działań spotkaliśmy się z sytuacją, że działania Wybudowań były bardziej rozpoznawalne wśród czytelników „Notesu Na 6 Tygodni” niż „Gazety Nowomiejskiej”. Zdecydowaliśmy, że to drugie jest ważniejsze. Niemałe znaczenie ma też proza życia: na projekty animacyjne łatwiej jest pozyskać środki niż na wydarzenia artystyczne. Inna sprawa, że badania w takim obszarze jak historia lokalna czy dziedzictwo „dzieją się” podczas spotkań, wycieczek czy działań animacyjnych. Nie uciekamy jednak od zapraszania do nas artystów. Przykładem tego jest zeszłoroczna rezydencja Viktorii Tofan, która odbyła się dzięki mecenatowi Agaty Sobczyk.
Skąd pomysł na rezydencję wytchnieniową dla artystów?
Rezydencje dla artystów to stary pomysł, który przewija się od początku funkcjonowania Wybudowań. Zaczynaliśmy w 2015 roku od organizacji festiwalu sztuki Nowe Ciepło. Co roku zapraszaliśmy do siebie grupę artystów wizualnych, riserczerów czy projektantów, z którymi przez kilka dni podróżowaliśmy po regionie, by poznać ludzi i złapać interesujące konteksty. Później osoby przyjeżdżały indywidualnie i pracowały, by podsumować swoje działania wystawą. Powstawały świetne rzeczy stworzone m.in. przez Karolinę Balcer, Lilianę Zeic, Piotra Bujaka, Towarzystwo Krajobraz, Kasię Wąsowską czy Pawła Starca. Wciąż jednak czuliśmy niedosyt, że wizyty artystów są zbyt krótkie, przeładowane interakcjami i odbywające się pod dyktando naszej wizji kuratorskiej.
Na taki stan festiwalu Nowe Ciepło nałożyły się trzy rzeczy. Po pierwsze, nie mogliśmy pozyskać środków na organizację festiwalu. Od początku było założenie, by płacić godziwie twórcom i nie chcieliśmy z tego rezygnować. Na to nałożyła się najpierw pandemia, a później wojna w Ukrainie. Reakcją na te smuty była wspaniała propozycja Agaty Sobczyk, która wsparła naszą organizację mecenatem na działania kulturalne. Z tego wykluł się pomysł zorganizowania rezydencji wytchnieniowej: dłuższego pobytu dla osoby artystycznej w naszej okolicy. Z założenie nie nastawialiśmy się, by artystka przygotowała pracę czy wystawę. Odwrotnie niż zazwyczaj, chcieliśmy odejść od projektowego wymiaru pola sztuki. Rezydencja miała oprzeć się na umożliwieniu zaproszonej osobie komfortowej relacji z lokalnym krajobrazem, na kontakcie z interesującymi zjawiskami na styku przestrzeni, historii lokalnej i aktualnych wyzwań życia poza dużymi ośrodkami miejskimi. W, mamy nadzieję, pierwszej edycji rezydencji udało nam się zaprosić Viktoriię Tofan pochodzącą z Dnipra.
Viktoriio, byłaś pierwszą rezydentką w Kącikach. Nie była to z pewnością rezydencja typowa, bo w lesie. W jaki sposób złapałaś kontakt z miejscowym krajobrazem?
Viktoriia Tofan: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przybliżyć szerszy kontekst miejscowości, w której przebywałam, może też samej rezydencji. Kąciki to mała wieś w Polsce położona w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie nowomiejskim, w gminie Kurzętnik. Pierwsze, co rzuca się w oczy po niedługim pobycie we wsi, to ziemia, która właściwie przypomina piach w kolorze ziemi, oraz mała ilość mieszkańców. To klucz do zrozumienia tego, że jakość ziemi tutaj jest niska i że trudno cokolwiek uprawiać. Po dłuższym spacerze po wsi rzucają się w oczy także nieużytki, które częściowo zamieniają się w place budowy lub zarastają dziką naturą. Atrakcji znanych mieszkańcom wielkich miast w Kącikach i w pobliżu jest mało. Wbrew pozorom nie świadczy to źle o danej miejscowości, tylko o tym, że życie jest tutaj inne niż w mieście i/lub innych wsiach. Może właśnie dlatego rezydencja nazywała się wytchnieniową, a ja miałam okazję do sprawdzenia pracy twórczej w otoczeniu sosen, żurawin i wiejskich historii.
Jak udało ci się znaleźć własny „klucz” do okolicy?
Viktoriia Tofan: W pierwszych dniach rezydencji wchodziłam w kontakt z miejscowym krajobrazem przez pieszy spacer po wsi wraz z Marcinem Zalewskim. Zobaczyłam wtedy ważne i ciekawe miejsca, a także poznałam historię samych Kącików i okolic. Dało mi to możliwość zbudowania dla siebie wstępnego planu działań i wraz z tym zmapowania ważnych dla mnie wątków i miejsc. Po kilku kolejnych, ale już samodzielnych spacerach, postanowiłam notować wszystko, co widzę, słyszę, czuję lub myślę. Notować krajobraz związany z konkretnym miejscem i czasem. Notować ślady tego, co zanika, ślady tego co kiedyś pełniło swoją funkcję w tym terenie (np. nieistniejąca już linia kolejowa, wysychająca rzeka, ruiny domów…). Dlatego prowadziłam dziennik, zapisywałam na mapie każdą swoją wycieczkę, robiłam dokumentację zdjęciową miejscowości, robiłam szkice oraz nagrania terenowe. Ze względu na krótkotrwały charakter rezydencji chciałam wtedy zebrać jak najwięcej. Czy w taki sposób można nawiązać kontakt z krajobrazem, tego nie wiem. Nazwałabym to raczej próbą nawiązania dialogu z krajobrazem i otaczającą mnie przestrzenią. W trakcie mojego pobytu chciałam także pozostawić jak najmniej śladów, zlać się z krajobrazem i miejscowymi, ale to raczej się nie udało…
Dlaczego, co stanęło na przeszkodzie?
Nie byłam „u siebie”. Byłam po prostu obcą, gościnią w danym otoczeniu.
Na czym polegała „zemsta pszczoły”?
Do mojego obszaru badań dołączył miejscowy miód jako źródło dochodu dla mieszkańców, a wraz z nim i mała pasieka w pobliżu. Składała się z kilku uli, rozmieszczonych blisko zdziczałych jabłoni. Chciałam dodać do swoich rezydencyjnych zbiorów nagrania kącikowych pszczół. Przed zrobieniem nagrania dowiedziałam się od właściciela pasieki następujących rzeczy: że akacjowego miodu w roku 2022 było w Kącikach mało, a tego późnego miodu zawsze jest więcej; z hektara facelii nie ma tyle miodu, ile powinno być według przyjętych norm; dlatego jego żona sadzi wszędzie kwiatki, w całej wsi, gdzie tylko się da, aby pszczoły miały więcej nektaru; pasieka bartnika składa się z kilkunastu rodzin. Mając ze sobą niezbędny sprzęt i informacje zrobiłam pierwszą próbę nagrania, po której okazało się, że w nocy pszczoły też śpią. Kolejne nagranie zaplanowałam w ciągu dnia, a mikrofony zostały posypane cukrem. Nagrywając kilka rodzin pszczół za pomocą mikrofonów kontaktowych, chroniona jedynie przez słuchawki i własne włosy, zostałam użądlona przez Kącikową pszczołę w głowę. Może była to moja kara za wtargnięcie na teren prywatny.
Czy myślisz, że do nawiązania bliższej relacji z krajobrazem potrzebna byłaby dłuższa rezydencja, czy to sam krajobraz jest w jakiś sposób trudny i potrzeba więcej wysiłku, żeby go dobrze poznać i się z nim zaprzyjaźnić?
Krajobraz jest „formą”, w której wyraża się syntetyczna jedność pewnego terytorium i środowiska. W trakcie mojego pobytu próbowałam zobaczyć jak najwięcej ziemi lubawskiej, jej lasów i jezior, a także szukałam śladów starej linii kolejowej 251 relacji Iława–Tama Brodzka. O wiele mniej czasu poświęciłam na sam kontakt z krajobrazem. Chodzi o kontakt pomijający użyteczność tej sytuacji, a umożliwiający głębszą kontemplację. Krajobraz to pewnego rodzaju oblicze środowiska, które stanowi identyfikację społeczną z miejscem zamieszkania, budując tożsamość społeczną. Uważam, że dłuższy pobyt dałby możliwość nie tylko zbudowania bliższej relacji z krajobrazem, a także służyłby temu, żeby lepiej zrozumieć lokalną tożsamość poprzez krajobraz.
Czy migawki z Kącików to wstęp do dalszych badań, w tym samym miejscu albo w okolicy?
Migawki z Kącików to notatki, które pomogły mi uporządkować tematy poruszone podczas rezydencji. Raczej pozostaną one w moim archiwum, ale dzięki nim zainteresowałam się tematyką ziemi, ukorzenienia i wykorzenienia się. Ziemia, która nie rodzi, wzbudziła we mnie wielki niepokój i w mojej głowie powstało pytanie: czy traci ona na znaczeniu w czasach wielkiego ruchu migracyjnego, spowodowanego tak zmianami klimatycznymi, jak i politycznymi, gdy prawie każdy jest w stanie opuścić „swoją ziemię”? Teraz badam ten temat, pracując nad swoim nowym projektem, który ma o wiele szerszy kontekst terytorialny niż Kąciki.
Wasza wspólna praca kojarzy mi się trochę z artystami z Lucimia albo z Jackiem Olędzkim, który początkowo przyjeżdżał do Murzynowa koło Płocka, ale w końcu tam zamieszkał, napisał wielką kronikę, a może wręcz kosmologię tej wsi, i stworzył muzeum z przedmiotów podarowanych przez sąsiadów. Chodzi mi o stopień bezpośredniego uczestnictwa, skrócenie dystansu. Czujecie się częścią tego dziedzictwa?
Wybudowania: My nigdzie nie przyjechaliśmy. Po prostu wróciliśmy do siebie.
Fundacja Wybudowania – organizacja pozarządowa działająca w obszarach takich jak ład przestrzenny, sztuka nowoczesna, tożsamość regionalna i animacja kultury. Najważniejszym zakresem tematycznym jest praca nad tradycyjnymi i współczesnymi strategiami dostosowywania przestrzeni do potrzeb człowieka i próba jak najlepszego pogodzenia tychże z takimi wartościami dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego. Skupiamy się na długoterminowych projektach edukacyjnych w małych miejscowościach, zwłaszcza bliskich nam regionów Pomorza, Warmii i Mazur. Siedziba fundacji mieści się we wsi Lipowiec.
Olga Drenda — pisarka, tłumaczka, etnolożka i antropolożka kultury. Autorka m.in. książek Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji, Wyroby. Pomysłowość wokół nas (Nagroda Literacka Gdynia 2018, nominacja do Paszportu Polityki) oraz Słowo humoru. Prowadzi stronę Duchologia poświęconą śladom codzienności lat 80. i 90.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Fundacja Wybudowania, Viktoriia Tofan
- Miejsce
- Fundacja Wybudowania
- Strona internetowa
- wybudowania.pl